banner daniela marszałka

Teglia & Monte Ceppo

Autor: admin o wtorek 8. września 2015

PODJAZD NR 1 > https://www.strava.com/activities/387787213

PODJAZD NR 2 > https://www.strava.com/activities/387787273

We wtorek mieliśmy w planach kolejną wycieczkę na zachód. Tym niemniej Darek spodziewał się ważnej przesyłki od kuriera. Od wczoraj śledziliśmy przez internet podróż jego kolarskiego obuwia ku włoskiej ziemi przeznaczenia. Zgodnie z życzeniem Marzena nadała obie pary butów, w których Dario zwykł dotąd zdobywać rozliczne premie górskie. Podczas gdy w poniedziałek zaprzęgł do pracy swe sandały jego buty marki Time rozpoczęły zawiłą podróż lotniczą z kilkoma przesiadkami. Szlak wiódł z Gdańska do Warszawy, potem z naszej stolicy do Frankfurtu nad Menem i w końcu z Niemiec do Mediolanu. Ze stolicy Lombardii już lądem miały się dostać do Imperii. Tym niemniej trudno było przewidzieć o której godzinie mogą zawitać do naszej tymczasowej siedziby przy Via Monte Gagliardone. Darek wolał na nie poczekać do skutku czyli nie wyjeżdżać z Casa Rosmarino. Poza tym poprzedniego dnia lekko się przeziębił, więc miał dodatkowy powód ku temu, by tego dnia nie wsiadać na rower. Dlatego tym razem ruszyłem w drogę samotnie. Wyjechałem z bazy około wpół do jedenastej. Do końca zastanawiałem się gdzie wyznaczyć sobie pierwszy postój. To znaczy, które z dwóch wzniesień trzeciego etapu „zaliczyć” w pierwszej kolejności: Passo di Teglia (1388 m. n.p.m.) czy Monte Ceppo (1498 m. n.p.m.). Przez lata na takie okazje wypracowałem sobie dwa sposoby postępowania. Oba dobre – jak kawały oficera w skeczu KMN o komisji wojskowej. Zasada pierwsza mówi o tym, iż należy zacząć od góry bardziej oddalonej od bazy noclegowej po to by drugi podjazd przejechać już w drodze powrotnej. Druga zakłada natomiast, że jako pierwsze należy pokonać wzniesienie trudniejsze. Każdy solidny podjazd potrafi bowiem sponiewierać, więc będąc już nieco osłabionym lepiej ruszyć potem na górę stanowiącą nieco mniejsze wyzwanie. Tym razem skorzystałem z reguły nr 1 czyli postanowiłem dojechać do miejscowości Molini di Triora. Do półmetka 44-kilometrowej trasy dojazdowej ponownie skorzystałem z autostrady A10. Tym razem zjechałem z niej na wysokości Arma di Taggia. W pół drogi między znanymi z wyścigu Milano – San Remo pagórkami Cipressa i Poggio.

Następnie musiałem znaleźć dawną drogę krajową SS548 i przejechać po niej kolejne 22 kilometry w kierunku północnym, szlakiem wijącym się wzdłuż potoku Argentina. Dojechawszy na miejsce nie wjechałem do centrum miasteczka. Zatrzymałem się nieco niżej po lewej stronie głównej drogi. Na kamienistym placu w pobliżu boiska przypominającego nasze „orliki” oraz zdewastowanej pozostałości po dawnej stacji benzynowej Tamoil. Z tego miejsca równie dobrze co na Passo di Teglia mogłem ruszyć w przeciwnym kierunku na Colla di Langan. Zaczynał się tu bowiem wschodni podjazd na przełęcz, którą obejrzeliśmy sobie dzień wcześniej wjechawszy od strony zachodniej. Na tego rodzaju rewizytę nie miałem jednak czasu. Na podboje w Ligurii dałem nam tylko cztery dni. Z mojego punktu widzenia lepiej było w tym czasie „zaliczyć” osiem różnych gór od jednej strony, niż obejrzeć z obu stron tylko cztery „sztuki”. Już pod koniec dojazdu zauważyłem po prawej stronie wspomnianej ex-krajówki początek drogi SP17 wiodącej ku miejscowości Andagna. Będąc zadowolony ze swego odkrycia nie spostrzegłem, że alternatywny start do tego podjazdu znajduje się też na samym wjeździe do Molini di Triora. Dlatego też gdy już na rowerze wróciłem na SS548 to bez zastanowienia zjechałem nią 1100 metrów w dół Valle Argentina. Przed sobą miałem podjazd z gatunku „krótkich” lecz konkretnych. Według cyclingcols miałem do pokonania 11,6 kilometra o średnim nachyleniu 8% i max. 11,6% czyli wzniesienie o przewyższeniu 928 metrów wycenione według autora tej strony na 758 punktów. Pod każdym względem podobne do bliskiego polskim sercom podjazdu pod Pla d’Adet. Budowę asfaltowej drogi na Passo di Teglia ukończono ponoć dopiero w latach 90-tych ubiegłego wieku. Mimo tego już obecnie jakość jej nawierzchni pozostawia wiele do życzenia. Stan drogi na pierwszym kilometrze podjazdu dawał do myślenia. Zastanawiałem się czy dodatkowym wyzwaniem nie będzie aby jazda po asfalcie podziurawionym niczym ser szwajcarski. Ogólnie nie było tak fatalnie jak się zrazu zapowiadało, acz w górnej podjazdu trafiłem jeszcze na dwa-trzy sektory „przygotowane” pod rowery przełajowe.

Wystartowałem o 11:35 przy prawdziwie letniej temperaturze 30 stopni. Dzień był ciepły, acz na niebie zbierały się chmury. Obawiałem się przeto, że nie zdobędę obu wtorkowych wzniesień na sucho. Początek zachodniego szlaku na Passo di Teglia jest bardzo kręty. Po przejechaniu ledwie kilometra dojechałem już do szóstego wirażu będącego łącznikiem z alternatywną drogą startującą prosto z Molini di Triora. W połowie trzeciego kilometra miałem już za sobą jedenaście serpentyn, zaś po przebyciu 3,2 kilometra o średnim nachyleniu 7,9% dotarłem do wirażu nr 12 na wysokości wioski Andagna. Czterysta metrów dalej na zakręcie trzynastym minąłem plac zabaw oraz kościółek pod wezwaniem św. Bernarda. To był początek najtrudniejszego z czterech segmentów tego wzniesienia. Dwa kilometry na dojeździe do Santuario di Santa Brigida trzymały na średnim poziomie 9,4%. Z kolei trzecia „kwarta” była najłatwiejsza. Odcinek 2,8 kilometra o średniej 6,4% z dwoma parami wiraży i przejazdem po półce skalnej skończył się na wysokości agroturystycznej osady Drego. Z niej do przełęczy pozostawały niemal cztery kilometry. W sumie dość trudny odcinek o długości 3,9 kilometra i średniej 7,9% prowadzący po raczej kiepskiej nawierzchni. Ostatni (osiemnasty) wiraż wyznaczono w pobliżu szczytu Monte Fenaria (1459 m. n.p.m.). Po zakręcie w lewo do przełęczy brakowało już tylko 550 metrów. Pokonując ostatnie metry w stronę przełęczy za plecami miałem Morze Liguryjskie, zaś po lewej ręce panoramiczny widok na górną część pokonanego właśnie podjazdu jak i spory kawał Valle Argentina. Dobrze widoczne były też góry po zachodniej stronie owej doliny, w tym zalesiony wierzchołek Monte Ceppo będący moim kolejnym celem. Zatrzymałem się na zakręcie w prawo nieopodal wierzchołka Monte Pizzo (1417 m. n.p.m.) przejeżdżając 11,8 kilometra w czasie 53:11. Na stravie znalazłem za to segment o długości 11,5 kilometra, który przejechałem w czasie netto 52:55 (avs. 13,0 km/h i VAM 1054 m/h) co jest szóstym wynikiem pośród 63 dotychczas zarejestrowanych. Co ciekawe piąte miejsce na tej liście ma Niccolo Bonifazio, który w lipcu 2013 roku zapędził się w te strony. Dziś jest to jeden z najbardziej obiecujących kolarzy we włoskim peletonie. Niespełna 23-letni zawodnik mogący się pochwalić piątym miejscem w klasycznym monumencie Milano – San Remo z 2015 roku.

2015_0908_001

Na górze spędziłem kilkanaście minut. Fotkę pod tablicą zrobił mi cyklista nieco starszej daty, który wraz z kolegą wjechał od tej samej strony aby potem zjechać na wschód ku Pieve di Teco. Ja musiałem zawrócić. Zjeżdżałem spokojnie uważając na wszelakie dziurawe niespodzianki. W końcówce postanowiłem wybrać drogę wiodącą prosto do Molini di Triora, więc zjazd okazał się dwieście metrów dłuższy od podjazdu. Ja zaś uwieczniłem na zdjęciach oba początki zachodniego podjazdu pod Passo di Teglia. Cała wycieczka zajęła mi około dwóch godzin. Wyprawa na Monte Ceppo miała być znacznie dłuższa. Najszybciej dotarłbym na ten szczyt gdybym porzucił auto w miejscu gdzie stało i ruszył na to wzniesienie szlakiem północnym czyli z Molini di Triora. Ten podjazd ma 15 kilometrów długości i przewyższenie 1046 metrów, zaś droga wiedzie przez Colla di Langan i sanktuarium San Giovanni dei Prati. Ja byłem zainteresowany czymś trudniejszym. Dlatego w grę wchodziły dwie opcje. Podjazd południowy ze startem w San Remo o długości 33 kilometrów i przewyższeniu niemal 1500 metrów. Wiedzie on początkowo szosą SP55 przez Poggio di San Remo i Cerianę oraz przełęcz Ghimbegna, która trzykrotnie „wystąpiła” na Giro d’Italia w latach 1968, 1974 i 2001. Alternatywą był bardziej konkretny podjazd wschodni od strony Valle Argentina z początkiem w miejscowości Taggia. Niewiele mniejszy od południowego, lecz wyraźnie krótszy dzięki temu że zdecydowałem się pominąć bardzo łagodny wstęp na drodze SS548. To znaczy odcinek 6,9 kilometra o średnim nachyleniu 1,9%. W tym celu zjechałem 14 kilometrów w dół Valle Argentina po drodze mijając urocze Badalucco. Zatrzymałem się poniżej tego miasteczka na wysokości restauracji Ca’ Mea, jakieś sto metrów od początku drogi SP54. Wspinaczkę nr 2 rozpocząłem o 14:15 przy temperaturze 26 stopni. Wciąż było ciepło i wbrew moim obawom nie padało. Miałem przed sobą najdłuższy i największy z ośmiu wybranych liguryjskich podjazdów. Wzniesienie o długości 24 kilometrów i średnim nachyleniu 5,6%. Na którym maksymalna stromizna sięga 12,6%, zaś w pionie trzeba pokonać 1339 metrów. Podjazd ten autor strony cyclingcols wycenił na 936 punktów.

2015_0908_050

Pierwszy kilometr był całkiem mocny tzn. na poziomie 9%. Kolejne trzy kilometry stopniowo łagodniały do pierwszego „falsopiano” na piątym kilometrze. Po trzech kolejnych niezbyt trudnych kilometrach minąłem boczną drogę do Ciabaudo, zaś chwilę później byłem już w Argallo. Po niespełna pół godzinie jazdy miałem w nogach pierwszą tercję podjazdu o długości 8,2 kilometra i średnim nachyleniu 5,8%. Następne półtora kilometra zawiodło mnie w pobliże kościółka przy osadzie Pallera (9,7 km). Na początku dwunastego kilometra minąłem wioskę Zerni (11,1 km), zaś półtora kilometra dalej byłem już w Vignai (12,6 km). Kolejne cztery kilometry miały średnio 6,8%. Kilkaset metrów za ostatnią wioską na dobre wjechałem do gęstego lasu. Po przejechaniu 16,6 kilometra w czasie poniżej 59 minut musiałem opuścić drogę SP54 by po ciasnym zakręcie w prawo wjechać na szosę SP75. Na tym wirażu moja wschodnia droga na Monte Ceppo zeszła się z południowym szlakiem od San Remo. Na nowej drodze pierwsze kilkaset metrów były całkiem solidne, lecz kolejne dwa kilometry niemal płaskie. Ten łatwy odcinek przejechałem z pewną rezerwą spodziewając się ciężkiej przeprawy na ostatnich kilku kilometrach. Niemal na sam koniec czekał mnie bowiem odcinek 4,3 kilometra o średnim nachyleniu 9,4% z momentami do 12%. Oczywiście prędkość mi tu siadła, bowiem praw natury się nie oszuka. Niemniej zafiniszowałem całkiem dobrze jadąc tu ze średnią prędkością około 12 km/h. Prawdziwa wspinaczka skończyła się dla mnie na zakręcie w lewo, po przejechaniu 23,6 kilometra w pobliżu wierzchołka Monte Ceppo (1627 m. n.p.m.). Spośród skałek na prawym skraju drogi miałem stąd niezły punkt widokowy. Niemniej sprawdziłem go dopiero w drodze powrotnej. Jadąc do góry nie zatrzymałem się jeszcze. Szukając przydrożnej tablicy przejechałem już niemal po płaskim terenie kolejne 800 metrów. Zatrzymałem się dopiero tam gdzie rozpoczynał się zjazd na północną stronę góry. To znaczy po przebyciu 24,4 kilometra w czasie 1h 31:01. Ciekawe, że powrót do samochodu przerywany licznymi foto-przystankami i rozmową z rolnikiem zachwalającym aromat miejscowej oliwy (oliva taggiasca) zajął mi o minutę więcej. Na szczycie było tylko 15 stopni, o cztery mniej niż na pierwszej górze. Jeśli chodzi o podjazd to na stravie znalazłem segment o długości 23,3 kilometra, który pokonałem w czasie 1h 28:23 (avs. 15,8 km/h i VAM 873 m/h). W tym momencie to piąty wynik pośród 78 dotychczas odnotowanych. Trzeci etap zakończyłem przejechawszy 74 kilometry o łącznym przewyższeniu 2294 metrów.

2015_0908_051