banner daniela marszałka

Mont Caro

Autor: admin o niedziela 10. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Els Reguers T-342

Wysokość: 1436 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1349 metrów

Długość: 18,8 kilometra

Średnie nachylenie: 7,2 %

Maksymalne nachylenie: 15 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Po pierwszej „robocie” kawa wypita na tarasie przed restauracją Can Vila była czystą przyjemnością. Niemniej ta sjesta nie mogła trwać długo. Przed zmrokiem mieliśmy pokonać jeszcze jeden kataloński podjazd. W dodatku na przeciwległym krańcu tego tego regionu. Wśród hiszpańskich wspólnot autonomicznych Katalonia jest szósta pod względem powierzchni. Niemniej to spory kawał ziemi (przeszło 32 tysiące km2). Z naszych województw większe jest tylko mazowieckie. Tymczasem w to niedzielne popołudnie musieliśmy przemierzyć ją całą z północy na południe. Do przejechania między podnóżami obu wzniesień mieliśmy aż 321 kilometrów. Na nasze szczęście jakieś 90% tego dystansu mogliśmy „połknąć” korzystając z autostrady AP-7. Tak czy owak czekał nas przeszło trzygodzinny przejazd, więc około trzynastej zawinęliśmy się do samochodu by ruszyć w kierunku Tortosy. Transfer przebiegł sprawnie. Po drodze tylko jeden krótki przystanek wywołany pochopnym alarmem kontrolki. Ciśnienie w oponach się zgadzało, więc można było gnać dalej. Zmierzając ku delcie rzeki Ebro minęliśmy stolice trzech katalońskich prowincji czyli kolejno: Gironę, Barcelonę i Tarragonę. Na zjeździe nr 40 rozstaliśmy się z Autopista de la Mediterrania by skorzystać z regionalnej drogi C-42. Naszym celem była Mont Caro. Najwyższy szczyt w masywie Ports de Tortosa-Beseit. To wapienne pasmo leży na północno-wschodnim krańcu długiego na przeszło 500 kilometrów łańcucha Gór Iberyjskich (Sistema Iberico). Podobnie jak w przypadku Mare de Deu del Mont tu również po szosie można wjechać niemal na wierzchołek góry.

Zgodnie z profilem nasz drugi podjazd mogliśmy zacząć w miasteczku Roquetes, sąsiadującym ze wspomnianą już Tortosą. Tym niemniej darowałem nam wstępny odcinek na drodze T-342. Postanowiłem, że wystartujemy z miejsca, gdzie zaczyna się biegnąca prosto na zachód Carretera dels Ports. Przesłanki tej decyzji były dwie. Znikome nachylenie początkowego sektora oraz relatywnie późna pora dnia. Warto było zacząć tą wspinaczkę z poziomu niespełna 90 metrów n.p.m. by zaoszczędzić nieco czasu. Wciąż pozostało nam do podjechania blisko 19 kilometrów. Dystans bardzo podobny do tego z Santuari MDM, lecz tym razem w pionie musieliśmy pokonać aż 1350 metrów. Przeszło czterysta więcej niż przed południem. Mont Caro jest nie tylko najwyższym wzniesieniem pasma Ports de Tortosa-Beseit, ale też całej prowincji Tarragona. Na tej części podjazdu, który pozostał nam do pokonania można wyróżnić cztery sektory. Pierwszy niemal 5-kilometrowy o przeciętnej ledwie 3,8%. Drugi ciężki i długi o długości 9 kilometrów i średniej 8,4%. Trzeci to krótki przerywnik między dwoma trudnymi segmentami. Raptem 1300 metrów ze zmiennym, acz ogólnie łagodnym nachyleniem. Na sam koniec trzeba zaś jeszcze 3,7 kilometra ze stromizną 9%. Według strony „cyclingcols” to najtrudniejsza kolarska góra w Katalonii. Na liście rankingowej z „climb finder” premia górska numer trzy, albowiem wyżej wyceniono jeden z wjazdów na Coll de Pradell oraz wspinaczkę pod Alt de Montnou. W każdym razie oba te źródła wyceniają Mont Caro wyżej niż Turo de l’Homme. To znaczy podjazd który był najtrudniejszym spośród zaliczonych przeze mnie i Rafała w trakcie naszej wyprawy z roku 2016.

Mont Caro jest górą znaną z wyścigu Dookoła Katalonii. W programie wiekowej Volta a Catalunya pojawiła się czterokrotnie. Po raz czwarty w minionym sezonie. Tym niemniej trzeba zaznaczyć, iż „profi” nie ścigają się tu do najwyższego punktu szosowej drogi. Organizatorzy katalońskiej Volty lokują finisze swych górskich odcinków około 5 kilometrów przed szczytem. Na wysokości nieco ponad 1000 metrów n.p.m. w miejscu znanym jako Mirador del Portell. Na końcu wspomnianego przeze mnie 9-kilometrowego sektora. Góra w tej postaci zadebiutowała na VaC w sezonie 1985. Wygrał wówczas Kolumbijczyk Alirio Chizabas, który o sekundę wyprzedził Hiszpana Vicente Beldę. Ten drugi utrzymał prowadzenie w wyścigu, lecz stracił je na późniejszej czasówce. Za ich plecami trzeci Robert Millar nadrobił 18 sekund nad czwartym Seanem Kellym. Było to o tyle istotne, iż ostatecznie Szkot wygrał ów wyścig z przewagą ledwie 3 sekund nad Irlandczykiem. W roku 1991 znów triumfował tu Kolumbijczyk. Tym razem słynny Luis Herrera, który o 12 sekund wyprzedził Hiszpana Pedro Delgado. Piąty ze stratą 27 sekund finiszował liderujący po czasówce wokół Tarragony wielki Miguel Indurain. „Big Mig” bez trudu obronił koszulkę lidera i tym samym kilka tygodni po swym pierwszym triumfie w Tour de France po raz drugi w karierze wygrał też Volta a Catalunya. Na kolejną wizytę peletonu VaC w tym miejscu trzeba było czekać do roku 2017. Doszło wtedy do batalii wielkich asów. Zwycięsko wyszedł z niej Alejandro Valverde, który o 13 sekund wyprzedził Chrisa Froome’a i Alberto Contadora. „Balaverde” objął prowadzenie w tym wyścigu. W owej edycji wygrał aż trzy odcinki i generalkę z przewagą ponad minuty nad Contadorem. Podobnie jak dla Induraina było to dla niego wówczas drugie z trzech zwycięstw w katalońskiej Volcie.

Nasza góra w swej skróconej postaci czyli pod hasłem Lo Port była areną emocjonującego spektaklu także w 2023 roku. W końcówce piątego etapu zażarty pojedynek stoczyli lider i wicelider po czterech odcinkach czyli Primoz Roglic i Remco Evenepoel. Na starcie w Tortosie obaj mieli ten sam czas. Belg na ostatnim kilometrze zaatakował, lecz Słoweniec skutecznie go skontrował i ostatecznie wygrał z przewagą 6 sekund nad młodszym rywalem. Niewiele ustępował im Portugalczyk Joao Almeida. Na mecie trzeci ze stratą 12 sekund. Co ciekawe czwarty podobnie jak w sezonie 2017 był tu Katalończyk Marc Soler. Tym razem do triumfatora stracił 28 sekund, przed sześcioma laty 25. Zatem znów na ojczystej ziemi nieco mu zabrakło do „wielkiej trójki”. Niespełna pół roku po herosach światowego peletonu u stóp Mont Caro stanął nasz skromny oddział. Zawczasu wypatrzyłem w necie miejsce, gdzie można było się rozpakować. Był nim wielki parking przy Carrer de l’Espigol na obrzeżach osiedla domków jednorodzinnych powstałego nieopodal miejscowości Els Reguers. Oddalony ledwie pół kilometra od rozdroża, z którego chcieliśmy wystartować. Gdy ruszyliśmy pod górę było już dobrze po wpół do siedemnastej. Tym niemniej wciąż ciepło, bo mój licznik zanotował o tej porze 30 stopni. Przy czym niebo nad górami Ports de Tortosa-Beseit było dość mocno zachmurzone. Pierwsza kwarta podjazdu jak należało się spodziewać  dość łatwa, a przy tym monotonna. Długi odcinek prościutko na zachód przy co najwyżej umiarkowanym nachyleniu. Szosa na pierwszych dwóch kilometrach biegła w terenie zamieszkanym. Następnie poprzez gaj oliwny. Przejechaliśmy ten sektor we trójkę ze średnią ponad 21 km/h. Peleton VaC ten łagodny wstęp „przeleciał” w tempie 33 km/h.

Pod koniec piątego kilometra droga zatoczyła szeroki łuk w lewo, po którym zaczęła się wspinaczka z prawdziwego zdarzenia. Po 14-minutowej rozgrzewce trzeba się było zabrać do intensywniejszej pracy. Zmiana rytmu jazdy była dość gwałtowna. Już pierwszy kilometr środkowego sektora miał mieć średnią 8,3%, zaś drugi nawet 9,5%. Szybko, bo w połowie szóstego kilometra wjechaliśmy na teren Parc Naturals dels Ports. To utworzony w 2001 roku chroniony obszar przyrodniczy o powierzchni 350,5 km2. Droga nadal szła na zachód, lecz bardziej krętym szlakiem niż na pierwszych kilometrach. Wysokie procenty dość szybko dały znać o sobie. Rafał został w tyle. Ja musiałem się mocniej starać by dotrzymać kroku Adrianowi. Góra dyktowała twarde warunki. Jedynie na dziewiątym kilometrze było nieco luźniej. Pod koniec dziesiątego kilometra minęliśmy punkt widokowy Mirador del Cargol, zaś trzysta metrów dalej na wierzchołku samotnej skały dostrzegliśmy rzeźbę koziorożca. W tym dniu „ubranego” w katalońską flagę pro-niepodległościową, która obok tradycyjnych pasów w kolorach złotym i czerwonym ma jeszcze białą gwiazdę na tle niebieskiego trójkąta. Po jedenastu kilometrach wjechaliśmy między chmury. Miejscami widoczność była mocno ograniczona. Pod koniec dwunastego kilometra zaczął się bardzo kręty odcinek z sześcioma wirażami na dystansie ledwie kilometra. Zbliżaliśmy się do wyścigowej mety. Nachylenie spadło do około 7%. Po około 58 minutach od startu minęliśmy Mirador del Portell. Ciężki sektor pokonaliśmy w 44:11 z VAM około 1000 m/h. Rafał stracił do nas blisko 4 minuty. Ze stravy można się dowiedzieć jak mocno pojechali tu uczestnicy Volty. Strasznie tu pocisnęli. Pierwsza czternastka wspinała się w tempie co najmniej 1800 m/h, z czego wielka trójka nieznacznie przekroczyła poziom 1900 m/h!

Niemniej oni w tym miejscu mieli już po zawodach. My musieliśmy przejechać dalsze pięć kilometrów. Tuż przed końcem stromego sektora zauważyłem „oskarżycielskie” napisy pod adresem UCI. Wymalowane zapewne przez kibiców kolumbijskich, fanów pauzującego w tym roku Nairo Quintany. W połowie czternastego kilometra teren złagodniał. Na szosie było nieco rozsypanego żwirku, więc trzeba było uważać. Tuż przed wjazdem na finałowy odcinek była też chwila zjazdu. Po przebyciu 14,9 kilometra należało odbić w lewo by wjechać na węższą dróżkę, która stromym i krętym szlakiem z dwunastoma zakrętami zawiodła nas na szczyt góry. Ta końcówka przypominała nam finał wspinaczki pod Mont Vial we francuskich Alpach Nadmorskich. Łatwo nie było, ale zmęczyliśmy ów odcinek w nieco ponad 21 minut jadąc ze średnią prędkością 10,5 km/h. Dojechaliśmy do końca szosy, a potem jeszcze ciut dalej. Chodnikiem aż po taras widokowy. Niestety tego popołudnia widoki z niego były wielce enigmatyczne. Wierzchołek góry wraz ze swymi antenami oraz maryjną kapliczką tonął w chmurach i momentami mało co było widać. Cały podjazd pokonaliśmy 1h 25:57 (avs. 13 km/h) z VAM 941 m/h. Rafał zameldował się na mecie dokładnie po 10 minutach. Napotkani strażnicy górscy zrobili nam trójkowe zdjęcie pod szczytem. Gdy zaczęliśmy zjazd była już godzina 18:20. Niestety w drodze powrotnej napotkaliśmy więcej chmur niż przejaśnień. Tym samym nie sposób było uwiecznić na zdjęciach piękna tej góry. Po kolejnej godzinie dotarłem na parking. Na koniec dnia musieliśmy pokonać autem 22 kilometry dzielące nas od bazy noclegowej w El Lligallo del Ganguil. Udało się dotrzeć przed zmierzchem. Program dnia był napięty, ale udało się go sprawnie zrealizować.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9824135436

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9824135436

MONT CARO by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9823507132

MONT CARO by RAFA

https://www.strava.com/activities/9823358452

ZDJĘCIA

Mont-Caro_58

FILM