banner daniela marszałka

Santuari de la Mare de Deu del Mont

Autor: admin o niedziela 10. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Cabanelles N-260

Wysokość: 1110 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 931 metrów

Długość: 18,6 kilometra

Średnie nachylenie: 5 %

Maksymalne nachylenie: 14 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Naszym jedynym zadaniem na sobotę 9 września było dotarcie do Hiszpanii przed zmrokiem. Tymczasem Polskę opuściliśmy w piątek tuż przed północą. Pomiędzy przejściem granicznym w Świecku a francusko-hiszpańską granicą w Perthus mieliśmy do przejechania blisko 1800 kilometrów. Z tego względu pierwszą bazę noclegową zaplanowałem nam na północnym krańcu Katalonii. Na booking.com szukałem noclegu w pobliżu „powiatowego” miasta Figueres. Będącego stolicą comarki Alt Emporda. Ostatecznie wybrałem lokal Can Pitu Ferrer w Peraladzie. To miasteczko nad rzeką El Llobregat mające dwa tysiące mieszkańców i bardzo długą historię sięgającą starożytności. Może się ono pochwalić szeregiem średniowiecznych zabytków, w tym XIII-wiecznym zamkiem wybudowanym na zgliszczach warowni z wieku IX. Niemniej dane nam było ledwie rzucić okiem na te skarby przy okazji wyjazdu w niedzielny poranek. Po długiej podróży trzeba było zjeść coś gorącego i dobrze się wyspać. Wspomniany lokal sprawdził się w tej roli, a przy tym miał duży plus w postaci zamkniętego i zadaszonego miejsca parkingowego. Otóż znajdował się ponad niegdysiejszym warsztatem kowalskim ojca naszej gospodyni. W owej ex-pracowni było dość miejsca na nasz samochód, a przy tym jeszcze brama do niej była na tyle wysoka, że można było wjechać autem bez zdejmowania rowerów z dachu. Tym samym tak wieczorem jak i o poranku mogliśmy zaoszczędzić nieco czasu. Nazajutrz pożegnaliśmy Peraladę przed dziewiątą. Co prawda dojazd do podnóża pierwszego wzniesienia miał nam zabrać mniej niż pół godziny. Niemniej po nim czekał nas długi transfer na południowe kresy Katalonii. Chcąc zrobić w tym samym dniu jedną górę na przedgórzu Pirenejów, zaś drugą w rejonie delty rzeki Ebro należało wszystko wcześnie zacząć.

Po kilku kilometrach jazdy zatrzymaliśmy się w Figueres by zatankować samochód do pełna. Potem ruszyliśmy dalej na zachód drogą N-260. Pod koniec tego krótkiego dojazdu minęliśmy Torremirona Golf Club w pobliżu miejscowości Navata. Zarówno mi jak i Rafałowi było ono znane. Osiedle domków na terenie tego klubu było naszą i Darka Kamińskiego bazą na dwie pierwsze noce w trakcie wyprawy do Katalonii i Andory z roku 2016. Można powiedzieć, że podjazd ku Santuari de la Mare de Deu del Mont mieliśmy wtedy pod nosem, ale nie skorzystaliśmy z takiej okazji. Cóż główną atrakcją pierwszego etapu tamtej podróży była wspinaczka do stacji narciarskiej Vallter 2000, zaś do niej łatwiej mi było przyczepić wjazd na przełęcz Coll de Jou. Z kolei drugiego dnia trzeba już było ruszać na południe ku górom masywu Montseny, zaś po drodze zaliczyć jeszcze Rocacorbę w pobliżu Banyoles. Wtedy się nie złożyło, ale teraz pojawiła się jednodniowa okazja by uzupełnić nasze braki w katalońskiej kolekcji. Po dojechaniu na miejsce wyładowaliśmy sprzęty na parkingu za restauracją Can Vila. Miejsce idealne. Dosłownie rzut kamieniem od początku podjazdu, a przy tym jeszcze można było wpaść na kawę do tego lokalu po zaliczeniu pierwszego z naszych górskich zadań. Kwadrans przed dziesiątą byliśmy już gotowi do jazdy. Pogoda słoneczna. Temperatura 25 stopni. Jednym słowem warunki wymarzone. Zjechaliśmy do styku dróg N-260 i GIV-5238. Kilka pamiątkowych zdjęć, włączenie liczników i czas ruszać ku nowej przygodzie. Tuż przed nami swoją wspinaczkę zaczęła kilkunastoosobowa grupa jednolicie ubranych amatorów w różnym wieku i obojga płci.

Ruszyliśmy tuż po nich. Dokładnie o godzinie 9:50. Dla Adriana był to debiut na katalońskich szosach. Rafał wrócił na nie po siedmiu latach. Ze mną sprawa była bardziej skomplikowana. Co prawda w hiszpańskiej Katalonii bawiłem na rowerze tylko raz. Niemniej w sezonie 2022 jeżdżąc po departamencie Pyrenees-Orientales zaliczyłem siedem katalońskich wzniesień. Tyle że po francuskiej stronie granicy. Na pierwsze danie zaproponowałem swym kompanom przeszło 18-kilometrowy podjazd o dwóch obliczach. To znaczy o łatwej dolnej połówce i trudnej górnej partii. Patrząc na profil Santuari MDM ze strony „ramacabici” widać to wyraźnie. Pierwsze 9 kilometrów o przeciętnym nachyleniu ledwie 2,8%. Potem solidne 4,5 kilometra ze średnią 6,8%. Następnie kilkaset metrów płaskiego terenu i 2 kilometry z umiarkowaną przeciętną 4,9%. Po czym mocny akcent na koniec czyli 2,9 kilometra o średniej 9,4%. Do zrobienia w pionie przeszło 930 metrów. Według „cyclingcols” na całym dystansie w sumie przez 3 kilometry mieliśmy się zmagać ze stromizną 10% lub więcej. Naszym celem był de facto szczyt góry. Najwyższej w paśmie El Mont znanym też pod nazwą Albanya i zaliczanym do tzw. Pre-Pirenejów. Jej wierzchołek wznosi się na wysokość 1125 metrów n.p.m. Szosowa droga kończy się zaledwie kilkanaście metrów niżej. Na samym szczycie tej góry stoi Sanktuarium Matki Boskiej Górskiej, którego historia sięga drugiej dekady XIV wieku. Górę tą opiewali przez katalońscy poeci. Nazywali ją „bramą do Pirenejów”. Jednym z nich był Jacinto Verdaguer, którego pomnik całkiem niedawno odsłonięto nieopodal świątyni.

Po starcie mieliśmy do przejechania 600 metrów drogą GIV-5238. Jeszcze przed końcem tego odcinka minęliśmy całą wspomnianą ekipę. Być może byli w niej goście mocniejsi ode mnie i Rafała, a może nawet Adka, ale żaden nie wychylił nosa z watahy. Solidarnie trzymali tempo najsłabszych członków swej grupy. Przynajmniej do czasu gdy podjazd był łagodny, albowiem na metę docierali już pojedynczo lub w małych pododdziałach. Wspomniana dróżka prowadzi do osady Cabanelles i wioski Llado. My jednak już przed pierwszą z tych miejscowości musieliśmy odbić w lewo i wjechać na szosę GIP-5237. Od tego momentu przez ponad sześć kilometrów jechaliśmy konsekwentnie w kierunku północno-zachodnim. Teren wznosił się łagodnie, więc szybko połykaliśmy kolejne kilometry. Pierwsze osiem kilometrów pokonaliśmy razem w tempie około 25 km/h. Pod koniec szóstego kilometra minęliśmy zjazd ku osadzie Sant Marti Sesserres. Jechaliśmy przez obszar zalesiony, więc przynajmniej gdzieniegdzie byliśmy osłonięci przed słońcem. W połowie dziewiątego kilometra droga skręciła na południe i zaczęła śmielej zdobywać wysokość bardziej krętym szlakiem. Przed nami co raz częściej zaczęły się pojawiać ścianki. Odcinki o różnej długości, na których trzeba było mocniej depnąć. Niektóre z nich serwowały stromiznę na poziomie 12-13%. Oczywiście na tym przeszło 4-kilometrowym sektorze jechaliśmy już znacznie wolniej. To znaczy ja z Adkiem w tempie 14 km/h. Rafał został nieco w tyle i po trzynastu kilometrach tracił do nas niespełna pół minuty. Warto wspomnieć, iż nieco wcześniej tj. po przejechaniu 11,7 kilometra od startu minęliśmy łącznik z dróżką biegnącą z miasteczka Besalu. To alternatywny początek wspinaczki pod Santuari MDM.

Na przełomie czternastego i piętnastego kilometra podjazd na krótko odpuścił. Droga obrała zaś kierunek zachodni. Na szesnastym kilometrze można już było dostrzec w oddali szczyt góry ozdobiony budynkiem wspomnianego sanktuarium. Odcinek niespełna dwóch kilometrów z umiarkowanym nachyleniem skończył się pod koniec szesnastego kilometra, gdy minęliśmy zjazd ku innej świątyni. A mianowicie do klasztoru Monestir de Sant Llorenc del Mont. Wąska asfaltowa alejka znów mocniej zaczęła się piąć, zaś ja musiałem raz jeszcze zmobilizować się aby dotrzymać kroku Adrianowi. Ten zapewne mógłby w dowolnym momencie zerwać mnie z koła gdyby tylko chciał. Niemniej jechał z pewną rezerwą. Taki miał „plan ostrożnościowy” na pierwsze dni tej wyprawy, po tym jak przez cały sierpień dokuczał mu ból w  prawym kolanie. Finiszowaliśmy zatem razem do końca podziwiając widoki w tej skalistej okolicy. Po przejechaniu 18,4 kilometra dotarliśmy na skraj szosy. Niemniej wzięliśmy jeszcze ciasny zakręt w prawo i podjechaliśmy po szutrze do końca ostatniej prostej. Według stravy na pokonanie całej góry potrzebowaliśmy 1h 04:37 (avs. 17,2 km/h). To przekłada się na VAM ledwie 864 m/h. Niemniej trudno było oczekiwać wyższego zważywszy na to, iż do połowy podjazdu teren wznosił się delikatnie. Tam gdzie było sztywniej wspinaliśmy się całkiem żwawo. Na finałowym odcinku powyżej klasztoru trzymaliśmy poziom 1084 m/h. Z naszej kolarskiej mety do sanktuarium trzeba było podejść schodkami. Poczekaliśmy na przyjazd Rafała, który finiszował ze stratą 4 minut. Potem już we trzech weszliśmy na wierzchołek. Słońce mocno grzało i nieco przeszkadzało przy robieniu zdjęć. Z drugiej strony w tych cieplarnianych warunkach nie musiałem zakładać dodatkowej odzieży na zjazd.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9822303873

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9822303873

SANTUARI MDM by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9820149503

SANTUARI MDM by RAFA

https://www.strava.com/activities/9820127628

ZDJĘCIA

Santuari-MDM_01

FILM