banner daniela marszałka

Colle di Joux

Autor: admin o czwartek 29. sierpnia 2019

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Saint-Vincent (SR33)

Wysokość: 1640 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1091 metrów

Długość: 16,4 kilometra

Średnie nachylenie: 6,7 %

Maksymalne nachylenie: 10,7 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Etap dziewiąty od samego początku miał być dwuczęściowy. Na ostatni dzień zaplanowałem sobie bowiem poranny wypad do Saint-Vincent. W czwartkowe przedpołudnie miałem pokonać dwa wzniesienia wznoszące się ponad tą uzdrowiskową i zarazem rozrywkową miejscowością. Moimi celami były: Col de Joux i Col Zuccore (Tzecore). Na obie przełęcze można też wjechać z Verres czyli od strony Vallee d’Ayas. Niemniej na tą dolinę miałem ambitniejszy pomysł, który to udało mi się zrealizować w środowe popołudnie. Wybrałem zachodnie wspinaczki na Joux i Tzecore, gdyż są one od siebie całkowicie niezależne. Owszem zaczynają się w tym samym mieście, lecz w różnych miejscach i po drodze się z sobą nie stykają. Tymczasem wschodnie podjazdy ku obu tym górskim przeprawom mają wspólny i to niemal 10-kilometrowy, odcinek na dojeździe do Challand-Saint-Anselme. Miasteczko św. Wincentego powstało na lewym brzegu Dory Baltea. W miejscu, gdzie rzeka ta zmienia kierunek ze wschodniego na południowy. W sensie geograficznym leży ono na wschodnim krańcu subregionu określanego jako La Media Valle d’Aosta. Świadectwem bogatych dziejów tego miejsca jest rzymski most nad potokiem Cillian, który niegdyś był elementem drogi konsularnej Via delle Gallie, wybudowanej za czasów pierwszego cesarza czyli Oktawiana Augusta. Współczesna historia tego miasta wiąże się zaś z odkryciem w roku 1770 właściwości terapeutycznych tutejszych wód termalnych (Fons Salutis). Wedle ostatniego spisu z czerwca 2018 roku w gminie Saint-Vincent mieszka tylko 4584 osób. Niemniej w życiu regionu czy nawet całej Italii miasto to odgrywa ważniejszą rolę niż sugerowałaby jego wielkość. Słynie ono ze swego Casino de la Vallee czyli jednego z zaledwie trzech legalnych kasyn działających na terenie Republiki Włoskiej. Dwa pozostałe funkcjonują w Wenecji oraz San Remo. Zresztą za sprawą łagodnego klimatu Saint-Vincent zyskało sobie przydomek „Riviera delle Alpi”, poniekąd upodabniający go do obu słynnych w całym świecie miast.

Saint-Vincent zapisało też piękną kartę w kronikach Giro d’Italia. Bez porównania bogatszą niż regionalna stolica Aosta. Jest ono z pewnością najmniejszą ze wszystkich miejscowości, w których kiedykolwiek zakończył się cały wyścig Dookoła Włoch. Miało to miejsce w sezonie 1987, kiedy to w „La Corsa Rosa” triumfował Irlandczyk Stephen Roche. Owszem pamiętam, iż edycja z roku 1975 skończyło się wjazdem na Passo dello Stelvio, niemniej najwyższa z włoskich przełęczy drogowych to ostatecznie nie miasto 😉 Po raz pierwszy na ulicach Saint-Vincent finiszowano w sezonie 1952, gdy zakończył się tu odcinek osiemnasty rozpoczęty w Cuneo. Triumfował na nim Pasquale Fornara. Była to zresztą pierwsza wizyta Giro w regionie Valle d’Aosta. Pod koniec lat pięćdziesiątych ze zwycięstw etapowych w GdI cieszyli się tu: Mario Baroni (1957), Alfredo Sabbadin (1959) oraz Hiszpan Salvador Botella. Z kolei podczas edycji z roku 1962 w St. Vincent skończyły się aż dwa etapy. Płaski-dziewiętnasty oraz górski-dwudziesty. Ten pierwszy wygrał Giuseppe Sartore, zaś drugi Alberto Assirelli. Rok później jedną ze swych pięciu etapowych wiktorii odniósł tu Vito Taccone. Kolejnym Włochem, któremu pobłogosławił św. Wincenty był zaś w roku 1968 słynny Gianni Motta. Potem Giro zapomniało o tym mieście na całą dekadę. Po czym w sezonie 1979 triumfował tu wybitny belgijski klasykowiec Roger De Vlaeminck. W roku 1985 w jego ślady poszedł inny specjalista od Paris-Roubaix czyli Francesco Moser. Ostatni etapowy finisz, ten anno domini 1987, był zarazem generalnym finałem. Na zakończenie 70. Giro d’Italia rozegrano 32-kilometrową czasówkę na trasie z Aosty do Saint-Vincent. Ten „etap prawdy” (podobnie jak i cały wyścig) wygrał Roche, który o setne części sekundy wyprzedził Niemca Didi Thurau’a oraz o 45 sekund Słowaka Milana Jurco. Bardzo dobrze pojechali nasi specjaliści od samotnej walki z czasem. Lech Piasecki wykręcił czwarty wynik (+ 0:59), zaś Czesław Lang był szósty (+ 1:16). Tym razem St. Vincent nie było szczęśliwe dla Włochów, bowiem zabrakło ich w top-10 etapu, zaś w „generalce” najlepszy z nich (Flavio Giupponi) był ledwie piąty.

Jak z tego wynika etapy Giro 11-krotnie kończyły się na „Alpejskiej Riwierze”. Trzeba przy tym dodać, iż jeszcze częściej, bo aż 17 razy  zaczynano je w Saint-Vincent. Sprzyjało temu bogate zaplecze hotelowe tego miasteczka. Dlatego niekiedy organizatorzy wyścigu Dookoła Włoch wyznaczali tu start etapu, choć poprzedniego dnia finiszowano gdzie indziej. By nie być gołosłownym wspomnę tylko ostatnie przykłady takich decyzji czyli etap do Sestriere z GdI 2015 czy ten do Courmayeur z roku 2019. Miasto św. Wincentego gościło zresztą nie tylko Giro d’Italia, lecz również Tour de France. Podczas zdominowanej przez Fausto Coppiego i Gono Bartalego edycji 1949 rozpoczął się w nim 265-kilometrowy etap do szwajcarskiej Lozanny. Dziesięć lat później w Saint-Vincent zakończył się osiemnasty odcinek „Wielkiej Pętli” ze startem na Col du Lautaret, który prowadził przez przełęcze: Galibier, Iseran i Petit Saint-Bernard. Najszybciej z 6-osobowej grupki finiszował tu superczasowiec i zarazem ówczesny mistrz świata Włoch Ercole Baldini. Lider Hiszpan Federico Bahamontes odparł zaś ataki skłóconych ze sobą francuskich asów. Nazajutrz peleton TdF ruszył stąd na 251-kilometrową trasę kolejnego górskiego etapu, który przez Szwajcarię wiódł do mety we francuskim Annecy. Jeśli chodzi o wyścig Giro delle Valle d’Aosta to w ostatnich dwóch dekadach tylko raz odwiedził on „Alpejskie Monako”. W sezonie 2007 zakończył się tu szósty i zarazem ostatni etap tej imprezy. Kluczowym fragmentem tego górskiego odcinka był zachodni podjazd na Col de Joux. Ten sam, z którym miałem się właśnie zmierzyć. To na nim skuteczny atak przeprowadził Alex Norberto Cano Ardila. Kolumbijczyk wygrał w Saint-Vincent z przewagą aż 2:31 nad Włochem Vincenzo Ianniello, któremu odebrał koszulkę lidera. Kolarz z Andów trzy dni wcześniej triumfował też na mecie w Gressoney-la-Trinite. Tym niemniej choć latem 2007 roku zawojował Dolinę Aosty, to w przeciwieństwie do wielu swych rodaków nie zrobił później kariery w peletonie zawodowym. O ironio lepiej od niego dał się w nim poznać ostatni w „generalce” tamtej GdVA Belg Jurgen Roelandts.

Col de Joux na łamach „Passi e Valli in Bicicletta – 20” reklamowano jako jeden z najpiękniejszych podjazdów w Dolinie Aosty. Zielony i dobrze nasłoneczniony. Prowadzący przez lasy i ukwiecone łąki. Z widokami na zachód sięgającymi aż po Monte Bianco. „Obraz szczęścia i harmonii”, że zacytuję autora. Wymiary zachodniego podjazdu podałem już na wstępie. Jeśli chodzi o skalę trudności to w książce otrzymał on notę „3”, zaś od cyclingcols 732 punkty. Jak dla mnie to klasyczne wzniesienie pierwszej kategorii. Budzące szacunek, acz nie trwogę. Wschodni podjazd na Joux jest nieco bardziej wymagający. Ma długość 22,5 kilometrów ze średnim nachyleniem 5,6% oraz przewyższenie 1256 metrów. Pierwsze 16,6 kilometra prowadzi przez Valle d’Ayas. Po wyjeździe z niej pierwsze 400 metrów to kontynuacja łagodnego zjazdu z Brusson, zaś ostatnie 5,5 kilometra od mostu nad potokiem Evançon to umiarkowany podjazd o średniej 6,6%. Ta wspinaczka została oceniona na „4 z minusem” oraz 828 punktów. Col de Joux w obu postaciach jak na razie 7 razy pojawiła się na trasach Giro d’Italia. Biorąc pod uwagę skąd-dokąd prowadziły poszczególne etapy z jej udziałem można zakładać, że większą popularnością cieszył się na Giro podjazd wschodni. Wykorzystano go najprawdopodobniej pięć razy. Z pewnością od tej strony podjeżdżano przy ostatniej okazji czyli w 2012 roku. Na etapie czternastym prowadzącym z Cherasco do stacji Breuil-Cervinia, kiedy na Joux pierwszy zameldował się Czech Jan Barta. Przełęcz ta zadebiutowała na GdI równo pół wieku wcześniej. Na dwudziestym (przedostatnim) odcinku z roku 1962. Start i metę tego etapu wyznaczono w Saint-Vincent, zaś na przełęcz Joux wjeżdżano dwukrotnie tj. zaraz po starcie i tuż przed metą. Za pierwszym razem zdobył ją Hiszpan Angelino Soler, a za drugim Alberto Assirelli. W sezonie 1964 na etapie do Bielli jako pierwszy wjechał na nią Arnaldo Pambianco. W 1968 znakomity Hiszpan Julio Jimenez. W 1970 na etapie do Aosty Italo Zilioli. Natomiast w trakcie edycji z roku 1987, na dzień przed kończącą cały wyścig czasówką do Saint-Vincent, jechano tędy do stacji Pila nad Aostą. Premię górską wygrał tu wówczas Massimo Ghirotto.

Miałem wystartować z zachodniej części miasta, w okolicy Grand Hotel Billia. Okazałego gmachu z czasów „Belle Epoque”, wybudowanego w 1908 roku. Tym niemniej samochód „porzuciłem” nie na Viale Piemonte, lecz w wyżej położonej dzielnicy Les Moulins. Dlatego na linię startu musiałem się cofnąć 800 metrów. Wystartowałem o godzinie 8:20 przy umiarkowanej temperaturze 17 stopni. Na trasie wahała się ona na poziomie od 15 do 18, zaś na przełęczy osiągnęła 16. Półkilometrowy początek był dość sztywny, lecz kolejne 300 metrów na dojeździe do „mojego” parkingu już łagodniejsze. Następnie po 300-metrowym zjeździe wjechałem na Viale IV Novembre. Jadąc tą aleją dojechałem do wirażu, na którym minąłem bramę wjazdową do Terme di Saint-Vincent (1,9 km). Z centrum Saint-Vincent do owych łaźni dojechać można nie tylko szosą SR33, lecz także funikularem czyli kolejką linowo-terenową oddaną do użytku już w 1900 roku. Do połowy trzeciego kilometra nachylenie podjazdu było umiarkowane. Ogółem pierwsze 2,5 kilometra tego wzniesienia ma średnie nachylenie tylko 4,8%. Kolejne segmenty były już trudniejsze, acz bez szczególnie stromych odcinków. Jeśli chodzi o stromiznę 500-metrowych sektorów to miałem do pokonania dwa o nachyleniu ponad 9% i pięć o wartości co najmniej 8%. Chwilowy „maks” sięgnąć miał 11%. Pod koniec trzeciego kilometra w końcu wyjechałem z Saint-Vincent. Kolejną miejscowością na tym szlaku była Moron (4,1 km). Na jedenastym zakręcie minąłem zjazd ku wiosce Perriere (5,4 km). Natomiast pod koniec siódmego kilometra przejechałem przez Grun (6,7 km), gdzie znajduje się Sanktuarium Niepokalanej. Za tą wioską droga skręciła na południe i doprowadziła mnie do Salirod (8,1 km). W połowie dziewiątego kilometra minąłem anteny państwowej stacji RAI. Według stravy segment o długości 6,43 kilometra „Terme – Salirod” przejechałem w 26:28 (avs. 14,6 km z VAM 1052 m/h). Moim zdaniem to akurat przesadny optymizm tego programu. Był to raczej dystans 6,1 kilometra z przewyższeniem 439 metrów, który pokonałem ze średnią prędkością 13,8 km/h oraz VAM 995 m/h.

Starałem się jechać w dobrym tempie, lecz zachowując umiar. Wszak musiałem zachować nieco energii na sprawne pokonanie drugiego podjazdu. Tym razem, inaczej niż w niedzielę, nie mogłem liczyć na sjestę pomiędzy dwiema górami. Dokładnie po 9 kilometrach zmieniłem kierunek jazdy na północny i po kolejnych 300 metrach dojechałem do miejsca, w którym miałem ostatnią okazję na ewentualną zmianę planu. Na prawo odchodziła stąd droga SR7 di Eresaz, która na wysokości osady Ravet łączy się z zachodnim podjazdem na Col Tzecore. Pojechałem jednak dalej drogą nr 33 i niebawem pokonałem najtrudniejszy na całym wzniesieniu półkilometrowy sektor o wartości 9,4%. Na początku dwunastego kilometra przejechałem przez dwie części wsi Rhun czyli Petit i Grand. Na kilometrze trzynastym było więcej cienia z uwagi na osłonę lasu. Niemniej o tej porze dnia słońce nie dokazywało jeszcze na tyle, by miało to zbawcze znaczenie. Pod koniec czternastego kilometra przejechałem przez wieś Amay (13,7 km). Natomiast kilkaset metrów dalej minąłem kościółek o dość oryginalnym kształcie czyli Santuario Caduti per la Liberta (14,3 km). Stąd miałem już niespełna dwa kilometry do końca wspinaczki. Okazała się ona nieco krótsza niż w książkowej teorii. Na ostatnim kilometrze najpierw minąłem osiedle wypoczynkowe Les Pleiades (15,3 km). Natomiast w samej końcówce boczną dróżkę do Pallu (15,9 km), gdzie znajduje się niewielki ośrodek narciarski z dwoma wyciągami na północnym zboczu góry Testa Comagna (2105 m. n.p.m.). Zatrzymałem się po przejechaniu 16,18 kilometra w czasie 1h 06:40 (avs. 14,6 km/h). Najdłuższy z oficjalnych segmentów stravy czyli „Cronoscalata Col de Joux” o długości 14,5 kilometra, zaczynający się na wysokości stacji termalnej, pokonałem w 1h 00:19 (avs. 14,4 km/h). Według moich danych wykręciłem tu VAM 1001 m/h. Drewniane tablice na przełęczy już witały mnie w gminie Brusson. Natomiast na lewo od głównej szosy odchodziła dróżka do nieco wyżej położonej restauracji Brean. Na Col de Joux zabawiłem niespełna 10 minut. Przed południem miałem, bowiem jeszcze jedno bojowe zadanie do wykonania.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/2668551517

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/2668551517

ZDJĘCIA

20190829_054

FILMY

VID_20190829_093100

VID_20190829_094350

VID_20190829_102134