Autor: admin o 14. czerwca 2018
DANE TECHNICZNE
Wysokość: 2215 metrów n.p.m.
Przewyższenie: 1405 metrów
Długość: 16,3 kilometra
Średnie nachylenie: 8,6 %
Maksymalne nachylenie: 11,8 %
PROFIL
SCENA i AKCJA
Start dwóch ostatnich etapów naszego pirenejskiego Touru zaplanowałem w Saint-Lary-Soulan. Miasteczku w dolinie Aure, nad rzeczką Neste d’Aure mającym niespełna 850 stałych mieszkańców. To uzdrowisko i zarazem ośrodek narciarski jest położone przy drodze D929 w odległości 20 kilometrów od granicy hiszpańskiej przecinającej tunel Aragnouet-Bielsa. Można w nim zacząć aż siedem trudnych szosowych podjazdów ruszając z miasta w trzech różnych kierunkach. Dlatego podobnie jak w przypadku Luz-Saint-Sauveur również do tej miejscowości warto było się wybrać dwukrotnie. Dojechawszy do Saint-Lary-Soulan zatrzymaliśmy się na parkingu za restauracją Sarrat Sport, na północnym krańcu miasteczka. Z tego miejsca mieliśmy ładny widok na najbardziej stromy fragment naszego pierwszego podjazdu. W czwartek mieliśmy w planach aż trzy wspinaczki. Przede wszystkim chcieliśmy pokonać bardzo trudną i częściowo szutrową Col de Portet. Poza tym miałem na oku dwie krótsze wspinaczki: na przełęcz Azet oraz do stacji narciarskiej Peyragudes. Jako że Portet miała wkrótce zadebiutować na Tour de France, nasza pierwsza „wycieczka” była pod każdym względem wyprawą w nieznane. Moje plany na czwartek były w pełni zbieżne z poglądami Darka i bardzo podobne do pomysłu Rafała i Krzyśka. Jedynie Piotr obrócił się plecami do najbardziej polskiej ze wszystkich gór na historycznej mapie Tour de France. Zamiast stromej wspinaczki na Portet czy choćby Pla d’Adet zaprojektował sobie rundę ze startem i metą w Saint-Lary-Soulan. Znalazły się na niej dwie premie pierwszej i jedna drugiej kategorii tzn. zachodni Azet, wschodni Aspin i niepełny-zachodni Ancizan. Wedle własnych słów: Azet pojechał mocno (czas 54:16), pod Aspin „rzeźbił” w końcówce (56:40), zaś na Ancizan już umierał (42:28). Pedro w trakcie swej sześciogodzinnej wyprawy przejechał ponad 77 kilometrów z łącznym przewyższeniem 2672 metrów w czasie netto 4h 01:04 (avs. 19,2 km/h).
Wspomniana Pla d’Adet (1683 m. n.p.m.) bezpośrednio góruje nad Saint-Lary-Soulan. W linii prostej odległość między nią a miasteczkiem jest taka mała, iż z Vallee d’Aure dobrze widać budynki stacji znajdujące się przeszło 800 metrów wyżej. Niemniej jest to tylko jeden z trzech sektorów terenu narciarskiego Saint-Lary-Soulan. Wyżej mamy jeszcze: Espiaube (1900 m. n.p.m.) oraz Saint-Lary 2400 znane też pod nazwą Vallon du Portet. Całość leży na południowych zboczach masywu Arbizon. Jak można wyczytać we francuskiej wikipedii ośrodek ten obsługiwany jest przez kolej linową, dwie linie kolei gondolowej, 11 wyciągów kolei krzesełkowej, 18 orczyków i 1 ruchomy chodnik. Ta cała maszyneria może obsłużyć w ciągu godziny aż 36.640 turystów czyli przeszło dwa razy więcej niż w wiekowym Superbagneres. Dostępnych jest tu 56 tras zjazdowych o łącznej długości 100 kilometrów. Tym niemniej w świecie sportu zawodowego Saint-Lary-Soulan znane jest przede wszystkim dzięki kolarstwu szosowemu. Pla d’Adet to trzecia najbardziej popularna górska meta etapowa w historii „Wielkiej Pętli”. Uczestnicy TdF już 10-krotnie wspinali się do mety w stacji Saint-Lary 1700. Większym uznaniem cieszyły się dotąd jedynie: alpejski podjazd pod Alpe d’Huez (30 wizyt) oraz wyłączona już z kolarskiego użytku wspinaczka na Puy de Dome (13), wygasły wulkan w Masywie Centralnym. Wyścig Dookoła Francji odkrył to wzniesienie 15 lipca 1974 roku, na szesnastym etapie swej 61. edycji. Kolarze ścigali się wtedy na 209-kilometrowej trasie ze startem w katalońskim Seo de Urgell. Zanim wjechali do Francji pokonali przełęcze: Canto, Bonaigua i Portillon, a następnie jeszcze Peyresourde. Co ciekawe ten sam zestaw podjazdów znalazł się 19 lat później na trasie 230-kilometrowego odcinka, również nr 16, wygranego przez Zenona Jaskułę. Jedyna różnica polegała na tym, iż w 1993 roku peleton wystartował ze stolicy pirenejskiego Księstwa czyli z Andorra La Vella.
W 1974 roku najszybciej na górę wjechał 38-letni już Raymond Poulidor. Ulubieniec francuskich kibiców zaatakował na początku podjazdu i na metę dotarł 41 sekund przed Hiszpanem Vicente Lopezem-Carrilem i 1:02 przed Belgiem Michelem Pollentierem. Jadący po swe piąte zwycięstwo w Tourze Eddy Merckx był ledwie piąty finiszując ze stratą 1:49 do Francuza, ale spokojnie utrzymał się na prowadzeniu. „Poupou” wygrał tego dnia siódmy i ostatni w swej karierze etap Touru. Co ciekawe tego samego popołudnia nieco z przypadku zadebiutował w roli spikera TdF słynny Daniel Mangeas. Rok później najmocniejszy na tej górze okazał się Holender Joop Zoetemelk. Drugi na tym odcinku był Bernard Thevenet. Francuz zyskał tu 49 sekund nad Merckxem, zaś później „zdetronizował” go w Alpach. Los bywa przewrotny. W sezonie 1976 zwycięski rok wcześniej Zoetemelk przegrał w tym miejscu szansę na swój pierwszy generalny triumf w TdF. Za namową swego dyrektora sportowego Cyrille’a Guimard z dala od mety etapu zaatakował bowiem znakomity góral Lucien Van Impe. Z pomocą Hiszpana Luisa Ocany wypracował on sobie spory zapas, którego nie roztrwonił na finałowym podjeździe. Belg wygrał z przewagą aż 3:12 nad Zoetemelkiem i odebrał koszulkę lidera Francuzowi Raymondowi Delisle, który do Belga stracił ponad 12 minut. Dzięki temu Van Impe na mecie w Paryżu zamiast z tradycyjnego zwycięstwa w klasyfikacji górskiej cieszył się z unikalnego w swej karierze triumfu w klasyfikacji generalnej. W sezonie 1978 wygrał tu Francuz z hiszpańskim rodowodem czyli urodzony w Burgos Mariano Martinez, ojciec Miguela – mistrza olimpijskiego w MTB z Igrzysk w Sydney. Następnie na piątym etapie z roku 1981 swój sukces sprzed pięciu lat powtórzył Van Impe. Tym razem wygrał z przewagą 27 sekund nad Bernardem Hinault, Australijczykiem Philem Andersonem i Hiszpanem Alberto Fernandezem. Tego dnia Anderson został pierwszym w dziejach TdF liderem rodem z Antypodów. Natomiast w sezonie 1982 wygrał na tej górze Szwajcar Beat Breu, który zwykł odchudzać swój rower do minimum, np. rezygnując z owijki.
Po tych pierwszych sześciu wizytach Tour zapomniał o Pla d’Adet na całą dekadę. Przypomniał sobie o tej górskiej mecie dopiero w sezonie 1993. Wspomniany już górski maraton wygrał nasz Zenon Jaskuła, który w trójkowym finiszu ograł Szwajcara Tony Romingera i Baska z Nawarry Miguela Induraina. Ostatnie trzy wizyty „Wielkiej Pętli” w Saint-Lary 1700 to już wiek XXI. W latach 2001 i 2005 wygrywali tu przyjaciele z US Postal i Discovery Channel: Lance Armstrong i George Hincapie. Ten pierwszy wygrał w swoim stylu, gubiąc wszystkich rywali i przekraczając linię mety z przewagą równo minuty nad Niemcem Janem Ullrichem. Ten drugi wygrał zaś z ucieczki, na finiszu dystansując Hiszpana z Galicji Oscara Pereiro, niespodziewanego zwycięzcę TdF 2006. Takie rozstrzygnięcia zapadły na trasach obu etapów. W archiwach wyścigu wygląda to inaczej, bo obaj Amerykanie zostali później skreśleni z list zwycięzców za swe dopingowe praktyki. Na koniec w sezonie 2014 po swój drugi etapowy sukces na trasie 101. edycji Touru sięgnął tu Rafał Majka. Polak wygrał etap siedemnasty o długości 124,5 kilometra, który zaczął się w Saint-Gaudens i prowadził przez premie górskie na Col du Portillon, Col de Peyresourde i Col d’Azet. „Zgred” na finałowym podjeździe zgubił wszystkich współtowarzyszy ucieczki i jednocześnie odparł pościg liderów. Zwyciężył z przewagą 29 sekund nad Włochem Giovannim Viscontim i 46 nad jego rodakiem Vincenzo Nibalim, który zrobił tu kolejny duży krok do najwyższego stopnia paryskiego podium. Organizatorzy TdF najwyraźniej jednak pozazdrościli inwencji szefom Giro d’Italia. W odpowiedzi na włoskie Colle delle Finestre postanowili pokazać kolarskiemu światu swoją Col de Portet. Przeszło 16-kilometrowy podjazd, który w górnej połowie ma liczne odcinki o szutrowej nawierzchni. Choć Pla d’Adet uchodzi za jeden z najtrudniejszych górskich finiszy w dziejach Tour de France to w porównaniu z Portet wygląda owszem na mocne, lecz mimo wszystko małe piwo.
Oba wzniesienia dzielą drogę D123 na dystansie aż 7,8 kilometra. To znaczy cały odcinek między startem wspinaczki we wiosce Vignec (810 metrów n.p.m.) a rozjazdem poniżej stacji Espiaube (1485 m. n.p.m.). Zmierzając ku Saint-Lary 1700 trzeba stąd jechać dalej prosto by dotrzeć do mety już po niespełna trzech kilometrach. Natomiast wybierając przełęcz Portet trzeba tu skręcić w prawo i pokonać jeszcze 8,5 kilometra o średnim nachyleniu 8,4%. W dodatku nie po gładkim asfalcie. Dlatego też właśnie ten podjazd był największym wyzwaniem w programie naszej 12-dniowej podróży. Jak również najtrudniejszą premią górską na trasie Tour de France 2018. Z geograficznego punktu widzenia Portet jest przełęczą, lecz w oczach kolarza szosowego to wyłącznie finałowy podjazd. Na drugą stronę schodzi bowiem gorszej jakości droga gruntowa, biegnąca w stronę sztucznego Lac de l’Oule. Jeziorko to przylega do utworzonego w roku 1968 Narodowego Rezerwatu Przyrody Neouvielle, który my odwiedziliśmy nazajutrz podjeżdżając do Lac d’Aumar. 105. Tour de France poznał Portet na etapie siedemnastym rozpoczętym w Bagneres-de-Luchon. Szutrowa końcówka nie była jedynym eksperymentem szefów „La Grande Boucle”. Był to też najkrótszy od 22 lat etap TdF ze startu wspólnego. Finałowy podjazd został poprzedzony wspinaczkami na Montee de Peyragudes i Col d’Azet. Aktywnie jechali nasi obaj mistrzowie. Michał Kwiatkowski na pierwszych kilometrach Portet harował na rzecz swych „niebiańskich” liderów. Natomiast Rafał Majka zabrał się w ucieczkę i długo walczył o zwycięstwo etapowe. Ostatecznie nie utrzymał koła Nairo Quintany, po czym dał się wyprzedzić jeszcze dziewięciu zawodnikom walczącym o czołowe miejsca w „generalce” wyścigu. Kolumbijczyk z ekipy Movistar wygrał ten dynamiczny, 65-kilometrowy odcinek. Na mecie miał 28 sekund przewagi nad Danielem Martinem i 47 nad liderującym Gerraintem Thomasem. Czwarty Primoz Roglić i piąty Tom Dumoulina stracili do zwycięzcy 0:52, ledwie dziewiąty Chris Froome już 1:35, zaś nasz Rafał 2:20.
My zapoznaliśmy się z tym ciężkim podjazdem niespełna siedem tygodni przed widowiskiem stworzonym przez największych asów światowego peletonu. Wystartowaliśmy tuż przed jedenastą, ruszając z ronda przy drodze D929 w kierunku zachodnim. Pogoda w końcu zdawała się być naszym sprzymierzeńcem. Niebo z przewagą błękitu i temperatura 23 stopni na starcie i nawet 25 na drugim kilometrze wspinaczki. Niemniej nad górami, ku którym się wybieraliśmy, kłębiły się szare chmury. Początek był zupełnie płaski. Szosa zaczęła się delikatnie wznosić, gdy przejechaliśmy na lewy brzeg La Neste d’Aure. Jadąc dalej wzdłuż strumienia św. Jakuba (Ruisseau Saint-Jacques) wkrótce dotarliśmy do ronda na skraju Vignec. Na nim trzeba było odbić w prawo. Po przejechaniu równo kilometra rozpoczęliśmy słynną wspinaczkę na drodze D123. Najpierw czekała nas długa prosta, biegnąca przez 1300 metrów w kierunku północnym. Z respektu przed trudną górą nie wystartowałem zbyt mocno. Nasze tempo było jednak na tyle solidne, iż po kilometrze wspólnej jazdy za grupką został Rafał. Na początku drugiego kilometra nachylenie sięgnęło 11,8%, zaś na ciasnym wirażu w lewo szosa zmieniła kierunek na południowo-zachodni. Na tym wzniesieniu brak przesadnie stromych ścianek. O skali trudności stanowi wysoka stromizna utrzymująca się na długich odcinkach. Najtrudniej jest na czterech kilometrach przed wioską Soulan, gdzie średnie nachylenie trzyma na poziomie od 9 do 10,6%. Na tym trudnym segmencie dodatkowo przeszkadzać mogą warunki atmosferyczne. W ciepły słoneczny dzień temperaturę podgrzewają skały ciągnące się wzdłuż pierwszych kilometrów drogi. Poza tym potrafi tu też dokuczać mocny wiatr przeciwny. W połowie drugiego kilometra minęliśmy zamontowaną na przydrożnym murze tablicę upamiętniającą wyczyn Poulidora. Droga prowadziła po półce skalnej. Po lewej ręce mieliśmy zieloną Vallee d’Aure, zaś przed nami otwierał się niekiedy widok na zabudowania stacji Pla d’Adet.
Nasze obroty wzrosły, gdy do „pracy na przodku” włączył się Darek. Mój „lekki jak piórko” przyjaciel na tym stromym odcinku mógł się wykazać. Na czwartym kilometrze minęliśmy dwa kolejne wiraże. Do Soulan dojechaliśmy już we dwóch, po tym jak tempa nie wytrzymał Krzysiek. Ta wioska z wieloma domami z kamienia spodobała mi się już w 2007 roku. Muszę przyznać, iż przez kolejną dekadę nic nie straciła ze swego uroku. Pierwszy kilometr za Soulan był wyraźnie lżejszy od kilku wcześniejszych. Średnie nachylenie wynosi tu bowiem „tylko” 7,5%. Niemniej na kolejnym odcinku podjazd przypomniał swe twarde warunki. Przez 1300 metrów stromizna ani na moment nie zeszła poniżej 9%, zaś cały kilometr miał średnio 10%. Dario dyktował swoje warunki i pod koniec siódmego kilometra jego rytm także dla mnie okazał się zbyt mocny. Oczywiście nie zamierzałem się poddać bez walki. Na rozjeździe przed Espiaube traciłem do niego kilkanaście sekund, zaś na terenie stacji ponownie udało mi się złapać z nim kontakt. Według stravy początkowe 7,12 kilometra pokonałem w czasie 36:59 (avs. 11,6 km/h z VAM 1035 m/h). Darek był szybszy o 12 sekund, zaś Rafał tracił tu do nas 10 minut. Na początku dziewiątego kilometra wjechaliśmy na węższą Route du Col de Portet. Formalnie była ona w tym dniu zamknięta, ale nikomu z nas nie przyszło do głowy by zawrócić. Jak można było przypuszczać natknęliśmy się tu na robotników drogowych, którzy z drobnymi wyjątkami obojętnie przyjęli nasz wybryk. Przez pierwsze 5 kilometrów ta górska droga trzymała na średnim poziomie 8-9%. Darek jechał swoje, zaś ja starałem się za nim utrzymać. Niemniej straciłem kontakt już przed pierwszym wirażem. Segment powyżej Espiaube nie okazał się bynajmniej w pełni szutrowy. Był raczej mieszanką starego zniszczonego asfaltu i drogi gruntowej z dodatkiem szutru. Podłoże do ogarnięcia nawet na rowerze szosowym, choć miejscami bywało nieciekawie ze względu na wcześniejsze wielodniowe opady.
Na dziesiątym i jedenastym kilometrze pokonaliśmy efektowną serię serpentyn. Napotkaliśmy stado owiec oznakowanych na niebiesko. Na jednym z wiraży minęliśmy też przedstawicieli francuskich mediów, którzy najwyraźniej przyjechali tu nakręcić materiał o największej atrakcji najbliższego Touru. Przyszło mi na myśl, iż nasz występek zostanie nagrany, co ułatwi zadanie organom ścigania. Na początku trzynastego kilometra droga przestała się kręcić i zdecydowanie skierowała się na zachód. Darek stopniowo powiększał swą przewagę. Po 9 kilometrach wspinaczki dzieliło nas tylko 10 sekund, w połowie jedenastego kilometra około 40, zaś na początku trzynastego już 1:10. Na tej wysokości zrobiło się już chłodniej i bardziej ponuro. Dojechaliśmy bowiem do chmur, które widać było z doliny. Pod koniec piętnastego kilometra trzeba było pokonać ciemny tunel z błotnistym podłożem. Potem zaś jeszcze finałowy kilometr o średniej 9,2%. Dziwi mnie zatem niebieski kolor tego odcinka na załączonym profilu. Wjechawszy na górę pojechałem na wprost. Na szczycie było już tylko 11 stopni. Darka nie od razu spotkałem, bo mój ambitny kompan odbił jeszcze w lewo ku szczytowi Soum de Terre Nere. Zawrócił gdy gruntowa droga stała się definitywnie nieprzejezdna. Na segmencie o długości 16,19 kilometra strava zmierzyła mu czas 1h 22:48 (avs. 11,7 km/h z VAM 995 m/h). Ja uzyskałem tu wynik 1h 25:06 (avs. 11,4 km/h z VAM 968 m/h), zaś Rafał najwyraźniej zmęczony środowym etapem wykręcił czas netto 1h 55:15. Krzysiek wjechał jako trzeci, lecz przyszło nam na niego czekać dłużej niż zwykle, gdyż w połowie „szutrowego” odcinka złapał gumę. Na szczycie spędziłem aż 50 minut. W drodze powrotnej też nie musiałem się śpieszyć, bowiem moi mieli się jeszcze wybrać do stacji Pla d’Adet. Poniżej Espiaube spotkaliśmy rzeszę kolarzy-amatorów jadących w jednakowych błękitnych koszulkach. Okazali się nimi Duńczycy w sile 300 osób, uczestniczący w jakiejś imprezie masowej. Powyżej Soulan widziałem też na poboczu spore stado sępów kłębiących się wokół cielęcej padliny.
Dzień później na tej samej górze zjawił się Michał Kwiatkowski. „Kwiato” przyjechał tu na trzydniowy górski rekonesans parę dni po ukończeniu Criterium du Dauphine. W piątek po rozgrzewce na podwójnym Portillon przetestował całą trasę 17 etapu TdF i swym treningowym tempem dotarł na Col du Portet w 1h 06:44. Co ciekawe na lipcowym wyścigu te przeszło 16-kilometrowe wzniesienie przejechał o dwie minuty wolniej. Niemniej mógł sobie na to pozwolić, gdyż swoją ciężką pracę wykonał na dwóch wcześniejszych premiach górskich oraz pierwszej ćwiartce finałowego podjazdu. Jak zostało już wspomniane na mecie triumfował Nairo Quintana. Niemniej na stravie królem jest Steven Kruijswijk z czasem 50:26 (avs. 19,3 km/h z VAM 1633 m/h). Holender na etapie z 25 lipca 2018 roku finiszował szósty, ze stratą 1:05 do Kolumbijczyka. Cóż, nie wszyscy zawarli pakt ze stravą. Drugie i trzecie miejsca w jej tabeli zajmują zatem Francuzi: Romain Bardet i David Gaudu, którzy na Tourze finiszowali za Rafałem Majką – na trzynastym i czternastym miejscu. Ciekawostką tego zestawienia jest siódmy wynik „emerytowanej” legendy czyli Alberto Contadora. „El Pistolero” tego samego dnia co „profi” ruszył na Portet prosto z Saint-Lary-Soulan i wjechał na tą górę w 55:41 (avs. 17,4 km/h). Tak jakby na nasz sposób, acz o pół godzinki szybciej 🙂
GÓRSKIE ŚCIEŻKI
https://www.strava.com/activities/1639407880
https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/1639407880
ZDJĘCIA
FILMY
VID_20180614_001
VID_20180614_002
VID_20180614_003
VID_20180614_004
VID_20180614_005
VID_20180614_006