banner daniela marszałka

Sierra de la Pandera

Autor: admin o czwartek 21. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Valdepenas de Jaen

Wysokość: 1839 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 931 metrów

Długość: 13,2 kilometra

Średnie nachylenie: 7,1 %

Maksymalne nachylenie: 18 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Ta góra należała do najważniejszych punktów andaluzyjskiego programu. Bynajmniej nie dlatego, że jest najwyższym i prawdopodobnie najtrudniejszym podjazdem szosowym w prowincji Jaen. Co istotniejsze już sześć razy ścigano się na niej o zwycięstwo etapowe w wyścigu Dookoła Hiszpanii. Przy tym jeden z owych górskich odcinków wygrał polski kolarz. Dlatego właśnie nie można było jej pominąć. Teoretycznie mogliśmy ją zaliczyć na wylocie z Andaluzji. To jest w trakcie ostatniego (piętnastego) etapu tej wyprawy. Niemniej na tą okazję najlepiej nadawała się położona dalej na północ El Yelmo w paśmie Sierra de Segura. Z tej przyczyny Pandera nieodwołalnie trafiła do „koszyka” z napisem Granada. To zaś oznaczało, iż w czwartek co najmniej trzy godziny musieliśmy spędzić w samochodzie. Po późnym powrocie z morderczego jedenastego etapu zrobiliśmy sobie spokojniejszy poranek. Z domu wyszliśmy około wpół do dziesiątej. Na początek 85-kilometrowy transfer do Valdepenas de Jaen. Szacowany na godzinę i 20 minut. Początkowo biegnący szybkimi drogami: GR-30, A-92, GR-43 i N-432. Niemniej na ostatnich 20-kilku kilometrach trzeba już było jechać po krętej A-6050. Prowadzącej zrazu pod górę na Puerto de Locubin (1092 m. n.p.m.), a następnie w dół ku miasteczku. Zanim rozwinę temat samej premii górskiej wspomnę o miejscowości, z której mieliśmy ku niej ruszyć. Otóż Valdepenas de Jaen trzykrotnie wystąpiło w roli gospodarza etapowej mety VaE, co jest sporym osiągnięciem jak na gminę liczącą niespełna 3600 mieszkańców.

Odcinki Vuelty kończące się w tej miejscowości były bardziej górzyste niż typowo górskie. Niemniej organizatorzy wyścigu przygotowali tu dla jego uczestników całkiem pikantny deser. Wszystkie te etapy kończyły się krótkim podjazdem po wąskich uliczkach Valdepenas. Ostatnie 900 metrów miało średnie nachylenie 9,5%, zaś chwilowa stromizna sięgała aż 23%. Nic dziwnego, że wygrywali tu dynamiczni górale. Wśród nich dwaj zwycięzcy klasyku La Fleche Wallonne. Gospodarze byli tu bezlitośni dla zawodników zagranicznych. W 2010 roku najszybciej do mety dotarł Bask Igor Anton z przewagą sekundy nad Włochem Vincenzo Nibalim i Słowakiem Peterem Velitsem. W sezonie 2011 czwarty rok wcześniej Katalończyk Joaquin Rodriguez nie dał szans rywalom. „Purito” wyprzedził o 4 sekundy Holendra Wouta Poelsa i o 5 Hiszpana Daniela Moreno. Przy ostatniej okazji czyli w roku 2013 to z kolei Moreno okazał się najmocniejszy wyprzedzając o 4 sekundy Alejandro Valverde i Rodrigueza. Jeśli chodzi o podjazd pod Sierra de la Pandera to można go zacząć nie tylko w Valdepenas de Jaen. Drugi czyli północy początek znajduje się we wiosce Los Villares, położonej jakieś 13 kilometrów na południe od centrum Jaen. W obu przypadkach pierwsze kilometry wspinaczki wiodą po drodze A-6050. Wspólny jest finałowy odcinek o długości przeszło 8 kilometrów na węższej dróżce wiodącej do ośrodka wojskowego. Przy czym nie jest to baza lotnicza jak na Aitanie czy Espunie, lecz stacja łączności Dowództwa Terytorialnego. W rejonie wyścigowej mety znajduje się też lądowisko dla helikopterów oraz obserwatorium przeciwpożarowe podobne do tego, które napotkaliśmy równo tydzień wcześniej kończąc podjazd na Tetica de Bacares.

Sierra de la Pandera to masyw należący do pasma Sierra Sur de Jean, które to w ramach Gór Betyckich zaliczane jest do Cordillera Subbetica. Pandera ma wysokość 1872 metrów n.p.m. czyli na sam szczyt owej góry nie wjechaliśmy. Niemniej i tak skończyliśmy naszą wspinaczkę jakieś 20 metrów wyżej niż finisze wyznaczane na Vuelcie. Jak wyglądają obie drogi wiodące w to miejsce? Podjazd z Los Villares jest znacznie dłuższy i składa się jakby z dwóch wzniesień. Ma długość aż 23,5 kilometra i średnie nachylenie 5,3%. Jego przewyższenie netto to 1251, zaś brutto nawet 1325 metrów. Najpierw mamy tu 11,4 kilometra o przeciętnej 5,4% ze startem na poziomie Rio Frio i finałem na Puerto de los Villares (1192 m. n.p.m.). Potem 3,5 kilometra delikatnego zjazdu i płaskiego terenu. Na koniec wspólny dla obu wersji finał czyli 8,5 kilometra o średniej 7,9%. Różnica wzniesień na tej końcówce to 669 metrów, ale amplituda de facto jest większa, gdyż ostatni kilometr zaczyna się od zjazdu. Natomiast wspinaczka z Valdepenas de Jaen ma tylko 12,7 kilometra, lecz średnie nachylenie 7,3%. Jej przewyższenie netto to 921, zaś brutto 963 metry. Najtrudniejszy odcinek obu wspinaczek to dwukilometrowy kawałek między 4,5 a 2,5 kilometra przed metą o średniej 12,5% i max. 18%. Organizatorzy Vuelty znacznie chętniej wybierali dłuższy wariant z przejazdem przez Puerto de los Villares jako premią górską drugiej kategorii. Jedynie w pamiętnym dla polskich kibiców roku 2017 wykorzystano opcję ze startem w Valdepenas de Jaen. Niemniej był to tylko jeden z dwóch powodów, dla których zaproponowałem kolegom krótszą z dwóch tras wspinaczkowych. Drugi ważny powód był czysto praktyczny. Chcąc poznać tego dnia również Collado del Muerto (Monachil) w paśmie Sierra Nevada należało wypad w rejon Jaen skrócić na tyle ile tylko było to możliwe.

Historia Pandery na Vuelcie zaczęła się w roku 2002. Szósty etap owej edycji wygrał błyskotliwy Roberto Heras, który o 18 sekund wyprzedził trójkę asów w składzie: Gilberto Simoni, Oscar Sevilla oraz Iban Mayo. Sevilla przejął tu koszulkę lidera, ale podobnie jak rok wcześniej ostatecznie nie wygrał całego wyścigu. Rok później wiele wskazywało na to, iż znów wygra Heras lub ewentualnie Kolumbijczyk Felix Cardenas. Niemniej obaj panowie zbyt spokojnie pokonali zjazd na ostatnim kilometrze, co wykorzystał Alejandro Valverde. „Balaverde” dopadł tę dwójkę niczym sokół swe ofiary, po czym z rozpędu wygrał etap. Drugi był Cardenas, zaś Heras tylko trzeci. Na prowadzeniu utrzymał się Bask Isidro Nozal, acz stracił do Herasa 1:13, co miało swoje znaczenie dla ostatecznych wyników tego wyścigu. W sezonie 2006 Pandera należała do kolarzy Astany. Wygrał Andriej Kaseczkin tuż przed Aleksandrem Winokurowem. Trzeci na kresce Jose Angel Gomez Marchante stracił do nich 30 sekund. „Wino” umocnił się na prowadzeniu. W 2009 roku przypomniał się tu zwycięzca Giro-2004 czyli Damiano Cunego. „Mały Książe” zabrał się do ucieczki i wygrał z przewagą 2:23 nad Jakobem Fuglsangiem oraz 3:08 nad Samuelem Sanchezem, najmocniejszym pośród kolarzy walczących w generalce. Liderujący w tej imprezie Valverde finiszował piąty ze stratą 3:22, ale nadrobił nieco czasu nad najgroźniejszymi rywalami czyli Robertem Gesinkiem i Ivanem Basso. Również w latach 2017 i 2022 wygrywali tu uciekinierzy. O triumfie Rafała za chwilę. Jako ostatni na liście tutejszych zwycięzców zapisał się Richard Carapaz. Mistrz olimpijski z Tokio odparł pościg Miguela Angela Lopeza oraz Primoza Roglicia wygrywając z zapasem 8 sekund. Prowadzący w tym wyścigu Remco Evenepoel był dopiero ósmy ze stratą 56 sekund i jego przewaga nad Słoweńcem stopniała do niespełna dwóch minut.

W sezonie 2017 Sierra de la Pandera należała do Rafała Majki. Polak na czternastym etapie Vuelty zabrał się do 10-osobowej ucieczki. Na etapie z Ecija podjeżdżano wcześniej na Puerto El Mojon (kat. 3) i Puerto de Locubin (kat. 2). Bora miała w odjeździe dwóch ludzi. U podnóża finałowego podjazdu na czele pozostało czterech uciekinierów. Dzięki pracy Patricka Konrada mieli oni nad grupą lidera Chrisa Froome’a przewagę 1:40. Nie za wiele, ale Rafałowi taki zapas wystarczył. Radził już sobie w podobnych sytuacjach, choćby na Tour de France z roku 2014. Na 10 kilometrów przed metą „Zgred” zgubił Barta De Clercqa i Rui Costę. Po czym pojechał na tyle mocno, by triumfować z bezpieczną przewagą nad najmocniejszymi góralami tego wyścigu. Drugi ze stratą 27 sekund finiszował M.A. Lopez, który powtórzył ów wynik po pięciu latach. Kilka sekund za „Supermanem” wpadł na metę doborowy kwartet: Vincenzo Nibali, Froome, Ilnur Zakarin i Wilco Kelderman. Brytyjczyk obronił koszulkę lidera, ale Włoch dzięki bonifikacie odrobił do niego 4 sekundy. My na spotkanie z tą górą ruszyliśmy kwadrans po jedenastej. Mimo dość późnej godziny nie było zbyt ciepło. Raptem 23 stopni. Wypakowaliśmy się przy drodze A-6050. Już za miasteczkiem, jakieś 150 metrów przed wielką tablicą z napisem „inicio ruta ciclistica”. Gdy ruszyliśmy pod górę od razu poczułem, że Rafał ma dobry dzień. Na naszym ultramaratończyku wczorajszy dystans nie zrobił wrażenia. Szarpnął mocniej i niemal od razu strzeliłem. Po kilkuset metrach doszedłem kolegów, by po chwili znów od nich odstać. Płaciłem za środowe ekscesy. Swój najtrudniejszy od lat dzień na rowerze całkiem dobrze wytrzymałem. Starczyło mi sił na owe 55 kilometrów wspinaczek, w tym 16 zaliczonych poza szosą. Dopiero za metą poczułem zmęczenie. Nazajutrz mój organizm najwidoczniej nie doszedł jeszcze do siebie. Przy czym na Panderze i tak nie było jeszcze najgorzej.

Na sam początek musieliśmy wjechać na Puerto Ranera (1178 m. n.p.m.). Nielichy kawałek podjazdu o długości 3,6 kilometra i przeciętnym nachyleniu 7,5%. Wobec szerokości drogi stromizna nie była specjalnie widoczna. Niemniej na drugim i trzecim kilometrze trzymała na poziomie 8-8,5%, chwilowo dochodząc do 10%. To wystarczyło by nas rozbić. Tym samym ową przystawkę przed prawdziwą Panderą kończyliśmy pojedynczo. Adriano wjechał ją w czasie 16:10. Rafał stracił do niego 27 sekund, zaś ja już 1:02. Za przegibkiem 400-metrowy zjazd, odrobina płaskiego terenu i ciasny zakręt-nawrotka w prawo. Po chwili wjazd przez bramę na wąską dróżkę o wyraźnie słabszej jakości niż na pierwszych czterech kilometrach. Niemniej po tym co widzieliśmy na Sierra de Lujar ta szosa mogła uchodzić za bardzo przyzwoity kawałek asfaltu. Na piątym kilometrze jechało się na wschód, wzdłuż terenów starej kopalni. Na trudnym szóstym kilometrze trzeba było zmęczyć odcinek ze stromizną do 16%. Już na tym etapie wspinaczki można było dojrzeć w oddali maszty stojące na szczycie tego masywu. Może to jeden z powodów dla których miejscowi nazywają tą górę swoją Mont Ventoux. Myślę, że to pewna przesada. Ja widzę tu więcej podobieństw do słynnego podjazdu pod Lagos de Covadonga. Podobna długość, a tym bardziej przewyższenie. Obie posiadają dwukilometrowe ściany o dwucyfrowej stromiźnie, przy czym ta z Pandery jest sztywniejsza niż La Huesera z Asturii. No i jeszcze te osobliwe końcówki o wykresie sinusoidy, znacząco przyśpieszające dojazd kolarzy do mety. Tylko krajobraz (roślinność) z zupełnie innej bajki. Pod koniec szóstego kilometra szlak skręcił na północ. Na siódmym i ósmym kilometrze nachylenie było ledwie umiarkowane.

Na początku dziewiątego kilometra ostry wiraż w prawo wprowadził nas na najtrudniejszy sektor wzniesienia. Znak drogowy po wewnętrznej stronie zakrętu pokazywał 15% czyli nie zdradzał wszystkiego. Droga przez pierwsze 450 metrów stromizny wiodła na południe, po czym znów skierowała się na wschód przykleiwszy się do południowego zbocza góry. Kilometr dziewiąty i dziesiąty bardzo trudne. Jedenasty wciąż solidny, podobnie jak pierwsza część dwunastego. Na szosie napisy uwielbienia dla Fuentesa. Czyżby chodziło o niesławnego doktora? Tuż przed zjazdem kolejna bramka i powieszony na niej – za jakie grzechy? – mocno sponiewierany misio. W tym terenie Adrian mógł się wykazać. Ostatnie 3,21 kilometra przed zjazdem pokonał z VAM na poziomie 1130 m/h. Rafała i mnie stać było jedynie na 999-1005 m/h. Kilka sekund nadrobiłem, ale nie miałem żadnych szans na dojście kolegi. Tak mi się przynajmniej wydawało. Tymczasem gdy pod koniec dwunastego kilometra kończyłem 400-metrowy zjazd usłyszałem jakiś szum za sobą. Okazało się, że Rafał zamiast ku właściwej mecie skierował się zrazu ku antenom na szczycie wcześniejszego wzgórza. Gdy zdał sobie sprawę ze swego błędu zawrócił i chciał mnie z rozpędu zaskoczyć. Drugi raz nie dałem się urwać. Zdobyłem się na przyśpieszenie i razem pokonaliśmy ostatnie 600 metrów finiszując jakieś 5 minut po naszym liderze. Adek całą górę pokonał w czasie 55:49. Rafaello miał szansę wyrobić się poniżej godziny. Ja potrzebowałem na to 1h 00:56. Na finałowych ośmiu kilometrach z hakiem wspinałem się w tempie 11,9 km/h z VAM 961 m/h. Powinno było być znacznie lepiej, ale środa mocno weszła mi w nogi.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9891836830

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9891836830

SIERRA DE LA PANDERA by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9891818820

SIERRA DE LA PANDERA by RAFA

https://www.strava.com/activities/9891799293

ZDJĘCIA

Pandera_51

FILM