banner daniela marszałka

Madeleine

Autor: admin o piątek 17. lipca 2009

Ponieważ w przeciwieństwie do pokonanego Napoleona cieszyliśmy się niczym nieskrępowaną wolnością osobistą codziennie rano uciekaliśmy z naszej Świętej Heleny … na kolarską włóczęgę po górach Sabaudii. Przez pierwszych pięć dni poznając uroki tego regionu zdążyliśmy poznać trzy strony świata. Najpierw  zrobiliśmy dwie wycieczki na północ, potem dwie kolejne na wschód i w końcu tą najgorętszą ku zachodowi. Na zakończenie pierwszego tygodnia pozostało nam już tylko nawiedzić sabaudzkie południe. W tym celu musieliśmy zapuścić się w głąb Vallee de Maurienne, doliny ciągnącej się wzdłuż rzeki L’Arc długim łukiem od południowych zboczy przełęczy Iseran po ujście wspomnianej rzeki do Izery za miasteczkiem Aiguebelle. W dolinie tej można znaleźć wiele dróg prowadzących ku przełęczom sławnym z dziejów Tour de France. Trzy z nich poznałem już wcześniej dzięki startom w maratonie La Marmotte. Dlatego tym razem moje plany poznawcze ograniczyły się tu jedynie do dwóch, acz najwyższej kategorii wzniesień. Pierwszym z nich miała być Col de la Madeleine (2000 m. n.p.m.) zwana przeze mnie „Magdalenką”, zaś drugą Col de la Croix-de-Fer (2067 m. n.p.m.) czyli „Żelazny Krzyż”.

Dla obu wyborną bazą wypadową było miasteczko Saint-Jean-de-Maurienne, położone 55 kilometrów od naszego lokum w Sainte-Helene-sur-Isere. W zasadzie „mierząc siły na zamiary” co z różnymi skutkami zdarzało mi się w przeszłości można by się pokusić o pokonanie obu tych podjazdów jednego dnia. Niemniej zważywszy na niebagatelną długość każdego z tych wzniesień oraz 12-kilometrowy odcinek w dolinie między podnóżem Croix-de-Fer i Madeleine wymagałoby to pokonania dystansu ponad 120 kilometrów i około 3400 metrów przewyższenia. W dodatku dzień po niewiele łatwiejszym etapie nad Lac de Bourget i ledwie trzy dni przed występem w L’Etape du Tour. W przypadku realizacji tej opcji zyskałbym „wolną sobotę”, do wykorzystania na przejechanie przełęczy: Granier, Cucheron i Porte w Masywie Chartreuse. Wodzony w swych myślach na pokuszenie wybrałem jednak bardziej zdrowo-rozsądkową wersję programu na dzień szósty i siódmy. Dzięki temu w piątek znów mogliśmy sobie pozwolić na bardziej leniwy poranek. Dość powiedzieć, że do Saint-Jean-de-Maurienne dotarliśmy dopiero około południa. Natomiast w drogę ku La Chambre czyli mieściny leżącej u podnóża „Magdalenki” ruszyliśmy dopiero o godzinie 12:15. Na początku czekał nas lekki zjazd po drodze regionalnej D-906 ku autostradzie A-43, a następnie odcinek w dół doliny Maurienne, szosą D-1006 biegnącą prawym brzegiem L’Arc. Pomimo sprzyjającego terenu z uwagi na przeciwny wiatr oraz chęć spokojnej rozgrzewki jechaliśmy wolno bo w tempie 25 km/h po drodze mijając wioskę Pontamafrey-Montpascal.

W centrum La Chambre należało skręcić w prawo na ulicę św. Marcina. Swoją drogą to niezła ciekawostka skąd tylu świętych w jednym z najbardziej zlaicyzowanych państw Europy. Według „google maps” podjazd liczony od tego miejsca zaczynał się na wysokości 470 metrów n.p.m. Madeleine pojawiła się na trasie Tour de France stosunkowo późno, bo dopiero w 1969 roku. Stała się bardzo popularna, albowiem do roku 2005 wystąpiła w Tourze aż 22-krotnie. Teraz już wiemy, że w przyszłym roku po czteroletniej przerwie  powróci na trasę w swej północnej wersji na etapie z metą w Saint-Jean-de-Maurienne. Pierwsze 2900 metrów były relatywnie łatwe, prowadząc prosto w kierunku północnym drogą o średnim nachyleniu 5,4 %. Jednak tuż po minięciu wioski Saint-Martin-sur-la-Chambre góra podniosła nam poprzeczkę i trzeba było sobie poradzić ze stromizną rzędu 12,5 %. Ta chwila nie była jednak ulotna, lecz stanowiła wymowne zaproszenie do prawdziwej walki ze wzniesieniem. Odtąd bowiem za wyjątkiem krótkiego odcinka na przełomie dwunastego i trzynastego kilometra stromizna nie schodziła ani przez moment poniżej 5 %. Po lekkim wstępie kolejne 6300 metrów miało średnie nachylenie 8,4 %, z maximum sięgającym ponad 13 %. Dalej było niemal równie ciężko. Środkowy odcinek podjazdu o długości 5600 metrów miał średnie nachylenie 7,7 %, zaś finałowe 5300 metrów za Longchamp „trzymało fason” na poziomie 7,5 %. Cała wspinaczka miała zaś długości 20,07 km i budzące szacunek średnie nachylenie 7,6 %. Wytrzymałem ją w dobrym zdrowiu. Odczyt z pulsometru wyjawia, iż od momentu gdy pod koniec drugiego kilometra po raz pierwszy wszedłem na pułap ponad 150 uderzeń serca na minutę przez kolejnych 18 kilometrów jechałem z wartościami od 138 do 162 uderzeń i średnią 153 bpm.

W końcówce do nieco większego wysiłku zostałem zmuszony przez ambitnie goniącego Darka. Podobnie jak na Colombiere zapragnął on mocniej nadepnąć mi na pięty. Ostatecznie na górę wjechałem w czasie 1 godziny 28 minut i 30 sekund co dało średnią 13,606 km/h oraz wartość VAM rzędu 1037 m/h wobec przewyższenia 1530 metrów od centrum La Chambre. Darek wspinał się zaś przez 1 godzinę 29 minut i 10 sekund, przy czym licznik mego kolegi ocenił rozmiar „Magdalenki” na 19,98 km. Po kwadransie na górze z przełęczy wygonił nas zrazu lekki deszcz.  Nieśmiały zwiastun mającego dopiero nadejść załamania pogody. Zanim zjechaliśmy do Longchamp padało już całkiem mocno, zaś temperatura spadła z 23 stopni na przełęczy do 16 stopni w tejże stacji górskiej znanej z tegorocznych zmagań na trasie Criterium du Dauphine Libere. Na blisko 10 minut przerwaliśmy więc zjazd by cieplej się ubrać i przeczekać najgorsze. Gdy deszcz ucichł spokojnie zjechaliśmy do La Chambre, z uwagi na mokrą drogę nie rozpędzając się więcej jak do 50 km/h. W końcówce zjazdu zaskoczył nas porywisty wiatr z prawej strony, który na szczęście okazał się wkrótce naszym sprzymierzeńcem. Przydał się nam na pozornie płaskim odcinku w górę doliny Maurienne. Gnani silnymi podmuchami wiatru mimo terenu lekko pod górę ostatni fragment szóstego etapu przejechaliśmy znacznie szybciej niż będący jego lustrzanym odbiciem początek tzn. w tempie blisko 29 km/h. Cała zabawa na dystansie 63 kilometrów i przy łącznym przewyższeniu 1645 metrów zajęła nam nieco ponad trzy i pół godziny (wraz z postojami). Dzięki temu około szesnastej byliśmy już w samochodzie – przebrani i schowani przed kaprysami aury. Gotowi by uciec ze smaganej mocnymi porywami wiatru doliny do naszej bezpiecznej przystani pod Albertville.