banner daniela marszałka

Giro del Veneto (Vicenza – Treviso – Belluno)

Autor: admin o czwartek 16. sierpnia 2018

W swych podróżach rzadko zdarzało mi się pomijać kierunek włoski. Od roku 2003 odwiedzałem Italię już siedemnaście razy. Niekiedy bawiłem w niej przeszło dwa tygodnie, innym razem wpadałem na kilka dni lub też zgoła okazjonalnie na parę godzin jak w czerwcu 2011 roku w trakcie wyścigu Dreilander Giro. Jedynie w latach 2005, 2009 i 2017 nie dane mi było zahaczyć rowerem o włoskie szosy. Tym bardziej nie mogło ich zatem zabraknąć w moim programie na sezon 2018. Tym razem celem było Veneto czyli po naszemu Wenecja Euganejska. To region o wielkiej różnorodności terenu. Od plaż Adriatyku po najwyższy szczyt Dolomitów czyli słynną Marmoladę (3343 m. n.p.m.). Kolarskiej Italii dał on trzech szosowych mistrzów świata: Marino Basso (1972), Moreno Argentin (1986) i Alessandro Ballan (2008) oraz dwóch zwycięzców Giro d’Italia: Giovanni Battaglin (1981) i Damiano Cunego (2004). Obecnie największym tutejszym asem jest znakomity sprinter Elia Viviani. Synem tej ziemi jest też „wiecznie żywy” Davide Rebellin. Bynajmniej nie była to moja pierwsza wizyta w krainie, której stolicą jest magiczna Wenecja. Jednak przez pierwsze dziesięć lat swych górskich podróży skupiałem się na najbardziej znanych podjazdach lub szukałem wyzwań w postaci najtrudniejszych wyścigów w typie Gran Fondo. Dlatego choć w owym czasie poznałem już kilkanaście „weneckich” podjazdów to prawie wszystkie z nich w Dolomitach i na terenie prowincji Belluno. Tak było podczas pierwszej wycieczki z lipca 2003 roku, gdy wjechałem na przełęcze: Fedaia, Falzarego-Valparola i Tre Croci. Nie inaczej w latach następnych, gdy zdobyłem: Pordoi, San Pellegrino, Duran, Staulanza, Giau, Valles, Croce d’Aune i Tre Cime di Lavaredo. Na południe od zjawiskowych Dolomitów poznałem zaś tylko Monte Grappę (od strony Romano d’Ezzelino), Nevegal-La Casera i Cima Campo. Przed kilkoma laty, po powrocie z niezapomnianej eskapady pod szyldem Route des Grandes Alpes (alias „Hannibal”) uznałem, iż kolejne podboje górskich zakątków Europy będę prowadził według innych założeń.

Rozebrałem zatem najbardziej interesujące mnie kraje Starego Kontynentu (Włochy, Francję, Hiszpanię, Szwajcarię i Austrię) na mniejsze strefy geograficzne. Po czym we współpracy z Darkiem Kamińskim przystąpiłem do realizacji śmiałego planu jakim jest poznanie niemal wszystkich najtrudniejszych podjazdów kolarskiej Europy. Na odcinku włoskim taki pomysł przełożył się jak dotąd na cztery regionalne wycieczki. Na przełomie czerwca i lipca 2014 roku przemierzałem północne i środkowe Apeniny. Po czym w sierpniu udałem się do północnej Lombardii czyli prowincji Sondrio z licznymi wzniesienia na terenie Valtelliny. Następnie w sezonie 2015 wybrałem się do Południowego Tyrolu (prowincja Sud Tirol-Alto Adige), zaś w 2016 roku do Trydentu (prowincja Trentino). Teraz przyszła pora na Veneto, przyłączone do świeżo zjednoczonej Italii w roku 1866. Jak na włoskie warunki to region dość duży i gęsto zaludniony. Na powierzchni 18.345 km2 żyje tu 4.903.722 mieszkańców co daje 267 osób na km2. A zatem zagęszczenie przeszło dwukrotnie wyższe niż w naszej ojczyźnie. Region ten podzielony jest na 7 prowincji i 565 gmin. A w zasadzie na sześć prowincji tzn. Rovigo, Padova, Verona, Vicenza, Treviso i Belluno oraz jeden obszar metropolitalny Venezia. Biorąc pod uwagę ukształtowanie terenu tylko cztery z nich mogły nas interesować. Skąpana w wodach Adriatyku citta metropolitana Venezia oraz położona na płaskiej jak stół Nizinie Padańskiej provincia di Rovigo odpadły w przedbiegach. Podobnie ledwie pagórkowata Padwa. Teoretycznie zostały nam cztery prowincje do zobaczenia. Niemniej tak ze względów osobistych jak i logistycznych wykluczyłem jeszcze Weronę. Przede wszystkim dlatego, że najciekawsze wzniesienia wokół miasta Romea i Julii takie jak: Prada Alta, Monte Baldo, Malga Lessinia i Valico Branchetto oraz ekstremalnie stromą Punta Veleno zdążyłem już poznać w latach 2015-16. Poza tym wycieczki ku zachodnim kresom weneckiego regionu wymagałyby znalezienia trzeciej bazy noclegowej.

Na szosach trzech pozostałych weneckich prowincji: Vicenza, Treviso i Belluno znalazłem wystarczająco dużo trudnych podjazdów byśmy mieli tu ciekawe zajęcie przez co najmniej dziesięć dni. Do nich mogłem zaś jeszcze dorzucić kilka wzniesień z południowo-wschodniej części Trentino. Na podstawie takich założeń opracowałem program z prologiem i 12 etapami pod roboczą nazwą Giro del Veneto. Na wyprawę tą udało mi się zebrać liczną, bo aż 7-osobową ekipę. Większą drużynę miałem tylko trzy lata wcześniej w Południowym Tyrolu, gdzie było nas ośmiu. Z Gdańska ku Wenecji Euganejskiej wyjechali ze mną Darek Kamiński (wspólnik z blisko 10-letnim stażem) oraz Tomek Buszta (uczestnik trzech wypraw, który debiutował w Lombardii-2014). Natomiast z Warszawy wyruszyli: Romek Abramczyk (cztery, począwszy od Route des Grandes Alpes-2013), Piotr Podgórski (cztery z rzędu od Trentino-2016) oraz Artur Rykowski (uczestnik wyprawy Sud Tirol-2015). Na miejscu dołączył do nas jeszcze Adam Kowalski: ultramaratończyk, pogromca kolarskich Everestów i „honorowy obywatel” Teneryfy, który brał udział w pięciu organizowanych przeze mnie wycieczkach z lat 2012-16 czyli od Słowenii po Trentino. Tym razem Adam z ziemi polskiej do włoskiej dotarł na rowerze szlakiem przez Czechy, Bawarię i Tyrol. Do Italii wjechał już 29 lipca, więc jeszcze przed spotkaniem z nami zażył sporą dawkę miejscowych wzniesień. Na sześciu długich etapach przejeżdżając m.in. przez przełęcze: Stelvio, Forcola di Livigno, Mortirolo, Gavia, Tonale, Fedaia, Giau, Pordoi i w końcu zachodnie Passo Rolle. Miałem nadzieję, że w tak mocnym i zgranym dotychczas składzie będziemy się razem dobrze bawić. Rzeczywistość okazała się inna, z czego wypada mi wyciągnąć wnioski na przyszłość. W każdym razie dla całej naszej siódemki zarezerwowałem na booking.com dwie bazy noclegowe. Pierwszą przeznaczoną na osiem dób była Casa Alba we wiosce Borso del Grappa. Drugą wynajętą na pięć pozostałych dni były dwa lokale spod szyldu Apartamenti Vacanza tra Venezia e la Dolomiti w mieście Vittorio Veneto.

W kontraście do czerwcowych deszczy we francuskich Pirenejach pod weneckim niebem dopadły nas iście afrykańskie upały. Szczególnie dokuczliwe w pierwszym tygodniu naszego pobytu, gdy niektóre podjazdy przyszło nam zaczynać przy temperaturze przekraczającej 35 stopni Celsjusza. Na domiar złego po zmierzchu było wciąż ciepło przez co nocami spałem mało lub prawie wcale. Przede wszystkim jednak nasza drużyna szybko rozpadła się na dwa niezależne pododdziały. To znaczy już nazajutrz po tropikalnym prologu na Monte Cogolin. Koledzy z Mazowsza pod wodzą Piotra postanowili jeździć we wcześniejszych godzinach i niekiedy też po innych trasach. Tym samym na kolejnych etapach tej wyprawy mogłem liczyć tylko na towarzystwo Darka i Tomka. Niemniej na wyczerpujący „dwumecz” z Monte Grappą oraz krótki wypad do św. Antoniego ruszyłem sam. W tych przypadkach moi gdańscy kompani woleli bądź to dłużej pospać lub też szybciej odpocząć po trudnej wspinaczce na Tre Cime di Lavaredo. W dniach od 3 do 15 sierpnia zaliczyłem w sumie 25 premii górskich, z czego 21 na szosach regionu Veneto i 4 na drogach prowincji Trentino. Jeśli chodzi o moje weneckie „oczko” to m/w równo rozłożyłem akcenty pomiędzy trzy wspomniane prowincje. Najpierw pokonałem wraz z kolegami 7 wzniesień w okolicy Vicenzy, po czym dodałem jeszcze 8 podjazdów z rejonu Treviso i 6 z obszaru Belluno. Ponieważ gór do zdobycia miałem dokładnie tyle samo co w czerwcu łatwo mogę porównać obydwie wyprawy z sezonu 2018. Suche dane przemawiają na korzyść weneckich Alp. Przejechałem tu w sumie 895 kilometrów, zaś w pionie pokonałem aż 30.059 metrów! To dało dystans o 11% dłuższy i przewyższenie o 14% większe niż we francuskich Pirenejach. Udało mi się to zrobić pomimo upałów, których nie lubię. W dodatku po kilku nieprzespanych nocach.

Celowałem w najtrudniejsze spośród dotąd niepoznanych kolarskich podjazdów Veneto. Wyjątek zrobiłem tylko dla dwóch znajomych legend tego regionu. To znaczy dla Monte Grappy i Tre Cime di Lavaredo. Niemniej nie było tu mowy o zwykłych powtórkach moich podjazdów z czerwca 2008 roku. Tym razem posmakowałem dwóch innych gatunków Grappy, gdyż wjechałem na tą górę trudniejszymi drogami z Semonzo i Caupo. Natomiast strzeliste Drei Zinnen ujrzałem dopiero po przeszło 20-kilometrowej wspinaczce rozpoczętej prawie 1300 metrów niżej w dolinie Cadore. Wspomniane Tre Cime z metą przy Rifugio di Auronzo (2320 metrów n.p.m.) było zdecydowanie najwyższym wzniesieniem tej wyprawy. Przy tym jedynym wyrastającym ponad 2000 metrów, jako że druga na tej liście przełęcz Rolle niemal 350 metrów niżej. Pod tym względem czerwcowe Pireneje, w których spotkaliśmy aż pięć dwutysięczników górowały nad sierpniowymi Alpami. Pomimo to tytuł „mojej najwyższej w sezonie 2018” i tak przypadł górze włoskiej. Największa na tym wyjeździe była Monte Toraro czyli przedłużony podjazd na Valico Valbona. Nie mogło być inaczej skoro te wzniesienie o przewyższeniu 1592 metrów jest pod tym względem numer jeden w regionie Veneto. Niewiele mniejsza była południowa Monte Grappa, zaś co najmniej 1400 metrów amplitudy miały jeszcze Monte Pizzoc i północna Monte Grappa. Ten ostatni podjazd był z kolei moim najdłuższym na tej wyprawie, gdyż liczył aż 28,5 kilometra. Niemniej był on nieco krótszy od pirenejskich rekordzistów Aubisque i Tentes. Kolejne miejsca w tym zestawieniu zajęły ponad 24-kilometrowe wspinaczki na wspomnianą już Monte Toraro i do schroniska Rifugio Verenetta. Zważywszy na to, iż oba te wzniesienia musieliśmy pokonać w ten sam upalny dzień owa „kombinacja” dała mi się we znaki nie mniej niż podwójna Grappa. Według punktacji z „archivio salite” najtrudniejszym podjazdem była zaś Monte Grappa od Semonzo (1455 punktów), a zaraz potem przeraźliwie stroma Bocca di Forca (1422 punkty). Poza tym jeszcze kolejna czwórka czyli: Monte Grappa da Caupo, Col Visentin-Forcella Zoppei, Vedetta d’Archeson-Salto della Capra oraz Monte Toraro została oceniona wyżej niż najtrudniejsza w czerwcu Col de Portet.

Poniżej przedstawiam listę wzniesień, które w te gorące sierpniowe dni udało mi się obejrzeć. Natomiast w kolejnych tygodniach postaram się napisać coś więcej o nich samych jak i moich wrażeniach z ich zdobycia. Tym razem potrwa to pewnie nieco dłużej niż dwa miesiące, które potrzebowałem na opisanie czerwcowych Pirenejów. Niebawem nadejdzie wszak upragniona wiosna i więcej czasu będę mógł poświęcić na budowanie kondycji potrzebnej do realizacji kolejnych górskich wyzwań. W 2019 roku czeka mnie: prolog i 16 etapów w Centralnych Alpach francuskich (dep. Isere i Hautes Alpes) oraz 12 etapów na stromych podjazdach południowej Austrii (przede wszystkim w kraju związkowym Karyntia).

Mój rozkład jazdy:

3.08 – Monte Cogolin

4.08 – Rifugio Valmaron & Foza

5.08 – Monte Toraro & Rifugio Verenetta

6.08 – Pian delle Fugazze / Ponte Avis & Passo di Campogrosso

7.08 – Monte Grappa (Semonzo) & Monte Grappa (Caupo)

8.08 – Passo Brocon (Grigno) & Passo Brocon (Canal San Bovo)

9.08 – Passo Rolle & Lago di Calaita

10.08 – Vedetta dell’Archeson / Salto della Capra & Bocca di Forca

11.08 – Monte Cesen / Malga Mariech & Malga Budui

12.08 – Sella Ciampigotto & Pian de Buoi

13.08 – Tre Cime di Lavaredo / Rifugio Auronzo, Passo di Sant’Antonio

14.08 – Monte Pizzoc, Rifugio Dolomieu al Monte Dolada

15.08 – Monte Frascone / Pian delle Femene & Col Visentin / Forcella Zoppei