banner daniela marszałka

Rifugio Malghera

Autor: admin o piątek 7. lipca 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Grosio

Wysokość: 1963 metry n.p.m.

Przewyższenie: 1298 metrów

Długość: 17,9 kilometra

Średnie nachylenie: 7,3 %

Maksymalne nachylenie: ?

PROFIL

SCENA i AKCJA

Po zjeździe z Mortirolo postanowiłem przestawić samochód. Parking przy Via Monte Storile był darmowy tylko przez pierwsze dwie godziny. Ten czas i tak nieco przekroczyłem, więc nie chciałem dłużej kusić losu. Pojechałem na południe, gdzie nowe miejsce znalazłem mu na placu przy Via Milano. W bezpośrednim sąsiedztwie Chiesa di San Giuseppe. W czasie tych przenosin minąłem punkt, z którego miałem zacząć drugi z piątkowych podjazdów. Dlatego po restarcie musiałem zawrócić i przejechać czterysta metrów ku centrum Grosio. Wspinaczka do Rifugio Malghera zaczyna się na styku Via Roma i bocznej Via Valorsa. Wjeżdża się na tą drugą, ale tylko na chwilę, bowiem do wyjazdu z miasteczka służy pnąca się zakosami Via Ezio Vanoni. Ten wstęp i kilka dalszych kilometrów już niegdyś poznałem. W 2014 roku na trzecim od końca etapie Giro della Valtellina przybyłem w te strony wraz z piątką kompanów. Owego dnia najpierw wraz z Adamem Kowalskim zaliczyłem stromą wspinaczkę z Vervio do Alpe di Susen. Po czym w towarzystwie Darka Kamińskiego i Tomka Buszty na ulicach Grosio zacząłem podjazd do Eita. Górskiej osady leżącej na skraju asfaltowej drogi poprowadzonej północnym ramieniem Val Grosina. Przed dziewięciu laty tylko na niej mogliśmy zrobić bez przeszkód kolejne tysiąc metrów w pionie. Dolina ta rozdwaja się na ósmym kilometrze w okolicy osady Fusino. Opcja lewa czyli biegnący ku zachodowi szlak do Rifugio Malghera wówczas był jeszcze zasadniczo szutrowy. Tym niemniej minionej zimy dostałem cynk od wspomnianego już Adama, że obecnie można spokojnie dojechać szosowym rowerem do samego schroniska. Uznałem zatem, iż ten podjazd będzie idealnym uzupełnieniem dnia, w którym po raz trzeci miałem zdobyć sławną Mortirolo.

Anonimowa w kolarskim światku wspinaczka z Grosio do Rifugio Malghera wcale nie okazała się słabsza niż przedpołudniowe Mortirolo w wersji z Tiolo. Miałem tu do pokonania zarówno dłuższy dystans jak i większe przewyższenie. Poza tym pikantniejsze chwilowe stromizny niż na słynnej górze z drugiej strony Valtelliny. Wartość artystyczna też nie mniejsza. Masa ładnych widoczków po drodze. No i rzadkiej urody meta. Cóż zatem mogłem ujrzeć w nagrodę za pokonanie owych 1300 metrów w pionie? Przede wszystkim wybudowane w latach 1888-1919 Santuario della Madonna della Misericordia. Ponoć w sezonie letnim nabożeństwa odbywają się w nim co tydzień. Trzy najważniejsze: na otwarcie i zamknięcie sezonu „halowego” czyli w ostatnią niedzielę maja i drugą niedzielę października, a także 15 sierpnia z okazji Uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Tym sposobem zrobiłem sobie kolarską pielgrzymkę między dwiema świątyniami. Powiedzmy, że w podzięce za generalnie dobrą pogodę podczas tej wyprawy. Po trudach owej wspinaczki mogłem zaś przekąsić i wypić co-nieco przy stole przed wspomnianym Rifugio. To całkiem spore schronisko, którego historia sięga początków XX wieku. Powstało dla potrzeb strudzonych wędrowców. Przede wszystkim tych zmierzających do Santuario della Madonna del Muschio, jak bywa też nazywane tutejsze sanktuarium. Ten trzypiętrowy budynek o powierzchni 800 m2 ma aż 90 miejsc noclegowych. Niemniej pozostaje otwarty tylko w sezonie letnim, od połowy czerwca do pierwszych dni października.

Na drodze do tej pięknej okolicy trzeba było wylać sporo potu. Tym bardziej, że wspinaczka przez Val Grosina wiedzie nasłonecznionym zboczem górskim, zaś dzień był gorący. Na pierwszym kilometrach tego podjazdu kręciłem przy temperaturze 34 stopni. Tymczasem sam początek do łatwych nie należał. Już po 600 metrach z wysokości pierwszego wirażu można ogarnąć wzrokiem niemal całe pozostawione w dole Grosio. W połowie drugiego kilometra wjechałem do sąsiadującej z nim wioski Ravoledo. Za trzecim zakrętem trzeba było pokonać kolejny mocny odcinek. Po trzech kilometrach byłem już poza terenem zabudowanym. W połowie czwartego kilometra szosa wyraźnie skręciła na zachód i niebawem minęła boczną dróżkę zmierzającą do osady Gromo. Druga połowa piątego kilometra z dwoma zakrętami i znów większym nachyleniem. Po niej kilkusetmetrowy dojazd do osady San Giacomo. Za nią szlak skręcił na północ i zaproponował mocniejsze procenty. Powoli zbliżałem się do Fusino. Opcje wskoczenia na drogę ku Rifugio Malghera miałem dwie. Można było zjechać w lewo już po przejechaniu 7,1 kilometra od centrum Grosio. Względnie siedemset metrów dalej tuż przed kościółkiem w Fusino. Ja byłem niecierpliwy i skorzystałem z pierwszego wariantu. Tak czy owak na zachód trzeba było odbić nie docierając do sztucznego jeziorka Bacino del Roasco. Na początek miałem tu kilkaset metrów zjazdu zakończonego przejazdem po koronie Diga di Valgrosina. Następnie stromy kawałek wiodący przez usianą domkami łąkę ku miejscu, gdzie moja dróżka połączyła ze swą północną alternatywą. Odtąd droga była już tylko jedna, zaś kierunek niemal do samego końca zachodni.

Pomiędzy Fusino i Rifugio Malghera trzeba pokonać jeszcze 761 metrów w pionie na dystansie 11,7 kilometra. Średnie nachylenie 6,5 % nie robi żadnego wrażenia. Niemniej na tym szlaku jest sporo niespodzianek. Cała masa odcinków z dwucyfrową stromizną. Zakładam, że niektóre krótsze ścianki miały tu nawet 18 czy 20%. Szosa przez pierwsze osiem kilometrów biegła lewym brzegiem Roasco Occidentale. Zakrętów jak na lekarstwo. Za to mnóstwo pojedynczych gospodarstw i małych osad przy drodze. Jednym słowem było „nieco życia na dzielni”. Na jednym odcinku musiałem ominąć roboty drogowe. W połowie piętnastego kilometra skończył się asfalt i przez następne 2100 metrów trzeba było jechać po szutrze. Niemniej akurat na tym odcinku nachylenie było niewielkie, zaś gruntowa nawierzchnia dobrze ubita. Bez przygód dotarłem do Campo Pedruna (1703 m. n.p.m.), gdzie byłem już na wysokości poznanej przed laty Eity. Tymczasem do tegorocznej mety w Val Grosina zostało mi 2,6 kilometra o średniej 10%. Na szczęście do pokonania po asfalcie. Znów kilkunastoprocentowe ścianki. Na osłodę cztery wiraże, jeden wodospad i bajkowe obrazki po horyzont. Szosa skończyła się przy kamiennym mostku, dwieście metrów przed Malgherą. Jednak bez trudu dało się jechać wyżej po naturalnym dukcie. Za świątynią mogłem pocisnąć jeszcze kilkaset metrów ku mecie przy Casera di Sacco (2008 metrów n.p.m.). Wolałem jednak spocząć przed schroniskiem. Wspinałem się do niego przez 1h 29:09. Średnia prędkość 12,4 km/h i VAM 874 m/h. Ogólnie zrobiłem tego dnia 68 kilometrów z przewyższeniem 2564 metrów. Był to mój drugi najcięższy etap. Zaraz po szwajcarskim, na którym zmęczyłem Alpe Gesero i Prepianto. Gdzież mi jednak było do Piotra. Mój przyjaciel w owym dniu pokonał 132 kilometry z przewyższeniem 4065 metrów. Niespełna 6 godzin i 19 minut jazdy czyli avs. 20,9 km/h. Chapeau Bas!

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9406786236

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9406786236

ZDJĘCIA

Malghera_74

FILM