Giro della Valtellina
Autor: admin o czwartek 7. sierpnia 2014
Robiąc przymiarki do sezonu 2014 od początku zakładałem zorganizowanie dwóch wypraw. Według zasady najpierw dalsza i dłuższa, potem bliższa i krótsza. Rok wcześniej ze względu na koszty związane z zakupem nowego roweru musiałem się ograniczyć do jednej, acz wielce ambitnej eskapady. To znaczy wycieczki słynnym szlakiem Route des Grandes Alpes. Tym razem mając nieco więcej gotówki do dyspozycji mogłem planować śmielej czyli dubeltowo. Głównym celem na ten sezon było poznanie najciekawszych podjazdów w północnych i środkowych Apeninach. To się udało. Na przełomie czerwca i lipca zwiedziłem wraz z Darkiem Kamińskim większą część półwyspu Apenińskiego. W poszukiwaniu „górskich perełek” zapędziliśmy się aż do krainy „Mezzogiorno” czyli tej biedniejszej, choć niekoniecznie brzydszej części Italii. Najdalej dotarliśmy do regionu Molise, gdzie dane nam było sprawdzić swe siły na podjeździe do Campitello Matese, który to znajdzie się na trasie Giro d’Italia 2015. Taką przygodę warto było przeżyć, mimo licznych komplikacji organizacyjnych. Nie da się ukryć, iż była to podróż długa i skomplikowana. Ciężka fizycznie przede wszystkim za sprawą licznych przeprowadzek jak i ciągłych transferów samochodowych. Zdarzały się dnie, podczas których więcej czasu spędziliśmy w aucie niż na rowerach. To jednak była konieczność wynikająca z rozrzucenia najciekawszych kolarskich wzniesień w tych górach na bardzo dużym obszarze. Ten model podróży zapewne jeszcze nie raz powtórzę, lecz tylko wtedy gdy będzie to absolutnie konieczne. Na przykład jeśli uda mi się kiedyś wybrać do południowej części Włoch czy najdalszych zakątków Hiszpanii. Zdając sobie sprawę jakim wyzwaniem logistycznym będzie wyprawa apenińska na sierpień szukałem czegoś znacznie prostszego, spokojniejszego by nie powiedzieć komfortowego. Oczywiście i tym razem miało być jak najtrudniej na rowerze, lecz poza nim pragnąłem mieć maksimum wygody i minimum dojazdów. Jednym słowem szukałem rejonu o możliwie największym zagęszczeniu „wysokogatunkowych” podjazdów kolarskich. To znaczy miejsca, w którym można by się zatrzymać na dziesięć dni, po czym z jednej bazy noclegowej objechać co najmniej dwadzieścia wzniesień na miarę premii górskich pierwszej i najwyższej kategorii.
Dlatego też pod uwagę mogłem brać tylko Alpy, najlepiej włoskie. Postanowiłem zajrzeć do Lombardii, którą dotąd raczej zaniedbywałem. Przed sezonem 2014 poznałem ledwie dziesięć alpejskich wzniesień na jej terenie. Tymczasem to nie tylko najbogatszy i najludniejszy region Italii, lecz przede wszystkim kolebka włoskiego kolarstwa. To wszak dziennikarze z mediolańskiej „La Gazzetta dello Sport” dali światu „klasyki” Giro di Lombardia i Milano – San Remo oraz wieloetapowe Giro d’Italia. To z tego regionu wywodzili się: Alfredo Binda i Felice Gimondi, jak również z nim związali swe sportowe losy: Fiorenzo Magni i Giuseppe Saronni. Pomimo tego do Lombardii było mi dotąd jakoś nie po drodze. W zasadzie tylko podczas ogólno-alpejskich wypraw z czerwca 2008 oraz lipca 2010 roku zatrzymywałem się tu jedynie na kilka dni. Znacznie lepiej zdążyłem poznać regiony: Trentino-Alto Adige oraz Piemonte. Co więcej także Friuli-Venezia Giulia, Veneto, a nawet malutka Valle d’Aosta skrywała przede mną mniej tajemnic niż wielka Lombardia! Czas było naprawić to niedopatrzenie. Po zbadaniu sprawy uznałem, że górskiego materiału jest tu jeszcze dla mnie na co najmniej trzy krótsze wyprawy. Podzieliłem więc to wszystko na trzy rejony: zachodni (obejmujący prowincje: Varese, Como i Lecco), rejon wschodni (Bergamo i Brescia) oraz północny (Sondrio). Pośród nich na najtrudniejszy pod względem sportowym i zarazem najłatwiejszy logistycznie wyglądał projekt pod hasłem Lombardia Nord. Autorzy „Passi e valli in bicicletta” cały tom 23 swej serii wydawniczej poświęcili górom tylko tej jednej z dwunastu lombardzkich prowincji. Szczegółowo opisali w nim aż 61 solidnych podjazdów z tak niewielkiego obszaru, zaś w załączniku podali jeszcze podstawowe dane kolejnych 71 wzniesień. Leżąca pod granicą szwajcarską prowincja Sondrio składa się z pięciu związków gminnych czyli: Chiavenna, Morbegno, Sondrio, Tirano i Bormio. Ponieważ dwa najciekawsze podjazdy w okolicy Chiavenny tzn. passo della Spluga i passo del Maloja poznałem już w sierpniu 2011 roku, teraz postanowiłem się skupić na obszarze od Morbegno (na zachodzie) po Bormio (na wschodzie).
W ten sposób zrodził się pomysł na Giro della Valtellina. Ta rozciągnięta wokół górnego biegu rzeki Adda dolina wzięła swą nazwę od powstałego w I wieku n.e. miasteczka Teglio. Jest długa na 120 i szeroka na 66 kilometrów. Na swym zachodnim skraju zanurza się w wodach Lago di Como, zaś na przeciwległym północno-wschodnim krańcu dobija do przełęczy Stelvio. Jej naturalną północną granicą jest zachodnia część Alp Retyckich, zaś barierą południową Alpy Bergamskie (Alpi Orobie). W przeszłości wiódł przez te ziemie jeden z najważniejszych szlaków górskich z Niemiec do Włoch. Przez blisko trzy stulecia (w latach 1512-1797) pozostawała ona pod wpływem władców pobliskiej Gryzonii (Recji), która wówczas nie była jeszcze szwajcarskim kantonem. Podczas wyniszczającej zachodnią Europę wojny trzydziestoletniej toczyły się tu zaciekłe walki pomiędzy koalicją Francuzów, Sabaudów i Wenecjan oraz wojskami Austriaków i Hiszpanów. Rejon ten słynie z licznych ośrodków narciarskich, a także z uprawy wina, produkcji sera i bresaoli czyli miejscowej suszonej wołowiny. Kolarskim kibicom znane są tutejsze podjazdy bywałe na trasach Giro. Przede wszystkim passo dello Stelvio, ale także biegnące wzdłuż bocznych dolin wspinaczki pod San Marco, Valmalenco, Aprikę, Foppę (Mortirolo), Gavię czy przełęcze Foscagno-Eira na drodze ku wysokogórskiej strefie wolnocłowej Livigno. Przeglądając zawartość „PVB no. 23” po odjęciu siedmiu wzniesień z rozdziału pierwszego (Comunita Montana Chiavenna) wciąż miałem do wyboru przynajmniej 54 podjazdy na terenie czterech pozostałych „powiatów”. Do bogatego zbioru postanowiłem jeszcze dorzucić najtrudniejsze wzniesienie z listy rezerwowej czyli Preda Rossa. Ponieważ wycieczka miała być „tylko” 10-dniowa uznałem, że maksymalnie można będzie zdobyć 28 premii górskich. To znaczy po dwie w pierwszym i ostatnim dniu wyprawy oraz po trzy na każdym innym etapie tej podróży. Chciałem przy tym mniej więcej równo rozłożyć akcenty pomiędzy wszystkie cztery obszary administracyjne. Dlatego przewidziałem po trzy etapy na terenie Sondrio i Tirano oraz po dwa w granicach Morbegno i Bormio.
Wiedząc już kiedy i gdzie chciałbym pojechać, a także co na wybranym obszarze warto poznać pozostało mi wynająć lokal mieszkalny, z którego będzie blisko pod każdą górę. Szybki rzut oka na mapę i stało się jasne, że szukać powinienem w okolicy Tresendy, skąd zarówno do Morbegno jak i Bormio dotrzeć można w niespełna 45 minut. W swych poszukiwaniach miałem sporo szczęścia. Udało mi się znaleźć stosunkowo niedrogi apartament w oddalonej zaledwie o cztery kilometry wiosce Bianzone. Pod dachem Casa Vacanze „Villa Isabella” można było zaklepać nawet dwa apartamenty dla przynajmniej ośmiu osób. Dlatego przez dłuższy czas miałem nadzieję, że na ten wyjazd uda mi się zebrać rekordowo dużą ekipę. Dotychczas najliczniejsza drużyna, w której składzie ruszyłem na tego rodzaju wycieczkę liczyła osiem osób. Mam tu na myśli team pod wodzą Alaina Momperta, który w czerwcu 2006 roku pojechał do Francji zawojować górzyste trasy rajdu Ardechoise. Tym razem chciałem się wybrać do Valtelliny trzema samochodami po trzy osoby w każdym. Dwa pierwsze auta miały ruszyć z Trójmiasta, zaś trzecie z okolic Warszawy. Ostatecznie z powodów zawodowych i finansowych koledzy z Mazowsza wycofali się z tego przedsięwzięcia. Również na pomorskim froncie przygotowań doszło do niespodziewanej zmiany. W moim podzespole obyło się bez zawirowań. Obok Darka Kamińskiego miał mi towarzyszyć alpejski debiutant Daniel Pawelec. Pomimo braku doświadczenia w najwyższych górach Europy mój imiennik nie był kolarskim nowicjuszem. W przeciwieństwie do nas trenował niegdyś kolarstwo i ścigał się w kategorii juniora oraz młodzieżowca. Po blisko dwudziestu latach od przedwczesnego zakończenia swej sportowej kariery całkiem niedawno wrócił na szosę i szybko nabrał apetytu nie tylko na śmiganie po Kaszubach, lecz również na zasmakowanie górskich wspinaczek z prawdziwego zdarzenia. W ekipie pod roboczym tytułem Moto-2 mieli się zaś znaleźć koledzy dwukrotnie wypróbowani na alpejskim szlaku czyli: Piotr Walentynowicz i Adam Kowalski. Natomiast szóstym i najmłodszym członkiem naszego zespołu stał się Tomek Buszta, któremu – podobnie jak mi przed jedenastu laty – przyszło zadebiutować w Alpach w wieku 27 lat. Tymczasem na kilka tygodni przed wyjazdem Piotr zrezygnował z udziału w tej wyprawie. Na szczęście Adamowi szybko udało się znaleźć zastępstwo w osobie Borysa Gostomskiego. Tym sposobem w naszej kolarskiej ekipie poważnie wzmocniła się frakcja triathlonistów.
W czwartkowy wieczór 7 sierpnia byliśmy gotowi do drogi, zaś co przeżyliśmy tak w trasie do Italii jak i przede wszystkim na włoskich szosach postaram się opowiedzieć w dziesięciu odcinkach, które powinny powstać w ciągu najbliższych pięciu tygodni.