Port de Bales
Autor: admin o niedziela 10. czerwca 2018
DANE TECHNICZNE
Wysokość: 1755 metrów n.p.m.
Przewyższenie: 1115 metrów
Długość: 19,4 kilometrów
Średnie nachylenie: 5,7 %
Maksymalne nachylenie: 11,7 %
PROFIL
SCENA i AKCJA
Nasza pierwsza noc w Aneres była półmetkiem owej wyprawy. Nazajutrz zaczynaliśmy drugą połowę naszego Tour de Midi-Pyrenees. Do mety było jeszcze daleko. W programie pozostało do przejechania sześć etapów czyli co najmniej tuzin premii górskich. Od niedzieli do piątku każdy dzień mieliśmy zaczynać samochodową wycieczką w kierunku hiszpańskiej granicy. Najkrótszy z owych transferów miał nam zabrać pół godziny, najdłuższe 50 minut. Najpierw trzy wypady w kierunku południowo-wschodnim, z czego dwa na start wyznaczony w słynnym Bagneres-de-Luchon. Potem tyleż samo wyjazdów na południowy-zachód, z czego dwa ku bliskiemu sercom polskich fanów kolarstwa Saint-Lary-Soulan. Taką kolejność przewidziałem już na etapie planowania całej wycieczki. Fatalne prognozy pogodowe na początek drugiego tygodnia naszego pobytu w Pirenejach jedynie utwierdziły mnie w tym pomyśle. Tym bardziej, że na wschodzie czyli szosach departamentu Haute-Garonne wjeżdżać mieliśmy co najwyżej na wysokość 1800 metrów n.p.m. Natomiast podczas zaplanowanego na sam koniec wyprawy powrotu na drogi Hautes-Pyrenees czekały nas dwie wspinaczki na poziom około 2200 metrów czyli Col de Portet i Route de Lacs (Cap de Long i Aumar). Dlatego ów okres gorszej aury należało przeczekać na nieco niższym pułapie. Etap siódmy i dziewiąty mieliśmy zacząć w uzdrowisku Bagneres-de-Luchon. Miasteczko to choć niewielkie (nigdy nie miało więcej niż 4300 mieszkańców) jest bardzo ważnym punktem na historycznej trasie Tour de France. Jak dotąd aż 50 razy kończono w nim etapy „Wielkiej Pętli”. Ów zacny jubileusz Luchon obchodziło w tym roku, z grubsza sześć tygodni po naszym pobycie. Pod tym względem „większe branie” na Tourze miały jedynie dwie metropolie czyli: Paryż i Bordeaux oraz położone u bram Pirenejów miasto Pau.
Swą nadzwyczajną popularność Luchon zawdzięcza dogodnemu położeniu na kolarskiej mapie Francji. Dawnymi czasy, przynajmniej do końca lat dwudziestych, Tour przemierzał całe Pireneje z Perpignan do Bayonne (lub też w kierunku odwrotnym) zaledwie dwoma skokami. To znaczy za pomocą dwóch przeszło 320-kilometrowych etapów. Meta pierwszego z nich jak i start drugiego wypadała właśnie w Bagneres-de-Luchon, leżącym w połowie dystansu dzielącego Morze Śródziemne od Oceanu Atlantyckiego. Poza tym właśnie tu najlepiej było zawsze zacząć lub skończyć klasyczną sekwencje pirenejskich przełęczy czyli: Aubisque, Tourmalet, Aspin i Peyresourde. Pierwszy etap z Perpignan do Luchon wygrał w 1910 roku Francuz Octave Lapize. Natomiast pierwszy górski odcinek z Bayonne do Luchon w sezonie 1913 Belg Philippe Thys. Przed wybuchem II Wojny Światowej uzdrowisko to gościło etapowy finisz TdF aż 25 razy. Zabrakło go tylko na wyścigu z roku 1939. Przybywano tu rokrocznie, nawet gdy w latach 30. pirenejskie etapy bywały krótsze po tym jak startowano także z Ax-les-Thermes lub Pau. Po największej z wojen Luchon nieco straciło na znaczeniu, gdyż na trasie TdF pojawiało się m/w co trzy lata. Na początku XXI wieku na dłuższy czas wypadło z obiegu. Niemniej wróciło na Tour w 2010 roku i od tego czasu gości uczestników Touru co dwa sezony. W latach 2010 i 2012 wygrał tu Francuz Thomas Voeckler, w 2014 roku Australijczyk Michael Rogers, w 2016 Chris Froome, zaś w tym sezonie Julian Alaphilippe. Długiej listy triumfatorów z Luchon nie ma co wymieniać, lecz warto wspomnieć, że przed Voecklerem dublet w ustrzelili tu: Belg Firmin Lambot (1914 i 1920) oraz Bretończyk Jean Robic (1949 i 1953). Z naszej kwatery do Bagneres-de-Luchon pojechaliśmy drogami D26 i N125. Ta druga na swym południowym odcinku zmienia status z szosy krajowej na departamentalną.
Wyruszyliśmy do Luchon w pełnym składzie. Pięciu ludzi, lecz z trzema różnymi pomysłami na spędzenie najbliższych kilku godzin. Piotr miał zrobić rundę z kierunkiem jazdy odwrotnym do ruchu wskazówek zegara. To znaczy z płaskim 30-kilometrowym początkiem, a następnie północnym podjazdem pod Bales i zjazdem ku mecie w uzdrowisku. Pozostała czwórka śmiałków miała zacząć etap siódmy wspinaczką na Bales od strony południowej. Niemniej Darek miał następnie zjechać do Mauleon-Barousse, aby wjechać na tą przełęcz również od nieco trudniejszej strony północnej. Natomiast ja, Rafał i Krzysiek po wjechaniu na Bales mieliśmy zawrócić do Luchon, aby na drugie danie „połknąć” krótki, acz stromy podjazd do schroniska Hospice de France. Jednym słowem dla każdego z nas podczas pierwszej wizyty w Luchon liczyła się przede wszystkim Port de Bales. Przełęcz ta jest relatywnie świeżym wynalazkiem w dziejach Tour de France. Po raz pierwszy pojawiła się na trasie „Wielkiej Pętli” dopiero w 2007 roku. Miało to miejsce na etapie z Foix do Loudenvielle, który w owym sezonie był też sceną amatorskiego L’Etape du Tour. Dzięki temu dokładnie tydzień przed rywalizacją profesjonalistów mogłem osobiście zapoznać się z północnym obliczem Port de Bales i do tego w wyścigowej atmosferze. To właśnie na tej trasie zaliczyłem swój najlepszy z trzech występów w tej imprezie (313 miejsce i 325 czas). Jeszcze lepiej pomimo upadku przed Portet d’Aspet spisał się Piotrek Mrówczyński, który finiszował na początku trzeciej setki. Pierwszym zwycięzcą premii górskiej TdF na Bales został niebawem Luksemburczyk Kim Kirchen. Tym niemniej pierwszy na linię mety dojechał – zdyskwalifikowany później za nielegalną transfuzję krwi – Kazach Aleksander Winokurow. W późniejszych latach Tour zajrzał na Port de Bales jeszcze cztery razy. Za każdym razem podjeżdżano od strony północnej. Po dwakroć na etapach wiodących do Bagneres-de-Luchon (2010 i 2014) oraz stacji narciarskiej Peyragudes (2012 i 2017). Przy tej drugiej lokalizacji po zjeździe z Bales trzeba jeszcze pokonać dwa podjazdy tzn. 10-kilometrowy na Col de Peyresourde oraz 3-kilometrowy na metę.
W latach 2010 i 2012 Voeckler oraz aktualny mistrz świata Alejandro Valverde wygrali zarówno premię górską jak i sam etap. Przy kolejnych okazjach bywało już inaczej. W 2014 roku na przełęczy pierwszy był Kolumbijczyk Jose Serpa, zaś na mecie Rogers. Natomiast w sezonie 2017 premię zgarnął Anglik Steve Cummings, zaś finisz wygrał Francuz Romain Bardet. Podobnie było na etapie Vuelta a Espana 2013. Na górę pierwszy wjechał tu Portugalczyk Andre Cardoso, zaś etap do Peyragudes wygrał Francuz Alexandre Geniez. Najbardziej pamiętne wydarzenie związane z przełęczą Bales miało miejsce na piętnastym etapie TdF z roku 2010. Faworyci jechali wówczas kilka minut za trójką uciekinierów, którym przewodził Voeckler. Prowadzący w wyścigu Luksemburczyk Andy Schleck zaatakował obrońcę tytułu Alberto Contadora. Wtem kolarzowi ekipy Saxo-Bank spadł łańcuch z tarczy, co skrzętnie wykorzystał zawodnik Astany dojeżdżając do mety w Luchon z przewagą 39 sekund nad liderem. Żółta koszulka zmieniła właściciela i to do końca wyścigu. Na mecie w Paryżu Hiszpan miał zapas właśnie 39 sekund. Dalszą historię znamy. U Contadora wykryto clenbuterol, lecz dopiero latem 2011 roku został on ukarany, a zwycięstwo w TdF 2010 trafiło do młodszego z braci Schlecków. Można przypuszczać, iż gdyby nie owa wpadka dopingowa oraz „afera łańcuchowa” to Contadora i Schlecka na Polach Elizejskich dzieliło by mniej niż legendarne 8 sekund, o które Greg Lemond wyprzedził Laurenta Fignona na TdF 1989. Poza Tourem i Vueltą przełęcz Bales bywa też używana na Route du Sud. W obecnej dekadzie trzykrotnie. Za każdym razem na etapach do Bagneres-de-Luchon (2011, 2013 i 2015). Wcześniej właśnie na tym wyścigu „profi” po raz pierwszy przetestowali północny podjazd na Port de Bales. Miało to miejsce na trasie 28-kilometrowej czasówki ze startem w Izaourt i metą na owej przełęczy. Ten etap górskiej prawdy wygrał Przemek Niemiec, jeżdżący wówczas w ekipie Miche. Nasz rodak o 29 sekund wyprzedził Francuza Sandy Casara i o 45 Szweda Gustava-Erika Larssona. W całym wyścigu był jednak „tylko” czwarty, a triumfował nad wyraz skutecznych w tych stronach Voeckler.
Do Luchon dotarliśmy po jedenastej. Zatrzymaliśmy się na małym parkingu przy Avenue Henri Dunant. Mimo deszczowej aury Pedro niemal od razu ruszył na swoją trasę. Przejechał blisko 73 kilometry z przewyższeniem niespełna 1500 metrów. Ponad 19-kilometrowy segment na północnym Port de Bales pokonał w 1h 32:02 (avs. 12,6 km/h z VAM 754 m/h). My wyglądaliśmy przejaśnień, ale po pół godzinie stwierdziliśmy, że nie ma co dłużej zwlekać ze startem. Podjazd rozpoczęliśmy na rondzie o ósemkowym kształcie, na którym zaczyna się droga D618. Pierwsze 700 metrów prowadziło po płaskim terenie. Potem do końca drugiego kilometra nachylenie trzymało powyżej 7%, przy max. 9%. Dario zaczął spokojnie i szybko odpadł. Następnie po krótkim zjeździe, stromizna wróciła na ten pułap w połowie czwartego kilometra, tuż przed pierwszym z dwóch wiraży. W tym miejscu kłopoty zaczął mieć Rafa. Gdy dokładnie po czterech kilometrach jazdy opuściliśmy prowadzącą na Peyresourde szosę D618 jechałem już tylko z Chrisem. Rafał tracił do nas 49 sekund, zaś Darek 1:53. Pierwsze 2200 metrów na nowej drodze D51 było bodaj najtrudniejszym odcinkiem całego wzniesienia. Średnie nachylenie 9,9% przy max. 11,7%, tą ścianę czuć było w nogach. Krzysiek trzymał się dzielnie. Miałem nadzieję, że będę miał towarzysza w tej długiej wspinaczce. W połowie ósmego kilometra minęliśmy wioskę Saint-Paul-d’Oueil. Tymczasem Darek przegonił Rafała, lecz tracił już do nas prawie trzy minuty. Kolejne dwa kilometry o zmiennym nachyleniu doprowadziły nas do kolejnej wioski czyli Mayregne (9,6 km). To był już półmetek podjazdu. Jechaliśmy lewym brzegiem potoku La Neste d’Oueil. Niemal cały czas w deszczu, acz obyło się bez większej ulewy. Druga połowa wzniesienia powitała nas łagodniejszym nachyleniem. Do końca trzynastego kilometra z rzadka docierało ono w rejon 6%. Na kilometrze dwunastym minęliśmy wioski: Caubous i Cires. Okolica mi się podobała, szkoda tylko że okazała się tak zapłakana.
Ostatnią miejscowością na naszym szlaku była Bourg-d’Oueil, w połowie czternastego kilometra. Do niej jednak nie dane nam było wjechać, bowiem tuż przed ową wioską należało wziąć ostry zakręt w prawo. Na tej wysokości Dario tracił już 4:36, zaś Rafał niemal 10 minut. Szosa zmieniła swe oznaczenie na D51d i po 1200 metrach z nachyleniem czasem przekraczającym 8% doprowadziła nas do kolejnego ciasnego zakrętu. Pod koniec szesnastego kilometra znów zrobiło się ciężko. Teraz czekał nas przeszło kilometr o średniej stromiźnie prawie 9%. Przy drodze pojawił się pierwszy znak oznajmiający ile kilometrów zostało nam jeszcze do szczytu. Prowadziłem nasz dwuosobowy oddział, zaś za plecami słyszałem coraz głośniejszy oddech Krzyśka. Mogłem przyśpieszyć, lecz nie miałem serca gubić kolegi. Na 1500 metrów przed finałem napotkaliśmy na swej drodze żywą przeszkodę w postaci wielkiego stada owiec nieśpiesznie spacerującego naszym szlakiem. Chcąc bezpiecznie przejechać musieliśmy zwolnić, a raz nawet zatrzymać się na chwilkę. Luźniej zrobiło się dopiero na ostatnich kilkuset metrach. Według stravy finałowy odcinek powyżej Bourg-d’Oueil o długości 5,9 kilometra zrobiliśmy w 26:59 (avs. 13,0 km/h). Natomiast całe wzniesienie czyli segment o długości 19 kilometrów pokonaliśmy w 1h 19:37 (avs. 14,3 km/h z VAM ledwie 820 m/h). Darek finiszował w czasie 1h 25:26. Natomiast Rafał zdegustowany tym co owcza armia zostawiła po sobie na jezdni dotarł na górę w czasie 1h 40:29. Na przełęczy zrobiliśmy stosowną dokumentację zdjęciową. Potem pożegnaliśmy Dariusza życząc mu powodzenia w realizacji jego śmiałego planu. Na górze było tylko 13 stopni, ale na nasze szczęście już nie padało. Natomiast na zjeździe pomiędzy chmurami widziałem nieco błękitu. Niestety moje nadzieje na pogodne popołudnie wkrótce miały zostać rozwiane.
GÓRSKIE ŚCIEŻKI
https://www.strava.com/activities/1630536284
https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/1630536284
ZDJĘCIA
FILMY