banner daniela marszałka

Alpe di Susen & Eita

Autor: admin o piątek 15. sierpnia 2014

PODJAZD NR 1 > https://www.strava.com/activities/182313409

PODJAZD NR 2 > https://www.strava.com/activities/182313413

Po pierwszych siedmiu dniach tej wyprawy mieliśmy w swym dorobku najciekawsze podjazdy na obszarze od Morbegno po Tirano. Pozostały nam jeszcze do zdobycia premie górskie w górnej części Valtelliny. Wśród nich trzy wzniesienia należące do najsłynniejszych nie tylko na terenie tej doliny czy regionu Lombardia, ale i w całych Włoszech. Ich nazwy znane są wszystkim kibicom kolarstwa szosowego. Na koniec zostawiliśmy sobie „perełki” takie jak: Mortirolo, Stelvio i Gavia. Do końca wyjazdu zostały nam trzy dni. Teoretycznie południowe Stelvio i północną Gavię mogliśmy przejechać tego samego dnia, gdyż oba podjazdy startują z tego samego miejsca czyli słynnej stacji narciarskiej Bormio. Niemniej po namyśle uznałem, iż najlepiej będzie sobie dawkować te wszystkie przyjemności dzień po dniu. Przy tym wycieczki do Bormio postanowiłem zostawić nam na finałowy weekend. Tym samym główną atrakcją piątkowego etapu miał być podjazd pod Passo della Foppa, znaną lepiej pod nazwą Passo del Mortirolo (1852 m. n.p.m.). Pozostało nam sobie tylko odpowiedzieć na pytanie z jakiej strony zaatakować to słynne wzniesienie. Jadąc w górę „krajówki” SS38 można znaleźć aż trzy różne „miasteczka” startowe. Poczynając od południa: Tovo Sant’Agata (na wysokości 531 m. n.p.m.), Mazzo di Valtellina (552 m. n.p.m.) i Grosio (656 m. n.p.m.). Ponieważ najlepiej znany z Giro d’Italia szlak od Mazzo poznałem już w czerwcu 2008 roku uczestnicząc w wyścigu Gran Fondo Marco Pantani (dziś GF Giordana) zastanawiałem się tylko nad pierwszą lub trzecią opcją. Poza tym interesowały mnie także dwie mało znane, lecz poważnie wyglądające góry w bezpośrednim sąsiedztwie tej „ściany wspinaczkowej”. To znaczy położone po zachodniej stronie doliny: Alpe di Susen (1559 m. n.p.m.) i Eita – Val Grosina (1703 m. n.p.m.). Wstępnie zakładałem, że zrobię tego dnia aż trzy wzniesienia czyli jedną z wersji Mortirolo (raczej od strony Tovo Sant’Agata) oraz dwa wyżej wymienione górki na prawym brzegu Addy. Plan był bardzo ambitny, gdyż zakładał w sumie około 40 kilometrów wspinaczek. Niemniej z uwagi na niewielkie dystanse do pokonania w dolinie był jak najbardziej do wykonania przy odpowiedniej dozie wolnego czasu. Niestety raz jeszcze pogoda pokrzyżowała nam plany. Do południa padało, więc tym razem z Bianzone wyjechaliśmy dopiero około trzynastej.

Dlatego już na dojeździe do Mazzo di Valtellina wiedziałem, że czasu starczy nam na zrobienie ledwie dwóch wzniesień. W tej sytuacji postanowiłem być wielce oryginalny i odpuścić sobie jakąkolwiek wspinaczkę pod „kultowe” Mortirolo. Postawiłem na dwie absolutne nowości w swym górskim repertuarze czyli 12-kilometrowe Alpe di Susen i 15-kilometrową Eitę. Spośród moich kompanów jedynie Adam miał już okazję zapoznać się z Mortirolo, gdyż także wziął udział w GF Pantani, bodajże w 2010 roku. Dla Borysa, Daniela, Darka i Tomka wycieczka na tą górę w klasycznym wydaniu od Mazzo była obowiązkowym punktem programu. Natomiast Adam zawsze chętny na potyczkę z najtrudniejszymi wzniesieniami wybrał dla siebie wspinaczkę pod Mortirolo, lecz bodaj najtrudniejszym szlakiem od Tovo Sant’Agata. Wystartowaliśmy około wpół do drugiej przy komfortowej temperaturze 26 stopni. Pojechaliśmy na południe ulicą Via Roma znaną też jako SP27. Koledzy wybierający się na klasyczne Mortirolo już po przejechaniu 500 metrów musieli skręcić w lewo. Adam ruszył przodem w kierunku Tovo Sant’Agata. Ja pojechałem za nim wypatrując jednak skrętu w lewo. Dojechałem do tego miasteczka, gdy zdałem sobie sprawę, że aby przeprawić się na drugi brzeg rzeki powinienem zawrócić do Via della Industria. Adam miał kłopoty ze znalezieniem początku swej wspinaczki i pojechał za mną. Przejechawszy najpierw pod drogą SS38 i następnie mostem nad Addą po około trzech kilometrach od startu dojechaliśmy do tablicy z napisem Vervio. To w tej liczącej zaledwie 239 mieszkańców (jeśli wierzyć wikipedii) wiosce zacząć mieliśmy podjazd pod Alpe di Susen. Podjazd, który wedle „PVB-Lombardia 3” miał liczyć 11,9 kilometra o przewyższeniu 1021 metrów przy średnim nachyleniu 8,6 % i max. 16 %. Za mostem skręciliśmy w lewo, po czym na pierwszym rozjeździe w prawo ku centrum wioski. To okazało się być błędem, bowiem już po przejechaniu 1300 metrów na naszym szlaku skończył się asfalt. Dalej prowadził już tylko kamienisty dukt, który jak wynika z mapy dostępnej w programie veloviewer.com łączy się z właściwą drogą ku Alpe di Susen. Niemniej nie mieliśmy ochoty sprawdzać tej opcji. Zapytaliśmy o właściwą drogę napotkaną kobietę, po czym zawróciliśmy do punktu wyjścia i tym razem na rozjeździe ruszyliśmy w lewo.

Wspinaczka pod Alpe di Susen prowadzi po drodze wąskiej i krętej. Było na tyle ciasno, iż na niektórych wirażach wytracałem i tak przecież niewielką prędkość. Na opisanych w mojej książce dwunastu kilometrach jest w sumie aż 29 zakrętów co oznacza zmianę kierunku jazdy średnio co 410 metrów. Na pierwszych czterech kilometrach przejeżdża się w sumie przez jedenaście wiraży. Na czwartym kilometrze minęliśmy wioski: Bertoli, Ca’ Giacomo i Ca’ Giacomelli. Po przejechaniu 4,2 kilometra należało zjechać w lewo kierując się cały czas na Rifugio Schiazzera (2079 m. n.p.m.). Odtąd droga na szczyt była jeszcze węższa. Kończąca się w tym miejscu pierwsza tercja wzniesienia ma średnie nachylenie 7,7 %, acz maximum nie przekracza 10 %. Najtrudniejsza jest środkowa faza tej wspinaczki czyli odcinek o długości 5,8 kilometra ze średnim nachyleniem 9,6 %. Przy takiej średniej chwilowe stromizny na poziomie kilkunastu procent to już normalka. Najtrudniejsze fragmenty to 16 % po przejechaniu 4,7 kilometra oraz 15 % po przebyciu 6,5 kilometra od startu. Jak by tego było mało trzy wiraże (tzn. „tornanti” numero 17, 23 i 27) prowadzą tu po nawierzchni betonowej, co dodatkowo utrudnia jazdę. Cały czas jechaliśmy ukryci w leśnej gęstwinie. Tą zieloną monotonię otoczenia przerywały tylko na chwilę przejazdy obok pojedynczych domów na wysokości osad: Solt (6,0 km), Quattro Rui (6,8 km) i Pestai (7,5 km). Pomimo sporej stromizny tego wzniesienia okazało się, że jestem w stanie jechać nieco szybciej do Adama. Odjeżdżałem swemu koledze na stromych ściankach, po czym nieco zwalniałem na łatwiejszych odcinkach i dalej jechaliśmy razem. Jednak różnica między nami była na tyle niewielka, że mógłbym odjechać co najwyżej na minutę. Po minięciu Piani (10,2 km) teoretycznie do szczytu zostało nam już tylko 1700 metrów. Ostatnie 1900 metrów miało mieć średnio 8 %. W połowie dwunastego kilometra dojechaliśmy do Susen, skąd mieliśmy widok w dół na stojący na polanie biały kościółek Madonna delle Grazie. Wkrótce okazało się, iż nie musimy kończyć podjazdu po przejechaniu 11,9 kilometra. Po asfalcie mogliśmy przejechać jeszcze kolejne 1000 metrów zaliczając przy okazji wiraż nr 30. Gładki grunt pod kołami naszych rowerów skończył się dopiero na wysokości osady Columbee (1650 m. n.p.m.), która na wykresie z veloviewer nazwana jest Alpe Pramamone. Ponieważ swój licznik włączyłem po około dwustu metrach wspinaczki odnotowałem czas 1h 00:28 na dystansie 12,7 kilometra (avs. 12,6 km/h). Adam miał wynik 1h 01:25 na pełnym dystansie czyli 12,9 kilometra.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Podczas gdy my dwaj zmagaliśmy się nieznaną kolarskiemu światu Alpe di Susen vel Pramamone nasi czterej towarzysze podjęli śmiałą próbę sforsowania stromizn legendarnego Passo del Mortirolo. W ostatnim ćwierćwieczu przez tą przełęcz Giro przejechało aż jedenaście razy. Po raz pierwszy w 1990 roku na etapie z Moeny do Apriki wygranym przez Wenezuelczyka Leonardo Sierrę. Wtedy jednak podjeżdżano od przeciwnej strony czyli stosunkowo łatwym wschodnim zboczem z początkiem na drodze SS42 w okolicy Monno (to 12,7 km przy średniej 7,6 %). Rok później na etapie z Morbegno do Apriki kolarzy już nie oszczędzono. Tym razem na Mortirolo musieli się wspinać od strony Mazzo czyli pokonać górę o długości 12,4 kilometra przy średniej 10,5 % i max. 18 %. Swoją dominację na trasie wyścigu Dookoła Włoch potwierdził na etapie Franco Chioccioli. W następnych latach właśnie ta wersja podjazdu pod Mortirolo pojawiła się na trasie Giro jeszcze osiem razy. Na linii premii górskiej pierwsi meldowali się kolejni Włosi: Marco Pantani (w sezonie 1994), Ivan Gotti (1996 i 1999), Vladimir Belli (1997), Rafaele Illiano (2004), Ivan Basso (2006 i 2010) oraz Hiszpan Antonio Colom (2008). Rekord prędkości należy do Pantaniego, który uzyskał czas 43:53 (avs. 16,954 km/h). Niemniej to była inna „EPO-ka”, dziś zapewne nikt nie byłby w stanie złamać bariery 45 minut. Ostatni raz na zboczu tej góry kolarze się ścigali się w 2012 roku podczas przedostatniego (dwudziestego) etapu z Caldes / Val di Sole do Passo dello Stelvio. Tym razem jednak podjeżdżano od strony Tovo Sant’Agata po momentami betonowej drodze. Peleton dotarł jedynie na wysokość 1718 metrów n.p.m. czyli w pobliże wirażu nr 7. Na tej górze są aż 33 zakręty, numerowane od góry czyli z najwyższym numerem na dole. Potem kolarze zjeżdżali przez jakieś 1600 metrów w stronę Mazzo, aby jednak na wysokości 1570 metrów (wiraż ósmy) odbić w prawo i kontynuować zjazd, ale z finałem w Grosio. Zwycięzcą premii górskiej był Szwajcar Olivier Zaugg, lecz bohaterem dnia i triumfatorem etapu został Belg Thomas De Gendt.

W sezonie 2015 peleton Giro pojawi się tu już po raz dwunasty. Będzie to miało miejsce na etapie szesnastym z Pinzolo do Apriki. Po raz dziesiąty kolarze wspinać się będą od strony Mazzo di Valtellina. Gdy w 2008 roku zmagałem się z tą górą na wspomnianym już GF Pantani na jej pokonanie potrzebowałem 1h 08:04. Obecnie chyba nie byłbym w stanie powtórzyć tego wyniku. Tomek i Darek wjechali w całkiem dobrym czasie 1h 11:57 (avs. 10,34 km/h) czyli z VAM około 1085 m/h. Daniel potrzebował na pokonanie tego samego dystansu około półtorej godziny. Niestety Borys przegrał z górą czyli podobnie jak na Passo San Marco poddał się po ciężkiej walce. Nazajutrz okazało się jednak, że na tym wyjeździe nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Z Alpe di Susen zjeżdżałem bardzo spokojnie. W sumie 50 minut, z czego kwadrans poświęcając na foto-przystanki. Ostatecznie w dolinie byliśmy kilka minut po szesnastej. Adam od razu zabrał się za poszukiwanie cmentarza w Tovo Sant’Agata. Wciąż chciał bowiem pokonać południowo-zachodni podjazd pod Mortirolo, mający 12,9 km przy średniej 10,3 % i max. 23 % i wypróbowany na Giro d’Italia w 2012 roku. Tymczasem ja wróciłem do Mazzo di Valtellina, gdzie spotkałem się z Darkiem, Tomkiem i Danielem. Zabawne, że Dario był nieco zawiedziony atrakcjami zaoferowanymi mu przez Mortirolo. Spodziewał się trudniejszej przeprawy. W końcu w ostatnim ćwierćwieczu góra ta stała się prawdziwą legendą kolarskich tras i uchodzi za jeden z najtrudniejszych podjazdów, z którymi mierzy się profesjonalny peleton. Tymczasem będąc w tym roku lepiej przygotowany fizycznie (więcej treningów na wiosnę + solidna zaprawa w Apeninach) oraz sprzętowo (nowy rower Simplon, lżejszy od normy wyznaczonej przez UCI) całkiem gładko sobie z nią poradził. Poza tym począwszy od lipca 2009 roku Darek zdobył już tak strome góry jak: Mont du Chat, Granon, Kitzbuheler Horn, Silzer Sattel, Rettenbachferner, Alpe di Neggia, Kum, Monte Crostis czy obie strony Zoncolanu. Po czym do tej kolekcji już na tym wyjeździe dodał jeszcze: Preda Rossa, La Bianca, Prato Maslino i Pra’ Campo. Widać z takim bagażem doświadczeń mało co może jeszcze człowieka zadziwić.

2014_0815_044

Z Mazzo di Valtellina cała nasza czwórka zdecydowała się ruszyć na północ do Grosio na spotkanie z podjazdem do górskiej wioski Eita. Daniel z Tomkiem postanowili przejechać te pięć kilometrów na rowerach. Ja z Darkiem podjechałem w to miejsce samochodem Daniela. Tym samym nasi koledzy zacząć wspinaczkę niemal ze startu lotnego, zaś my musieliśmy wcześniej zadbać o znalezienie miejsca parkingowego dla wspólnego wozu technicznego. Wszystkich nas czekał solidny podjazd o długości 15,15 kilometra oraz przewyższeniu 1039 metrów przy średnim nachyleniu 6,9 % i max. 13 %. Ruszyliśmy o godzinie 17:02 przy temperaturze 21 stopni. Na starcie trzeba było wypatrywać znaków drogowych na wioski Ravoledo i Fusino. Zacząłem spokojniej chcąc wybadać czy Darek po zdobyciu Mortirolo będzie miał jeszcze siły na wspólną jazdę. Pod koniec drugiego kilometra niespodziewanie ujrzeliśmy przed sobą Daniela, który musiał zawrócić po trzech kilometrach swej wspinaczki z uwagi na silny ból prawego kolana. Nieco wyżej Dario stwierdził bym jechał swoim tempem. Przyśpieszyłem, acz wiedziałem, że z uwagi na różnicę czasu na starcie nie mam co liczyć na dogonienie Tomka. Na pierwszych pięciu kilometrach droga pnie się w górę Val Grosina serpentynami. W tym czasie trzeba pokonać sześć wiraży. W połowie szóstego kilometra szlak się prostuje i rusza bardziej zdecydowanie w kierunku północnym. Na pierwszych 6 kilometrach średnie nachylenie to 7,4 % przy max. 12 % po przejechaniu 4,9 km. Następne 1900 metrów potrzebowałem na dojechanie do kluczowego na tej trasie rozjazdu we wiosce Fusino (1203 m. n.p.m.). Na wysokości miejscowego kościółka trzeba było odbić delikatnie w prawo. Droga w lewo prowadzi po asfalcie do wioski Sacco (1634 m. n.p.m.) i dalej już po drodze gruntowej do Rifugio Malghera (1964 m. n.p.m.). Mając do dyspozycji rower górski pojechawszy w lewo i następnie w prawo można stąd dotrzeć do jeszcze wyżej położonego schroniska Biancadin (2250 m. n.p.m.). W tym miejscu zatrzymałem się na ponad cztery minuty. Wolałem poczekać na Darka i upewnić się, że pojedzie dalej właściwym szlakiem. Z danych zabezpieczonych na „strava.com” wynika, że osiem kilometrów od Grosio do Fusino przejechałem w czasie netto 33:19 (avs. 14,4 km/h). Kolejne półtora kilometra były niemal płaskie.

Ostra jazda zaczęła znowu w połowie dziesiątego kilometra tj. od mostu nad Roasco. Na prawym brzegu potoku niemal od razu trzeba było pokonać cztery wiraże na dystansie ledwie 800 metrów. Średnie nachylenie tego odcinka to 10 % przy max. 12 %. Następne trzy kilometry trzymały na średnim poziomie 6,4 %. Na lewy brzeg Roasco wróciłem o przejechaniu 13,7 kilometra. W końcu przyszła pora na finał będący najtrudniejszym fragmentem całego wzniesienia. Według „PVB – Lombardia 3” to 1650 metrów o średnim nachyleniu 9,6 % i max. 13 % po przebyciu 14,6 kilometra. Eita okazała się być piękną metą dla tej trudnej wspinaczki. To miejsce ma swój własny, niezaprzeczalnie wysokogórski charakter. Zapędziłem się do samego asfaltowej drogi jakieś trzysta metrów w głąb wioski. Gruntowa droga wzdłuż potoku Rio Verva wiedzie stąd na przełęcz Passo di Verva (2301 m. n.p.m.), leżącej na szlaku do wioski Arnoga na terenie Valdidentro. Zatrzymałem się po przejechaniu 15,5 kilometra w czasie netto 1h 05:54 (avs. 14,1 km/h). Na górze jakiś kwadrans po osiemnastej temperatura wynosiła tylko 10 stopni. W dodatku powietrze przesiąknięte było wilgocią. Spotkałem Tomka i razem poczekaliśmy na Darka. Przyjemną niespodziankę sprawił nam Daniel, który wjechał tu w ślad za nami swym Citroenem. To był przebłysk geniuszu ze strony naszego kontuzjowanego kompana. Na początku zjazdu spłakało się nad nami niebo. Padało tak mocno, że musiałem się wraz z Darkiem zatrzymać już po przejechaniu 1700 metrów. Przemoknięci i wychłodzeni schowaliśmy się w cieniu napotkanego domu. Daniel wybawił nas z opresji zabierając na pokład swego auta. Rezygnując z pełnego zjazdu przejechałem tego dnia tylko 50 kilometrów, ale o łącznym przewyższeniu 2213 metrów. Chcieliśmy jeszcze zgarnąć Tomka, który jako pierwszy zaczął zjazd, ale na wypłaszczeniu przed Fusino zablokował nas korek, który utworzył się po tym jak jeden z kierowców wypadł z drogi. Tym samym pomimo ciężkich warunków pogodowych Tomek musiał dotrzeć do Bianzone o własnych siłach. Ostatecznie przejechał dystans 82,5 kilometra pokonując w pionie 2602 metry. W ten sposób pobił nawet wyczyn Adam, który tym razem zaliczył „tylko” 78 kilometrów, acz z amplitudą 2668 metrów.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

20140815_eita