banner daniela marszałka

Port d’Envalira & Cortals d’Encamp

Autor: admin o niedziela 5. czerwca 2016

PODJAZD NR 1 > https://www.strava.com/activities/599729287

PODJAZD NR 2 > https://www.strava.com/activities/599729258

Andora to miejsce szczególne. Tym pirenejskim księstwem formalnie współrządzą prezydent Republiki Francuskiej i hiszpański biskup Urgell. To państewko o terytorium 468 km2 podzielone jest administracyjnie na siedem parafii. Na stałe mieszka tu 85 tysięcy osób, z czego tylko 32 tysiące to mówiący po katalońsku rodowici Andorczycy. Jest tu w sumie 14 miejscowości mających przynajmniej 1000 mieszkańców. Największą pośród nich jest stołeczna Andorra La Vella, w której mieszka czwarta część tutejszej ludności. Centrum tego miasta znajduje się na wysokości 1023 metrów n.p.m. czyli w dolnej części Księstwa. Mimo to jest ono najwyżej położoną stolicą Europy. Andora nie jest członkiem Unii Europejskiej, więc ceny połączeń telefonicznych w roamingu są tu 10-krotnie wyższe niż w krajach sąsiednich (Francji i Hiszpanii). Tym niemniej lokalną walutą jest Euro. Państwo to dopiero w 1993 roku przystąpiło do ONZ. Z geograficznego punktu widzenia to prawdziwy raj dla kolarzy. Szczególnie dla takich jak my amatorów rowerowych wspinaczek. Księstwo przecięte jest siecią sześciu szos głównych z oznaczeniami od CG-1 do CG-6 oraz kilkunastu dróg bocznych z przedrostkiem CS w nazwie. Znaleźć tu można przynajmniej tuzin kolarskich podjazdów, którym organizatorzy Wielkich Tourów nie wahali by się nadać miana premii górskiej pierwszej lub najwyższej kategorii. Przy naszym tempie zwiedzania (dwie góry dziennie) potrzebowalibyśmy przynajmniej tygodnia by zajrzeć we wszystkie ciekawe miejsca. Tymczasem do swej dyspozycji mieliśmy tylko cztery dni. Mój plan minimum zakładał zatem zaliczenie przynajmniej ośmiu wzniesień. Niemniej łudziłem się że starczy mi czasu, sił i chęci na poznanie dziesięciu. Po prostu dwukrotnie między pirenejskim świtem a zmierzchem musiałbym pokonać aż trzy podjazdy. Biorąc pod uwagę miejsce zakwaterowania na mapie Andory łatwo mogłem nakreślić sobie plan naszego działania. Jeden etap na wschodzie czyli Port d’Envalira i Cortals d’Encamp. Drugi na północy, a więc Estacio Arcalis oraz Coll d’Ordino. Trzeci na zachodnich rubieżach tzn. Port de Cabus i Estacio Arinsal. W końcu czwarty na południu z Alto de la Rabassa i Coll de la Gallina w roli głównej. Plan maksimum zakładał przy tym wjazd na Gallinę od obydwu stron na etapie dwunastym oraz zaliczenie Collada de Beixalis na zakończenie jednego z trzech wcześniejszych dni.

Naszą czwartą bazą stało się lokum w hostelu HolaStays Fontbernat we wspomnianym już Encamp. Lokal znacznie skromniejszy niż wcześniejszy apartament w Baga. Ten przypominał górskie schronisko, acz powodów do narzekania nie było. Niższy standard rekompensowała nam skromna cena. Za 5 nocy musieliśmy zapłacić tylko 300 Euro czyli ledwie 20 Euro za noc od każdego z nas. Na miejscu było wszystko co niezbędne do godnego życia w podróży. To znaczy sypialnia z dwoma pojedynczymi łóżkami i jednym piętrowym. Do tego kuchnia i łazienka. Na dodatek bezpłatne wi-fi, choć płynnie działające jedynie na parterze budynku. Byliśmy bodaj jedynymi użytkownikami całego hostelu, więc de facto mieliśmy tu sporo przestrzeni życiowej. Na swym trzecim piętrze nawet nieoficjalny dostęp do sąsiedniego lokalu. Encamp położone jest na wysokości około 1300 metrów n.p.m. Jakieś 6 kilometrów na północ od centrum Andorra La Vella. Leży ono przy drodze CG-2 czyli na trasie podjazdu pod Port d’Envalira. Zarazem u podnóża dwóch innych podjazdów znanych z tras profesjonalnych wyścigów kolarskich. Jadąc na wschód można dotrzeć do stacji Cortals d’Encamp. Udając się na zachód wjeżdżamy na przełęcz Collada de Beixalis. Wszystkie te wzniesienia można zatem zaliczyć za jednym zamachem. Na nasze szczęście w niedzielne przedpołudnie pogoda była znacznie lepsza niż dzień wcześniej. Dzięki temu zwiedzanie Andory mogliśmy rozpocząć od poskromienia najwyższego z tamtejszych podjazdów. Postanowiliśmy od razu przywitać się z „Królową Pirenejów”. Jej wysokość nazywa się Port d’Envalira i leży na wysokości 2408 metrów n.p.m. Jest to najwyższa droga w całych Pirenejach. Niemal o trzysta metrów wyższa niż legendarny Col du Tourmalet. Na Envalirę można wjechać od dwóch stron, acz trzema trasami. Północne wspinaczki startują we Francji i łączą się ze sobą na 5 kilometrów przed przejściem granicznym w Pas de la Casa. Trudniejsza z dwojga tych opcji zaczyna się w Ax-les-Thermes. To podjazd o długości 35 kilometrów i średnim nachyleniu 4,8 %, mający przewyższenie aż 1687 metrów. Zmierzyłem się z nim 17 lipca 2007 roku. Dzień po starcie w blisko 200-kilometrowym L’Etape du Tour rozegranym na trasie z Foix do Loudenvielle. Nasz tegoroczny czyli południowy podjazd miał być nieco łatwiejszy. Tym razem miałem mieć do przejechania 27,7 kilometra o średniej 5,0 % przy max. 9,4 %. Po starcie z centrum Andorra La Vella w pionie należało pokonać 1377 metrów.

Volta a Catalunya po raz pierwszy wjechała do Andory już w 1934 roku. Natomiast dwa wyścigi wieloetapowe czyli Tour de France i Vuelta a Espana zawitały tu dopiero trzy dekady później. Od razu uczestnicy tych imprez musieli się zmierzyć z Envalirą. W trakcie „Wielkiej Pętli” z roku 1964 nawet dwukrotnie. Najpierw wjechano na nią łatwiejszym z dwóch północnych szlaków na etapie dwunastym z Perpignan do Andory. Pierwszym zdobywcą został Hiszpan Julio Jimenez, który wygrał wygrał ów odcinek z przewagą blisko 9 minut nad niespełna 30-osobowym peletonikiem. Następnie po dniu odpoczynku na terenie Księstwa etap trzynasty do Tuluzy rozpoczął się od południowej wspinaczki pod Envalirę. Tym razem najszybciej na premię górską dotarł „Orzeł z Toledo” czyli Federico Bahamontes. Spory kryzys przeżywał zaś lider wyścigu Francuz Jacques Anquetil, który ponoć za długo balował poprzedniego wieczora. Z kolei hiszpańska Vuelta po raz pierwszy dojechała do Andory przez Envalirę w sezonie 1965. Stało się to na 240-kilometrowym etapie jedenastym, który rozpoczął się w Barcelonie. Skuteczną akcją popisał się wówczas kolejny Hiszpan Esteban Martin. Po solowym rajdzie zgarnął on punkty na premii górskiej oraz sięgnął po etapowe zwycięstwo. Takie były początki. Ogółem peleton Tour de France przejeżdżał przez tą przełęcz 9-krotnie, z czego 5 razy od strony północnej. W latach 1968, 1974 i 1993 jako pierwsi wjechali tym szlakiem Hiszpan Aurelio Gonzalez i Francuz Raymond Delisle na etapach do La Seu d’Urgell oraz Wenezuelczyk Leonardo Sierra na odcinku do Estacio de Pal. W sezonie 1997 znów wjechano na tą przełęcz dwukrotnie. Od strony północnej na górskim etapie do Estacio de Arcalis i od południowej na znacznie łatwiejszym odcinku do Perpignan. Obie te premie górskie wygrał Francuz Richard Virenque. W 2009 roku południowy podjazd na etapie do Saint-Girons najszybciej pokonał jego rodak Sandy Casar. W końcu zaś w sezonie 2016 (kilka tygodni po naszej wizycie) tego samego dokonał Portugalczyk Rui Costa na etapie do Revel. Z kolei uczestnicy Vuelty spotkali się z tym podjazdem w sumie 5-krotnie. Przy trzech pierwszych okazjach podjeżdżano od strony północnej, zaś przy dwóch ostatnich od strony południowej. W latach 1967 i 2001 na etapach do Grau Roig i Estacio de Pal wyczyn Martina powtórzyli jego rodacy: Mariano Diaz i Jose-Maria Jimenez. W sezonie 2003 jedyny raz na Port d’Envalira wyznaczono metę etapu. Podjazd nie okazał się selektywny. Czołową trzynastkę dzieliło tylko 13 sekund. Finisz wygrał Alejandro Valverde, który wyprzedził Włocha Dario Frigo i Baska Unaia Osę. Potem jeszcze w 2013 roku pierwszy na Envalirze pojawił się Belg Philippe Gilbert w trakcie deszczowego etapu z metą przy Santuari de Canolich (Gallina).

20160605_019

W Andorze wszędzie mieliśmy blisko. Wszystkie wybrane podjazdy zaczynały się bowiem w promieniu kilkunastu kilometrów od Encamp. Na dobrą sprawę mogliśmy codziennie ruszać z naszego hostelu na rowerach. Dojazd rzędu 10-15 kilometrów do Ordino, La Massana czy Sant Julia de Loria był do zrobienia w ramach rozgrzewki. W niedzielę na start dziewiątego etapu mieliśmy jeszcze bliżej. Wystarczyło tylko zjechać do książęcej stolicy drogą CG-2, którą mieliśmy w pobliżu. Bez konieczności użycia samochodu mogliśmy też być bardziej autonomiczni w swym działaniu. To znaczy niekoniecznie ruszać z bazy wszyscy o tej samej porze. Jak wiadomo ludzie mają różny rytm dobowy. Dario zdecydowanie jest przykładem sowy, więc późno się budzi i długo zbiera do drogi. Tu każdy mógł działać według własnych reguł. Ja z Rafałem nie musiałem czekać na gotowość Darka, który z kolei mógł wstać o sobie właściwej porze i bez pośpiechu przygotować się do drogi. W niedzielę po raz pierwszy skorzystaliśmy z tej możliwości. Ruszyliśmy z hostelu we dwóch już o godzinie 9:15 i po kilkunastu minutach spokojnej jazdy dotarliśmy do centrum Andorra La Vella. Zatrzymaliśmy się na Avinguda de Tarragona w pobliżu Parc Central czyli już na drodze CG-1. Jakieś 500 metrów na południe od ronda, na którym oficjalnie zaczyna się podjazd pod Port d’Envalira. Rafa wystartował o 9:35, zaś ja minutę później po zrobieniu paru zdjęć w okolicy startu. Na pierwszym kilometrze przejechałem przez trzy ronda, każde już przygotowane na lipcowy przyjazd Tour de France. Pod koniec drugiego kilometra trzeba było pokonać pierwszy trudniejszy odcinek. Zaraz potem czyli po minięciu bocznej drogi CS-200 (do Engolasters) trafił się króciutki odcinek zjazdu. Na kolejnym rondzie minąłem wjazd do Tunel de los Dos Valires prowadzący do dolin w zachodniej części Księstwa. Po przejechaniu 6,3 kilometra minąłem zjazd do naszej części Encamp, zaś trzysta metrów dalej rondo z dwoma fontannami przy którym zaczyna się podjazd do stacji Els Cortals. Zresztą nie tylko ten szosowy, albowiem znajduje się tu również dolna stacja kolejki linowej ośrodka narciarskiego Grandvalira. Kolejne kilometry upływały dość szybko, tym bardziej że w połowie ósmego droga ponownie odpuściła. Dopiero na początku dziesiątego kilometra czyli minięciu drogi do Santuari di Meritxell podjazd stał się bardziej wymagający. Przez niespełna kilometr trzymał na poziomie od 7 do 9 %. Po 11 kilometrach od startu dojechałem do Canillo, zaś nieco wcześniej minąłem jeszcze drogę Carretera de Montaup czyli wschodni podjazd pod Col d’Ordino.

 

20160605_021

20160605_140219

20160605_132319

W połowie trzynastego kilometra minąłem San Joan de Caselles czyli romański kościół z przełomu XI i XII wieku będący jednym z najważniejszych zabytków na terenie Andory. Dwa kilometry dalej minąłem rondo z wielkimi saniami, zaś w oddali widziałem już zabudowania el Tarter (15,8 km). Potem droga na chwilę odbiła na północ by po zatoczeniu wielkiego łuku ponownie zbliżyć się rzeki Valira d’Orient tuż przed wjazdem do Soldeu (18,6 km). Ta położona na wysokości przeszło 1700 metrów n.p.m. wioska na początku lat siedemdziesiątych dwukrotnie gościła uczestników Semana Catalana. Zarówno w 1970 jak i 1971 roku najlepszy okazał się tu Włoch Italo Zilioli, choć tylko ten pierwszy triumf zapewnił mu również generalne zwycięstwo w tym 5-dniowym wyścigu. Po pokonaniu 21 kilometrów dotarłem do ostatniej już na tym podjeździe osady czyli les Bordes d’Envalira, gdzie nachylenie momentami przekraczało 10 %. Kolejny łatwy kilometr prowadził do rozjazdu wyznaczającego początek finałowego fragmentu wspinaczki. Po przejechaniu 22,4 kilometra trzeba było odbić lekko w lewo, bowiem droga na wprost prowadziła do Tunel d’Envalira. Stąd do przełęczy brakowało mi jeszcze 5,4 kilometra. To stosunkowo trudny odcinek zważywszy na dystans jaki ma się już w nogach oraz fakt, że nachylenie trzyma tu na poziomie od 6 do 8,5 %. O stromiźnie informują przydrożne tablice postawione z myślą o cyklistach. Pod tym względem Andora jest znakomicie przygotowana. Poszczególne wspinaczki mają swój numer porządkowy i są rozpisane w najdrobniejszych detalach technicznych. Poza tym z owych tablic można się też dowiedzieć, który z najważniejszych wyścigów etapowych tzn. Tour, Vuelta czy Volta zaliczył już dane wzniesienie. Na finałowym odcinku charakter drogi był już typowo wysokogórski. Trzeba było na nim pokonać osiem wiraży. Ostatni z nich niespełna czterysta metrów przed finałem. Finiszowałem po przejechaniu 27,8 kilometra w czasie 1h 38:23 czyli ze średnią prędkością 17,0 km/h. Na stravie najdłuższy segment jaki znalazłem miał 21,2 kilometra i zaczynał się na wysokości Encamp. Pokonałem go w 1h 16:20 (avs. 16,7 km/h i VAM 827 m/h). Prędkość pionowa skromna z uwagi łagodny profil wzniesienia. Lepiej to wyglądało na górnej części podjazdu. Ostatnie 11,5 kilometra zrobiłem w 45:08 (avs. 15,3 km/h i VAM 1049 m/h).

 

20160605_041

20160605_125200

20160605_124846

Dzień był słoneczny. Na przełęczy mimo sporej wysokości było 16 stopni. Tym samym mogłem spokojnie poczekać na przyjazd Rafała. Zanim przyjechał mój kolega obejrzałem sobie finisz zawodowca z Movistaru, który na górze nawet się nie zatrzymał. Zakręcił o 180 stopni, w locie założył kamizelkę i zjechał do Andory. Oprócz niego pojawiał się tu jeszcze jakiś as w argentyńskich barwach. Trening robił iście wysokogórski kręcąc wyłącznie na odcinku między tunelem a przełęczą. Na górę dotarli też zrzeszeni w jakimś klubie amatorzy, których pojedynczo i grupkami wyprzedzałem w trakcie swej wspinaczki. W końcu do szczytu dotarł też Rafał. Jak zwykle ambitnie kręcący do samego końca i finiszujący w pedałach. Mój kolega na pokonanie całego wzniesienia potrzebował 2h 12:43. Na wspomnianych wcześniej sektorach ze stravy wykręcił czasy: 1h 42:22 (avs. 12,4 km/h i VAM 616 m/h) oraz 57:57 (avs. 11,9 km/h i VAM 817 m/h). Jechał swoim tempem i dobrze wytrzymał ten długi podjazd. Na kilku ostatnich kilometrach robił już VAM na poziomie 907 m/h. Ustaliliśmy, że zjeżdżać będziemy spokojnie. Przy tej pogodzie nie mogłem stracić okazji do zrobienia całej serii zdjęć z tak ważnego podjazdu. Tuż przed wpadnięciem do les Bordes d’Envalira spotkałem podjeżdżającego Darka. Jak później ustaliłem Dario wyjechał z domu po wpół do jedenastej i rozpoczął swą wspinaczkę o 10:51. Na górze, która definitywnie nie była w jego typie spisał się bardzo dobrze. Całe wzniesienie zaliczył w czasie 1h 46:10 czyli stracił do mnie niespełna osiem minut. Na segmencie obejmującym 21,2 kilometra uzyskał czas 1h 22:10 (avs. 15,5 km/h i VAM 768 m/h), zaś na tym o długości 11,5 kilometra 48:07 (avs. 14,4 km/h i VAM 984 m/h). Co więcej na ostatnich czterech kilometrach był ode mnie szybszy o 24 sekundy. Ja w końcówce kręciłem VAM 1042 m/h, zaś on 1069 m/h. W czasie gdy Darek zbliżał się do kresu swej wspinaczki ja wraz z Rafałem cieszyłem się już zjazdem i podziwiałem widoki. Jeszcze przed dojazdem do Encamp chcieliśmy też zatrzymać się gdzieś na kawę. Ostatecznie znaleźliśmy wolny stolik przed barem w Canillo. Mała czarna i ciastko rzadko smakują tak dobrze jak po ostrej robocie w górskich okolicznościach przyrody. Dojechawszy do Encamp nie od razu rzuciliśmy się na trudny Els Cortals. Musieliśmy wrócić na parking przed hostelem by przy samochodzie zatankować swe bidony przed kolejną wspinaczką. Dopiero tak zaopatrzeni w bardzo oszczędnym tempie podjechaliśmy do wspomnianego wcześniej ronda z fontannami.

Wspinaczka pod Cortals d’Encamp (2087 m. n.p.m.) nie ma tak długich związków z kolarskimi wyścigami jak podjazdy do stacji narciarskich Arcalis czy Pal. Niemniej z pewnością jest od nich trudniejsza. Na dystansie 8,8 kilometra trzeba tu pokonać w pionie 752 metry co daje średnie nachylenie 8,5 %, zaś maksymalna stromizna sięga tu 15 %. Szczególnie wymagająca jest pierwsza połówka tego wzniesienia. Odcinek od startu do połowy piątego kilometra ma średnio 9,8 %. Tu stromizna trzyma na poziomie między 8,5 a 11,5 %. Na Vuelta a Espana ten podjazd pojawił się tylko raz i to dopiero przed rokiem. Był jednak godnym zwieńczeniem królewskiego etapu VaE 2015. Na tym niespełna 140-kilometrowym odcinku kolarze musieli pokonać aż sześć premii górskich. Niemal wszystkie kategorii pierwszej lub specjalnej. Zaraz po starcie wschodni Beixalis (kat. 1). Potem zachodnie Ordino (1) oraz południowe wersje Rabassy (1) i Galliny (S). Tuż przed finałem skromną w tym gronie Alto de Comella (2) i na dobicie właśnie Els Cortals (S). Ten jeden z najtrudniejszych górskich odcinków XXI wieku wygrał Bask Mikel Landa, który okazał się zdecydowanie najsilniejszy w gronie uciekinierów. Odjechał swym kompanom już na Gallinie. Pośród faworytów wyścigu najlepiej spisał się kolega Landy z ekipy Astana czyli Włoch Fabio Aru. Późniejszy zwycięzca tej Vuelty stracił do Baska 1:22. Jako trzeci ze stratą 1:40 finiszował drugi z harcowników Amerykanin Ian Boswell z Team Sky. Nasz Rafał Majka przyjechał szósty, tracąc do zwycięzcy 2:10, zaś do Aru 48 sekund. Wyprzedził go jeszcze duet z Katiuszy Daniel Moreno i Joaquin Rodriguez. Ówczesny lider wyścigu Tom Dumoulin był dziewiąty. Holender po raz pierwszy stracił czerwoną koszulkę na rzecz Aru, ale pozostał w grze o najwyższą stawkę. Wypadł z niej natomiast wielki Chris Froome, który po upadku na skutek kontuzji stracił tego dnia do najgroźniejszych rywali sześć-siedem minut. Zanim dotarła tu wielka Vuelta na przełomie drugiego i trzeciego tysiąclecia Cortals aż czterokrotnie wypróbowano na trasie Volta a Catalunya. Pierwszym zdobywcą tej góry w roku 1999 został Hiszpan Roberto Heras, który minimalnie wyprzedził Jose-Marię Jimeneza, Josebę Belokiego i Manuela Beltrana. Ten czwarty wygrał całą imprezę.

Rok później nie było mocnych na „Chabę” Jimeneza. Wygrał ten odcinek z przewagą blisko minuty nad Oscarem Sevillą. W generalce była ta sama kolejność. W sezonie 2001 wygrał tu Włoch Daniele De Paoli wyprzedzając o 1:20 Fernando Escartina i Belokiego. Trzeci tego dnia Bask wygrał ten wyścig. W końcu w roku 2003 triumfował tu inny Bask Aitor Kintana z przewagą 2 minut nad Duńczykiem Michaelem Rasmussenem. Trzeci był Hiszpan Juan-Antonio Pecharroman, który wygrał cały wyścig. Kolarz ten zaskoczył wszystkich w czerwcu 2003 roku. Tu pokonał Herasa, zaś dwa tygodnie wcześniej ograł Belokiego na Euskal Bizikleta. Niemniej ta gwiazda spaliła się szybko niczym meteor. Z kolei w naszym Encamp zakończył się etap Semana Catalana z roku 1982. Wygrał go Silvano Contini, który tamtej wiosny był w życiowej formie. Włoch kilka tygodni później triumfował w Liege-Bastogne-Liege, zaś w maju walczył o zwycięstwo w Giro d’Italia z samym Bernardem Hinault. Wygrał trzy etapy Giro, lecz w generalce musiał się zadowolić trzecim miejscem. Pakiet w postaci bardzo długiego, lecz ogólnie łagodnego podjazdu oraz stromej wspinaczki na dokładkę bywa podstępną kombinacją. Przekonałem się o tym choćby przed rokiem w Piemoncie, gdy po Colle della Maddalena dodałem sobie podjazd do San Bernolfo. Na pierwszym wzniesieniu jedzie się stosunkowo szybko i na dość twardym przełożeniu. To daje złudne poczucie mocy i dobrej formy. Tym niemniej długi podjazd zawsze kosztuje. Cierpliwie wysysa z nas siły. Tymczasem na dobicie trzeba się zmierzyć ze wniesieniem stromym, które od początku stawia ciężkie warunki. Kręci się na nim w zupełnie innym rytmie niż na pierwszej górze, z oczywistych względów wybierając bardziej miękkie przełożenie. Po dotarciu do ronda znów zatrzymałem się by zrobić kilka zdjęć. Rafał ruszył o 13:48, zaś ja dwie minuty później. Dość szybko wyprzedziłem kolegę, lecz nie byłem pewien czy uda mi się pokonać ten podjazd w wysokim rytmie. Pomyślałem sobie, że muszę wytrzymać pierwsze 4,5 kilometra, a potem jakoś już to będzie. Nie było łatwo. W nogach czułem Envalirę, zaś w plecy mocno przypiekało słońce. Podczas całej wspinaczki temperatura oscylowała w granicach 28-30 stopni Celsjusza. Na podjazdach to nie są moje wymarzone klimaty. Gdybym mógł sobie zamówić pogodę to wybrałbym zawsze 15-20 z lekkim zachmurzeniem na podjeździe i słoneczne 25 na zjeździe. Cóż każdemu wolno marzyć, lecz żyć trzeba z tym co Matka Natura zaproponuje.

 

20160605_061

20160605_174538

20160605_173945

Els Cortals od samego początku zmusza do dużego wysiłku. Na pierwszym i drugim kilometrze droga snuje się jeszcze pośród miejskich zabudowań. Momentami po lewej ręce otwiera się ładny widok na Encamp i czający się za tym miasteczkiem podjazd na Collada de Beixalis. Początek trzeciego kilometra to najtrudniejszy kawałek wzniesienia. Trzeba go było przejechać z pewną rezerwą, bowiem do półmetka brakowało jeszcze dwóch kilometrów. Na siódmym wirażu minąłem boczną ścieżkę do jeziora Engolasters (3,0 km). Trzysta metrów dalej wyjechałem na długą prostą, z której miałem piękny widok na najbliższe serpentyny. Na poboczu drogi pasterz doglądał stada swych owieczek. Pasterskie psy nie były mną zainteresowane i całe szczęście, gdyż pod tą górę nie byłbym w stanie znacząco przyśpieszyć. Stromizna puściła zgodnie z planem czyli w połowie piątego kilometra, za jedenastym zakrętem. Tuż za dwunastym przejechałem obok romańskiego Eglesia de Sant Jaume (5,2 km). W drugiej połowie wzniesienia 10 % odcinki pojawiały się na krótko. Najpierw dwa razy po dwieście metrów w połowie szóstego i pod koniec siódmego kilometra. Potem jeszcze cała pierwsza połowa kilometra dziewiątego. Okolica ta jest dobrze zagospodarowana turystycznie. Wzdłuż drogi stoją pojedyncze domy. Jest tu też strefa piknikowa, zaś w oddali widać zabudowania osady Bordes de Rigoder. Ruch drogowy był niewielki, acz na bezdrożach młodzież próbowała swych sił w motocrossie. Pod koniec ostatniej stromizny (8,4 km) minąłem plac zabaw dla dzieci i sporej wielkości skałę dla amatorów klasycznej wspinaczki. Prawdziwy podjazd skończył się tuż za finałowym wirażem w lewo. Dokładnie po przejechaniu 8,8 kilometra od startu. Przejechałem potem jeszcze 250 metrów do końca asfaltu przy stacji wspomnianej kolei linowej. Zresztą nie ostatniej, bo wiedzie ona dalej na wschód, niemal na sam szczyt Cortals (2502 m. n.p.m.). Zatrzymałem się po przejechaniu 9 kilometrów w czasie 46:14 ze średnią 11,7 km/h. Na stravie najdłuższy segment ma 8,4 kilometra. Pokonałem go w czasie 44:53 (avs. 11,3 km/h i VAM 956 m/h). Czekałem na Rafała chłonąc sielską atmosferę tej okolicy. Ludzi można było policzyć na palcach jednej dłoni. Więcej tu było pół-dzikich koni. Rafał na wspomnianym segmencie wykręcił czas 59:52 (avs. 8,5 km/h i VAM 717 m/h). Mój wynik daleki był od ideału. Korespondencyjny pojedynek z Darkiem przegrałem o blisko dwie minuty. Dario wystartował dopiero o 16:21 i uzyskał tu czas 42:59 (avs. 11,8 km/h i VAM 999 m/h). Czując trudy obu wspinaczek zrezygnowałem z wycieczki na Beixalis. Tego dnia poprzestałem więc na przebyciu 78 kilometrów o łącznym przewyższeniu 2311 metrów.

20160605_081

20160605_172436

20160605_172002