banner daniela marszałka

Capileira / Hoya del Portillo

Autor: admin o środa 20. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Rio Guadalfeo A-346

Wysokość: 2152 metry n.p.m.

Przewyższenie: 1833 metry

Długość: 33 kilometry

Średnie nachylenie: 5,6 %

Maksymalne nachylenie: 11 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Zwiedzanie górskich okolic Granady zaczęliśmy od „całodniowej” wycieczki do Orgivy. Miasteczka mającego przeszło 5700 mieszkańców i położonego w centrum granadyjskiej części Alpujjary. To znaczy krainy geograficzno-historycznej wciśniętej pomiędzy pasma Sierra Nevada, Sierra de Lujar i Sierra de la Contraviesa. To miał być zdecydowanie najdłuższy i obiektywnie najtrudniejszy etap tej podróży. Już wstępny plan zakładał przejechanie nieco ponad 100 kilometrów z łącznym przewyższeniem niemal 3200 metrów. A to za sprawą dwóch długich podjazdów o amplitudzie ponad 1500 metrów każdy. Tuż przed wyjazdem do Hiszpanii okazało się na pierwszej z owych gór można poszaleć jeszcze bardziej. Zatem na miejscu skorzystaliśmy z tej możliwości. Przy całym tym ciężkim wyzwaniu sporym plusem był fakt, iż na obie premie górskie mogliśmy ruszyć z tego samego miejsca. Ale po kolei. Najpierw trzeba było dojechać z miejsca zakwaterowania do owej bazy wypadowej. Z naszej dzielni na północno-zachodnim krańcu Granady wyjechaliśmy już przed dziewiątą. Do przejechania samochodem mieliśmy 58 lub 65 kilometrów. W obu przypadkach było to do zrobienia w czasie poniżej godziny. Wyjazd z miasta obwodnicą GR-30, potem jazda autostradą A-44. Pod koniec mogliśmy wybrać krótszy, lecz kręty szlak drogą A-348 przez Lanjaron lub dłuższą, lecz szybszą opcję po A-346 zaczynającą się przy sztucznym jeziorze Embalse de Rules. W sumie skorzystaliśmy z obu. To jest z pierwszej o poranku, zaś z drugiej pod wieczór. Po dotarciu na miejsce zatrzymaliśmy się na południowym krańcu Orgivy. Na wysokości około 415 metrów n.p.m. Jakieś 1,8 kilometra od miejscówki przy moście Siete Ojos nad Rio Gaudalfeo, z której mieliśmy zacząć obie środowe wspinaczki.

Przyjechaliśmy do Alpuhary, o której Adam Mickiewicz napisał balladę. To rejon na tyle odizolowany od reszty regionu, iż w sposób naturalny stał się ostatnim bastionem Maurów broniących się przed postępami rekonkwisty. Ochrzczeni już Moryskowie jeszcze w XVI wieku wzniecali tu powstania przeciw hiszpańskiej władzy. Ostatnie trwało w latach 1568-1571. Nazwa tej krainy pochodzi od arabskiego słowa al-basharat, które oznaczało „pasma pastwisk”. Wystawione na promienie słońca południowe zbocza Gór Śnieżnych mają łagodny klimat czyli korzystny dla rolnictwa. Uprawia się na nich: oliwki, winogrona i cytrusy. Rosną tu również drzewa migdałowe. Opracowując program tej podróży zakładałem, iż na pierwszej ze środowych gór będziemy mieli do pokonania przewyższenie netto 1508 metrów i dystans 28,2 kilometra. Plan ten kreśliłem na bazie profilu podjazdu znalezionego na stronie „altimetrias.net”. Jednak później zobaczyłem na „climbfinder” coś jeszcze bardziej imponującego. To znaczy wzniesienie o długości 33,3 kilometra i przewyższeniu netto 1839, zaś brutto 1864 metrów. Tym samym góra ta weszła do tej samej kategorii podjazdów co kultowe Passo allo Stelvio, choć swymi wymiarami przypominała bardziej sabaudzką wspinaczkę do stacji Val Thorens. Przy rzeczonym obrazku było ostrzeżenie, iż góra ta zawiera odcinki szutrowe oraz owszem asfaltowe, ale z kiepskim stanem nawierzchni. Pozostało nam sprawdzić czy będzie to teren znośny dla naszych szosowych „rumaków”. Tak czy owak mieliśmy na niej pokonać w pionie znacznie więcej metrów niż zawodowcy na wyścigu Dookoła Hiszpanii z roku 2015.

Siódmy odcinek owej Vuelty prowadził z Jodar w andaluzyjskiej prowincji Jaen do mety określonej jako La Alpajjura (Capileira). Etap był zasadniczo pagórkowaty, bo na pierwszych 170 kilometrach miał tylko jedną premię górską trzeciej kategorii tzn. Puerto de los Blancares (1185 m. n.p.m.). Kończył się jednak podjazdem o długości 21,7 kilometra i przewyższeniu netto 1104 metrów ze średnim nachyleniem 5,1%. „Profi” przyjechali w te strony podobnie jak my od strony Lanjaron. Tym samym finałową wspinaczkę zaczęli powyżej Orgivy z poziomu 462 metrów n.p.m. Organizatorzy wyznaczyli im finisz na wysokości 1566 metrów n.p.m. Jakieś półtora kilometra za Capileirą czyli trzecim i największym z trzech „pueblos blancos”, które dodatkowo zdobią ten i tak atrakcyjny dla oka podjazd. Podobnie jak na etapie do La Alfaguary z roku 2018 o zwycięstwo etapowe powalczyli tu harcownicy. Odjechała 5-osobowa ucieczka i dwóm najmocniejszym kolarzom z tego grona udało się dojechać do mety przed grupą faworytów. Na finiszu Holender Bert-Jan Lindeman zdecydowanie ograł Ilję Koshevoja wyprzedzając Białorusina o 9 sekund. Jako trzeci pojawił się na mecie Włoch Fabio Aru. Pochodzący z Sardynii zwycięzca owej Vuelty stracił tu do zwycięzcy 29 sekund. Czwarty był kolejny uciekinier Jerome Cousin (+ 0:34), a tuż za Francuzem finiszowała 10-osobowa grupka samych asów, którą przyprowadził Rafał Majka. Szósty na kresce Kolumbijczyk Esteban Chaves obronił odzyskaną dzień wcześniej koszulkę lidera. Co ciekawe faworyzowany Chris Froome stracił na tej górze do swych najgroźniejszych rywali 27 sekund.

Tyle o mistrzach tego sportu. A jak się tu spisali dzielni amatorzy z dalekiej Polonii? Nam nikt miejsca startu, ani mety nie narzucał. Mogliśmy sobie pozwolić na start z najniższego punktu w całej okolicy czyli na styku regionalnych dróg A-346 i A-348. Zaczęliśmy od niespełna dwukilometrowego zjazdu w to miejsce. Kilka minut po dziesiątej temperatura była jeszcze umiarkowana. Raptem 21 stopni na starcie oraz 25 w najgorętszym momencie pierwszej wspinaczki. Pierwsze dwieście metrów to płaski przejazd po moście Siedmiu Oczu nad Guadalfeo. Za rzeką od razu do góry. Na początek 2,2 kilometra przy średniej powyżej 6% na dojeździe do centrum Orgivy. Potem czterysta metrów płaskiego terenu na ulicach miasteczka, zakończone przejazdem na zachodni brzeg Rio Chico. W praktyce przeskoczyliśmy jedynie nad wyschniętym korytem owej rzeczki. Po 2,8 kilometra od startu zakręt w prawo i wjazd na drogę A-4132. To w tym miejscu swą znajomość z podjazdem do Capileiry zaczynali „profi” uczestniczący w VaE-2015. Na początku czwartego kilometra ładne widoki po prawej stronie na pozostawioną w dole Orgivę. Dalej trzy wiraże i po 5,6 kilometra minęliśmy dróżkę GR-4201 wiodącą do Canar. Tą szosą można dojechać nieco wyżej niż do wspomnianej wioski, bo na wysokość 1160 metrów n.p.m. My trzymając się swojego szlaku odbiliśmy stąd na wschód. Nasza droga z czasem nieco złagodniała. O ile na pierwszych trzech kilometrach za Orgivą przeciętne nachylenie wynosiło 6,2%, to na kolejnej „trójce” już tylko 4,8%. Pod koniec tego łatwiejszego odcinka przejechaliśmy kolejny most nad Chico wracając na wschodni brzeg, po czym minęliśmy leżącą poniżej drogi wioskę Carataunas. Kilometry dziesiąty i jedenasty znów solidniejsze trzymały nachylenie powyżej 6%. Po 10,6 kilometra minęliśmy kolejną ślepą dróżkę na lewo czyli GR-4200 do Soportujar.

Nieco dalej na wysokości kaplicy Ermita del Padre Eterno (934 m. n.p.m.) zakończyła się pierwsza faza tej wspinaczki czyli segment o długości 11,6 kilometra przy średniej 5,3%. Niebawem rozpoczęliśmy z lekka pofałdowany odcinek biegnący przez wąwóz rzeczki Poqueira. Na dystansie 3,8 kilometra między pustelnią a elektrownią wodną zyskaliśmy w pionie ledwie 25 metrów. Podjazd odżył dopiero w połowie szesnastego kilometra. Odtąd trzymał już do samego końca, acz zasadniczo nie narzucał zbyt trudnych warunków. Przynajmniej w kwestii nachylenia drogi. Od elektrowni do parkingu Hoya del Portillo mieliśmy do pokonania jeszcze 1197 metrów w pionie na dystansie 17,6 kilometra czyli przy średniej 6,8%. Zagadką pozostawało ile z tego będzie można przejechać po szosie, a ile jadąc po szutrze. Na zdjęciach z „google street view” zrobionych we wrześniu 2012 roku widać było, iż asfalt zanikał na wysokości około 1800 metrów n.p.m. Niemniej od tego czasu mogło go przecież nieco ubyć. Po przejechaniu na wschodni brzeg Poqueiry mieliśmy do pokonania dwukilometrowy kręty odcinek z pięcioma wirażami. Przy tym stosunkowo trudny, bo z nachyleniem na poziomie 7,5%. To był w dużej mierze przejazd przez Pampaneirę. Pierwsze z trzech białych miasteczek jakie mieliśmy ujrzeć na swej drodze. Miejscowość ta w 2013 roku stała się jednym z 15 założycieli wspominanego już przeze mnie stowarzyszenia „Los Pueblos Mas Bonitas de Espana”. Bubion i Capileira dołączyły do tego towarzystwa w latach 2017-18. Na powrotnym zjeździe zatrzymaliśmy się w tej ślicznej wiosce na przeszło pół godziny. Na Plaza de la Libertad raczyliśmy się kawą i ciastkami zamówionymi w Bodega el Lagar. Niemniej najpierw trzeba było sobie zasłużyć na te kilka chwil słodkiej sjesty.

Za Pampaneirą nasz szlak przez 1200 metrów zawracał na południe. Po czym po przejechaniu 18,3 kilometra od startu wspinaczki musieliśmy się rozstać z drogą A-4132. Skręciliśmy w lewo wjeżdżając na szosę A-4129. Na 20. i 21. kilometrze stromizna utrzymywała się na poziomie 7-8%. W środkowej fazie wzniesienia Rafał miał parę słabszych chwil, ale wystarczało lekko zwolnić by szybko wrócił do grupy. Założyliśmy sobie wspólny wjazd. Nikomu nie zależało na forsowaniu tempa. Zbyt długa i wielka była to góra by szarpać. Poza tym jej końcówka była niepewna. A poza tym trzeba było zachować sporo energii na drugą premię górską, które choć krótsza i mniejsza wcale nie wyglądała na łatwiejszą. Mając już w nogach 20,6 kilometra podjazdu dotarliśmy do Bubion. Kolejnej perły w tym górskim krajobrazie. Wioski pełnej domków z charakterystycznymi kominami. Na Capileirę też nie musieliśmy długo czekać. Obie miejscowości dzieli bowiem półtora kilometra. Byliśmy już na wysokości około 1450 metrów n.p.m. mijając sznur stoisk z wyrobami lokalnych rzemieślników. Za wioską droga na dłużej skierowała się na południe. Wciąż była asfaltowa i przez dalsze dwa kilometry trzymała na poziomie ciut ponad 7%. W połowie 25. kilometra nasz szlak zaczął się wić serpentynami w kierunku północno-wschodnim. Tuż za drugim z owych zakrętów na wysokości około 1670 metrów wjechaliśmy na drogę szutrową. Wcześniej niż można było się spodziewać, bowiem do mety na wspomnianym parkingu pozostawało nam jeszcze 7,5 kilometra. Trzeba było mieć nadzieję, iż ten dukt nie będzie zanadto kamienisty czy też sypki. Stan owej nawierzchni okazał się być generalnie akceptowalny. Niemniej zdarzały się trudniejsze technicznie odcinki, więc stale trzeba było szukać wygodniejszego pasa drogi.

W tym terenie każdy z nas radził sobie na miarę własnych możliwości. Zaczęły się ujawniać różnice wynikające z doświadczenia w jeździe po gravelu jak i posiadanego sprzętu. Dla przykładu Rafał wybrał na tą wyprawę opony o szerokości 32mm. Ja zaś jeździłem na standardowych 25-tkach. Poza tym miałem w nie wbite więcej atmosfer niż koledzy, więc dla mnie był to prawdziwy „rough ride”. Momentami zadawałem sobie pytanie czy warto brnąć dalej. No, ale skoro kompani nieco mi już odjechali i niestrudzenie kontynuowali swą wspinaczkę to cóż było robić. Adrian przecierał nam szlak, Rafa starał się za nim nadążyć, zaś ja robiłem za ariergardę tej dzielnej kompanii. Droga uparcie szła do góry przy nachyleniu 6-7%. Wiodła nas do celu raz to w terenie otwartym, zaś innym razem przecinając las iglasty. Pod koniec 30. kilometra minęliśmy samotne gospodarstwo Cortijo Simon. Nieco dalej na dobre wjechaliśmy do Parque Nacional de Sierra Nevada. Na wcześniejszych trzech kilometrach dróżka GR-411 tylko miejscami do niego wpadała. Na przedostatnim jak i ostatnim kilometrze trafiło się kilka momentów ze stromizną ciut ponad 10%. Tym samym do końca musieliśmy się sprężać. Cała wspinaczka do szlabanu blokującego wjazd na dalszą część szlaku pod Mulhacen zabrała mi niemal 142 minuty. Do Adka straciłem na szutrowej końcówce 2:45, zaś do Rafała 46 sekund. Według stravy 30,2 kilometra od ronda za Orgivą nasz lider pokonał w 2h 07:54, najmłodszy w teamie w 2h 09:53, zaś ja potrzebowałem na to 2h 10:39 (avs. 13,9 km/h). W ten oto sposób zaliczyłem górę większą niż tyrolska Stelvio. Zarazem nieco tylko mniejszą od francuskiej Parpaillon, również kończącej się przeprawą po kamienistym dukcie. Cóż jeszcze dodać? Niewątpliwie wspinaczka o takiej długości i przewyższeniu była świetnym przetarciem przed zaplanowanym na sobotę atakiem na Pico Veleta.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9885250738

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9885250738

CAPILEIRA by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9887458543

CAPILEIRA by RAFA

https://www.strava.com/activities/9887442636

ZDJĘCIA

Capileira_01

FILM