Vallon du Cristillan
Autor: admin o piątek 14. czerwca 2019
DANE TECHNICZNE
Miejsce startu: Maison du Roi (D 214)
Wysokość: 2040 metrów n.p.m.
Przewyższenie: 983 metry
Długość: 15,1 kilometra
Średnie nachylenie: 6,5 %
Maksymalne nachylenie: 12,3 %
PROFIL
SCENA i AKCJA
Etapy czternasty i piętnasty należało poprzedzić samochodowymi wycieczkami na północ. Na piątek wybrałem nam transfer krótszy, około 20-kilometrowy z finałem w Guillestre. Miasteczko to jest bramą do Combe de Queyras, malowniczego wąwozu ciągnącego się przez 17 kilometrów wzdłuż rzeki Guil, będącej lewym dopływem La Durance. Miejscowość ta ma ledwie 2314 mieszkańców i jest siedzibą władz kantonalnych w ramach departamentu Hautes-Alpes. Była moją „starą znajomą”. W lipcu 2005 roku tu właśnie spędziłem pierwsze noce pod francuskim niebem. Stąd wyprawiałem się wraz z Piotrkiem Mrówczyńskim na spotkania z Col d’Izoard i Cime de la Bonette. Osiem lat później wyznaczyłem w nim sobie i kolegom metę czwartego etapu naszej śmiałej wyprawy pod hasłem Route des Grandes Alpes. Wówczas chcąc dotrzeć do Guillestre musieliśmy pokonać dystans 135 kilometrów na górskim szlaku przez przełęcze: Telegraphe, Galibier oraz Izoard. Tym razem przyjechaliśmy tu autem czyli metodą „na leniucha”. Oszczędzając energię na wyzwania czekające nas w tym miejscu. W najbliższej okolicy Guillestre do najciekawszych kolarskich wzniesień należą podjazdy na Col du Vars (2109 m. n.p.m.) oraz do stacji narciarskiej Risoul 1850. Tomek jako człowiek niebywały dotąd w tych stronach miał się zapoznać z obiema tymi atrakcjami. Ja i Darek mieliśmy mu towarzyszyć jedynie podczas drugiej wspinaczki. Północny wjazd na Vars poznaliśmy już bowiem przed sześcioma laty, na samym początku piątego etapu RdGA aka Hannibal. Dlatego musiałem dla niego znaleźć jakieś zastępstwo. Inne spore wzniesienie, godne naszych sportowych ambicji. Najlepszym rozwiązaniem wydał mi się wypad drogą D902 w głąb kanionu Queyras. Do miejsca zwanego Maison du Roi (1057 m. n.p.m.), znajdującego się niespełna 6 km na wschód od miasta. Stąd mogliśmy zacząć podjazd szosą D60 wzdłuż potoku Cristillan. Przy czym naszą wspinaczkę mogliśmy skończyć na dwa sposoby.
Decyzję trzeba było podjąć w pobliżu Ceillac (1640 m. n.p.m.) tj. po przejechaniu pierwszych 8 kilometrów tego wzniesienia. Trzymając się dalej „60-tki” skręcilibyśmy na południowy-wschód. Pojechalibyśmy do kresu narciarskiej Vallon du Melezet kończąc „zabawę” na wysokości 1968 metrów n.p.m. To znaczy po pokonaniu 911 metrów przewyższenia. Ten podjazd ma długość 13,8 kilometra i średnie nachylenie 6,6%. Na ostatnich 4 kilometrach trzyma dość mocno, bo na poziomie 7,7%. Alternatywą był skręt w lewo ku wspomnianej wiosce i jazda na wschód cichszą doliną Cristillan. Ta końcówka jest dłuższa, acz ogólnie łagodniejsza. Niemniej wedle „cyclingcols” szosa dociera tu na wysokość aż 2012 m. n.p.m. Cały podjazd ma zaś 14,6 kilometra i średnią 6,5% przy amplitudzie netto 955 metrów. Z dwojga opcji wybrałem sobie Vallon du Cristillan. Przekonała mnie jej meta na poziomie przeszło dwóch tysięcy metrów. Dario podjął taką samą decyzję. Tak czy owak mieliśmy nieco łatwiejsze zadanie od Tomka. Nasz młodszy kolega „bawił” na szlaku, który od blisko stu lat bywa wykorzystywany na trasach Tour de France. Col du Vars leży między masywami Parpaillon i Escreins. Droga przez nią powstała już w roku 1890 ze względów strategicznych, zaś jej pomysłodawcą był generał Henri Barge. Na „Wielkiej Pętli” po raz pierwszy przetestowano ją w sezonie 1922, gdy pierwszy wjechał tu Belg Philippe Thys. Tak wówczas jak i w późniejszych latach jej losy na tym wyścigu związane były z nieco wyższą i słynniejszą Col d’Izoard. Najczęściej przez obie jeżdżono na odcinkach do Briancon. Po raz ostatni w 2000 roku, na etapie wygranym przez Kolumbijczyka Santiago Botero. Jak dotąd Vars pojawiła się na trasie Touru 35 razy, z czego 13-krotnie w okresie międzywojennym. Jeśli chodzi o lata powojenne to przełęcz była wielce popularna do końca lat sześćdziesiątych, gdy skorzystano z niej 14-krotnie na przestrzeni 23 edycji. Natomiast podczas ostatnich 50 „wcieleń” TdF kolarze zmierzyli się z nią już tylko 8 razy, w tym zaledwie dwukrotnie w XXI wieku.
Organizatorzy TdF znacznie częściej kazali kolarzom wspinać się na Col du Vars od południa. To znaczy krótszym, lecz bardziej stromym podjazdem z doliny Ubaye. Począwszy od roku 1947 wykorzystano go 14 razy. Po raz ostatni w latach 2017 i 2019 na odcinkach do Col d’Izoard oraz Valloire. Przed dwoma laty premię górską wygrał tu Kazachstańczyk Aleksiej Łucenko, zaś podczas tegorocznej edycji Touru Belg Tim Wellens. Północną stroną po raz ostatni wjechano na Vars w trakcie TdF z roku 1993, na etapie do stacji Isola 2000. Wówczas to pierwszy na tej przełęczy pojawił się obecny selekcjoner włoskiej reprezentacji Davide Cassani. Godzi się jeszcze wspomnieć, iż trzem asom udało się zwyciężyć na tej przełęczy dwukrotnie. Dokonali tego: Włoch Bartolomeo Aimo (1925-26), Luksemburczyk Nicolas Frantz (1924 i 1927) oraz Francuz Jean Robic (1947-48). Do jej najsłynniejszych zdobywców należą zaś: Gino Bartali (1938), Ferdi Kubler (1949), Louison Bobet (1950), Fausto Coppi (1951), Charly Gaul (1955) i Joop Zoetemelk (1975). Col du Vars nie jest też obca wyścigowi Dookoła Włoch. Na Giro d’Italia po raz pierwszy wykorzystaną ją w roku 1949, na legendarnym etapie Cuneo-Pinerolo zdominowanym przez Coppiego. Tak w owym roku jak i przy kolejnych okazjach z lat 1964, 1982 i 1996 peleton Giro wjechał na Vars od strony południowej. Jedyna północna szarża miała miejsce podczas „La Corsa Rosa” z sezonu 2016. Wtedy to na etapie z Guillestre do piemonckiego sanktuarium Sant’Anna di Vinadio premię górską wygrał tu Austriak Stefan Denifl. Jak widać kolarska historia tej przełęczy jest bardzo bogata. Zarazem północny szlak prowadzący na nią to nielicha góra. Oficjalnie podjazd ten ma długość 18,8 kilometra przy średniej 5,7%, co daje przewyższenie netto 1076 metrów. Jest dość nieregularny. Amplituda brutto wynosi tu 1112 metrów. Maksymalna stromizna sięga zaś 12%. W rzeczywistości Tomek miał do pokonania jeszcze większy i dłuższy podjazd, bowiem startował z poziomu 972 metrów n.p.m. czyli o 61 metrów niżej niż sugeruje teoria. Zdrowo się przy tym namęczył, bowiem w końcówce natrafił na mocny wiatr z południa. Oficjalny segment przejechał w 1h 19:57 czyli z przeciętną prędkością 14,1 km/h.
Po przybyciu do Guillestre nie podjechaliśmy autem do centrum, lecz zatrzymaliśmy się poniżej miasteczka. Na miejsce postoju wybraliśmy okolice pola kempingowego La Ribiere. Prowadząca do niego wąska dróżka zaczyna się na tym samym rondzie co droga D86, na której późniejszym popołudniem mieliśmy zacząć wspólny podjazd do stacji Risoul. Tomek na Vars ruszył kilka minut po wpół do dwunastej. Ja ku swej górze wystartowałem kwadrans przed popołudniem. Darek tego dnia nawet jak na swoje standardy mocno „zamarudził”, bowiem wsiadł na rower dopiero tuż przed wpół do pierwszą. Wspomniałem już, że nasz podjazd miał się zacząć w Maison du Roi. Tym niemniej to tylko część prawdy, albowiem już na niespełna 6-kilometrowym dojeździe do górskiej drogi D60 mieliśmy do pokonania 85 metrów przewyższenia. Wyjechawszy na szosę D902A od razu należało zrzucić łańcuch na małą tarczę. Na pierwszym kilometrze nachylenie dochodziło do 8%. W tym czasie, odpowiednio po 600 i 850 metrach, minąłem dwa ronda. Na pierwszym można było odbić w lewo ku centrum Guillestre, zaś na drugim w prawo i wzorem Tomka pognać na Col du Vars. My jednak mieliśmy wybrać północny odcinek drogi D902. Przejechałem zatem most na rzeczką Le Rif Biel i niebawem zawróciłem na północ. Podjazd trzymał, acz już znacznie łagodniej, do drugiej połowy trzeciego kilometra. Po przejechaniu 2,8 kilometra teren zrobił się płaski, a nawet lekko zjazdowy. Na początku czwartego kilometra wjechałem w granice Parc Naturel Regional du Queyras. Mogłem sobie przypomnieć początkowy fragment drogi przez ten kanion. Odcinek najbardziej spektakularny tzn. wąski, kręty i zarazem niebezpieczny. Okraszony przejazdem przez Tunnel de Roches Violettes czyli pod Fioletowymi Skałami. Po 16-minutowej rozgrzewce zatrzymałem się u podnóża góry by zrobić kilka zdjęć. Tak na wszelki przypadek, jakby w drodze powrotnej trafiły się gorsze warunki. Pogoda była niepewna. Niebo zachmurzone, zaś temperatura na umiarkowanym poziomie 21 stopni.
Pierwsza faza tej wspinaczki miała być zdecydowanie najtrudniejsza. Początkowy sektor o długości 6,6 kilometra ma tu średnie nachylenie aż 8,3%. Jego najtrudniejszy kilometrowy fragment nawet 9,7%. Na pierwszym kilometrze minąłem sześć wiraży zgrupowanych w trzy odseparowane pary, zaś na drugim sześć kolejnych zakrętów, tym razem zbitych na odcinku ledwie 400 metrów. Okolica nie przypadła mi do gustu. Szare i zwietrzałe zbocza okolicznych gór sprawiały wrażenie jakiegoś pogorzeliska. Dopiero na trzecim kilometrze, gdy droga obrała zdecydowanie wschodni kierunek jej otoczenie stało się bardziej zielone. Podjazd mocno dawał się we znaki do końca jedenastego kilometra czyli przez 5,2 kilometra od Maison du Roi. Dwunasty kilometr mojej trasy wciąż był wymagający, acz już nieco łatwiejszy. Według stravy segment Mont de Ceillac o długości 5,9 kilometra i przewyższeniu 503 metrów przejechałem w 30:26 (avs. 11,7 km/h z VAM 991 m/h). Dario zanotował tu czas 39:42. Po tej wspinaczce mogłem sobie odpocząć na wypłaszczonym dojeździe do Ceillac, gdzie przez 1700 metrów nachylenie było co najwyżej skromne. Przejechawszy 13,8 kilometra zgodnie z planem skręciłem w lewo. Niemniej zamiast już po chwili odbić w prawo na wiodącą przez sam środek wioski Grand Rue, pojechałem prosto uparcie trzymając się Route de Oches. Tym sposobem niebawem znów zacząłem się wspinać, lecz niestety w niepożądanym kierunku. Wjechałem do osady L’Ochette i jej wąskimi uliczkami przez dobry kilometr zamiast na wschód brnąłem na zachód. Podejrzewałem, że coś tu nie gra, lecz pewności nabrałem dopiero gdy dotarłem do kresu Rue de Queyras. Z przypadku zaliczyłem więc miejscową hopkę o długości 1,3 kilometra i przewyższeniu 78 metrów. Nieco sił mnie kosztowała, jako że jej stromizna dochodziła nawet do 13%. Wliczając powrót do Ceillac dodałem sobie zatem 2,6 kilometra dystansu i straciłem około 12 minut czasu.
Tymczasem gdy wróciłem na właściwy szlak tuż za wioską czekał na mnie najtrudniejszy fragment z górnej połowy tego podjazdu. Tablica z napisem „Vallee du Cristillan” mnie ucieszyła. Nieco mniej ścianka, która się za nią kryła. To znaczy 500-metrowy odcinek o średniej stromiźnie 11%, który jednak dość sprawnie pokonałem. Wyżej nie spotkałem już podobnych atrakcji. Nachylenie było zmienne, lecz ogólnie umiarkowane. Kolejne półkilometrowe sektory miały tu nachylenie od 3,4 do 7,2%. Natomiast cały 6-kilometrowy segment powyżej Ceillac średnio 6%. Droga niemal cały czas prowadziła prawym brzegiem potoku Cristillan. Początkowo w kierunku północno-wschodnim, następnie wschodnim, by na ostatnich czterech kilometrach obrać kurs na południowy-wschód. Nawierzchnia szosy była chropowata i ogólnie przeciętnej jakości. Niemniej owe niedogodności były wynagradzane pięknem przyrody. Niewątpliwie ta cicha dolina cieszy się uznaniem wśród amatorów górskich wędrówek. Piechurzy o artystycznych duszach pozostawili tu po sobie figurki stworzone na bazie miejscowych kamieni. Gdy dojechałem do końca asfaltowej drogi mojemu altimetrowi brakowało odrobinę do pułapu dwóch tysięcy metrów. Dlatego zapobiegliwie pokonałem kolejne 350 metrów po szutrze. Zatrzymałem się dopiero przy tablicach z napisem „Parking du Claux” 2040 m. n.p.m. Wedle mapy z programu „veloviewer” ta ścieżka mogła mnie doprowadzić do Cabane de la Lavine czyli na poziom 2160 metrów. Po przygodzie na Col du Gondran nie byłem jednak skłonny do kuszenia losu na kamienistym podłożu. Szybko wróciłem na rozdroże u kresu szosy czyli do parkingu „Torrent des Roussetes”. Ten wedle tabliczki znajduje się na wysokości 2009 metrów. Finałowy segment o długości 6,15 kilometra przejechałem w 26:17 (avs. 14,0 km/h). Darek spędził na nim 33:16. W teorii wspinaczka w głąb Vallon du Cristillan ma mniej niż 1000 metrów przewyższenia. Tym niemniej za sprawą startu w dolnym Guillestre, pomyłki w Ceillac jak i szutrowego dodatku na sam koniec znacząco sobie to wzniesienie powiększyłem. Przejechałem w sumie 23,3 kilometra o łącznej amplitudzie 1151 metrów.
GÓRSKIE ŚCIEŻKI
https://www.strava.com/activities/2450044632
https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/2450044632
ZDJĘCIA
FILMY