banner daniela marszałka

Pico Veleta

Autor: admin o sobota 23. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Cenes de la Vega

Wysokość: 3375 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 2631 metrów

Długość: 42,5 kilometra

Średnie nachylenie: 6,2 %

Maksymalne nachylenie: 13 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Czternasty etap naszej wyprawy wypada uznać za królewski, choć obiektywnie był on łatwiejszy od jedenastego, na którym zmęczyliśmy Capileirę i Sierra de Lujar. W sobotę cel mieliśmy tylko jeden, ale za to jaki! Była nim góra jedyna w swoim rodzaju. Na tą wspinaczkę czekałem od lat. W trakcie dwóch dekad kręcenia po górskich szosach Europy zaliczyłem 9 z 10 najwyższych szosowych podjazdów naszego kontynentu. To znaczy niemal wszystkie przekraczające poziom 2600 metrów n.p.m. Poza tym jednym. Zdecydowanie najwyższym i największym zarazem. Swoje podboje zacząłem z przytupem, gdy na pierwszej wyprawie z lipca 2003 roku Krzysiek z Wojtkiem „rzucili” mnie na: Kaunertaler Gletscher oraz Passo dello Stelvio. W kolejnych latach już zgodnie z własnymi planami wjechałem na: Cime de la Bonette, Col du Galibier i Col de l’Iseran (2005), Passo di Gavia (2006), Colle dell’Agnello (2008), Rettenbachferner (2011) oraz Colle del Nivolet (2015). Od ośmiu lat do kompletu brakowało mi jedynie wzniesienia, które śmiało nazwać można dachem kolarskiej Europy. Prawdziwej perły w koronie. Jednak z polskiego punktu widzenia ukrytej na krańcu Starego Kontynentu i tym samym pod względem logistycznym trudno dostępnej. Niemniej we właściwym towarzystwie można realizować nawet najśmielsze plany. Wespół z Adrianem i Rafałem mogłem się wybrać w najdłuższą ze swych lądowych podróży. Ta zaś stwarzała okazję, którą po prostu musiałem wykorzystać. Opowieść o Pico Velecie będzie najdłuższym z moich zimowych tekstów. Poprzedzę ją słowniczkiem pojęć geograficznych jakie będą się w niej pojawiać. A zatem „jedziemy” hasło po haśle, z góry na dół.

Pico Veleta – góra mierząca 3396 metrów n.p.m. Druga pod względem wysokości w Górach Betyckich i zarazem trzecia w kontynentalnej części Hiszpanii. Carretera Antigua al Veleta – droga na szczyt zaprojektowana przez inżyniera Juana Jose Santa Cruza. Otwarta 15 września 1935 roku, lecz w pełni wyasfaltowana w połowie lat sześćdziesiątych. Obecnie w znośnym stanie do wysokości około 3240 metrów n.p.m. Powyżej raczej gruntówka z domieszką kamieni. Od roku 1989 zamknięta dla ruchu publicznego. Aktualnie używana przez pracowników stacji narciarskiej i obserwatorium astronomicznego, strażników parkowych, rowerzystów oraz pieszych. Ponadto w sezonie letnim kursuje na niej mikrobus do przystanku przy Posiciones del Veleta na 3100 metrów n.p.m. Observatorio IRAM – 30-metrowy radioteleskop obsługiwany przez Instituto de Radioastronomia Milimetrica. Historia tego ośrodka sięga roku 1874. Znajduje się on na wysokości 2850 metrów n.p.m., nieco na zachód od drogi wiodącej na szczyt góry. La Estación de Esquí y Montaña de Sierra Nevada – stacja narciarska na północno-zachodnim zboczu Velety. Najdalej na południe wysunięty ośrodek sportów zimowych w kontynentalnej Europie i zarazem najwyżej położony jeśli chodzi o Hiszpanię. Zajmuje powierzchnię 31 km2 na wysokościach od 2100 do 3300 metrów n.p.m. Posiada 115 tras zjazdowych o łącznej długości 103 kilometrów obsługiwanych przez 24 wyciągi, w tym dwie kolejki gondolowe łączące Pradollano z Borreguilles (2675 m. n.p.m.). Sezon zimowy trwa tu od końca listopada do początku maja. Przeprowadzono w niej Mistrzostwa świata w narciarstwie alpejskim (rok 1996) oraz w narciarstwie dowolnym i snowboardzie (2017). Poza tym w sezonie 2015 gościła ona uczestników Zimowej Uniwersjady.

Hoya de la Mora – okolica, w której kończy się publiczna droga A-395. Szlaban na wysokości 2526 metrów n.p.m. To jak dotychczas dach wyścigu Vuelta a Espana, który ośmiokrotnie finiszował tu na wysokości około 2510 metrów n.p.m. Oprócz parkingów i baru znajdziemy tam hostel uniwersytecki, wysokogórskie koszary (Refugio Militar Capitan Cobo) oraz ogród botaniczny. Parque nacional y natural de Sierra Nevada – park narodowy utworzony w styczniu 1999 roku na bazie powstałego dziesięć lat wcześniej parku naturalnego. Ma powierzchnię 862 km2 zahaczającą o teren aż 44 gmin z prowincji Granada i Almeria. Jest największym lądowym obszarem tego typu w Hiszpanii. W jego granicach mamy ponad 20 szczytów o wysokości ponad 3000 metrów n.p.m. Pradollano – główna część stacji Sierra Nevada. Jej centrum hotelowo-usługowe, którego budowę rozpoczęto w 1964 roku z inspiracji Rady Miasta Granada. Niemal w całości znajduje się na wysokości co najmniej 2100 metrów n.p.m. Jest więc najwyższym stale zamieszkanym osiedlem w Hiszpanii. Ma niespełna trzystu własnych mieszkańców, lecz swym gościom oferuje aż 4500 łóżek hotelowych. Jego pierwsze budynki powstały wokół Plaza Pradollano, skąd rosło ono niemal wyłącznie do góry. Obecnie sięga 2380 metrów n.p.m. Sześćdziesiąt metrów niżej znajduje się C.A.R. czyli miejscowe Centro de Alto Rendimento (Centrum Sportów Wyczynowych). El Dornajo – centrum turystyczne na wysokości 1660 metrów n.p.m u styku dróg A-395 oraz A-4025. Ta druga skraca dojazd na pośrednią przełęcz Collado de las Sabinas o przeszło trzy kilometry (7,5 km względem 10,7 km). Cenes de la Vega – miasteczko przy drodze GR-420a, na prawym brzegu Rio Genil. Jego historia sięga II połowy XVI wieku. Dziś ma przeszło 8200 mieszkańców. To był nasz punkt startu do tej niezapomnianej przygody.

Stacja narciarska Sierra Nevada już 14-krotnie była gospodarzem etapowej mety na wyścigu Dookoła Hiszpanii. Zakończyło się w niej dwanaście górskich odcinków ze startu wspólnego oraz dwie około 30-kilometrowe czasówki rozpoczynane na ulicach Granady. Organizatorzy Vuelta a Espana osiem razy wysłali kolarzy do Hoya de la Mora na wysokość ponad 2500 metrów n.p.m. Dwukrotnie zarządzili koniec ścigania w górnym Pradollano na poziomie przeszło 2300 metrów n.p.m. oraz czterokrotnie wyznaczali linię mety w najstarszej części owego osiedla czyli 2100 metrów n.p.m. Tu zakończyły się oba „etapy prawdy”. W dziejach hiszpańskiego touru jest tylko jedna górska meta, z której korzystano częściej. Mam na myśli słynny podjazd w regionie Asturia prowadzący do Lagos de Covadonga. Ta wspinaczka w paśmie Picos de Europa pojawiła się w programie Vuelty już 22 razy począwszy od roku 1983. Historia związku Sierra Nevady z Vueltą jest nawet dłuższa, choć nie aż tak bogata. Została szczegółowo opisana na stronie www.39x28altimetrias.com, którym to artykułem się częściowo posłużę. Zaczęła się w sezonie 1979, gdy metę trzeciego etapu wyznaczono w Pradollano na wysokości 2100 metrów n.p.m. Wygrał wtedy Hiszpan Felipe Yanez, który o 11 sekund wyprzedził Holendra Joop’a Zoetemelkia (późniejszego triumfatora owej edycji) oraz o 29 sekund swego rodaka Manuelem Esparzę. W 1981 roku w tym samym miejscu zakończyła się górska czasówka o długości 30,5 kilometra. Tym razem był to etap 8b. Wygrał go Włoch Giovanni Battaglin z przewagą 43 sekund nad Hiszpanem Pedro Munozem i 53 nad Duńczykiem Jorgenem Marcussenem. Zwycięzca został nowym liderem tej Vuelty, po czym dowiózł koszulkę lidera do mety w Madrycie. Co więcej trzy dni po zakończeniu wówczas wiosennej Vuelty stanął na starcie Giro d’Italia i wygrał również ten Wielki Tour!

W roku 1986 uczestnicy Vuelty po raz pierwszy wspinali się aż do Hoya de la Mora. Na siedemnastym odcinku tej imprezy przypomniał się bohater sprzed siedmiu lat czyli Felipe Yanez de la Torre. Tym razem triumfował z przewagą 10 sekund nad Kolumbijczykiem Patrocinio Jimenezem. Na trzecim miejscu finiszował kolejny kolarz z dalekich Andów czyli Fabio Parra, który do zwycięzcy stracił już 1:09. Góra choć wielka nic nie zmieniła w pojedynku Hiszpana Alvaro Pino ze Szkotem Robertem Millarem o generalne zwycięstwo. Lider i wicelider dojechali na metę razem ze stratą 2:36 do Yaneza, który do dziś pozostaje jedynym zawodnikiem z dwoma wygranymi etapami VaE w tej stacji. W sezonie 1990 Sierra Nevada zaprezentowała się w pierwszym tygodniu Vuelty. Piąty etap tej edycji z finałem w Hoya de la Mora wygrał Francuz Patrice Esnault. Ponownie drugie i trzecie miejsce zajęli Kolumbijczycy. Tym razem byli to: Martin Farfan i Carlos Jaramillo, którzy do zwycięzcy stracili odpowiednio: 2:04 i 3:06. Na prowadzeniu utrzymał się Wiktor Klimow, kolarz urodzony na Krymie i reprezentujący ZSRR. Niestety pozycję wicelidera stracił tego dnia nasz Marek Kulas. W 1994 roku ścigano się tu na szóstym etapie. Ponownie do mety w Hoya de la Mora, acz nieco innym szlakiem, gdyż pod koniec wspinaczki zafundowano kolarzom przejazd ulicami Pradollano. Na tym wyścigu nie było mocnych na Tony Romingera. Szwajcar prowadził w tej imprezie od startu do mety. Tu wygrał drugi ze swych sześciu etapów. Wyprzedził o 54 sekundy Hiszpana Laudelino Cubino oraz Baska Mikela Zarrabeitię.

W sezonie 1995 Vuelta a Espana została przeniesiona na wrzesień. Jej dwunasty etap liczył aż 238 kilometrów, zaś metę wytyczono w Pradollano CARD na wysokości 2320 metrów n.p.m. Triumfował tam Bert Dietz, za wyraźnym przyzwoleniem lidera Laurenta Jalaberta. Francuz dominował w tym wyścigu. Wygrał nie tylko generalkę, ale też klasyfikację punktową i górską, a po drodze pięć odcinków jubileuszowej, bo 50. Vuelty. Mógł ich zgarnąć sześć, ale tu na ostatnich metrach zdobył się na piękny gest. Po tym jak tuż przed metą dopadł uciekającego od wielu kilometrów Niemca, zwolnił i podarował mu zwycięstwo z szacunku dla jego śmiałej akcji. Trzeci ze stratą 2 sekund do obydwu finiszował wicelider Bask Abraham Olano. W roku 1997 na etapie siódmym przetestowano wariant z sezonu 1994 czyli wspinaczka wiodła generalnie po A-395, ale pod koniec był przejazd ulicami Pradollano. Do sukcesu Esnault nawiązał Yvon Ledanois. Francuz wygrał w Hoya de la Mora z przewagą 42 sekund nad grupką asów, którą tworzyli: Szwajcarzy Laurent Dufaux i Alex Zulle oraz Hiszpanie Jose-Maria Jimenez i Fernando Escartin. Dufaux został tu liderem, po tym jak wiele minut stracił liderujący po sześciu odcinkach Jalabert. Ósma wizyta Vuelty w Sierra Nevada miała miejsce już XXI wieku. Jak to często bywało złożono ją w pierwszym tygodniu wyścigu. W 2002 roku był to piąty etap. Wspinaczka ta sama co w latach 1994 i 1997. Rządzili dobrzy górale, ale z drugiego szeregu. Wygrał Włoch Guido Trentin z przewagą 8 sekund nad Hiszpanem Felixem Garcią-Casasem oraz 10 nad Baskami Haimarem Zubeldią oraz wspomnianym już Zarrabeitią. Ten ostatni na jeden dzień stał się liderem wyścigu.

W owym czasie Vuelta przyjeżdżała do Sierra Nevady rok po roku. W sezonie 2003 zakończył się tu szesnasty etap. W Hoya de la Mora wygrał Kolumbijczyk Felix Rafael Cardenas. Na kolejnych miejscach finiszowali trzej Hiszpanie. Juan Miguel Mercado stracił do triumfatora 5, zaś Oscar Sevilla i Alejandro Valverde 18 sekund. Zwycięzca owej edycji Roberto Heras przyjechał dopiero dziewiąty, ale odrobił 53 sekundy do liderującego w tym wyścigu przez ponad dwa tygodnie Baska Isidro Nozala. W roku 2004 na trasie 29,6 km z Granady do Pradollano odbyła się druga ze wspomnianych przeze mnie czasówek. Etap piętnasty kończył się na wysokości 2100 metrów n.p.m. czyli podobnie jak „etap prawdy” z roku 1981. Tym razem jednak kolarze dopiero od pewnego momentu jechali szosą A-395. Przed półmetkiem musieli się bowiem zmierzyć ze stromą Collado del Muerto. Tego dnia najlepszy był Hiszpan Santiago Perez, który zdecydowanie wyprzedził swych dwóch znakomitych rodaków. Valverde stracił do niego 1:07, zaś Heras 1:51. Ten ostatni wygrał wówczas swoją trzecią Vueltę. O ile rok wcześniej cierpliwie odrabiał wczesne straty do Nozala, to przy tej okazji musiał bronić swej przewagi przed niesamowicie mocnym w drugiej połowie wyścigu Perezem. Na kolejne spotkanie ze Sierra Nevadą Vuelta czekała do roku 2009. Finałowa wspinaczka trzynastego etapu zaczynała się podjazdem na Collado del Muerto, potem wpadała na „górską autostradę” A-395, dalej był odcinek z El Dornajo na Collado de las Sabinas drogą A-4025, zaś meta znajdowała się w Pradollano na wysokości 2380 metrów n.p.m. Po długiej ucieczce wygrał Francuz David Moncoutie, który o 52 sekund wyprzedził Ezequiela Mosquerę oraz o 1:16 Valverde. „Balaverde” tego dnia umocnił się na prowadzeniu i ostatecznie wygrał swój jedyny Wielki Tour w przebogatej karierze.

W sezonie 2011 Sierra Nevada pojawiła się na Vuelcie już na czwartym etapie. Być może dlatego finisz wyznaczono na wysokości tylko 2126 metrów n.p.m. czyli w dolnym Pradollano. Wspinano się jedynie drogą A-395. Na finiszu Hiszpan Daniel Moreno zdecydowanie pokonał Duńczyka Chrisa-Ankera Sorensena. Blisko 30-osobowy peletonik zjawił się na mecie 11 sekund po zwycięzcy. Sprint z tej grupy wygrał Irlandczyk Daniel Martin przed Katalończykiem Joaquinem Rodriguezem i naszym Przemysławem Niemcem. Nowym liderem został tu Francuz Sylvain Chavanel. W 2017 roku finałową wspinaczkę poprzedził ciężki podjazd na Alto de Hazallanas, znany Vuelcie już z edycji 2013. Do mety w Hoya de la Mora jechano przez Collado del Muerto i następnie głównym szlakiem czyli po A-395. Triumfował Kolumbijczyk Miguel Angel Lopez, który tym samym powetował sobie nieskuteczną pogoń za Rafałem Majką dzień wcześniej na Panderze. „Superman” wygrał piętnasty etap z przewagą 36 sekund nad Tatarem Ilnurem Zakarinem oraz 45 nad Holendrem Wilco Keldermanem. Za ich plecami w pojedynku na szczycie Chris Froome okazał się o 3 sekundy szybszy od Vincenzo Nibalego. Przy ostatniej okazji czyli w 2022 roku w roli przystawki wystąpiła Collado del Muerto. Natomiast finałowa wspinaczka zaczęła się od podjazdu na Hazallanas, potem był odcinek do „Sabinek” na drodze A-4025 i przejazd przez Pradollano, a na koniec meta w Hoya de la Mora. Wygrał Holender Thymen Arensman z przewagą 1:23 nad Hiszpanem Enrikiem Masem i 1:25 nad wspomnianym już Lopezem. Mas odrobił tego dnia 27 sekund do Słoweńca Primoza Roglica oraz 42 do liderującego Belga Remco Evenepoela.

Przed wyścigiem z roku 2022 bardzo poważnie rozważano umiejscowienie mety piętnastego etapu nie w Hoya de la Mora, lecz przeszło trzysta metrów wyżej przy Obserwatorium IRAM. Dzięki mecie na wysokości aż 2850 metrów n.p.m. Vuelta ustanowiłaby swoisty rekord Europy w kategorii najwyżej ulokowany finisz imprezy szosowej. Obecnie należy on do wyścigu Dookoła Szwajcarii, odkąd uczestnicy Tour de Suisse w sezonie 2017 wjechali na tyrolski lodowiec Tiefenbachferner. Pomysł na podniesienie dachu Vuelty miał poparcie władz regionalnych (Junta de Andalucia), a nawet przyzwolenie zarządu Parku Narodowego. Oczywiście protestowali w tej sprawie ekolodzy. Ostatecznie przeważyło zdanie Rady Uczestnictwa przy Parque Nacional de Sierra Nevada. Ten organ stosunkiem głosów 22 do 31 odrzucił projekt zmian w regulaminie użytkowania i zarządzania parkiem, które miały umożliwić wjazd VaE na jego teren. Formalnie wynik tego głosowania nie był wiążący dla decydentów wyższego szczebla niemniej de facto postawił szlaban nadziejom organizatorów jak i kibiców. Zaniechanie to wydaje się być decyzją nieco na wyrost zważywszy na fakt, iż aby dojechać do Obserwatorium Vuelta tylko na 900 metrów musiałaby wjechać w granice parku. Trzeba bowiem wiedzieć, iż nawet wyższe partie drogi wiodącej na Pico Veleta jedynie w niewielkim stopniu biegną przez teren chroniony. Poza tym wyścig wpadałby tam przecież raz na kilka lat lub też raz na dekadę. Tymczasem co roku pod sam szczyt podjeżdża ponoć 30 tysięcy rowerzystów. Poza tym w lipcu szlak ten przemierzają uczestnicy kolarskiej imprezy masowej Subida al Veleta, docierając na wysokość 3100 metrów n.p.m.

Pełen podjazd pod Pico Veleta biegnący przez pierwsze 30 kilometrów z hakiem drogą A-395 ma długość 42,5 kilometra i przewyższenie około 2630 metrów. Licząc nie do szczytu góry, lecz do końca dróżki, która pod koniec 41-wszego kilometra przestaje przypominać szosę. Można go podzielić na trzy zasadnicze segmenty. Pierwszy to odcinek 15,3 kilometra o średnim nachyleniu 6% między Cenes de la Vega (745 m. n.p.m.) i rozdrożem przy El Dornajo (1660 m. n.p.m.). Według „cyclingcols” najtrudniejszy na nim jest drugi kilometr trzymający na poziomie 8%. Kolejny minimalnie dłuższy sektor to ten, na którym główna droga ociera się o Pradollano, następnie przechodzi przez Collado de las Sabinas, po czym dociera do Hoya de la Mora (2507 m. n.p.m.). Liczy on sobie 15,5 kilometra i ma przeciętne nachylenie 5,5%. Jego najtrudniejszy kilometr (nr 28) ma średnio 7,3%. Najcięższa jest końcówka i to nie tylko z uwagi na zrozumiałe zmęczenie wcześniejszą wspinaczką. Na trzecim segmencie droga jest bardziej stroma i przy tym wyraźnie słabszej jakości niż na szosie A-395. Pozostaje na niej do przejechania 11,7 kilometra o średniej 7,5%. Niemal wszystkie kilometrowe odcinki mają tu nachylenie w przedziale od 6,8 do 7,8%. Niemniej ostatni jest ostrzejszy. Nie dość, że wiedzie już po kamienistym dukcie to razi stromizną 8,9%. Ogólnie czekała nas najwyższa i największa wspinaczka jaką można wykonać na rowerach w granicach Europy. Choć niekoniecznie najdłuższa czy najtrudniejsza w mojej kolekcji. Wybraliśmy szlak klasyczny. Można sobie wytyczyć trudniejsze. Przede wszystkim wtedy gdy całą wspinaczkę zacznie się w Monachil lub Pinos Genil (Guejar Sierra). Wówczas przed półmetkiem trzeba bowiem pokonać stromą Collado del Muerto lub jeszcze trudniejsze Alto de Hazallanas.

Z naszej bazy w Granadzie na start w Cenes de la Vega mieliśmy blisko. Trzeba było dojechać samochodem raptem 15 kilometrów. Dlatego ruszyliśmy z domu około dziesiątej. Przyjechawszy do tego miasteczka rozglądaliśmy się za dogodnym miejscem na wyładunek przy głównej ulicy czyli Avenida de Sierra Nevada. Ostatecznie znaleźliśmy je nieco niżej przy Avenida de la Constitucion i tam przyszykowaliśmy się do jazdy. Wystartowaliśmy po wpół do jedenastej. Dzień słoneczny. Niemniej na starcie temperatura jeszcze umiarkowana czyli 19 stopni. Najpierw dojechaliśmy do końca drogi GR-420a, gdzie skręciliśmy w prawo by przejechać na lewy brzeg Rio Genil. Będąc już na południe od rzeki wjechaliśmy na drogę A-395. Można było zacząć wspinaczkę. Bardzo krótko jechaliśmy w trójkę. Na drugim kilometrze Adriano zaczął nam powoli odjeżdżać. Nie jechał jakoś szczególnie szybko, ale z respektu przed wielką górą wolałem trzymać swoje średnie tempo by sił starczyło mi na około trzy godziny. Zrobiło się w życiu kilka „górek” przeszło dwugodzinnych, ale takiego górskiego maratonu jeszcze nie przerabiałem. Rafał, choć lubi czasem od startu poszaleć, tym razem też był ostrożny i zadowolił się śledzeniem mojego koła. Droga szeroka, nachylenie na ogół umiarkowane. Co ważne ruch samochodowy zdawkowy. Ucieszyłem się, gdyż obawiałem się warunków drogowych podobnych do tych ze szlaku z Ax-les-Thermes na Port d’Envalira. Na szczęście okazało się, że poza sezonem zimowym nawet w weekend tutejsza „górska autostrada” nie jest oblegana przez turystów zmotoryzowanych. W połowie czwartego kilometra, tuż przed pierwszym z trzech wypłaszczeń, minęliśmy brązową tabliczkę z napisem „Altitud 1000 m”. Kolejne informacje tego typu pojawiają się przy tej drodze co 250 metrów w pionie.

Szlak biegł wyraźnie na wschód, ale nie zawsze długimi prostymi odcinkami. Droga niekiedy meandrowała. W połowie piątego kilometra nieopodal pola biwakowego Fuente del Lobo połączyła się z szosą A-4026 dochodzącą od strony miasteczka Pinos Genil. Jakieś dwa kilometry dalej zaczęła skręcać na południe by ominąć Embalse de Canales. W połowie dziewiątego kilometra znów skierowała się wyraźniej na wschód, by na jedenastym minąć boczną Carretera de El Purche schodzącą z Collado del Muerto. Na czternastym kilometrze zrobiło się na jakiś czas luźniej, ale potem wszystko wróciło do około 6-procentowej normy. Na początku szesnastego kilometra, po nieco ponad godzinie wspinaczki minęliśmy El Dornajo. W tym miejscu traciliśmy do Adriana blisko dwie i pół minuty. Adek dotarł do rozdroża w 59:24. Nam zajęło to 1h 01:50 (avs. 14,7 km/h). Droga wyraźniej niż za pierwszym razem odbiła na południe i po 17 kilometrach wpadła na teren gminy Monachil, gdzie miała pozostać już do samej mety. W połowie dziewiętnastego kilometra znów zawinęła się na wschód. Dyktowałem tempo w naszej grupce i czułem coraz cięższy oddech Rafała za swymi plecami. Niemniej znając ambicje i upór kolegi wiedziałem, że łatwo nie odpuści. Na 22 kilometrze minęliśmy tablicę „Altitud 2000”. Niebawem po raz pierwszy dało się dostrzec w oddali szczyt Velety. Przejechawszy 23 kilometry byliśmy już u wrót Pradollano. Droga A-395 w tym miejscu zatacza szeroki łuk w lewo, biorąc kurs na Collado de las Sabinas. Natomiast do dolnej części stacji narciarskiej biegnie stąd boczna aleja A-395R1. Na tej wysokości traciliśmy już do Adriana przeszło 5 minut. Nasz lider dojechał do tego zakrętu w czasie 1h 28:36, zaś my potrzebowaliśmy na to 1h 33:44 przy średniej wciąż 14,7 km/h.

Na 2,5-kilometrowym dojeździe do Collado de las Sabinas można było nieco odpocząć. Zarządziłem strefę bufetu. Czas było w końcu coś przegryźć, a nie tylko popijać z bidonów. Przed półmetkiem tego odcinka minęliśmy drogę A-395R2 prowadzącą do górnej części Pradollano i wykorzystaną na Vueltach z lat 2009 i 2022. Biorąc wiraż powyżej „Sabinki” znaleźliśmy się wyżej niż w jakimkolwiek dniu tej wyprawy. Tymczasem do mety wciąż brakowało nam 16,5 kilometra dystansu oraz 1200 metrów wysokości! Ostatnie 5 kilometrów przed Hoya de la Mora było naprawdę solidnym fragmentem wspinaczki. Tu normą było nachylenie na poziomie 7%, a nie 5 czy 6% jak poniżej Pradollano. Ta drobna różnica sprawiła, iż Rafał po raz pierwszy zaczął spadać mi z koła. Ja nie przyśpieszałem, rezerwując sobie siły na trudny finał owej wspinaczki. Dlatego dystans między nami był niewielki. Na końcu drogi A-395 dzieliło nas raptem 18 sekund. Według stravy segment o długości przeszło 31,1 kilometra przejechałem w 2h 06:07 (avs. 14,8 km/h). Adek wyrobił się w czasie 1h 58:21. Zatem trzecią tercję podjazdu zaczynaliśmy z Rafałem jakieś 8 minut po koledze. Jeszcze przed szlabanem minęliśmy parking przed barem Skibob czyli naszą strefę bufetu na późniejszym zjeździe. Po chwili zostawiliśmy za plecami górskie koszary i wjechaliśmy na dróżkę zamkniętą na publicznego ruchu samochodowego. Nawierzchnia szosy straciła na jakości, lecz początkowo była tylko bardziej chropowata i nieco popękana. Szlak stał się bardziej pokręcony. Na 32. kilometrze przejechaliśmy obok obserwatorium Mojon del Trigo oraz monumentu Virgen de las Nieves czyli Matki Boskiej Śnieżnej. Po 32,7 kilometra wspinaczki na wysokości 2650 metrów n.p.m. minęliśmy dróżkę odchodzącą w prawo ku Observatorio IRAM.

Wzdłuż szosy zaczęły się pojawiać duże granatowe tablice postawione z myślą o narciarzach. Towarzyszą one najdłuższej z tutejszych tras zjazdowych czyli 12-kilometrowej Ruta K-12. Ta zaczyna się na wysokości 3300 metrów n.p.m. przy górnej stacji wyciągu krzesełkowego Laguna, a kończy się 1200 metrów niżej w najstarszej części Pradollano. Na każdej planszy była podana aktualna wysokość bezwzględna, co pozwalało mi się zorientować jak wysoko już dotarłem. Na pozostałe dane nie zwracałem uwagi i dobrze, bo jak się okazało mierzyły one teren w przeciwnym kierunku. Po 35 kilometrach wspinaczki byłem już  powyżej Cime de la Bonette, więc pobiłem swój prywatny rekord. Wciąż jednak wiele miałem tu odkrycia. Droga śmiało zdobywała wysokość wijąc się po serpentynach. Gdy akurat jechałem na południe to po prawej stronie mogłem dostrzec zabudowania stacji Borreguiles oraz ulokowane na wzgórzu za nim obserwatorium. W połowie 38. kilometra przebiłem pułap 3000 metrów n.p.m. Jakieś pół kilometra dalej przejechałem pod linią wyciągu krzesełkowego Stadium, który ma tu swą stację końcową. Tuż za nią obok armatki śnieżnej wyznaczono photo-point, na którym robione są zdjęcia uczestnikom Subida al Veleta, jakieś 750 metrów przed finiszem ich imprezy. Wyścig ten kończy się na wysokości 3100 metrów n.p.m. przy Posiciones del Veleta czyli na przystanku końcowym letniej linii mikrobusowej. Wyżej droga ujawnia coraz liczniejsze usterki. Spod szosy wychodzą kamienie, gdzieniegdzie widać całe łaty szutrowej nawierzchni. Znów niczym na Capileirze czy Sierra de Lujar musiałem szukać najlepszego toru do dalszej jazdy.

W końcu i to stało się niemożliwe. Przynajmniej dla mnie jadącego na oponach 25mm z całkiem pokaźną liczbą wbitych w nie atmosfer. Po raz pierwszy zszedłem z roweru na wysokości około 3240 metrów n.p.m. Na wirażu w lewo przy murku, gdzie ów szlak mija swój południowy kraniec. Stromizna 12% i sypka (kamienista) nawierzchnia zmusiły mnie do krótkiego spaceru do kolejnego pasa asfaltu. Nieco dalej kończy się widoczny na stravie segment o długości 41,2 kilometra. Uzyskałem na nim wynik bardzo łatwy do zapamiętania czyli 3h 00:00. Średnia prędkość spadła mi już do 13,7 km/h. W tym miejscu traciłem do Adriana 13:17. Z kolei Rafała wyprzedzałem o 3:34. Dalej jechałem już w systemie ratalnym czyli tylko tam gdzie potrafiłem. W jednym miejscu były resztki asfaltu, w drugim droga gruntowa, zaś w trzecim kamienisty dukt. Trzeba też było pokonać mini-zaporę z ustawionych w poprzek drogi głazów. Im bliżej szczytu tym częściej szedłem z buta. Koledzy w tym terenie radzili sobie sprawniej. Rafał jadący na swych „balonach” 32mm minął mnie tuż przed finałem. Niemniej w samej końcówce nawet on musiał zeskoczyć z roweru. Ostatnie 20 metrów w pionie było już wspinaczkowym spacerem po skałkach, uwiecznionym na zdjęciu zrobionym przez Adka. Na szczycie było gwarno. Kłębiło się wokół niego kilkadziesiąt osób. Głównie pieszych turystów, ale także innych rowerzystów (raczej górali niż szosowców). Trzeba było parę chwil poczekać na swoją fotkę na wierzchołku góry. Po tak długim wysiłku przyjemnie było sobie posiedzieć w słońcu przy temperaturze 19 stopni na dachu rowerowej Europy.

Według stravy spędziliśmy na szczycie aż 45 minut. To znaczy ja i Rafał, bo Adrian wygrzewał się tam przez ponad godzinę. Mi wystarczyły trzy kwadranse by na tyle mocno opalić twarz, iż schodziła mi później skóra z nosa. Patrząc na wyniki z segmentu „Cenes de la Vega – Pico Veleta” o długości 42,41 kilometra kończącym się u kresu drogi pod szczytem, nasz kolega dotarł do celu blisko 20 minut przed nami. Adriano uzyskał tu bowiem wynik 2h 58:45, Rafał 3h 17:50, zaś ja 3h 18:19. Ogólnie całkiem dobrze nam tu poszło. Cała nasza trójka znalazła się w top-10 tabeli obejmującej nazwiska 132 śmiałków, którzy przemierzyli cały ów dystans. Ciut dłuższy od lekkoatletycznego maratonu. Około wpół do piętnastej zaczęliśmy powolny odwrót spod szczytu. Na początku bardzo ostrożny. Potem normalniejszy, ale z licznymi przystankami. Trzeba było zrobić bogatą dokumentację fotograficzną z tej unikalnej góry. Nastrzelałem zdjęć bez liku czyli sto-kilkadziesiąt. Najlepsza „setka” trafiła do tego artykułu. W Hoya de la Mora zrobiliśmy sobie przeszło półgodzinną przerwę obiadową. Dalsza część zjazdu biegnąca po szerszej drodze sprzyjała szybkiej jeździe, ale tu i ówdzie wypadało pstryknąć fotkę, zaś w pobliżu Pradollano nagrałem jeszcze filmik. Ostatecznie do nagrzanego samochodu (na dole było już 31 stopni) dotarłem parę minut po siedemnastej. Na trasie spędziliśmy prawie sześć i pół godziny. Przy czym samej jazdy wyszło mi cztery i pół. Jedna góra w nogach, a na liczniku 85 kilometrów i przewyższenie niemal 2700 metrów. Po powrocie do bazy raz jeszcze wyskoczyliśmy na miasto. Tym razem jedynie na zakupy w centrum handlowym Nevada.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9905866168

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9905866168

PICO VELETA by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9905369961

PICO VELETA by RAFA

https://www.strava.com/activities/9905424787

ZDJĘCIA

Veleta_002

FILM