Rifugio Panarotta
Autor: admin o niedziela 21. sierpnia 2016
PODJAZD > https://www.strava.com/activities/684009062
Na ostatni dzień pobytu w Trentino zaplanowałem nam zwiedzania najbliższych okolic bazy. Mając w perspektywie długą drogę do Polski nie chciałem nas męczyć dodatkowymi godzinami w aucie na dojeździe do podnóża premii górskich. Lokal mieliśmy wynajęty jeszcze na kolejną noc czyli do przedpołudnia 22 sierpnia. W niedzielę mogliśmy więc teoretycznie zorganizować całkiem normalny etap z dwoma solidnymi podjazdami. Mało komu jednak uśmiechał się wyjazd z Italii o poranku skutkujący dojazdem do domu nocą z poniedziałku na wtorek. Dlatego zdecydowaliśmy się rozpocząć podróż powrotną już w niedzielny wieczór. Z tej przyczyny nasze sportowe plany na niedzielny finałowy odcinek uległy zasadniczej korekcie. Uprzednio zakładałem, że będę mógł tego dnia zaliczyć dwie premie górskie. Najpierw miałem podjechać do Rifugio Panarotta (1780 m. n.p.m.), zaś w drodze powrotnej do bazy chciałem jeszcze zahaczyć o stromą wspinaczkę pod Passo di Vezzena (1415 m. n.p.m.). Po zmianie terminu naszego wyjazdu musiałem ze swych planów skasować jedno z tych wzniesień. Wybór padł na mniejsze z nich. Schronisko Panarotta musiałem odwiedzić, gdyż nie dalej jak w 2014 roku finiszowali przed nim uczestnicy Giro d’Italia. Działo się to na etapie osiemnastym tej imprezy. O zwycięstwo na tym odcinku walczyli dobrzy górale z mocnej ucieczki. Najszybciej do linii mety dotarł filigranowy Kolumbijczyk Julian Arredondo, który na tym wyścigu wygrał też klasyfikację górską. Kolarz ekipy Trek wyprzedził o 17 sekund swego rodaka Fabio Duarte i o 37 Irlandczyka Philipa Deignan. Najlepszy pośród możnych tego wyścigu Włoch Fabio Aru był dziewiąty ze stratą 2:43. Natomiast nasz Rafał Majka finiszował czternasty 2:49 po zwycięzcy. Peleton wyścigu Dookoła Włoch jadąc ku Rifugio Panarotta rozpoczynał finałowy podjazd w miejscowości Levico Terme. Tym samym kolarze pokonali niemal w całości znany z kilku edycji Giro podjazd do stacji Vetriolo Terme. Ja też już wcześniej poznałem to wzniesienie. W 2010 roku na dzień przed startem w GF Marcialonga. Wiedząc, że istnieje alternatywna opcja podjazdu do Panarotty nie zamierzałem iść w ślady profich. Postanowiłem zaatakować Panarottę od strony wioski Assizzi, zaś na szlak z Giro 2014 wjechać dopiero na ostatnich (nieznanych mi) 5 kilometrach tzn. na wysokości wioski Compet.
Na trasę niedzielnego odcinka nie ruszyliśmy wszyscy. Dario i Pedro zrezygnowali ze startu chcąc być wypoczętymi przed męczącym transferem samochodowym. Jakiś kwadrans przed południem wyjechałem z Barco na rowerze w towarzystwie Adama i Romka. Najpierw zjechaliśmy przeszło kilometr w stronę Valsugana. Pod koniec drugiego kilometra po wiadukcie przeskoczyliśmy na drogą krajową SS47. Kilkaset metrów dalej wjechaliśmy na szosę SP228 kierując się na zachód. Po chwili przemknęliśmy przez obrzeża Levico Terme nie wjeżdżając jednak do centrum owego uzdrowiska. Potem na szóstym i siódmym kilometrze jechaliśmy wzdłuż północnego brzegu Lago di Levico. Po przejechaniu 10,5 kilometra w czasie niespełna 24 minut dotarliśmy w końcu do podnóża czekającego nas wzniesienia. Według „cyclingcols” przed sobą mieliśmy podjazd o długości 15,3 kilometra i średnim nachyleniu 8,3% z przewyższeniem 1241 metrów. Trudny, lecz bardzo równy. Wszystkie kilometrowe odcinki na tej górze trzymają na poziomie od 7,5 do 9,5%, zaś maksymalna stromizna wynosi tu 10,6%. Na starcie wspinaczki wszyscy byliśmy w dobrych humorach. Ja miałem zaś dobrze w pamięci słowa Darka, iż poprzedniego dnia na Monte Varagna uciekając przede mną dobre 5 kilometrów przejechał „w pedałach”. Pół żartem-pół serio rzuciłem chłopakom uwagę, iż bijemy rekord naszego kolegi. Zatem zaraz po skręcie w SP12 wszyscy wstaliśmy z siodełek podejmując to wyzwanie. Przyznam, że mi znudziło się pierwszemu. Pod koniec pierwszego kilometra droga wypłaszczyła się na moment w okolicy małego mostku i dałem sobie spokój z tą ciągłą jazdą „na stojaka”. Jednak moi dwaj koledzy nie odpuszczali. Niemniej chcąc jechać w ten sposób musieli oszczędnie gospodarować siłami. Przez to w połowie trzeciego kilometra nieszczególnie przyśpieszając odjechałem im obu. Czas jakiś jeszcze oglądałem się za siebie czy do mnie dojadą. Potem na zakręcie pod koniec czwartego kilometra zatrzymałem się nawet na krótko licząc, że są całkiem blisko. Nie doczekałem się jednak na ich przyjazd. Postanowiłem ruszyć dalej sam i to szybciej niż dotąd, acz nie do samego końca. Na ostatniej górze wyprawy miło urządzić sobie swoisty „etap przyjaźni”. Z drugiej strony człowieka aż korci by przetestować swą formę i zobaczyć co mu dał cały ten wyjazd. Znalazłem na ten dylemat iście salomonowe rozwiązanie. Miałem mocno przejechać najbliższe 6 kilometrów z hakiem do Compet i tam poczekać na przyjazd swych kompanów by już razem z nimi pokonać finałowy (niespełna 5-kilometrowy) odcinek tego wzniesienia.
Pod koniec szóstego kilometra minąłem zjazd do wioski Vignola czyli drogę, którą kilka dni wcześniej przetestował Adam, gdy po wjechaniu do Vetriolo Terme przeskakiwał w dolinę, z której miał zaatakować Passo del Redebus. Nieco dalej na rzadkim na tej górze odkrytym odcinku drogi minąłem osadę Maso Emer (6,5 km). Już wkrótce szosa znów schowała się w lesie. Przydrożne tabliczki dokładnie informowały nas o średnim nachyleniu każdego z kolejnych kilometrów. W końcu na początku jedenastego kilometra wyjechałem z lasu. Jakieś 250 metrów dalej stanąłem na skrzyżowaniu dróg by poczekać na kolegów. Adam dojechał jako pierwszy i powiedział, że Romano jedzie wolniej, bo w przeciwieństwie do niego wciąż próbuje przetrwać całą górę na stojąco. Ja poprzedzający miejsce postoju odcinek z Vignola do Compet o długości 3,8 km i przewyższeniu 318 metrów przejechałem w 17:51 (avs. 13,3 km/h i VAM 1068 m/h). Adamo na tym segmencie uzyskał czas 18:36 (avs. 12,7 km/h), zaś niezłomny Romek 21:04 (avs. 11,2 km/h). Gdy byliśmy już razem odbiliśmy w lewo na finałowy odcinek całej wspinaczki. Postanowiliśmy asystować Romanowi w jego ciężkiej próbie sił i charakteru. Podjazd na szczęście nie zaskakiwał. Wciąż trzymał na równym, acz wymagającym poziomie nieco powyżej 8%. Trzeba było tylko mieć nadzieję, że Romkowi starczy sił i chęci do zwieńczenia swego wielkiego dzieła. W połowie trzynastego kilometra droga skręciła na wschód, ale wciąż stawiała nam twarde warunki. Jakieś czterysta metrów przed finałem szosa rozszerzyła się robiąc po swej prawej stronie sporo miejsca na parkowanie samochodów. W tym przestronnym miejscu kończył się zapewne wspomniany przeze mnie 18 etap Giro d’Italia 2014. My jednak po przejechaniu strefy parkingowej na wysokości schroniska skręciliśmy w prawo. Ominęliśmy opuszczony szlaban i podjechaliśmy 150 metrów nieco wyżej położony placyk, na którym powitały nas kozy wielce zainteresowane prowiantem moich kolegów. Finałowy odcinek pokonaliśmy wspólnie w czasie 23:15 (avs. 11,3 kmh i VAM 1036 m/h). Natomiast cały podjazd pod Panarottę pokonałem w czasie netto 1h 13:01. Co w poziomie dało średnią prędkość 12,3 km/h, zaś w pionie VAM 1020 m/h. Całkiem przyzwoicie zważywszy na fakt, iż co najwyżej połowę tego podjazdu przejechałem na optymalnych obrotach.
Na górze zrobiliśmy sobie tradycyjne zdjęcia zdobywców. Pierwsze jeszcze na finiszowym placu, następne w pobliżu wyciągu narciarskiego, zaś ostatnie przed tablicą z uwidocznionym profilem wzniesienia. Po niespełna 20 minutach rozpoczęliśmy zjazd. Zawczasu uzgodniliśmy, że nie jedziemy od razu na dół. Najpierw mieliśmy się zatrzymać na bufecie w Compet. Tam też zastałem swoich kolegów. W miejscowej Ristorante L’Istciot, gdzie widać było jeszcze ślady po wizycie Giro 2014, zamówiliśmy sobie po ciastku i kawie. Adam dodatkowo skosztował jeszcze popularną w północnych Włoszech polentę. Odpoczynek w promieniach popołudniowego słońca tak nam się spodobał, że rozleniwieni spędziliśmy tam blisko 50 minut. Dopiero po tak długim czasie wróciliśmy na szlak do Assizzi. Adam i Romek zjeżdżali szybciej, zaś ja zawsze z licznymi przystankami na foto dokumentację. Kompani poczekali na mnie na samym dole, po czym całkiem żwawo ruszyliśmy w kierunku Levico Terme. Droga wiodła nas w kierunku południowo-wschodnim niemal cały czas delikatnie opadając dzięki czemu przez kilka kilometrów trzymaliśmy prędkość około 40 km/h. Przed powrotem na bazę chcieliśmy jeszcze dotrzeć nad brzeg zachwalanego przez Piotra Lago di Levico. Dlatego po przejechaniu 6,5 kilometra zjechaliśmy do zatłoczonego parku nad wodami owego zbiornika wodnego. Niestety nie mieliśmy tak czasu jak i warunków do tego by zrobić tam sobie piknik. Nad naszymi głowami kłębiły się coraz ciemniejsze chmury i wzmagał się wiatr. Wszystkie znaki na niebie wskazywały na to, iż zbiera się tu na niezłą burzę. Szybko wróciliśmy więc na drogę powrotną do bazy. Wkrótce przemknęliśmy przez Levico, po czym przeskoczyliśmy nad drogą krajową. Za wiaduktem jeszcze krótki zjazd i odrobina płaskiego terenu pośród upraw jabłek i kukurydzy. Po czym na sam koniec 1100 metrów podjazdu o maksymalnym nachyleniu 8,5% do naszej mety przed Casa Roberto na wysokości 520 metrów n.p.m. W sumie tego dnia przejechałem 54 kilometry o łącznym przewyższeniu 1496 metrów. Niemniej Adamowi to było za mało. Postanowił sprawdzić jak wysoko ciągnie się przydomowa Via per Sella. Okazało się, że tą ulicą można dotrzeć do poziomu 670 metrów n.p.m. Dobrze, że tylko tyle, gdyż inaczej nasz kolega zostałby zlinczowany przez siły natury. Przed szesnastą byliśmy już wszyscy bezpieczni pod dachem naszego lokalu. Niespełna kwadrans później rozpętała się ulewa, którą Dario uwiecznił na swym krótkometrażowym filmie.
Po obiedzie mogliśmy się spokojnie przygotować do wyjazdu. Nasi gospodarze nieco się zdziwili, że ruszamy już w niedzielę. To znaczy, że aż tak śpieszy się nam do kraju i pracy. Niespodziewanie nie skasowali nas za tzw. końcowe sprzątanie ufając, że zostawiliśmy apartament w dobrym stanie. Zgodnie z naszą uświęconą tradycją Pedro i Romano szybciej wyszykowali się do drogi. Tym niemniej naszej trójce też udało sie ruszyć przed zmierzchem. Z całego wyjazdu mogłem być zadowolony. W ciągu jedenastu dni przejechałem w sumie 728 kilometry o łącznym przewyższeniu 24.872 metrów. W tym czasie zaliczyłem 21 zupełnie nowych dla mnie podjazdów. Wśród nich tak strome bestie jak: Rifugio Alpo, Malga Campo, Malga Buse di Sasso, Val Campelle, Monte Finonchio, Monte Varagna i przede wszystkim Punta Veleno. Zdobycie każdej z nich było dla mnie niezłym testem charakteru. Do tego doszły znane z Giro d’Italia wzniesienia: Passo Manghen, Polsa czy finałowa Panarotta. Natomiast wśród pozostałych wyróżniłbym przede wszystkim duże i na ogół piękne wspinaczki pod Rifugio Cornisello, Passo di Tremalzo, Malga Preghena oraz Monte Zugna. Dopiąłem też swego w kwestii zdobycia kultowej Monte Bondone od każdej możliwej strony oraz dotarłem do popularnego Rifugio Graziani w masywie Monte Baldo. Jednym słowem pełen sukces.