banner daniela marszałka

Alpe Motta

Autor: admin o środa 5. lipca 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Chiavenna

Wysokość: 1863 metry n.p.m.

Przewyższenie: 1533 metry

Długość: 22,4 kilometra

Średnie nachylenie: 6,8 %

Maksymalne nachylenie: 14 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Druga środa była dniem jedynej przeprowadzki w trakcie tej wyprawy. Nie każdy z moich górskich projektów pozwala na taką wygodę logistyczną. Dość powiedzieć, że na naszym ubiegłorocznym szlaku od Pic de Nore przez wschodnie Pireneje po Mont Ventoux potrzebowaliśmy nie dwóch, lecz pięciu baz noclegowych. Teraz musieliśmy się przenieść tylko raz. Mianowicie do Tirano w dolinie Valtellina. To blisko 9-tysięczne miasteczko w lombardzkiej prowincji Sondrio, położone jest południowym krańcu słynnej linii kolejowej Bernina Express. Najkrótsza trasa samochodowa z Porlezzy do Tirano liczy 107 kilometrów i prowadzi drogami krajowymi SS340 oraz SS38. Bezpośredni przejazd zabrałby nam co najwyżej dwie godziny. Po drodze było jednak sporo okazji do dobrej zabawy na rowerze. Zatem trzeba było sobie odpowiedzieć na kilka pytań. Zaliczamy dwie premie górskie, czy z racji transferu tylko jedną? Jeśli dwie górki to czy na obie ruszamy z tej samej miejscówki? No i w końcu: Jaki podjazd lub podjazdy wstawić do środowego programu? Jednym słowem: Gdzie robimy przystanek? Długo i na poważnie myślałem o tym by zatrzymać się w Sondrio. Piotr mógłby z tego miasta (niczym ja w 2014 roku) ruszyć w górę Val Malenco: najpierw do Chiareggio, a potem na Lago di Campo Moro. Ja zaliczyłbym w tym czasie podjazdy Val Fontana oraz Dalico powyżej miasteczka Chiuro. Niemniej ostatecznie zaproponowałem swemu kompanowi wypad do Chiavenny. Co wydłużało naszą samochodową trasę o przeszło 40 kilometrów. Niemniej uradziliśmy, że zaliczamy tylko jeden podjazd, więc czasu było w bród. Mieliśmy ruszyć razem w głąb Val di San Giacomo, ale ku różnym celom. Pietro miał dotrzeć na Passo dello Spluga (2117 m. n.p.m.), zaś Daniele do stacji Alpe Motta. On miał do zrobienia w pionie blisko 1800 metrów, zaś ja przeszło 1500.

Ze względu na długość jak i rozmiar owych wzniesień postanowiliśmy poprzestać na jednej wspinaczce. Choć w pobliżu Chiavenny bez trudu można było znaleźć coś na smaczną dokładkę. Wycieczka na Passo del Maloja (1815 m. n.p.m.) była za długa na tą okazję. Idealną propozycją na środowe drugie danie mógł być za to podjazd z Gordony do Menaroli (1199 m. n.p.m.) czyli 10,9 kilometra o średniej 8,2%, mający przeszło 890 metrów przewyższenia. Niemniej postanowiliśmy zaoszczędzić nieco energii na trzy ostatnie etapy tej wyprawy. Cóż zatem mieliśmy do zobaczenia w środę? Piotrowa Passo dello Spluga to przełęcz w samym środku Alp. Leży między szczytami Pizzo Tambo (3275 m. n.p.m.) i Surettahorn (3027 m. n.p.m.). Ten pierwszy należy do Alp Lepontyńskich, zaś drugi już do Alp Retyckich. Tym samym biegnie przez nią granica między Alpami Zachodnimi oraz Alpami Wschodnimi. Szlak przez tą przełęcz używany był już w epoce rzymskiej. Nieco zapomniany w średniowieczu odżył w dobie renesansu. Natomiast pierwszą nowożytną drogę przez Splugę opracował w latach 1821-23 inżynier z Brescii Carlo Donegani. Ten sam, który parę lat później zaprojektował przeprawę przez Passo dello Stelvio. Co ciekawe nad obiema pracował na zlecenie Habsburgów, którzy wówczas rządzili Lombardią. Trasa przez Splugę łączy Chiavennę z wioską Splugen w Gryzonii. Ma długość blisko 40 kilometrów i jest prawdziwym cudem drogowej inżynierii. Na tym szlaku są aż 72 górskie wiraże, z czego 52 na przeszło 30-kilometrowym włoskim odcinku. Do tego pokaźna liczba tuneli i galerii. Południowa jej część to włoska droga krajowa SS36, zaś północna to szwajcarska H567.

Z dwóch podjazdów prowadzących na Passo dello Spluga zdecydowanie trudniejszy jest ten południowy. Północna wspinaczka to teoretycznie tylko 9 kilometrów ze średnim nachyleniem 7,3% i przewyższeniem 661 metrów. Niemniej dojeżdżając do Splugen od wschodu można do tej końcówki dołożyć jeszcze 25-kilometrowy odcinek o przeciętnej 2,9% zaczynający się w miasteczku Thusis. Wówczas do pokonania w pionie mamy blisko 1400 metrów na dystansie aż 34,6 kilometra. Z kolei klasyczny szlak południowy ma długość 30,2 kilometra. Przy czym w środkowej fazie można skorzystać z nowszej (nieco okrężnej) drogi wokół Lago di Isola i wówczas cała włoska trasa liczy sobie 32,8 kilometra. Tak czy owak różnica wzniesień między Chiavenną a przełęczą to 1785 metrów netto. Natomiast brutto czyli z odzyskami po mini-zjazdach 1813, a nawet 1845 metrów. Autor strony „massimoperlabici” bardzo szczegółowo opisał krótszy z włoskich wariantów tego wzniesienia. Uproszczając jego podział owej góry na liczne kawałeczki można powiedzieć, że wjazd na Splugę drogą SS36 to trzy sektory solidnej wspinaczki przedzielone dwoma niemal płaskimi odcinkami. Najpierw mamy tu 11,3 kilometra o przeciętnej 6,5% z Chiavenny przez San Giacomo Filippo, Gallivaggio, Lirone, Cimagandę aż do Prestone (1065 m. n.p.m.). Następnie 2,5 kilometra luzu w postaci falsopiano i lekkiego zjazdu wokół Campodolcino. Drugi fragment podjazdu to 10,2 kilometra o średniej 7,7% prowadzące przez Pianazzo aż po Diga dello Steutta na Lago di Montespluga. Po nim mamy przeszło 3-kilometrowy płaski odcinek wzdłuż wschodniego brzegu jeziorka. Po czym za wioską Montespluga finałowe 3 kilometry ze stromizną 7,1%. To wszystko było zadaniem dla Piotra. Niemniej ja też przez co najmniej 17,5 kilometra musiałem się trzymać drogi SS36.

W kierunku Alpe Motta mogłem skręcić dopiero po dotarciu do Pianazzo (1401 m. n.p.m.) bądź nieco wyżej korzystając z Galleria Madesimo. Bez wahania wybrałem tą pierwszą opcję. Tym samym po opuszczeniu drogi krajowej zrazu miałem do pokonania 1,1 kilometra o średniej 10,8% po Vecchia Strada Pianazzo-Madesimo. Potem 600 metrów z przeciętną 4,3% między Scalcoggią i Madesimo. Na koniec zaś jeszcze dwa konkretne odcinki. Primo 2,1 kilometra ze średnią 9% do Alpe Motta (1722 m. n.p.m.) i secundo finałowe 1,3 kilometra ze stromizną 9,9% do mety na rozstaju dróg w Motta Alta. Spluga i Alpe Motta wystąpiły w duecie na dwudziestym etapie Giro d’Italia 2021. Ostatni górski odcinek 104. edycji tego wyścigu wygrał Włoch Damiano Caruso z przewagą 24 i 35 sekund nad Kolumbijczykami: Eganem Bernalem i Danielem Martinezem. W XX wieku etapowe finisze Giro dwukrotnie wyznaczano zaś w Madesimo. W 1965 roku podobny do tego sprzed dwóch lat odcinek przez Passo di San Bernardino oraz Splugenpass wygrał Włoch Vittorio Adorni. Natomiast etap z sezonu 1987 zakończono podjazdem z Chiavenny. Triumfował na nim Francuz Jean-Francois Bernard. Spluga po dwakroć pokazała się na trasach Giro oraz Tour de Suisse. Zawsze w roli bramy do ojczyzny danego wyścigu. Tym samym w trakcie GdI podjeżdżano na nią jedynie od strony szwajcarskiej, zaś na TdS tylko z ziemi włoskiej. Premie górskie z Giro wygrywali wspomniany już Adorni (1965) oraz Australijczyk Michael Storer (2021). Natomiast podczas szwajcarskiego Touru Niemiec Lothar Friedrich (w 1957 roku na odcinku do Vaduz) oraz Czech Pavel Padrnos (w sezonie 1998 na etapie do Lenzerheide). Niemal cały włoski podjazd zaliczyli też uczestnicy Giro do lat 23 w sezonie 2020. Etap do Montesplugi podobnie jak cały ów wyścig wygrał Tom Pidcock.

W górę Val di San Giacomo ruszyliśmy kwadrans po jedenastej. O tej porze w Chiavennie było ciepło (około 30 stopni), ale akurat tego dnia gwarancji na słońce nie było. Ponieważ od przyjazdu nad Lago di Lugano moja forma nieco wzrosła miałem nadzieję przejechać z Piotrem dłuższy kawałek środowego wzniesienia. Może nawet utrzymać się z nim do rozjazdu w Pianazzo. Nic z tych rzeczy. Po Alpe Gesero & Prepianto nogi miałem umęczone. Pietro po swym relatywnie lekkim wtorku tryskał energią. W swoim stylu ruszył mocno, bez oglądania się za siebie i szybko mnie urwał. Wolałem się nie szarpać. Ten egzamin trzeba było po prostu zaliczyć. Choćby tylko na „szkolną trójkę”. Plus był taki, że jadąc wolniej niż przed dwunastu laty mogłem się tej okolicy lepiej przyjrzeć. Droga cały czas biegła wschodnią stroną doliny czyli lewym brzegiem potoku Liro, który tuż za Chiavenną wpada do rzeki Mera schodzącej ku temu miastu doliną Bregaglia. W połowie czwartego kilometra, tuż za pierwszą sekcją zakrętów, dotarłem do San Giacomo Filippo. W połowie szóstego kilometra minąłem dwie pierwsze galerie. Pod koniec siódmego kilometra zmęczyłem trudny przejazd przez Gallivaggio ze stromizną sięgającą 11-12%. Ta wioska słynie z maryjnego sanktuarium o przeszło 400-letniej historii oraz stojącej nieopodal 52-metrowej dzwonnicy. Po ośmiu kilometrach byłem już w Lirone, zaś niespełna kilometr dalej w Cimaganda. Wszystkie miejscowości jak z obrazka, warte uwiecznienia na zdjęciach. Pod koniec jedenastego kilometra ciężki wjazd do Prestone, na którym nachylenie sięga 10,5%. Potem odcinek falsopiano wzdłuż miejscowego jeziorka i na dojeździe do Campodolcino. Według stravy segment o długości 12,6 kilometra pokonałem 50:44 czyli około 5 minut wolniej niż w sezonie 2011.

W połowie trzynastego kilometra na łuku w lewo minąłem miejscowy kościół pod wezwaniem Jana Chrzciciela, po czym zacząłem delikatny zjazd. Ten skończył się na rozdrożu, z którego w lewo odchodzi droga SP1. Jak ustaliłem traciłem tu do Piotra już 5 minut. Można więc powiedzieć, iż mój amico jechał podobnym tempem co ja w wieku 35 lat. Być może poprawiłby czas mój i Piotrka Walentynowicza z sezonu 2011 czyli 1h 55:33. Niestety tego się nie dowiemy, bowiem właśnie w tym miejscu wybrał dłuższy szlak przez Isolę. Pomimo tego i tak dotarł na Splugę w równo dwie godziny. Ja pojechałem prosto mijając po chwili dolną stację kolejki linowo-terenowej, która łączy Campodolcino z Alpe Motta. To Funicolare Campodolcino alias Sky Express pokonująca 639 metrów przewyższenia na dystansie ledwie 1,4 kilometra. Miałem już w nogach 13,5 kilometra i właśnie zaczynałem najciekawszy fragment klasycznego podjazdu na Passo dello Spluga. Segment poniżej Pianazzo o długości 3,7 kilometra i średniej 8,5%. Nie tylko ciężki, ale też bardzo efektowny. Po drodze aż 10 wiraży na dystansie ledwie 1200 metrów. Liczne galerie, niektóre będące zadaszeniem zakrętów. Za ostatnią z nich wjazd do Pianazzo. Tam po lewej stronie w dole wodospad Cascata di Scalcoggia wysoki na 180 metrów. Natomiast w prawo moja odskocznia z szosy SS36 czyli wjazd na wąską i z początku bardzo krętą Vecchia Strada do Madesimo. Ta cicha dróżka, wykorzystana zresztą na Giro-2021, umożliwiła mi ominięcie tunelu o długości 556 metrów. Na główną drogę do stacji wyjechałem tuż ponad nim. Po kolejnych 250 metrach byłem już przy zaporze na Lago di Madesimo. Do centrum ośrodka nie wjeżdżałem. W połowie dziewiętnastego kilometra musiałem odbić w prawo. W pobliżu budynku Skiarea Valchiavenna i wyciągu krzesełkowego do Lago Azzuro zacząłem finałowy odcinek wspinaczki do Alpe Motta.

Pod koniec dziewiętnastego kilometra wjazd do lasu i ponad kilometr z solidną stromizną. Gdy z wyjechałem na łąkę byłem już na prostej do Motta di Sotto, w której organizatorzy Giro-2021 wyznaczyli metę dwudziestego etapu. Profi kończyli swe zmagania na wysokości 1723 metrów n.p.m. Ja mogłem pocisnąć do końca szosy. Dlatego w połowie 21-wszego kilometra skręciłem w lewo, aby skończyć swą wspinaczkę w Motta Alta. Za zakrętem chwila luzu, po czym ciężki kilometr z dwoma wirażami. Dopiero mając w nogach 21,6 kilometra dotarłem do planowanej mety na rozstaju dróg. Dojechałem do niej w czasie 1h 41:08 czyli ze średnią prędkością 12,8 km/h i VAM około 910 m/h. Niemniej sprawdziłem jeszcze obie dalsze ścieżki. Najpierw lewą, potem prawą. W obu przypadkach asfalt szybko znikał, co skłaniało mnie do powrotu na rozdroże. Szkoda zwłaszcza tej drugiej końcówki, bowiem ten szlak prowadzi pod Santuario di Nostra Signora d’Europa (1925 m. n.p.m.). Do ekumenicznej świątyni otwartej w 1958 roku celem pojednania narodów Starego Kontynentu. Na zjeździe nie musiałem się śpieszyć. Mój podjazd był znacznie krótszy, więc miałem spory zapas czasu nad Piotrem. Poniżej Madesimo złapał mnie deszcz. Na szczęście tylko przelotny. Pietro dopadł mnie stojącego na serpentynach poniżej Pianazzo. Nastąpiło uroczyste przekazanie kluczy do teamowego samochodu. Dalej mogłem się już z wolna turlać do Chiavenny, robiąc tyle fotek ile dusza zapragnie. Po zapakowaniu się do auta trzeba było dotrzeć w rejon Colico i następnie wjechać na drogę SS38. Do Tirano dotarliśmy dość wcześnie. Na tyle szybko, że udało nam się obejrzeć końcówkę relacji z piątego etapu Tour de France. Na pirenejskim szlaku do Laruns dwie pieczenie na jednym ogniu upiekł Jay Hindley. Natomiast Jonas Vingegaard zadał pierwszy celny cios Tadejowi Pogacarowi.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9394423303

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9394423303

PASSO dello SPLUGA by PIETRO

https://www.strava.com/activities/9392690116

ZDJĘCIA

Motta_75

FILM