banner daniela marszałka

Alpe Gesero

Autor: admin o wtorek 4. lipca 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Roveredo

Wysokość: 1816 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1522 metry

Długość: 15,1 kilometra

Średnie nachylenie: 10,1 %

Maksymalne nachylenie: 15 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Ta góra była dla mnie jedną z trzech głównych atrakcji owej wyprawy. Szosowe podjazdy z gatunku double-double czyli o średnim nachyleniu ponad 10% na dystansie co najmniej 10 kilometrów to rzadkość. W ciągu dotychczasowych dwóch dekad swych górskich podróży zaliczyłem takich raptem trzynaście. Listę tą mógłbym nieco wydłużyć dodając strome i długie wzniesienia o nieco niższej średniej, lecz kryjące w sobie 10-kilometrowy odcinek o tak wysokiej stromiźnie. Pierwszą wspinaczką z tej kategorii była legendarna Passo del Mortirolo od Mazzo, pokonana na trasie Gran Fondo Pantani z 2008 roku. W minionym sezonie dodałem do swej kolekcji aż pięć takich sztuk. Alpe di Gesero była pierwszą z nich. Kolejną zaliczona dwa dni później Passo di Guspessa. Natomiast trzy pozostałe dorzuciłem w trakcie sierpniowych wakacji w tyrolskiej Zillertal. Jeszcze trudniej wśród wszystkich wspinaczek znaleźć takie, które dwucyfrową średnią stromiznę utrzymują przez co najmniej 15 kilometrów! Jak dotąd jedynym takim okazem w moim dorobku była ubiegłoroczna Grosser Speikkogel (15,3 kilometra przy średniej 10,9%). Nieco łatwiejsza Alpe di Gesero też spełniała te wielce wyśrubowane kryteria. Aby móc się zmierzyć z tym gigantem musiałem podjechać do Roveredo. Miasteczka w dolnej Val Mesolcina. Liczącego sobie niespełna 2600 mieszkańców i będącego stolicą regionu Moesa w kantonie Grigioni. To nadal „włoska część” Konfederacji, albowiem w Szwajcarii język włoski czy lombardzki dominuje nie tylko w Ticino, lecz także w trzech zakątkach na południowych krańcach Gryzonii. To znaczy w dolinach położonych na południe od przełęczy: San Bernardino, Maloja i Bernina.

Po wyruszeniu z Porlezzy miałem do przejechania samochodem 57 kilometrów. Trasa niemal w całości już wcześniej przerabiana. To jest najpierw kurs na Lugano i następnie jazda autostradą A2 w kierunku Bellinzony. Dopiero kawałek za stolicą Ticino coś nowego. Do wyboru: droga krajowa nr 13 lub A13 lecąca do tunelu pod Passo di San Bernardino. Niemniej nie było się co rozpędzać, bowiem Roveredo leży tuż za granicą obu wspomnianych kantonów. Zjazdu nie przegapiłem i na miejscu zameldowałem się już o wpół do dziesiątej. Przyjechałem tu bez Piotra, który we wtorek wrócił do Val d’Intelvi. Tym razem po to by z San Fedele wjechać na Alpe di Colonno (1323 m. n.p.m.). Jak na swoje możliwości nie przemęczał się. Tego dnia przejechał 51,5 kilometra, robiąc 1202 metrów w pionie. Na mnie po szwajcarskiej stronie granicy czekał podobny dystans, lecz zarazem przeszło dwukrotnie większe przewyższenie. Do pary z Alpe di Gesero wybrałem sobie niemal równie stromą 12-kilometrową wspinaczkę z San Vittore na Prepianto. To dubeltowe wyzwanie było ciężkie. Rzekłbym na granicy moich możliwości. Tymczasem na skutek porannego gapiostwa dodatkowo je sobie utrudniłem. Wypakowując się z auta na parkingu powyżej Via de la Grida odkryłem, iż nie zabrałem w tą podróż bidonów. Owszem zdarzało mi się w przeszłości robić przeszło godzinny podjazd „o suchym pysku”, ale niekoniecznie chciałem powtarzać te doświadczenia. Szczególnie na najcięższym etapie wyprawy. Na szczęście był wtorek czyli sklepy otwarte. Podszedłem do pobliskiego COOP-a kupić wodę mineralną w pękatej butelce. Ta była nieco za wąska, więc by nie latała w koszyku wykorzystałem jeszcze plastikowy kubek. Dopiero ta kombinacja zdała egzamin, aczkolwiek przy każdym łyku trzeba się było chwilę pobawić z nakrętką.

Mając ten temat załatwiony około dziesiątej byłem gotowy do drogi. Przed sobą miałem być może najtrudniejszy szosowy podjazd całej Szwajcarii. Na listach rankingowych rodem ze stron „cyclingcols” oraz „climb finder” zajmuje on drugie miejsca. Na tej pierwszej nieco wyżej wyceniono tylko 32-kilometrowy podjazd z Chalais do Lac de Moiry (Valais) o przewyższeniu brutto aż 2045 metrów. Natomiast na drugiej królują dwie wspinaczki na Alpe di Gesero, przy czym „numerem uno” jest ta z miasteczka Arbedo w Ticino (15,4 kilometra przy średniej 9,7%). Tym niemniej ona akurat na przeszło dwukilometrowym finałowym odcinku jest szutrowa. Dlatego też wolałem zdobyć ową górę szlakiem zaczynającym się w Val Mesolcina. Jak dotąd w regionie Moesa tylko raz bawiłem na rowerze. W 2011 roku wraz z czterema kolegami podjechałem autem w okolice Lostallo, aby z poziomu około 430 metrów n.p.m. wyprawić się na Passo di San Bernardino (2065 m. n.p.m.). To akurat przełęcz dobrze znana kolarskim wyścigom. Organizatorzy Tour de Suisse skorzystali z niej już 22 razy, acz tylko dwukrotnie w XXI wieku. Dwa razy przejechali przez nią również uczestnicy Giro d’Italia. Ostatnio w 2021 roku na etapie z Verbanii do Alpe Motta. Na San Bernardino było do zrobienia ponad 1630 metrów w pionie na przeszło 30 kilometrach. Natomiast na Alpe di Gesero niewiele mniejsze przewyższenie skumulowane jest na dwukrotnie krótszym dystansie. Tylko pierwsze 1200 metrów za centrum Roveredo ma umiarkowane nachylenie 6,7%. Następnie mamy tu dziewięć bardzo ciężkich kilometrów na dojeździe do osady letniskowej Laura. Każdy o stromiźnie od 10 do 12%. Cały ten sektor ma średnią 10,8%. Nieco łatwiejsze finałowe pięć kilometrów ma zaś przeciętną 9,6%. Meta u wlotu do mrocznego tunelu niczym na francuskiej Col du Parpaillon.

Tunnel del Cadolcia liczy sobie 250 metrów i jest prościutki, więc u wejścia widziałem jego wylot po stronie Ticino. Wykuto go dla celów wojskowych w niespokojnym roku 1940. Jak wiemy Szwajcaria w obu wojnach światowych zachowała neutralność. Niemniej widać Helweci mieli ograniczone zaufanie do Italii rządzonej przez Mussoliniego i postąpiły tu w myśl zasady „Si vis pacem, para bellum” czyli „Chcesz pokoju, szykuj się do wojny”. Ja swoją ciężką batalię z Alpe di Gesero zacząłem od zjechania do centrum Roveredo. Tu musiałem wjechać na Strada di Magistri i następnie przejechać pod wiaduktem kolejowym. Na końcu owej uliczki trzeba było skręcić w lewo wybierając Strada de San Fedee. Ta przez kilometr prowadziła przez teren gęsto zamieszkany. Na wysokości restauracji Santana nachylenie drogi stało się znaczące. Minąłem parking przy drodze prowadzącej do kościółka św. Anny, a po chwili ostatnie domy w San Fedee. Szosa skręciła nieco na zachód i niebawem przejechałem nad tunelem, w którym ukrywa się autostrada A13. W połowie drugiego kilometra wiraż nr 1 w osadzie Campion. Na zakręcie jakiś drewniany stwór w kolorowym kapeluszu. Nieco wyżej kolejne dzieła tutejszych rzemieślników. Już w tej okolicy mogłem się przekonać, że dodatkowym utrudnieniem owej wspinaczki będzie wątpliwej jakości nawierzchnia. W wielu miejscach podniszczona, a na niektórych odcinkach wręcz fatalna. Niemniej przy tutejszej stromiźnie moja prędkość była nieznaczna, więc miałem na ogół dość czasu by ominąć wszelakie dziury czy innego rodzaju pułapki. Poza tym o upał nie musiałem się martwić. Co prawda na starcie miałem już 26 stopni, lecz akurat ta wspinaczka prowadzi północnym zboczem góry. Mocno zalesionym, więc słońce nie miało tu zbyt wielu okazji by mi dopiec.

Stromizna podjazdu jak już wspomniałem wysoka, ale przynajmniej równo rozłożona. Trzeba było wybrać przełożenie takie by nóg sobie nie podciąć oraz kręcić nimi w stałym rytmie pozwalającym na równy oddech. Droga wąziutka, niekiedy z drewnianą barierką na poboczu. Gdzieniegdzie świeże placki asfaltu dopiero co wylane celem załatania dziur. W jednym miejscu napotkałem robotników przy pracy i musiałem się zatrzymać zanim mnie przepuścili. Pod koniec siódmego kilometra zostawiłem po lewej ręce drogę ku osadzie Roggiasca. W połowie dziewiątego kilometra napotkałem wąski, ciemny tunel o gliniastym podłożu czyli Galleria Monte Laura. Ze względów bezpieczeństwa częściowo go przeszedłem. Dopiero na zjeździe zorientowałem się, że piesi i cykliści mogą tu sobie włączyć „światło na żądanie”. Niespełna kilometr dalej wjazd do Monte Laura. Osady na słonecznej polanie ciągnącej się wzdłuż szosy przez blisko kilometr. Po drodze hotelik, kościółek, bar i liczne chaty letniskowe. Powyżej niej jeszcze cztery kilometry odrobinę łatwiejszej niż dotąd wspinaczki. Droga na tym odcinku biegnie już równolegle do granicy kantonów Ticino i Grigioni. Na przedostatnim kilometrze dwa ostatnie wiraże. Meta z ładnym widokiem na Val Mesolcina. Utrzymałem swój rytm jazdy i zakończyłem wspinaczkę w czasie o kilka minut lepszym niż zakładałem. Według stravy przeszło 15-kilometrowy segment pokonałem w 1h 32:37. Tym niemniej biorąc pod uwagę postój na robotach drogowych oraz spacer przez tunel de facto jechałem tu przez 1h 30:27. To zaś oznaczałoby średnią prędkość 10,1 km/h i VAM na poziomie 1010 m/h. Na mecie spotkałem parę starszych turystów, więc było komu zrobić mi zdjęcie na tle tunelu. Dodam jeszcze, iż jedynym użytkownikiem stravy, który zdobył Alpe Gesero w czasie poniżej godziny jest Marcel Wyss. Ex-profi o którym wspomniałem już przy relacji z Lago del Naret.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9387773938

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9387773938

ALPE di COLONNO by PIETRO

https://www.strava.com/activities/9386134410

ZDJĘCIA

Gesero_58

FILM