Autor: admin o 17. czerwca 2006
Po dwóch dniach skwaru sobota powitała nas skromnym porannym deszczykiem. Ten dzień pomimo czterech solidnych podjazdów miał być najłatwiejszy choćby z uwagi na fakt, iż na trasę rajdu wjeżdżaliśmy w Saint-Cirques-en-Montagne na wysokości około 1000 metrów n.p.m., zaś meta w Saint-Felicien znajdowała się na dość skromnej wysokości 520 m. n.p.m. Wynikał z tego prosty wniosek, iż trasa trzeciego etapu miała tendencję zjazdową. Upał nie był już dokuczliwy, więc i średnie prędkości tego właśnie dnia mieliśmy najwyższe. Przejechałem finałowe 175 kilometrów przy przeciętnej ponad 26 km/h. Sporą część trzeciego etapu spędziłem w towarzystwie Czarka. Na początku musieliśmy pokonać trzeba długi, lecz rozłożony jakby na raty podjazd pod Gerber de Jonc (1417 m. n.p.m.). Potem czekało nas kilka „hopek” na sporej wysokości i długi zjazd do miejscowości Chaneac.
Następnie trzeba było się zmierzyć z najtrudniejszym tego dnia wzniesieniem czyli kultową dla tego rajdu przełęczą Col de l’Ardechoise (1184 m. n.p.m.) o wymiarach 11,7 km na 5 %. Na górze poczekałem kilka minut na swego kompana z kaszubskich treningów i razem zjechaliśmy do Saint-Martin de Valamas po drodze łapiąc rozmaite grupki z rosnącej w siłę rzeszy ludzi, gdyż wraz ze zbliżaniem się do Saint-Felicien łączyły się szlaki wszystkich tras rajdu. Na bardzo długim bo przeszło 17-kilometrowym podjeździe pod Col de Claviere (1088 m. n.p.m.) podłączyłem się pod jeden z szybkich „pociągów”, który w tempie bliskim 30 km/h pokonywał owo wzniesienie o skromnym średnim nachyleniu 3,2 %. Tym sposobem jednak rozstałem się jednak z Czarkiem. Po dotarciu na szczyt do mety całej zabawy pozostały jeszcze trzy zjazdy i dwa podjazdy tzn. blisko 4-kilometrowy Rochepoule i ponad 6-kilometrowy Buisson (920 m. n.p.m.) pokonywany od przeciwnej strony niż na rozpoczęcie całego rajdu.
Na górze dojrzeli mnie Alain, Konrad i Zdzisiek, którzy i tym razem przejechali dwie–trzecie etapu oraz Piotr, który wszędzie zwykł docierać jako nasz forpoczta. Jakiś kwadrans poczekaliśmy na czarka i niemal w komplecie mogliśmy zażyć piknikowej atmosfery na ostatniej przełęczy tych zawodów. Ostatecznie po 12-kilometrowym zjeździe z Col du Buisson przekroczyliśmy linię mety w Saint-Felicien w silnym 6-osobowym składzie. Jak się okazało zajęliśmy szóste miejsce w gronie 129 drużyn komercyjnych uzyskując łączny wynik 3902 kilometrów i to pomimo faktu, iż w związku z wydarzeniami na drugim etapie pełen dystans La Chataigne – Montagne Ardechoise zrobili tylko Piotr i Darek. „Przegraliśmy” tylko z ekipami, które miały w swym składzie większą ilość zawodników (od jedenastu do dwudziestu ośmiu). Po zakończeniu rajdu czekał nas odbiór dyplomów z adnotacją adekwatną do liczby przejechanych kilometrów, zdanie chipów za zwrotem kaucji i posiłek na lokalnym boisku piłkarskim.
Natomiast na sam koniec przewidziano jeszcze losowanie nagród dla uczestników wyścigu, którzy wzięli udział w specjalnej loterii. Tym razem szczęście też się do nas uśmiechnęło bowiem Darek wygrał tygodniowy pobyt na campingu w okolicznych stronach, zaś Andrzej komplet kół o wartości 300 Euro. Po zakończeniu piętnastej edycji L’Ardechoise pozostał nam już tylko powrót do sympatycznego zajazdu w Gilhoc-sur-Ormeze. Tamże prysznic i nocleg, zaś rano około 8:00 początek kolejnej 20-godzinnej samochodowej podróży do Trójmiasta. Dla Alaina, Andrzeja, Czarka i Konrada ta wyprawa była kulminacją sezonu 2006. Natomiast dla mnie, Darka, Piotra i Zdziśka „tylko” próbą generalną przez dwutygodniową eskapadą we włoskie i francuskie Alpy ze startami w wyścigach: La Marmotte (8 lipca) i L’Etape du Tour (10 lipca). Dla wszystkich było to wspaniałe doświadczenie w uroczym regionie Francji pełnym wymagających tras, pięknych widoków i ciepłych ludzi.
Napisany w 2005-12 Gran Fondo | Możliwość komentowania L’Ardechoise – cz. III została wyłączona
Autor: admin o 16. czerwca 2006
Drugi etap z założenia wcale nie miał być łatwiejszy od pierwszego. Saint-Privat od Col du Chavade dzieliło przy pełnej wersji tego odcinka „nieliche” 183 kilometry. Do tego wjechać mieliśmy w najwyższe partie gór tego regionu, na wysokość blisko półtora tysiąca metrów nad poziom morza. Andrzej ten dzień postanowił zupełnie odpuścić. Można sprecyzować, że drugi odcinek rajdu pokonał na moich plecach, albowiem jego chip spoczął w tylnej kieszonce mojej koszulki. Zmożony morderczym pierwszym dniem imprezy mógł za to zadbać o pomoc w transporcie naszych bagaży do drugiej bazy pośredniej. W pierwszej części tego etapu mieliśmy do pokonania pięć wzniesień, w tym dwa dość solidne czyli 11-kilometrowy Vals-Genestelle i 7-kilometrowy Le Croix de Millet. Tego dnia ponownie najsilniejszy był Piotr, a niewiele słabszy Darek w związku z czym obaj przecierali nam szlak drugiego odcinka. Alain, Czarek i Konrad po pierwszych kilkudziesięciu kilometrach zdecydowali się na skrócenie swojego udziału na tym etapie o 62-kilometrową rundę w środku trasy z przejazdem przez stromą przełęcz Pratazanier (1222 m. n.p.m.).
Najtrudniejszy tego dnia podjazd pod Meyrand zacząłem od bufetu w Valgorge w towarzystwie Zdziśka i Czarka, lecz ten drugi dość szybko od nas odpadł. Zdzisiek najwyraźniej miał „swój dzień” bowiem podyktował mi mocne tempo przez sporą część tego podjazdu. Niestety blisko wierzchołka naszej „wspinaczki”, gdzieś w okolicy wioski Loubaresse straciliśmy orientację w terenie. Pomieszały nam się strzałki i zamiast zjechać na zachód na wspomnianą już rundę, skręciliśmy dalej do góry w prawo i ku swemu zaskoczeniu znacznie szybciej niż oczekiwaliśmy znaleźliśmy się na przełęczy Meyranda. Ta w naszym omyłkowym wydaniu czyli zrobiona za jednym 22,5-kilometrowym zamachem okazała się być jedynym na trasie całego rajdu „tysięcznikiem” czyli podjazdem o przewyższeniu ponad 1000 metrów. Stąd do mety drugiego etapu mieliśmy już tylko około dwudziestu kilometrów. Na deser został nam 3-kilometrowy, acz dość stromy podjazd pod Col du Pendu (1435 m. n.p.m.), będący dachem całego rajdu. Tym sposobem tylko Piotr (nasz bezdyskusyjny lider) oraz Darek (triathlonista z „iron-man’em” na koncie) zrobili pełen dystans ratując honor naszej ekipy. Obaj dotarli do naszej kolejnej bazy noclegowej Gite le Bouteirou nieopodal Lanarce późnym popołudniem. Byli mocno wyczerpani, lecz zarazem pełni wrażeń z ich zdaniem najtrudniejszego tak fizycznie jak i technicznie odcinka całej trasy.
Napisany w 2005-12 Gran Fondo | Możliwość komentowania L’Ardechoise – cz. II została wyłączona
Autor: admin o 15. czerwca 2006
Start w czwartkowy ranek został wyznaczony na godziny poranne, lecz zgodnie z luźnym charakterem całej imprezy, całkiem niezobowiązująco tzn. na dowolną porę między 6:00 a 9:30. Po odstawieniu samochodów na strzeżony parking i oddaniu organizatorom swych bagaży podręcznych wystartowaliśmy około 7:20. Tego dnia czekało na nas 192 kilometry rajdu z ośmioma klasyfikowanymi podjazdami. Czekało nas w sumie niemal 78 kilometrów samych podjazdów. W dodatku trzy najtrudniejsze (każdy o przewyższeniu ponad 500 metrów) czyli: La Faye (1019 m. n.p.m.), 4 Vios (1149 m. n.p.m.) oraz Benas (795 m. n.p.m.) usytuowane w końcówce tego etapu. Na całe szczęście wzniesienia w tym regionie nie są zbyt strome. Większość z nich miała średnie nachylenie na poziomie od 3 do 5 %. Pierwsze 40 kilometrów do „naszego” Gilhoc chcieliśmy pokonać zgodnie czyli w pełnym 8-osobowym składzie. W tym czasie czyli na wzniesieniach Buisson i Saint-Genest zdołaliśmy wyprzedzić około dwustu innych uczestników, którzy nie rzadko nasze tempo kwitowali słowem „vitesse”. Dobre skojarzenie bowiem firma jednego z naszych sponsorów oznacza po francusku „prędkość”. Już pierwszego dnia spore wrażenie zrobiła na nas życzliwość i wysoki szacunek względem sportowców-amatorów ze strony miejscowej ludności. Miejscowi częstokroć przyozdabiali swe ulice fioletowo-żółtymi balonami czy wstęgami w kolorze barw L’Ardechoise, a przede wszystkim we własnym zakresie organizowali darmowe (najczęściej) bufety, w których spragnieni i głodni uczestnicy mogli liczyć na wodę, pomarańczę, suszone morele czy ciastka. Te i inne specjały niezbędne dla uzupełnienia swych zapasów można było wlać sobie do bidonów czy pochować w kieszeniach koszulek.
Ponieważ w tym składzie widzieliśmy się w akcji na dobrą sprawę po raz pierwszy przyszło nam nawzajem poznać swe siły i słabości. Piotr niemal cały etap przejechał sobie tylko właściwym tempem. Ja sporą część dystansu przemierzyłem tego dnia w towarzystwie Darka. Po zjeździe do Privas poczekaliśmy dłuższy czas na Alaina, Czarka, Konrada i Zdziśka. Nasi czterej „muszkieterzy” na swej drodze w miejscowości Saint-Pierreville załapali się na wywiad z dziennikarzem regionalnego dziennika „Dauphine Libere”. Dzień później w gazecie tej ukazał się stosowny artykuł na temat tego spotkania wraz ze zdjęciem naszych kolegów raczących się piwem w chwili wytchnienia. Po przydługim postoju pozostała nam jeszcze do zdobycia przełęcz Benas, na której zrobiłem sobie „solówkę” aż do zjazdu z trasy rajdu w miejscowości Saint-Privat. Tam dopiero postanowiłem poczekać na czasowo najbliższych kompanów. Jak się miało okazać dojazd do ronda w Saint-Privat nie był końcem naszej męki dnia pierwszego. Czekał nas jeszcze bowiem 12-kilometrowy dojazd do miejsca noclegu, który w dodatku wyznaczony został dobre 150 metrów wyżej na campingu Domaine du Taille powyżej miejscowości Vesseaux. Ponad dwieście kilometrów „na dzień dobry” w takim terenie i przy ekstremalnie wysokiej temperaturze to była potężna dawka wysiłku. Nic dziwnego, że już wieczorem tego dnia wieczorem niektórzy spośród nas zaczęli przebąkiwać o lekkim odpuszczeniu drugiego etapu czyli skróceniu go o którąś z wyznaczonych na piątek pętli.
Napisany w 2005-12 Gran Fondo | Możliwość komentowania L’Ardechoise – cz. I została wyłączona
Autor: admin o 14. czerwca 2006
Pomysł na pierwszy w dziejach „polski desant” na rajd rowerowy L’Ardechoise narodził się w głowie Alaina Mompert, naszego francuskiego kolegi ze zbiórek na rondzie Castorama w Gdańsku-Osowej. Alain od siedemnastu już lat mieszka w Trójmieście wsiąknąwszy w polską ziemię tak ze względów zawodowych jak i rodzinnych. W lutym tego roku Alain wykonał kilka telefonów i zebrał grupę ośmiu ludzi – sześciu z Trójmiasta i dwóch ze stolicy – na wyprawę w spalone czerwcowym słońcem góry Masywu Centralnego. L’Ardechoise to najbardziej popularna z francuskich imprez szosowych kategorii „cyclo-sportive”. Rokrocznie gościna ona od 13 do 15 tysięcy amatorów kolarstwa i w przeciwieństwie do bardziej znanych imprez takich jak L’Etape du Tour czy La Marmotte rozgrywana jest w wersji rajdu, a nie wyścigu co oznacza, iż liczą się tu raczej przejechane kilometry niż uzyskany czas. Ardechoise rozgrywana jest w wersjach: jedno-, dwu- i trzy-dniowej na różnych wersjach trasy, zróżnicowanych pod względem tak długości jak i sumy przewyższeń wszystkich podjazdów na danym szlaku. Na oficjalnej stronie wyścigu pod adresem: znaleźć można w sumie sześć wersji trasy jednodniowej, jedenaście opcji trasy dwudniowej i aż 21 wariantów trasy trzydniowej. Wszystkie one mają swe źródło jak finał w niewielkim miasteczku Saint-Felicien, położonym 35 km na zachód od Doliny Rodanu, nieco na północ od miasta Valence. Trzeba przy tej okazji dodać, iż Alain będąc człowiekiem pełnym fantazji zgłosił nas do drugiej pod względem długości oraz najtrudniejszej pod względem przewyższeń trasy La Chataigne – Montagne Ardechoise o łącznej długości 550 km i sumie amplitud (łącznej deniwelacji) rzędu 10.000 metrów!
Na to wyzwanie porwało się nas ośmiu: Alain Mompert i Cezary Wiszniewski z Gdyni, Andrzej Gołębiowski i Daniel Marszałek z Sopotu, Dariusz Kamiński i Zdzisław Wojtyło z Gdańska oraz Konrad Kucharski z Warszawy i Piotr Mrówczyński z Pruszkowa. Alain do spółki z Konradem i Piotrem zadbali o przygotowanie dla całej drużyny jednolitych strojów z napisem Tour de Pologne, przygotowanych przez firmę Vitesse (koszulki, spodenki, kamizelka i bandana) oraz Shimano (rękawiczki i skarpety) bowiem jedną z idei naszego występu na francuskich drogach była swoista reklama wyścigu Dookoła Polski. Jak się miało zresztą okazać odnieśliśmy pewne sukcesy na tym polu, bowiem zainteresowani naszymi koszulkami miejscowi fani roweru, acz niekoniecznie będący kibicami śledzącymi wydarzenia w peletonie zawodowym dopytywali się nas cóż to za wyścig ów Tour de Pologne. Czy przeznaczony jest dla zawodowców czy amatorów takich jak my, jaki jest jego dystans i ile dni trwa.
Podczas trwającej przeszło dobę podróży mieliśmy dwa postoje. Pierwszy na nocleg w hotelu „Panorama”, położonym nad Szczecinem, zaś drugi na obiad u babci Alaina w miejscowości Les Etangs pod Metz. Ostatecznie wieczorem we wtorek 13 czerwca dotarliśmy do naszej bazy w Gilhoc-sur-Ormeze, malutkiej miejscowości położonej około 30 kilometrów od Saint-Felicien. Środę wykorzystaliśmy, więc na 65-kilometrowy trening na trasie z Gilhoc do Saint-Felicien i z powrotem oraz drugą, tym razem już samochodową wyprawę do Sanit-Felicien celem załatwienia formalności akredytacyjnych przed czwartkowym startem. Już sam trening pozwolił nam się zorientować, iż na tej imprezie będziemy mieli do czynienia z mocno górzystym terenem, pełnym zakrętów na którym niemal niemożliwością będzie znalezienie dłuższego płaskiego odcinka. Poza tym już na wstępie dał nam się mocno we znaki niemiłosierny upał sięgający 35 stopni Celsjusza w cieniu, na który nie sposób było się przygotować podczas tegorocznej zimnej – szczególnie na Pomorzu – wiosny.
Napisany w 2005-12 Gran Fondo | Możliwość komentowania L’Ardechoise – intro została wyłączona