Coll de Pal & Estacion Coma Oriola
Autor: admin o 31. maja 2016
PODJAZD NR 1 > https://www.strava.com/activities/593942030
PODJAZD NR 2 > https://www.strava.com/activities/594318721
Po dotarciu do Bagi na kilka dni zatrzymaliśmy się na północnych rubieżach tego miasteczka w trzykondygnacyjnym domu przy Avinguda Disctricte Forestal 1. Na parterze tego budynku wynajęliśmy apartament typu Superior o powierzchni 81 metrów kwadratowych. Kosztował nas 475 Euro za cały pobyt czyli 95 Euro za dobę. W przeliczeniu na głowę nieco ponad 30 Euro dziennie. Nieco więcej niż normalnie jestem w stanie zaakceptować. Tym niemniej lokal wart był swej ceny. Do dyspozycji mieliśmy duży salon i trzy małe sypialnie. Zestaw łóżek na tyle bogaty, iż w mieszkaniu tym mogłaby się pomieścić nawet 6-osobowa drużyna. Do tego świetnie wyposażona kuchnia i dwie łazienki. Mniejsza z nich posłużyła nam za pralnię, skoro obok pralki miała też automatyczną suszarkę. Całe mieszkanie czyste, nowocześnie urządzone i o wysokim standardzie. Do tego w podziemiach bloku garaż z miejscem na samochód i trzy rowery. Po wyjściu z budynku mieliśmy piękny widok na górskie pasmo Serra del Cadi. Od granic Parc Natural del Cadi-Moixero dzieliło nas tylko 300 metrów. Aby wjechać na teren tego Parku wystarczyło ruszyć w górę lokalnej BV-4024, która rozpoczynała się po drugiej stronie naszej ulicy. Najwyższym punktem owej górskiej drogi była zaś Coll de Pal (2104 m. n.p.m.). To najwyższa szosowa przełęcz po hiszpańskiej stronie Pirenejów. W całej „hiszpańskiej” Katalonii nieco wyżej sięga jedynie podjazd do stacji Vallter-2000. Natomiast za trudniejszy uchodzi tylko Turo de l’Home. Oba te giganty mieliśmy już na rozkładzie, więc i ta przełęcz nie była nam straszna. Tym niemniej z racji swych parametrów wzniesienie to znajdowało się bardzo wysoko na liście naszych celów. Szczęśliwym zrządzeniem losu jeden z największych skarbów znajdował się tuż pod naszym nosem. Faktycznie o rzut beretem z progu domu. Myśliwy rzekłby, iż grubego zwierza podprowadzono nam wprost pod ambonę. Nam nie pozostało nic innego jak rzec po katalońsku „moltes gracies”, po czym wziąć się do ciężkiej roboty.
Czekało nas trudne zadanie, bowiem szlak prowadzący z Bagi na Coll de Pal liczy sobie 19 kilometrów o średnim nachyleniu 6,8% i łącznym przewyższeniu 1285 metrów. Dwa najtrudniejsze kilometry trzymają na poziomie ponad 9%, zaś maksymalna stromizna sięga 13%. Z punktu widzenia kolarzy szosowych kataloński Pal (nie mylić ze stacją narciarską w Andorze o tej samej nazwie) to specyficzna przełęcz. W zasadzie jednokierunkowa, bowiem zdobyć ją można jedynie od południowo-zachodniej strony. Po północnej stronie asfalt kończy się już po przejechaniu półtora kilometra, przez co do pobliskiej stacji La Molina dojechać można jedynie gruntową ścieżką. Ten fakt jak i okoliczność, że wokół owej przełęczy nie powstał większy ośrodek narciarski to zapewne podstawowe przyczyny dla których uczestnicy Vuelta a Espana nie dostali dotąd szansy na zmierzenie się z tym podjazdem. Co innego obie katalońskie etapówki. Nie organizowana już Semana Catalana w ostatnich latach swego żywota bardzo polubiła ten podjazd. Na Coll de Pal kończyły się królewskie etapy z lat 2002, 2003 i 2005 czyli także podczas ostatniej edycji tego wyścigu. Przy tej okazji jako pierwszy na szczyt dotarł niespełna 23-letni wówczas Alberto Contador, dla którego było to trzecie zwycięstwo w zawodowej karierze po wcześniejszych sukcesach etapowych na Tour de Pologne 2003 i Tour Down Under 2005. Przed Hiszpanem wygrywali zaś w tym miejscu dwaj Włosi: Giuseppe Guerini (2002) i Dario Frigo (2003). Z kolei Volta a Catalunya od dawna nie zagląda w to miejsce. Niemniej warto wspomnieć, że była tu dwukrotnie pod koniec lat siedemdziesiątych. W 1978 roku wygrał tu słynny Bask Francisco Galdos, zaś rok później mniej znany Katalończyk Riccardo Zuniga. Dla mnie w trakcie tej 16-dniowej wyprawy była to pierwsza z pięciu okazji, gdy do podnóża wybranej góry mogłem dojechać z domu na rowerze. Ba, w tym przypadku nie trzeba było nawet jechać. Wystarczyło przejść na drugą stronę ulicy. Zgodnie z wypróbowanym wcześniej scenariuszem Rafał ruszył jako pierwszy. Bliskość góry nieco nas rozleniwiła i ostatecznie Rafa wystartował o godzinie 10:56, zaś ja z Darkiem dopiero o 11:22.
Początkowo nasz szlak wiódł równolegle do drogi krajowej C-16 zwanej Eix del Llobregat. Darek jak ma to w zwyczaju na pierwszych górach dnia z wolna się rozgrzewał. Dlatego rozstaliśmy się już po kilkuset metrach. Drugi kilometr zgodnie z profilem był niemal płaski. Droga ponownie zaczęła się wznosić dopiero w połowie trzeciego kilometra. Po przejechaniu 4,1 kilometra przemknąłem pod Viaducte de Greixer podtrzymującym wspomnianą drogę szybkiego ruchu. Już wkrótce czekały mnie najtrudniejsze fragmenty całego wzniesienia czyli kilometr szósty i większa część siódmego. Na tym odcinku nieco mnie przytrzymało co tłumaczyłem sobie niedostatkami swej formy. Stromizna odpuściła na szerokim wirażu w prawo po 6,7 kilometra od startu. Jadąc w kierunku południowym po 9 kilometrach minąłem wodospad Font de la Doble. W połowie jedenastego kilometra droga odbiła na wschód i doprowadziła mnie do punktu widokowego Mirador de la Devesa (11,1 km). Następnie po przebyciu 12,7 kilometra szlak zawrócił na północ i niebawem minął Coll de Forn leżącą na wysokości 1713 metrów n.p.m. Po kolejnych czterech kilometrach byłem już przy Xalet del Coll de Pal (1928 m. np.m.) gdzie zimą bywa opuszczany szlaban, zaś w prawo można odbić na szlak świstaka (ruta de la marmota). Na niespełna kilometr przed finałem ujrzałem przed sobą Rafała. Niemniej zabrakło mi czasu by dogonić naszego dzielnego uciekiniera. On też mnie dostrzegł, więc zmobilizował się do mocnego finiszu nie chcąc być złapanym. Z rozpędu przejechaliśmy jeszcze 400 metrów po północnej stronie przełęczy zanim uznaliśmy, iż nie ma sensu kontynuować tego łagodnego zjazdu. Zawróciliśmy zatem pod tablicę, gdzie po niespełna 10 minutach powitaliśmy Darka. Według stravy na pokonanie tego podjazdu potrzebowałem 1h 21:27 (avs. 14,0 km/h i VAM 956 m/h). Dario uporał się z nim w czasie 1h 31:14, zaś Rafa wspinał się przez 1h 46:49. Na górze było tylko 10 stopni, a do tego wietrznie. Poza tym zbierały się nad nami ciemne chmury. Należało się stamtąd szybko ewakuować. Moi koledzy czym prędzej zjechali do bazy. Ja mimo kiepskiej aury postanowiłem udokumentować naszą kolejną zdobycz. Tym samym w połowie zjazdu złapał mnie rzęsisty deszcz. Pomimo to wytrwałem w swym postanowieniu pocieszany myślą, że zjeżdżam wprost do domowego ogniska. Darek żartował nawet, iż gdyby ktoś mu otworzył drzwi od domu i mieszkania to z Coll de Pal mógłby trafić wprost pod prysznic.
Opcja wizyty domowej pomiędzy dwoma górami miała być wyjątkowym udogodnieniem na tle zwyczajowo całodniowych wypadów poza tą czy ową bazę noclegową. Tymczasem wobec zastałego nas pogorszenia pogody okazała się niemal wybawieniem. Mogliśmy się umyć oraz ogrzać po mokrym i chłodnym zjeździe. Ponadto między 14-tą a 17-tą mieliśmy dość czasu by zregenerować się przed drugą premią górską. To znaczy zjeść obiad i odpocząć w komfortowych warunkach przed wyjazdem na nasz odcinek specjalny nr 4b. Na nasze szczęście deszcz okazał się przelotny, acz dzień już do zmierzchu pozostał pochmurny. Przed wyjazdem do Hiszpanii długo rozważałem jak najdogodniej zestawić z sobą w pary podjazdy znajdujące się najbliżej Bagi. W promieniu około 20 kilometrów od bazy mieliśmy cztery ciekawe wzniesienia. Najbliżej było do podnóża Coll de Pradell czy Creu de Fumanya. W obu przypadkach wystarczało podjechać odpowiednio 6 lub 11 kilometrów drogą C-16 na południe. Można też było udać się na wschód drogą C-26 i po przejechaniu 13 kilometrów wypakować się w La Pobla de Lillet u podnóża podjazdu pod Coll de la Creueta. Najdalej mieliśmy do miasteczka Alp, z którego można było ruszyć do dużego ośrodka narciarskiego La Molina bądź do małej stacji Masella-Coma Oriola. Wybrałem właśnie ten północny kierunek, aby w kolejne dni zestawić z sobą bliskie sobie góry czyli pakiety: Rassos de Peguera & Creu de Fumanya oraz Coll de la Creueta & Coll de Pradell. Pozostało nam jeszcze wybrać między La Moliną a Coma Oriolą. Ta pierwsza jest dobrze znana z tras zarówno wielkiej Vuelty jak i tygodniowej Volty. W latach 2000-2001 etap VaE wygrywali w niej Kolumbijczyk Felix Cardenas i Hiszpan Santiago Blanco. Natomiast peleton VaC zajeżdżał tu w ostatnich trzech sezonach. Począwszy od roku 2014 wygrywali w niej Katalończyk Joaquin Rodriguez, Amerykanin Tejay Van Garderen i Irlandczyk Dan Martin. Mimo to zaproponowałem kolegom wyprawę na nieznany wielkiemu kolarskiemu światu podjazd pod Masella-Coma Oriola. Powód był jeden. Jesteśmy ludźmi pełnymi ambicji. A zatem nie mogąc zaliczyć obu wybieramy ten trudniejszy, zaś lżejsze górki pozostawiamy profim 😉
Do Alp trzeba było podjechać samochodem. Jakieś 20 kilometrów, najpierw krajówką C-16, a potem lokalną drogą E-9. Po drodze czekała nas przykra niespodzianka. To znaczy „drogocenny” Tunel del Cadi. Ta przeprawa pod pasmem Serra de Moixero została otwarta w 1984 roku i liczy sobie 5026 metrów. Przejazd samochodem osobowym kosztuje aż 11,57 Euro czyli ta wycieczka kosztowała nas przeszło 23 Euro. W każdym razie dzięki niemu szybko dotarliśmy do miejsca przeznaczenia. Rafał znów nie tracił czasu i o 17:37 jako pierwszy usłyszał wystrzał startera. Tym razem daliśmy mu 16 minut zapasu. Przed podjazdem o długości 11,4 kilometra i średnim nachyleniu 7% było raczej pewne, iż Rafa obroni się przed naszym pościgiem. Krążąc po opustoszałym miasteczku trzeba było znaleźć początek prowincjonalnej drogi GI-400. Podjazd okazał się być solidny od samego początku. Trzy pierwsze kilometry trzymały na poziomie co najmniej 7%. Dlatego zdziwiłem się nieco, że Dario został w tyle. Po pokonaniu 3,7 kilometra minąłem zjazd do Das. Na początku siódmego kilometra można było odsapnąć na łatwiejszym odcinku drogi. Za rondem znajdującym się 6,6 kilometra od startu trzeba było pojechać prosto czyli zjechać z GI-400 na węższą Carretera de Comaoriola. Dario odbił tu w lewo na Super Molina, po czym okrężną drogą wrócił na właściwy szlak dodając sobie w ten sposób 700 metrów dystansu. Do centrum Maselli dotarłem po przejechaniu 7 kilometrów. Ośrodek ten leży na wysokości 1600-1650 metrów n.p.m. Do końca wspinaczki brakowało więc przeszło trzystu metrów w pionie do zrobienia na dystansie 4,4 kilometra. Górna część podjazdu prowadziła po drodze słabszej jakości, gdzie nachylenie momentami sięgało 10 czy nawet 11%. Dopiero na ostatnich 300-400 metrach można było znacząco przyspieszyć. Zatrzymałem się po przejechaniu 11,5 kilometra z przewyższeniem 800 metrów „zrobionym” w czasie 47:57. Docelowa stacja była rzeczywiście malutka z jedną trasą zjazdową o deniwelacji tylko 175 metrów. Według stravy zasadniczy segment o długości 10,8 kilometra pokonałem w 45:20 (avs. 14,3 kmh i VAM 1025 m/h). Rafał złamał godzinę czasem 59:58. Na bazie wyników z dwóch krótszych segmentów można przypuszczać, że Dario wykręciłby tu czas w granicach 53 minut. Do miasta zjechałem po godzinie 19:40. W ostatnim dniu maja przejechałem tylko 63,5 kilometra, acz o łącznym przewyższeniu 2101 metrów.
Napisany w 2016a_Catalunya & Andorra | Możliwość komentowania Coll de Pal & Estacion Coma Oriola została wyłączona