banner daniela marszałka

Sierra de Lujar

Autor: admin o środa 20. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Rio Guadalfeo A-346

Wysokość: 1863 metry n.p.m.

Przewyższenie: 1544 metry

Długość: 20,7 kilometra

Średnie nachylenie: 7,5 %

Maksymalne nachylenie: 16 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Zjazd z parkingu Hoya de Portillo zabrał nam tyle czasu co sam podjazd czyli blisko dwie i pół godziny. Po pierwsze na górnym sektorze trzeba było jechać wolno, bo nawierzchnia niepewna. Potem około półmetka zatrzymaliśmy się na blisko 40 minut w Pampaneirze. Do samochodu zostawionego pod Orgivą dotarłem grubo po piętnastej. O tej porze dnia było już znacznie cieplej niż w porze naszego przyjazdu. Na pierwszych kilometrach drugiej wspinaczki temperatura sięgała 36 stopni. Przy aucie napełniliśmy bidony oraz zjedliśmy małe co-nieco. Rafał szykował się do dalszej drogi najkrócej i ostatecznie wystartował niemal kwadrans przed nami. Sierra de Lujar tak jak Sierra Nevada należy do pasa Cordillera Penibetica. To pasmo górskie od północy i zachodu ogranicza rzeka Guadalfeo. Na wschodzie sąsiaduje z nim Sierra de la Contraviesa czyli masyw, w którym zaliczyliśmy podjazd pod Haza del Lino. Na południu schodzi ono ku wodom Morza Śródziemnego. Najwyższy szczyt owych gór czyli Los Pelaos liczy sobie 1878 metrów n.p.m., więc de facto to on był naszym celem. Północna wspinaczka na dach Sierra de Lujar składa się jakby z trzech części. Najpierw mamy tu do pokonania 4,4 kilometra w kierunku wschodnim na szerokiej drodze A-348. To odcinek o średniej stromiźnie 7,1 % przy max. 10%. Następnie na wysokości 630 metrów n.p.m. trzeba odbić w prawo i wjechać na węższą szosę A-4131. Biegnie ona na południe ku Puerto de Camacho (1124 m. n.p.m.). Ten sektor ma 7,7 kilometra i przeciętne nachylenie 6,4% przy max. 12%. Na koniec po przeszło 12 kilometrach spędzonych na drogach dobrej jakości wjeżdża się na dukt jakby z innego świata.

Na szczyt prowadzi bardzo zniszczona dróżka. To wąski pasek popękanego i dziurawego asfaltu, gdzieniegdzie będącego w stadium zaniku. Ten finałowy odcinek prowadzi na zachód. Nachylenie jest łagodne tylko na pierwszych kilkuset metrach. Potem już cały czas stromo. Na dystansie 7,8 kilometra przeciętna to aż 9,3%, zaś chwilowe stromizny sięgają tu 14-15-16%! Najłatwiejszy kilometr ma średnią 7,4%, zaś najtrudniejszy aż 11,7%. Rzecz jasna żaden poważny wyścig kolarski w tym miejscu nie finiszował. To nie jest teren dla imprez szosowych. Prędzej można by tu wpuścić specjalistów od kolarstwa górskiego. Za to 12-kilometrowy podjazd spod Orgivy na Puerto de Camacho jest znany Vuelcie, choć na tej przełęczy nigdy nie wyznaczano premii górskiej. Podjeżdżano na nią w latach 1972 i 1975, gdy uczestnicy VaE wjeżdżali od północno-wschodniej strony na pobliską Haza del Lino (1301 m. n.p.m.). Jeszcze jedna uwaga. Wybrałem sobie i kolegom wjazd pod Sierra de Lujar z doliny Rio Guadalfeo, gdyż tylko tak mogliśmy to połączyć ze wspinaczką do Capileira-Hoya de Portillo. Tym niemniej górę tą można zdobyć również od strony morza. To znaczy startując w Castell del Ferro. Taka wspinaczka byłaby jeszcze trudniejsza niż nasza. Ten szlak miałby długość 31 kilometrów i przewyższenie aż 1858 metrów! Pierwsze 18,5 kilometra tego wzniesienia to niemal cały południowo-zachodni podjazd na Haza del Lino czyli ze stromym 7-kilometrowym segmentem poniżej wioski Rubite. Do tego doszłyby 4 kilometry łatwiejszego terenu na drodze A-4131, no i ta sama 8,5-kilometrowa końcówka, z którą mieliśmy „przyjemność” się zapoznać.

Rozpocząłem ten podjazd w towarzystwie Adriana. Długa i ciężka pierwsza góra w nogach. Do tego ten niemiłosierny upał. Pierwszy kilometr dość mocny z nachyleniem 7,5%. Na drugim luźniejszym droga odbiła w prawo by ominąć kopalnię Orgiva i wioskę Los Tablones. Przejechaliśmy razem jeszcze trzeci, po czym na początku czwartego wydarzył się mały incydent. Akurat byłem na zmianie gdy poczułem jak Adek zawiesił się na moim kole. Jaka była tego przyczyna? Czyżbym to ja się wahnął, a może kolega się zagapił. Sam do końca nie wiem. W każdym razie w tym klimacie łatwo było o chwilową dekoncentrację. Efekt był tego taki, że Adriano się ożywił i „oddał skoka” by dalej pojechać na solo. W połowie piątego kilometra, gdy trzeba było się rozstać z tą drogą traciłem już do niego równo pół minuty. Ja ten wstępny odcinek przejechałem w 18:59. Adrian w 18:29, zaś uciekający nam Rafał w 21:31. Co ciekawe śmignął tędy również peleton Vuelty z roku 2018, a w nim jadący w czerwonej koszulce Michał Kwiatkowski. KOM-a na tym segmencie do dziś ma Sepp Kuss i jest to wynik 10:21. „Profi” pojechali stąd dalej główną drogą na wschód ku Torvizcon i mecie w Roquetas de Mar. My będąc już na drodze A-4131 jeszcze przed końcem piątego kilometra skręciliśmy na południe. Odtąd do połowy dziewiątego kilometra jechaliśmy równolegle do koryta rzeczki Alhayon. Zbocza masywu Lujar nadal mieliśmy po swej prawej stronie. Za plecami zostawiliśmy wyniosłe szczyty Sierra Nevada, zaś po naszej lewej były teraz stoki Sierra de la Contraviesa. Po trudnym szóstym kilometrze można było nieco odsapnąć na kilometrach siódmym i ósmym. Jechało się prawą stroną owej doliny łapiąc nieco cienia, który dawało zbocze góry.

W połowie dziewiątego kilometra nasz szlak skręcił na wschód i utrzymał ten kierunek przez kolejny kilometr. W ten sposób dostaliśmy się na drugą stronę doliny. Potem droga znów obrała kurs na południe. Na dziesiątym, a szczególnie jedenastym kilometrze nachylenie wzrosło. Ten drugi miał średnio 8,7%, zaś na obu trafiły się „chwilówki” na poziomie 12%. Na ostatnim kilometrze przed Puerto de Camacho było już nieco luźniej. Jechałem jak mi się wydawało dość umiarkowanym tempem, a mimo to niejednokrotnie widziałem przed sobą sylwetkę Adriana. To świadczyło o tym, iż kolega nie odjechał mi w żadnym momencie na więcej niż minutę. Na przełęcz wjeżdżało się jakby tunelem. Takie wrażenie dawały skarpy po obu stronach drogi. Gdy wyszedłem z zakrętu ujrzałem przed sobą Adka chwilowo pochylonego nad swym rowerem, celem usunięcia jakiejś usterki. Faktycznie niewiele do niego straciłem. Jeśli wierzyć stravie 20-kilka sekund. Natomiast nad Rafałem nadrobiliśmy przeszło 6 minut. Zatem była jeszcze szansa się zjechać w okolicy szczytu. Wiedziałem, że dojechawszy na Camacho trzeba będzie zjechać z dobrej szosy i odbić gdzieś w prawo na sławetne wertepy. Tym niemniej zrazu przejechaliśmy skręt na Olias o jakieś 200 metrów. W dole kilkaset metrów przed nami widziałem boczną dróżkę w tym kierunku. Na szczęście nie dojechaliśmy do niej. Patrząc na mapy była to ślepa dróżka do wioski Fregenite. Podniosłem alarm i zawróciliśmy. Gdy już wbiliśmy się na właściwy szlak ten z początku był nieco chropowaty, ale ogólnie w znośnym stanie. No i nachylenie było znacznie luźniejsze niż wszystko co do tej pory wiedzieliśmy. Niemniej tylko do czasu.

Po 600 metrach dojechaliśmy do rozjazdu. Lepsza część traktu odbiła w lewo, na południe czyli w dół ku Olias. My musieliśmy wpaść na prawą ścieżkę, która już na wstępie straszyła stanem nawierzchni. Ta śmiało zdobywała wysokość. Niekiedy ochoczo wijąc się po tym górskim zboczu. Najefektowniejsza seria serpentyn znajdowała się między połową piętnastego i początkiem siedemnastego kilometra. Stan owej drogi był na tyle opłakany, iż bardziej trzeba się było skupić na wyborze toru jazdy oraz omijaniu wszelakich pułapek niż dyktowaniu tempa dostosowanego do własnych możliwości. Dlatego też na pierwszych kilku kilometrach w tym terenie bardzo powoli traciłem dystans do Adriana pomimo stromizn, które w normalnych warunkach dałyby mu większą przewagę. Ogólnie dało się po tym jechać, choć przyznam, iż nawierzchnię w równie dramatycznym stanie widziałem chyba tylko raz. W hiszpańskich Pirenejach podczas wjazdu na Embalse de Llauset. W sumie tylko w dwóch miejscach musiałem wypiąć stopy z pedałów. Pewien wiraż w prawo pod koniec osiemnastego kilometra mogłem pokonać lepiej. Natomiast zryta do szutru ścianka o nachyleniu 16% napotkana jakieś trzysta metrów dalej nie dawała już żadnych szans na przejazd. Trzeba było zejść z roweru i przejść z nim kolejne kilkadziesiąt metrów do najbliższego zakrętu. Gdyby nie stan owej drogi byłby to piękny podjazd. Koncentrując swą uwagę na tym co jest kilka czy kilkanaście metrów przede mną nie miałem świadomości jak blisko nam z tej góry do Morza Śródziemnego. Zobaczyłem je w wielu miejscach dopiero na zjeździe. Tuż przed finałem okolica stała się bardziej zielona za sprawą niezliczonych kęp krzewów, które skolonizowały tutejsze stoki. Gdy zobaczyłem maszty wiedziałem, że ten ciężki egzamin już prawie zaliczyłem.

Na górę wjechałem w czasie 1h 52:29. Zatem wspinałem się tu o pół godziny krócej niż na Capileira-Hoya de Portillo. Koledzy czekali na mnie od kilku minut. Rafał ostatecznie umknął przed pościgiem Adriana. Patrząc na całodniowy profil z ich jedenastego etapu ustaliłem, iż Adek dotarł na szczyt w 1h 45:57, zaś Rafa w 1h 58:52. Segment stravy o długości 7,94 kilometra zdradzał jak radziliśmy sobie w trakcie „ataku szczytowego”. Adrian uzyskał na nim wynik 47:28 przy średniej prędkości 10 km/h. Ja miałem czas 52:02 (avs. 9,2 km/h), zaś Rafał równe 56 minut (avs. 8,3 km/h). To daje obraz tego jak mozolna to była wspinaczka. Koledzy zatrzymali się w najwyższym punkcie drogi czyli przy pierwszych antenach w pobliżu wierzchołka Los Pelaos. Droga szła dalej ku kolejnym masztom, lecz te zdawały się stać nieco niżej. Dlatego do nich już się nie podjechaliśmy. Może i szkoda bowiem z tamtej miejscówki byłby ładny widok nie tylko na Sierra Nevada, lecz również ku Mar Mediterraneo. Zdobywszy kolejną mega-górę trzeba było jeszcze bezpiecznie z niej zjechać. Na pierwszych ośmiu kilometrach powtórka z wcześniejszej rozrywki. Czyli znów spokojnie i uważnie. Na tej nawierzchni łatwo było o przebicie dętki, przecięcie opony czy nawet zniszczenie obręczy. Na szczęście bez żadnych strat wróciliśmy na Puerto de Camacho. A potem już luzik i tylko na dobicie niespełna 2-kilometrowy podjazd do samochodu. Dotarłem do niego tuż przed dziewiętnastą. Przejechaliśmy 111 kilometrów z łącznym przewyższeniem 3570 metrów. Długo szukałem w swych archiwach, kiedy ostatnio jednego dnia zrobiłem tyle metrów w pionie. Musiałem się cofnąć aż do wyprawy szlakiem Route des Grandes Alpes z 2013 roku. Na jej trzecim odcinku zrobiłem wtedy 3909, zaś na dziewiątym aż 4129 metrów. W kolejnych latach z rzadka przekraczałem pułap 3000 metrów. W sumie tylko osiem razy i nigdy nie było ich tyle co na dwóch trasach wokół Orgivy.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9887459061

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9887459061

SIERRA DE LUJAR by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9887458543

SIERRA DE LUJAR by RAFA

https://www.strava.com/activities/9887442636

ZDJĘCIA

Sierra-de-Lujar_01

FILM