banner daniela marszałka

Archiwum: '2022b_Karyntia' Kategorie

Grosser Speikkogel

Autor: admin o 30. sierpnia 2022

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Maildorf (L140, L149 Koralpenhohenstrasse)

Wysokość: 2124 metry n.p.m.

Przewyższenie: 1662 metry

Długość: 15,3 kilometra

Średnie nachylenie: 10,9 %

Maksymalne nachylenie: 17 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

We wtorek około południa mieliśmy już opuścić gościnne progi gospodarstwa rodziny Schilcher. To znaczy ruszyć na zachód, by przed wieczorem dotrzeć do środkowej Karyntii i „zainstalować się” w bazie nr 2 na terenie miejscowości Arriach. Wcześniej jednak trzeba było „uświetnić” nasz krótki pobyt w rejonie Wolfsbergu wjazdem na Grosser Speikkogel. Niemal na sam wierzchołek owej góry wznoszący się 2140 metrów n.p.m. Ten najwyższy szczyt górskiej grupy Koralpe można zdobyć na rowerze szosowym, ale ile zdrowia trzeba zostawić w drodze do tego celu ten tylko wie kto tego dokonał. Szosa dociera tu na poziom aż 2124 metrów n.p.m. Wyżej trzeba już podejść „z buta”. Na szczycie tej góry od roku 1948 stoi krzyż ze zdaniami: „Pozostań wierny swojej ojczyźnie” z jednej oraz „Karyntia wolna i niepodzielna” z drugiej strony. Jeszcze bardziej wyrazistym zwieńczeniem Wielkiego Speikkogla są zamontowane w latach 1976-80 dwa wojskowe radary systemu „Złoty Kaptur” czyli RAT-31S i RAT-31DL. Zdolne do wykrycia samolotów z odległości 450-500 kilometrów. Okolica ta służy też cywilom. Na pobliskim Steinschneider (2070 m. n.p.m.) stoją anteny stacji radiowo-telewizyjnej. Rzecz jasna musiał tu też powstać ośrodek narciarski. Obejmuje on tereny na wysokościach od 1510 do 2070 metrów n.p.m. Ma 18 kilometrów tras zjazdowych obsługiwanych przez 5 wyciągów, w tym krzesełkową Burgstallofen Bahn. Stacja jest nieduża, lecz ma w swej ofercie trasę slalomową z homologacją FIS. Przede wszystkim jednak to świetne tereny na piesze wędrówki. Widoki stąd sięgają szczytów: Gleinalpe, Sauaple, Seetaler Alpen i Packalpe czyli pozostałych grup pasma Lavanttaler Alpen. Natomiast przy dobrej pogodzie można objąć wzrokiem także Karawanki i Alpy Julijskie (na południu) lub Alpy Ennstalskie i Niskie Taury (na północy).

Morderczy podjazd na Grosser Speikkogel zaczyna się w Maildorf. Wiosce leżącej niespełna 4 kilometry na południe od powiatowego miasta Wolfsberg. Wspinaczka ta biegnie początkowo drogą L149 znaną jako Koralpenhohenstrasse, zaś powyżej stacji narciarskiej Koralpe nieco węższą dróżką o wciąż asfaltowej nawierzchni. To bez wątpienia jedna z najbardziej wymagających kolarskich wspinaczek jakie można zaliczyć na drogach Europy. W bazie danych z „cyclingcols” ujęto tylko pięć trudniejszych wzniesień, przy czym trzy z nich to różne wersje tego samego (niebotycznego) podjazdu na Pico Veleta. Dwa pozostałe to: Oscheniksee w zachodniej Karyntii oraz Passo della Forcella czyli straszna, acz mało znana sąsiadka Monte Zoncolan z Ovaro. Jako, że żadnej z nich jak dotąd nie poznałem to Grosser Speikkogel zapowiadał się na najcięższą premię w mojej „karierze” górskiego cykloturysty. Przy czym ten osąd zależy już od przyjętych reguł punktacji. Według „archivio salite” moje top-3 po tej wyprawie to: Hochwurtenspeicher, Grosser Speikkogel i Edelweissspitze. Podium rodem z „cyclingcols” to z kolei: Grosser Speikkogel, Hochwurtenspeicher i Prato Maslino. Natomiast moje „pudło” na bazie danych z „climb finder” wygląda tak: Colle delle Finestre, Grosser Speikkogel i Hochwurtenspeicher. Najwyraźniej autorzy tej trzeciej strony dają dodatkowe punkty za trudy wspinaczki po szutrowej nawierzchni. Jak widać nasza wtorkowa góra uzyskała bardzo wysokie noty w każdym tego typu rankingu. Nie bez przyczyny. Na czym więc polega jej trudność? Otóż przede wszystkim ma ona bardzo wysoką stromiznę rozciągniętą na całkiem sporym dystansie. Wzniesienie to ma długość przeszło 15 kilometrów przy średniej niemal 11%.

Niech się schowają najbardziej strome podjazdy znane z tras Wielkich Tourów. To jest Mortirolo, Angliru czy Zoncolan, które to nad „królem” Koralpe górują jedynie większą chwilową (czytaj maksymalną) stromizną. Na Grosser Speikkogel nie ma 20%-owych ścianek. Maksimum z czym trzeba się tu zmierzyć to nachylenie rzędu 16-17%. Niemniej mało jest w świecie gór, gdzie stromizny o dwucyfrowej wartości utrzymują się na tak długim dystansie. Według „cyclingcols” aż 11,2 kilometra z tej wspinaczki trzyma na poziomie co najmniej 10%. Jeśli wierzyć wyliczeniom autora tej strony to wcześniej przejechałem jedynie dwa podjazdy mające więcej odcinków tego rodzaju tzn. Finestre (11,9 kilometra) oraz Edelweissspitze (11,3 kilometra). Przy czym „najgorsze” było jeszcze przed nami, bowiem na Hochwurtenspeicher miało na nas czekać aż 12,1 kilometra dystansu o tak wygórowanych wartościach. Jeśli chodzi o Grosser Speikkogel to wspomnieć też można, iż najtrudniejszy kilometr tego wzniesienia ma średnio 13,6%, zaś najcięższy 5-kilometrowy sektor aż 12,2%. Na całej ponad 15-kilometrowej wspinaczce są tylko dwa kilometrowe odcinki o średniej poniżej 10%. To znaczy pierwszy o przeciętnej ledwie 6% oraz dziesiąty ze średnią 8%. Poza tym mamy tu cztery sektory z wartością 10%, pięć na poziomie 11%, trzy rzędu 12%, no i ten najtrudniejszy 13%-owy. Z grubsza jest to czwarty kilometr od końca czyli pierwszy za szlabanem powyżej stacji Koralpe. Dodajmy jeszcze, że ta góra ma 1664 metry przewyższenia, a zatem pokonując ją z prędkością pionową (VAM) na przyzwoitym poziomie 1000 m/h spędzimy na niej około 100 minut. Na podjeździe tak długim przydałoby się mieć jakieś miejsca na odsapnięcie. Tymczasem tu po opuszczeniu Maildorf mamy ku temu tylko jedną okazję. Pod koniec dziesiątego kilometra, w lasku za osadą Waldrast.

Tego typu „bestia” czaiła się dosłownie za progiem naszego domu. Mieszkaliśmy w tych dniach przy Koralpenhohenstrasse, zaś okna naszych sypialni wychodziły na pewien odcinek tej stromej drogi. Nie można było zapomnieć o tym co nas tu czeka. Natomiast przedsmakiem owych wrażeń były codzienne dojazdy samochodem do naszej bazy noclegowej. Tak ten sobotni w poszukiwaniu lokalu. Jak również dwa kolejne w drodze powrotnej z górskich wojaży. We wtorek pierwszy raz w trakcie tej podróży mieliśmy wjechać na wysokość ponad 2000 metrów n.p.m., a przy tym niemal pół kilometra wyżej niż w niedzielę czy poniedziałek. Do takiej wycieczki przydałaby się wyborna pogoda i na szczęście taka się nam trafiła. Było słonecznie i dość ciepło. Około godziny dziewiątej mieliśmy przyjemną temperaturę 22 stopni. Parę minut wcześniej wyjechaliśmy z gospodarstwa Schilcherów by najpierw zjechać 1900 metrów do podnóża wzniesienia na styku naszej ścieżki z drogą L140. Na tym odcinku zrobiłem kilka foto-przystanków, bowiem późniejszy zjazd ze szczytu mieliśmy skończyć w miejscu naszego zakwaterowania. Tym samym nie miałbym już równie dobrej okazji by udokumentować wstępny fragment tego wzniesienia. Na samym dole strzeliłem jeszcze parę fotek, po czym wzięliśmy się do roboty. Pierwsze kilkaset metrów tego podjazdu zupełnie nie oddaje jego prawdziwego charakteru. Dopóki jedzie się między gospodarstwami należącymi do mieszkańców Maildorf szosa wznosi się ledwie zauważalnie. Dopiero na wylocie z wioski nachylenie staje się odczuwalne, zaś pierwsza naprawdę stroma ścianka zaczyna się po zakręcie w prawo jakieś 850 metrów od startu.

Oczywiście na tak stromym wzniesieniu nie miałem najmniejszych szans by utrzymać tempo Adriana. Tym samym nie podjąłem walki na dwa fronty. Wystarczająco trudnym przeciwnikiem była sama góra. Na dojeździe do pierwszego wirażu wrzuciłem przełożenie 34/28 i postanowiłem się go trzymać na tyle długo, na ile dam radę. W zanadrzu miałem jeszcze tryb 32. Powiedzmy na „czarną godzinę”. Do połowy drugiego kilometra prowadził bardzo stromy odcinek przez las. Potem wjechałem między łąki, na których stoi posiadłość naszych gospodarzy. Pod koniec drugiego kilometra minąłem znajome budynki, ale oddech miałem równy, więc nie w głowie był mi zjazd do boksu. Jeszcze chwila w terenie odsłoniętym, po czym kolejny wjazd do lasu. Tym razem na cały kilometr. Pod koniec trzeciego kilometra wjechałem do Rieding. Największej wioski na tym szlaku, zamieszkanej przez blisko 300 osób. Powitał mnie tu kościółek pod wezwaniem św. Oswalda. Przez chwilę zrobiło się luźniej, lecz gdy tylko minąłem teren zabudowany znów musiałem sobie radzić z dwucyfrową stromizną. Na czwartym kilometrze minąłem dwa kolejne wiraże, zaś na początku piątego przejechałem na lewy brzeg potoku Steinerbach. Kolejny kręty odcinek zawiódł mnie po kolejnym kilometrze w rejon domków skupionych wokół górskiego hotelu Wolfgruber. Podobne osady letniskowe napotkałem jeszcze na ósmym i w pierwszej połowie dziewiątego kilometra. Waldrast ma nawet swoją Kapelle Maria Schnee czyli kaplicę Matki Boskiej Śnieżnej. Na dziesiątym kilometrze w końcu kilkaset metrów autentycznego luzu, a nawet drobny zjazd na dojeździe do dolnej stacji kolejki krzesełkowej. Byłem już prawie w Koralpe, ale żeby dotrzeć do tego ośrodka musiałem jeszcze mocno popracować na kolejnym kilometrze. Dojechawszy do Schizentrum Koralpe należało skręcić ostro w prawo i niejako na zapleczu stacji poszukać węższej dróżki wiodącej niemal na sam szczyt Grosser Speikkogel.

Zastanawiałem się czy w ogóle będzie ona dla nas dostępna. Przygotowując się do tego wyjazdu przeczytałem bowiem, iż często jest zamknięta dla wszelkiego ruchu kołowego, za wyjątkiem pojazdów upoważnionych. Jednak w dniu naszej wspinaczki nie było kłopotu z wjazdem na górny sektor. Nikt nie był zdziwiony naszą obecnością na nim. Może jedynie zdumiony śmiałością tego wyczynu. Owszem trzeba było ominąć opuszczony szlaban, na czym straciłem jakieś pół minuty. Niemniej poza tym droga wolna, choć piekielnie stroma. Szczególnie na pierwszym kilometrze za ową barierką. Gdy się z nim uporałem wyjechałem ponad górną granicę lasu i wkrótce dostrzegłem pasące się na górskiej hali konie. Do szczytu brakowały mi jeszcze 3 kilometry. Mniej więcej w połowie tego odcinka minąłem stojące na wysokości 1966 metrów n.p.m. schronisko Koralpenhaus. Jeszcze dwa zakręty i za plecami zostawiłem maszty stojące na szczycie Steinschneider. Do mety pozostał tylko ostatni kilometr. Niemal prosty odcinek, acz ze zmiennym nachyleniem. Nie brakło na nim kilkunastoprocentowych ścianek. Jeszcze trochę wysiłku i w końcu upragniona meta na małym placu w cieniu rzucanym przez wielką kopułę jednego z radarów. Swoją drogą ta „wielka jasna kula” miała wzór niczym łatki futbolówki. Żartowaliśmy więc, że to jakaś tajna siedziba FIFA postawiona za brudne pieniądze z Rosji czy Kataru. Adek dotarł na szczyt dobre 10 minut wcześniej. Wykręcił na tej górze czas 1h 28:17 (avs. 10,3 km/h). Ja potrzebowałem na to 1h 39:27 (avs. 9,2 km/h). Odnosząc te wyniki do przewyższenia 1664 metrów można powiedzieć, że mój kompan wycisnął tu VAM na poziomie 1131 m/h, zaś ja uzyskałem wynik 1004 m/h. Mogłem być potrójnie zadowolony ze swej postawy. Primo, że w ogóle wjechałem. Secondo, iż zrobiłem to praktycznie bez przystanku. Terzo w całkiem niezłym stylu. No i do końca z trybem 28 na kasecie.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/7727291451

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/7727291451

GROSSER SPEIKKOGEL by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/7724204593

ZDJĘCIA

Speikkogel_01

FILM

Napisany w 2022b_Karyntia | Możliwość komentowania Grosser Speikkogel została wyłączona

Koglereck

Autor: admin o 29. sierpnia 2022

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Lavamund (B80, B69)

Wysokość: 1356 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 997 metrów

Długość: 10,6 kilometra

Średnie nachylenie: 9,4 %

Maksymalne nachylenie: 15 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Godzinę po zjeździe z Weinebene byliśmy już gotowi by ruszać na Koglereck. W tym czasie należało się spakować do auta, przejechać przeszło 30-kilometrowy dystans dzielący Sankt-Gertraud od Lavamund, po czym wypakować się u podnóża drugiej góry. Pierwszą część tego transferu pokonaliśmy drogą B70. Przed Wolfsbergiem warto było wpaść na autostradę A2, którą to należało opuścić na zjeździe Sankt-Andra. Potem już tylko jazda lokalnymi drogami czyli L185 i w samej końcówce L80. Wybraliśmy się na południowo-wschodni kraniec Karyntii pod samą granicę ze Słowenią. Ku miejscu gdzie Lavant uchodzi do znacznie dłuższej Drawy (niem. Drau). Ta druga będąca, przynajmniej w języku polskim, imienniczką naszej rzeki z Pomorza Zachodniego to ciekawy przypadek. Swe źródła ma nieopodal Innichen (wł. San Candido) czyli w Południowym Tyrolu. Następnie płynie przez południową Austrię, północno-wschodnią Słowenię i Chorwację, na sporym odcinku wyznaczając jej granicę z Węgrami. Uchodzi zaś do Dunaju po minięciu miasta Osijek. Tym samym jest jedną z zaledwie dwóch rzek, które „startując” z Italii de facto prowadzą swe wody do Morza Czarnego. Na terenie Austrii Drau płynie m.in. przez Lienz oraz Villach, więc mieliśmy pewność, iż tę rzekę jeszcze nie raz spotkamy na swej drodze. Tymczasem na dojeździe w rejon Lavamund największą atrakcją dla oka było okazałe Opactwo benedyktyńskie w Sankt Paul in Lavanttal. Budowla powstała już w 1091 roku na bazie starszego o sto lat zamku i kościoła. Jego fundatorem był niejaki Engelbert I, margrabia Istrii i hrabia Spanheim. Władca, który w słynnym sporze o inwestyturę był stronnikiem papieża Grzegorza VII.

Lavamund to gmina targowa, której historia sięga co najmniej roku 1334. Obecnie ma przeszło 2800 mieszkańców. Jej okolice to najniżej położony skrawek całej Karyntii. Lavant wpływa do Drawy na wysokości 340 metrów n.p.m. Miejscowość jest narażona na powodzie, więc od kilku lat trwa tam budowa muru ochronnego o długości 1,5 kilometra, a także dwóch nowych mostów nad Lavantem. Aby dotrzeć do podnóża Koglereck musieliśmy zatrzymać się w Pfarrdorf. Niemal na wprost przed linią startu jest tam parking pod Gasthof Huttenwirt. Niemniej wydawał się dostępny jedynie dla gości tego obiektu. Dlatego zawróciliśmy i ostatecznie stanęliśmy na małym, niestrzeżonym placu oddalonym jakieś 300 metrów od wjazdu na górską drogę L69. Szosa ta łączy Lavamund z miasteczkiem Eibiswald w Styrii. Koglereck znana jest też jako Soboth pass. To określenie wzięte od nazwy pierwszej wioski jaką mija się po styryjskiej stronie owej przełęczy. Niekiedy można się też spotkać z terminem „Magdalensberg” wziętym z kolei od osady leżącej na karynckim szlaku pod Koglereck. O ile na Weinebene podjazdy wschodni i zachodni są bardzo podobne do siebie, to tutaj oba te zbocza są skrajnie różne. Nasz podjazd na Soboth pass to w dużym skrócie góra relatywnie krótka, ale bardzo stroma. Wspinaczka z gatunku 10 na 10. Natomiast podjazd wschodni zaczynający się we wiosce Eibl ma aż 26 kilometrów i przeciętne nachylenie tylko 3,7%. Całość jest nierówna. W praktyce to jakby pięć kawałków solidnej, acz nieprzesadnie „sztywnej” wspinaczki połączonych ze sobą szeregiem wypłaszczeń. Według „Climbfinder” i „Qualdich” jest też trzecia czyli północna ścieżka na Koglereck. Zaczynająca się w karynckiej wiosce Ettendorf o długości 8,7 kilometra i średniej aż 10,5%. W teorii jeszcze trudniejsza od naszej, ale czy w pełni szosowa?

Wspomniałem już, iż otarliśmy się tu o kraj będący ojczyzną Roglica i Pogacara. Na naszym dojeździe po obu brzegach Drawy była jeszcze Austria. Niemniej dosłownie 200 metrów za miejscem, skąd zaczyna się zachodni podjazd pod Koglereck owa Drau vel Drava staje się już rzeką graniczną. Natomiast 4,2 kilometra dalej płynie już tylko przez Słowenię w kierunku Dravogradu i dalej na Maribor. Tyle wiadomości dla kajakarzy. Czas na ciąg dalszy opowieści dla kolarzy. Koglereck miał być pierwszą z kilkunastu ujętych w naszym programie wspinaczek o wartości przeszło 1000 punktów (według „cyclingcols”). Ostatecznie zrobiliśmy na tej wyprawie jedenaście tak trudnych wzniesień. Niemniej to i tak bardzo dużo zważywszy na fakt, iż we wschodnich Pirenejach „nie znalazłem” żadnej takiej góry. W czerwcu moimi jedynymi wspinaczkami z tak wysokiej półki były dwa podjazdy na Mont Ventoux tj. od Bedoin i Malaucene. Zachodni Koglereck to niby tylko 10,5 kilometra, ale z tego aż 6,3 kilometra to „ciężkie odcinki” o stromiźnie co najmniej 10%. Jakby nie patrzeć 60% dystansu tej góry trzyma na dwucyfrowym poziomie. Na dobrą sprawę są tu tylko dwa stosunkowe łatwe kilkusetmetrowe sektory. Pierwszy w drugiej połowie trzeciego kilometra i drugi na samym końcu wzniesienia. Szykując się do jazdy mieliśmy chwilę zawahania. Pogoda była z lekka podejrzana. Na obrzeżach Lavamund piekliśmy się w słońcu przy temperaturze 36 stopni. Niemniej ponad szczytem góry, ku której mieliśmy niebawem ruszyć, widzieliśmy tylko ciemne burzowe chmury. Zapowiadało się na wyprawę prosto w paszczę lwa. Niemniej podjęliśmy to ciężkie wyzwanie okraszone pogodowym ryzykiem. Raz jeszcze okazało się, że „do odważnych świat należy”. Co prawda temperatura już w połowie wspinaczki spadła do umiarkowanych 21-23 stopni, lecz żaden deszcz nie uprzykrzył nam tej przygody.

Co prawda ruszyliśmy pod górę razem, ale musiałem się nastawić na jazdę w swoim rytmie. Moim pierwszym małym celem było pokonanie bez zadyszki wstępnej kwarty tego wzniesienia. Szczególnie drugi kilometr ze stałą stromizną około 12-13% stanowił dla mnie wyzwanie. Niemniej przebrnąłem jakoś dwa pierwsze kilometry prowadzące do pierwszego wirażu na tej górze. Kilkaset metrów dalej po niespełna 15 minutach jazdy mogłem w końcu nieco odsapnąć. Potem było stopniowe przejście do coraz gorszych stromizn. Czwarty kilometr umiarkowanie trudny, piąty nieco trudniejszy, zaś szósty i siódmy już na stałym dwucyfrowym poziomie. Najtrudniejszy był odcinek tuż za Magdalensbergiem oraz kościółkiem św. Heleny i Marii Magdaleny. Przez kilkaset metrów trzyma tam stromizna rzędu 14%. Szczęśliwie nieco luźniej zrobiło się na kilometrze ósmym. Niemniej coś za coś. Potem przez półtora kilometra było ciągle 11-12%. Najtrudniejsza była około 300-metrowa ścianka zaczynająca się 1,1 kilometra przed przełęczą. Po niej już bardziej umiarkowany odcinek zaprowadził mnie do zakrętu przy barze dla motocyklistów czyli Bike-Treff Kartnerblick. Tam dostrzegłem stojącego na parkingu Adriana. Niemniej nie miałem pewności, że to już koniec wspinaczki więc pognałem dalej. Przejechałem jeszcze niespełna 500 metrów i zatrzymałem się dopiero na wysokości bocznej drogi do Lamprechtsberg. To właśnie nią wiedzie na Soboth pass wspomniana północna wspinaczka. Na przełęcz wjechałem w czasie 58:31 (avs. 10,7 km/h). Adek omyłkowo tu nie dojechał. Widać za zakrętem było już dla niego za łatwo. Mogłem się z nim porównać jedynie na odcinku 10,01 kilometra, który pokonałem w 57:21 (avs. 10,5 km/h) z VAM 1033 m/h. Adriano wykręcił na nim rewelacyjny wynik 50:26 (avs. 11,9 km/h). Zrobił sobie całkiem udany „test mocy”. Zakładając, że do owego zakrętu było 988 metrów przewyższenia wycisnął tu VAM na poziomie aż 1175 m/h. Chapeau bas!

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/7720172055

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/7720172055

KOGLERECK by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/7719564327

ZDJĘCIA

Koglereck_01

FILM

Napisany w 2022b_Karyntia | Możliwość komentowania Koglereck została wyłączona

Weinebene

Autor: admin o 29. sierpnia 2022

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Sankt-Gertraud (B70, L148)

Wysokość: 1666 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1167 metrów

Długość: 18,9 kilometra

Średnie nachylenie: 6,2 %

Maksymalne nachylenie: 14 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

W poniedziałek oraz we wtorek do południa mieliśmy się już bawić na zboczach Koralpe. To pasmo górskie na pograniczu Karyntii i Styrii. Na kierunku północ-południe zajmujące obszar od Packsattel po przełęcz Soboth. Natomiast w ujęciu wschód-zachód ograniczone Pogórzem Styryjskim z jednej i doliną rzeki Lavant z drugiej strony. Technicznie to nie pasmo, lecz grupa górska. Wespół z paroma innymi, w tym górami poznanymi przez nas na niedzielnym etapie, składa się ona na większe pasmo pod nazwą Lavanttaler Alpen. Te zaś z kolei do spółki z Alpami Gurktalskimi, które były w naszym programie na kolejne dni wyprawy, tworzą tzw. Alpy Noryckie. Myślę, że tyle owej wyliczanki od szczegółu do ogółu już wystarczy. Najwyższym szczytem Koralpe jest Grosser Speikkogel (2140 m. n.p.m.) czyli góra u podnóża której tu mieszkaliśmy. Niemal na sam jej wierzchołek prowadzi droga, która spokojnie może uchodzić za jeden z najtrudniejszych szosowych podjazdów w całej Europie. My zaś mieliśmy się z nim zmierzyć już we wtorkowe przedpołudnie. Tym samym czasu na adaptację do trudów takiej wspinaczki było jak na lekarstwo. Nie było innego wyjścia. Trzeba było już pierwszego dnia zapoznać się z dwucyfrowymi stromiznami, zaś na drugim etapie zwiększyć dawkę takich odcinków. Tak też ułożyłem nam „rozbieg” przed Wielkim Speikkoglem. W niedzielę na Klippitztorl mieliśmy 3,1 kilometra o średnim nachyleniu co najmniej 10%, zaś na Gaberl 1,2 kilometra takiej stromizny. Na poniedziałek przewidziałem nam dwa podjazdy w północnej i południowej części Koralpe tzn. Weinebene oraz Koglereck. Na tej pierwszej jest 4,6 kilometra z nachyleniem o dwucyfrowej wartości, zaś na drugiej nawet 6,3 kilometra. Jednym słowem niemal 11 kilometrów sporych stromizn w dwóch dawkach. Na Grosser Speikkogel czekało ich na nas ciut więcej i to w jednym uderzeniu!

Postanowiłem, że zaczniemy zabawę od dłuższego z poniedziałkowych wzniesień. Do podnóża Weinebene mieliśmy dość blisko. Wystarczyło zjechać do Maildorf, przejechać Wolfsberg z południa na północ, po czym wskoczyć na drogę B70 i dojechać nią do gminy Frantschach-Sankt Gertraud. Wszystkiego ledwie 11 kilometrów, więc po około kwadransie byliśmy już na miejscu. Tuż przed wjazdem do Frantschach zaskoczył mnie widok wielkiej, dymiącej fabryki. Okazało się, że należy ona do firmy Mondi. Giganta w branży opakowaniowej i papierniczej o rocznym przychodzie niemal 8 mld Euro. Ponoć ma ona około 100 zakładów w ponad 30 krajach świata, z czego u nas papiernię w kujawsko-pomorskim Świeciu. W każdym razie w tej okolicy wszystkich drzew jeszcze nie wycięto, bowiem spory kawał podjazdu na przełęcz Weinebene prowadził w terenie zalesionym. Przejechaliśmy „przemysłowe” Frantschach i po chwili byliśmy już w spokojniejszej Sankt-Gertraud. Zatrzymaliśmy się tam na parkingu nad potokiem Frassbach. W bezpośrednim sąsiedztwie lokalnej drogi L148, po której biegnie zachodni podjazd na Weinebene. Przełęcz leżącą pomiędzy szczytami Handalm (1853 m. n.p.m.) oraz Weinofen (1726 m. n.p.m.) na granicy Karyntii ze Styrią. Wspinaczka ku niej jest długa i nierówna. Zdecydowanie trudniejsza jest pierwsza połowa tego wzniesienia. Pierwsze 8,2 kilometra ma tu średnią stromiznę aż 9,1%. Po czym kolejne 10 kilometrów tylko 4,2%. W ramach każdego z tych segmentów wyraźnie widać łatwiejsze i trudniejsze sektory. Na dolnym mamy drugi i trzeci kilometr o wartościach 10,4 i 12,9%. Potem zaś kilometry szósty, siódmy i ósmy o średniej 10,3%. Z kolei dzieląc górny na trzy tercje to pierwsza i trzecia ma umiarkowane nachylenie o przeciętnych 4,9 i 5,3% zaś środkowa jest niemal płaska.

Podobnie wygląda wschodni podjazd na Weinebene, który zaczyna się w pobliżu miasteczka Deutschlandsberg i prowadzi na tą przełęcz drogą L619. Jest on nawet dłuższy i większy. Jego wymiary to 22,2 kilometra przy średnim nachyleniu 5,7% i max. 15%. Ma przewyższenie netto 1272 metrów (brutto nawet 1333 metry). Według „cyclingcols” nasz podjazd wart jest 963 punktów, zaś ten wschodni aż 1026. Owa skala trudności to jednak kwestia dość względna. Zależna od sposobu liczenia. Dla przykładu na stronie „climbfinder” wyżej cenią zachodnie Weinebene, które wygrywa to porównanie stosunkiem 1131 do 1100 punktów. Mniejsza o cyferki jedno co warto zapamiętać to fakt, iż oba podjazdy są długie i bardzo nierówne. Na Wielkich Tourach spokojnie zasługiwałyby na status premii górskiej najwyższej kategorii. Naszą wspinaczkę zaczęliśmy dość wcześnie, bo kilka minut po dziewiątej. Pierwszy kilometr czy półtora miał jeszcze ogólnie umiarkowane nachylenie. Znaczniejsze stromizny powitały nas pod koniec drugiego kilometra. Wiedziałem, że na tej górze nie będą w stanie utrzymać tempa lżejszego o blisko 20 kilogramów Adriana. Niemniej początkowo jechało mi się całkiem dobrze i nie traciłem zbyt szybko dystansu do mocniejszego kolegi. Pierwszy sztywniejszy sektor skończył się wjazdem do osady Frass (3,8 km). W tym miejscu traciłem do Adka jakieś 40 sekund. Po przejechaniu 5,2 kilometra wziąłem ostry zakręt w prawo na mostku Fotzbrucke. Za tym wirażem droga rozstała się z dolinką potoku Frassbach i odbiła w kierunku południowym. Pod koniec szóstego kilometra trzeba było pokonać kolejny stromy odcinek. Po czym na odcinkach powyżej Plach oraz w trakcie przejazdu przez Obergsel było jeszcze trudniej. Bardzo wymagająca dolna „połowa” wzniesienia skończyła się w połowie dziewiątego kilometra, gdy szosa minęła pobliski szczyt Goselberg (1278 m. n.p.m.).

W tej okolicy minęliśmy ostatnie tabliczki z napisami 13% czy też 14%. Po dziewięciu kilometrach traciłem już do Adriana 2:42. Teren zrobił się znacznie łatwiejszy. Można powiedzieć, że górę już mieliśmy w tylnej kieszonce, ale wciąż trzeba było przejechać sporo kilometrów. Kolejne półtora czyli do końca dziesiątego kilometra droga szła poprzez łąki. Pod koniec tego odcinka minąłem osadę Weberwirt. Za nią szosa znów wpadła do lasu, zaś po dwunastu kilometrach minęła zajazd Pfeifferstocker. Niedługo później zaczął się najłatwiejszy sektor całego wzniesienia, który przeciągnął się aż do połowy szesnastego kilometra. Dopiero na ostatnich trzech kilometrach trzeba było się wykazać resztkami energii. Na finiszu w poszukiwaniu kolegi przejechałem granicę landów. Postaliśmy parę minut po wschodniej stronie góry. Na pokonanie zachodniego Weinebene potrzebowałem 1h 16:54 (avs. 14,6 km/h). Mój kompan potrzebował na to tylko 1h 11:10. Czyli różnica była podobna jak na łatwiejszym Gaberl Sattel. Nieco martwiliśmy się mocno zachmurzonym niebem w perspektywie blisko 20-kilometrowego zjazdu. Na szczęście nie rozpadało się jakoś bardziej. Weinebene to średniej wielkości ośrodek narciarski z 6 wyciągami orczykowymi. Ma on 13 tras zjazdowych o łącznej długości 18 kilometrów. Ponadto 15 kilometrów dwutorowych tras biegowych. W razie załamania pogody było się tam gdzie schować. Nie mam tu bynajmniej na myśli kaplicy Pauluskapelle czy stojącej przed nią osobliwej budki telefonicznej. Najważniejszy lokal na tej przełęczy to restauracja Weinofenblick. Jako, że była otwarta nie odmówiliśmy sobie przyjemności by na dłuższą chwilę schować się w niej przed mżawką i wiatrem. Poza tym po 70-kilku minutach „górskiej roboty” należała nam się kawa, a może i coś słodkiego do niej.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/7720172076

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/7720172076

WEINEBENE by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/7718764980

ZDJĘCIA

Weinebene_01

FILM

Napisany w 2022b_Karyntia | Możliwość komentowania Weinebene została wyłączona

Gaberl Sattel

Autor: admin o 28. sierpnia 2022

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Krenhof (B77)

Wysokość: 1547 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1033 metry

Długość: 18,5 kilometra

Średnie nachylenie: 5,6 %

Maksymalne nachylenie: 14 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Skończywszy zjazd z Klippitztorl zapakowaliśmy się do „teamowej” Hondy i udaliśmy w dalszą drogę na północ. Tym razem do przejechania autem mieliśmy ponad 40 kilometrów. Tym bardziej, że start drugiej wspinaczki wyznaczyłem nam nieco dalej niż wskazuje na to załączony do tej opowieści profil podjazdu. Na początek musieliśmy wrócić na autostradę A2. Tuż przed Packsattel (1169 m. n.p.m.) lokalną drogą L138 przeskoczyliśmy na „krajówkę” B70. Ta zawiodła nas już prosto do Koflach. Przejechawszy wspomnianą przełęcz znaleźliśmy się w Styrii. Ten jej rejon zwyczajowo określany jest mianem zachodniej Styrii. Co akurat brzmi dziwnie, gdy spojrzy się na administracyjną mapę Austrii. Wtedy okaże się bowiem, że północne strony tego landu sięgają znacznie bardziej na zachód niż bezirk (powiat) Voitsberg, do którego właśnie wpadliśmy. Sięgają tam bowiem pasma Niskich Taurów i graniczą z krajem związkowym Salzburg. Niemniej owe – de facto – zachodnie powiaty to według austriackiej logiki już tzw. Górna Styria. No cóż racje historyczne nie zawsze idą w parze z regułami geografii. Podjazd na Gaberl Sattel w teorii mogliśmy zacząć już w Koflach, ale postanowiłem pominąć nieciekawy (niemal płaski) wstęp do tego wzniesienia. To znaczy pierwsze 4,6 kilometra drogi B77, na których przeciętne nachylenie wynosi ledwie 1,2%. Gdybyśmy już koniecznie chcieli zrobić podjazd z samego Koflach to należałoby by się wybrać ku Altes Almhaus w pobliżu szczytu Brandkogel (1648 m. n.p.m.). To mogłaby być nawet ciekawsza wspinaczka. Liczy bowiem 14,7 kilometra przy średniej stromiźnie 8,2%. Niemniej nie znalazłem jej w żadnej bazie podjazdów, zaś „street view” tej lokalnej drogi urywa się już na wysokości około 800 metrów n.p.m., więc nie miałem pewności czy można tam dojechać na rowerze szosowym.

Dlatego też nasz niedzielny transfer nr 2 zakończyliśmy we wiosce Krenhof czyli miejscu, gdzie droga B77 bierze zdecydowany zakręt w lewo. Tym sposobem pozostało nam do przejechania na rowerach przeszło 18 kilometrów, bez zbędnej rozgrzewki w płaskim terenie. Zresztą na wschodnim Gaberl Sattel można w tym celu wykorzystać łagodną pierwszą połowę wzniesienia. Podjazd choć dłuższy od Klippitztorl trzeba uznać za nieco łatwiejszy od naszej pierwszej wspinaczki. Autor „cyclingcols” wycenił go na 663 punkty czyli nieco niżej niż poznany przeze mnie we francuskiej Katalonii południowy wjazd na Col de Jau. Jak można się dowiedzieć z owej strony na Gaberl prowadzą aż cztery ścieżki. Tylko jedna od wschodu i aż trzy z zachodu. Te zachodnie zaczynają się we wioskach Grossfeistritz i Grosslobming należących do powiatu Murtal. Łączą się one z sobą na wysokości 1080 metrów n.p.m. w pobliżu szczytu Birkerhohe. Są one nieco krótsze od naszego wschodniego podjazdu. Mają też mniejsze przewyższenie bo rzędu 854-905 metrów. Niemniej to na nich trzeba się zmierzyć z większą stromizną. Na szlaku z Grossfeistritz maksymalna sięga 18%, zaś na tym z Grosslobming nawet 20%. My na takie ścianki nie byliśmy narażeni. Mogliśmy oczekiwać co najwyżej „chwilówki” na poziomie 14%. Ogólnie wschodni Gaberl prezentował się całkiem sympatycznie. Dwie wyraźnie różne połówki. Najpierw łagodne 9 kilometrów na dojeździe do wioski Salla z przeciętnym nachyleniem tylko 4%. Powyżej niej trudniejsza 9-tka ze średnią stromizną 7,4%. W drodze do naszego celu mieliśmy mieć trzy kilometrowe odcinki o wartości powyżej 8%, acz nie zbite w jeden segment. To znaczy dwunasty o średniej 10%, czternasty 9,1% i przedostatni siedemnasty 8,2%.

Gaberl Sattel wciśnięta jest pomiędzy pasma górskie Gleinalpe (na północy) i Stubalpe (na południu). Ciekawa jest geneza aktualnej nazwy tej przełęczy. Pierwsza znacząca droga na tym szlaku powstała w latach 30. XIX wieku. Wcześniej kluczową górską ścieżką w tym rejonie był trakt handlowy przebiegający nieco dalej na południe przez wspomniany już przeze mnie Altes Almhaus. Nasza przełęcz znana była wtedy po prostu wówczas jako Stubalpe, niezbyt wyszukanie bo tak samo jak całe to pasmo górskie. W drugiej połowie XIX wieku wybudowano na niej dom znany dziś jako Gaberlhaus. Jednym z jego pierwszych właścicieli był niejaki Gabriel Klauzer, który to miał przydomek „Gaberl”. Musiał być znaczącą postacią w tej okolicy, bowiem z czasem przeprawę biegnącą pod progiem jego domostwa zaczęto określać jako Gaberl Sattel. Aczkolwiek na stronie „climbfinder” podjazd ów znajdziemy pod hasłem Plankogel. To z kolei nazwa pochodząca od pobliskiego szczytu, który sięga 1598 metrów n.p.m. Obecnie Geberlhaus to zarazem górska restauracja jak i schronisko należące do Osterreichische Alpenverein czyli Austriackiego Klubu Alpejskiego. W rejonie tej przełęczy działa zimą maleńki ośrodek narciarski. Mający trzy trasy o łącznej długości 6 kilometrów, obsługiwany przez dwa wyciągi orczykowe. Na spotkanie z Gaberl Sattel wyruszyliśmy po wpół do pierwszej przy temperaturze aż 25 stopni. Niebo zdążyło się rozpogodzić i około południa słońce całkiem zdrowo przypiekało. Zakładałem, że scenariusz tej wspinaczki będzie podobny do wydarzeń z Klippitztorl. Przy odrobinie wyrozumiałości ze strony Adriana miałem szanse utrzymać jego tempo mniej więcej do półmetka wzniesienia.

Na pierwszym kilometrze jechaliśmy jeszcze przez teren dość zwarto zabudowany. Potem napotykaliśmy już tylko rozsiane wzdłuż drogi B77 pojedyncze gospodarstwa, względnie zakłady pracy. Szosa biegła dolinką potoku Sallabach i w połowie trzeciego kilometra odbiła na północ. Pod koniec szóstego kilometra skręciła zaś na zachód. Jej nachylenie nadal było równe i łagodne. Te przyjemne okoliczności miały się już wkrótce zmienić. Po przeszło 25 minutach jazdy dotarliśmy do Salli. To wcale niemała wioska. Do roku 2015 była nawet osobnym ośrodkiem gminnym, dziś podlega już pod Maria Laskowitz. Na tle wielu różnokolorowych domków wyróżniał się tu biały kościół parafialny pod wezwaniem św. Piotra i Pawła ze strzelistą wieżą w iście tyrolskim stylu. Za Sallą pod koniec dziesiątego kilometra zaczęły się pierwsze trudniejsze odcinki. Od razu podziękowałem Adkowi za współpracę. Lepiej mi było zdążać do celu własnym tempem. Wraz z początkiem dwunastego kilometra szosa zaczęła się wspinać ku przełęczy z wykorzystaniem wiraży. Niemal każdy zakręt zamiast numerku miał tu własną nazwę, by wspomnieć choćby: Schlossreiche, Sienerkehre, Grabenkehre czy Kammkehre. Jechałem dość płynnie, więc wydawało mi się, iż nie powinienem zbyt dużo stracić do Adriana. Odczucia były jednak lepsze niż moje rzeczywiste tempo. Może za sprawą ogólnie umiarkowanego nachylenia tej góry. Ostatecznie do swego kompana na odcinku od półmetka do szczytu straciłem niemal 6 minut. Według stravy segment o długości 18,75 kilometra pokonałem w 1h 08:58 (avs. 16,4 km/h) z VAM ledwie 899 m/h. Adriano wyrobił się w czasie 1h 03:09. Na szczycie było tylko 16 stopni. Na domiar złego na ostatnich kilometrach wspinaczki dopadł nas kolejny tego dnia opad deszczu. Dlatego bez wahania „zadekowaliśmy się” w Gaberlhaus i to na dobre pół godziny. Tam do kawy podano nam specjalność zakładu czyli wyborny Apfelstrudel.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/7715637659

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/7715637659

GABERL SATTEL by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/7714466034

ZDJĘCIA

Gaberl_01

FILM

Napisany w 2022b_Karyntia | Możliwość komentowania Gaberl Sattel została wyłączona

Klippitztorl

Autor: admin o 28. sierpnia 2022

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Vorderklippitz (B78, L91)

Wysokość: 1644 metry n.p.m.

Przewyższenie: 978 metrów

Długość: 14,8 kilometra

Średnie nachylenie: 6,6 %

Maksymalne nachylenie: 12 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Do Karyntii wybierałem się niczym przysłowiowa sójka za morze. Skala trudności podjazdów w tym austriackim landzie nieco mnie odstraszała. Profile dostępne w słynnym „archivio salite” były zanadto czerwone. Po raz pierwszym miałem się tam wybrać już w roku 2019, ale temat odpuściłem. Kolejne dwa sezony też nie okazały się właściwym momentem. Dopiero w 2022 uznałem, iż nie co ma tego dalej odwlekać i odważyłem się zmierzyć z tym ostrym wyzwaniem. Trzeci rok z rzędu w późno-letniej wyprawie towarzyszył mi Adrian Zdrojewski. Początkowo zamierzałem się wybrać do południowej Austrii aż na 17 dni, ale ostatecznie okroiłem swój program do standardowych ostatnimi czasy 15 etapów. Co prawda na miejscu czekały nas strasznie ciężkie podjazdy, ale przynajmniej wycieczka w ten rejon Alp miała swoje logistyczne plusy. Jakby nie było Austria z pięciu krajów najbardziej obfitujących w trudne kolarskie wzniesienia jest nam geograficznie najbliższa. Dzięki temu przy założeniu, iż na rowerze będziemy tam jeździć od ostatniej niedzieli sierpnia do drugiej niedzieli września mogliśmy na podróż do Karyntii przeznaczyć większą część soboty. Wystarczyło ruszyć z Trójmiasta o świcie by mieć pewność, że po jedenastu, max. dwunastu godzinach jazdy dotrzemy w rejon Wolfsbergu (miasteczka we wschodniej części wspomnianego landu) późnym popołudniem. Zatem tym razem nie trzeba było ruszać w drogę wieczorem i spędzać kilku ładnych „za kółkiem” w mrokach nocy. Zrobiliśmy całą trasę za dnia. Na koniec transferu wpadliśmy jeszcze na zakupy do miejscowego supermarketu Billa, a mimo to do naszej pierwszej bazy noclegowej dotarliśmy około godziny osiemnastej.

Na pierwsze trzy noce zatrzymaliśmy się w apartamencie wakacyjnym zajmującym pierwsze piętro domku stojącego na terenie gospodarstwa rolnego prowadzonego przez familię Schilcher. Lokal ten znajduje się dwa kilometry od wsi Maildorf, po prawej stronie bardzo stromej górskiej drogi Koralpenhohenstrasse. Nasi gospodarze już pierwszego wieczoru dali się poznać nie tylko jako uprzejmi, ale też pomocni ludzie. Ochoczo zabrali się do poszukiwania w swym obejściu śrubki, która choć tymczasowo mogłaby zastąpić tą która właśnie mi pękła, gdy zbyt mocno ścisnęliśmy obejmę w trakcie montażu siodełka. Wspólnymi siłami poradziliśmy sobie z tym kłopotem, więc w niedzielę z samego rana mogliśmy ruszyć do nierównej walki z tutejszymi górami. Problem ostatecznie rozwiązaliśmy zaś w poniedziałkowy poranek wizytą w lokalnym OBI. Najtrudniejszy podjazd we wschodniej Karyntii, ba jeden z najcięższych w całej Austrii (jeśli nie w ogóle w Europie) mieliśmy pod naszym nosem. Mieszkaliśmy wszak na szlaku prowadzącym z Maildorf na Grosser Speikkogel. Tym niemniej aby udanie zmierzyć się z tym „potworem” wpierw należało zahartować się w górskim terenie. Postanowiłem, że powalczymy z nim w ostatnim możliwym momencie czyli tuż przed naszą pierwszą przeprowadzką. Dokładnie zaś we wtorkowe przedpołudnie. W niedzielę ruszyliśmy zaś na północ by zaliczyć wspinaczki na Klippitztorl oraz Gaberl Sattel. To drugie wzniesienie leży poza granicami Karyntii tj. na terenie sąsiadującego z nią od północy i wschodu kraju związkowego Styria (Steiermark). Nie zamierzałem się tu ograniczać wyłącznie do ziemi karynckiej. Pod koniec drugiego tygodnia mieliśmy wszak jeszcze zahaczyć o podjazdy z tyrolskiego powiatu Lienz czyli tzw. Ost Tirolu.

Z bazy wyjechaliśmy już o wpół do dziewiątej biorąc kurs dla Klippitztorl. W tym celu udaliśmy się pod Bad Sankt Leonhard in Lavanttal. Miasteczka położonego w górnej części doliny rzeki Lavant. Po zjechaniu z autostrady A2 wpadliśmy na „krajówkę” B78, przy czym nie musieliśmy dojeżdżać do wspomnianego uzdrowiska. Interesowała nas boczna szosa L91 wiodąca ku ośrodkowi narciarskiemu Klippitztorl i znajdującej się powyżej niego przełęczy. Zatrzymaliśmy się więc w Vorderklippitz, na parkingu sąsiadującym ze stykiem obu wspomnianych dróg. Na Klippitztorl wiodą trzy kolarskie szlaki. Dane techniczne wybranej przez nas wschodniej ścieżki podałem na wstępie tego artykułu. Zachodnia zaczyna się przy drodze krajowej B92 pomiędzy wioskami Huttenberg i Wieting należącymi do powiatu Sankt Veit an der Glan. Ten podjazd jest nieco łatwiejszy od wschodniego, bo ma długość 14,1 kilometra i przeciętne nachylenie 6,7%. O ile na naszym maksymalna stromizna sięgała 16%, to po drugiej stronie przełęczy ma „tylko” 12,5%. Na wschodnim zboczu najtrudniejszy kilometr ma nachylenie 12%, zaś na zachodnim 10,7%. Jest i trzeci wariant wspinaczki pod Klippitztorl. Południowo-wschodni z początkiem na obrzeżach Wolfsbergu. Prowadzi on w dużej mierze drogą D137 i łączy się ze wschodnim na 5,2 kilometra przed przełęczą. Na „cyclingcols” wyceniono go najwyżej. Bez dwóch zdań jest on najdłuższy i największy, gdyż liczy sobie aż 24,3 kilometra i ma przewyższenie netto 1195 metrów (brutto 1234). Ogólnie jednak nierówny. Jego przeciętne nachylenie to tylko 4,9%, choć maksymalne aż 17%. Teoretycznie mogliśmy z niego skorzystać. Niemniej nie jest fanem przydługich luźnych wstępów, zaś tu na pierwszych 9 kilometrach byłoby średnio ledwie 2,7%. Poza tym tego dnia mieliśmy zajechać do Styrii, więc bardziej po drodze było nam ze wschodnią Klippitztorl.

Klippitztorl była naszą jedyną wspinaczka w paśmie Saualpe. Cyclingcols wycenił to wzniesienie na 809 punktów. To dość wysoka nota, acz na tle całego naszych zestawu austriackich wyzwań nie robiła specjalnego wrażenia. Na mej wcześniejszej wyprawie do Oksytanii i Prowansji miałem w programie ledwie cztery góry trudniejsze od tej. To znaczy dwie z trzech wersji Mont Ventoux oraz pirenejskie Pailheres i Mantet. Jak można by opisać nasz pierwszy podjazd w Karyntii? W największym skrócie jako wymagający, lecz dość nierówny. Na początek mamy tu 6,5 kilometra z umiarkowanym nachyleniem 5,2%. Następnie trudną środkową fazę o długości 4 kilometrów i średniej stromiźnie aż 10,7%. Pod koniec zaś kolejny 4-kilometrowy segment. Tym razem o bardzo zmiennym nachyleniu. To znaczy mający zarówno 2-kilometrowe „falsopiano” jak i ostatni kilometr na poziomie 9,5%. Tego dnia nie mieliśmy gwarancji dobrej pogody. Przelotne opady były wielce prawdopodobne. Wystartowaliśmy około 9:20 przy temperaturze 16 stopni. Było zatem dość rześko. Wypadało się rozgrzać na trasie. Tuż po starcie przejechaliśmy przez tory kolejowe, zaś po chwili mijaliśmy już kolorowe domki we wiosce Wiesenau. Pierwsze 4 kilometry miały łagodne nachylenie od 3 do 5%, więc mijały nam dość szybko. Po około 12 minutach dojechaliśmy do Kliening. Wsi z kościołem Fatimakirche i całkiem sporym budynkiem miejscowej Straży Pożarnej. Za nią czekał nas trudny piąty kilometr ze średnią stromizną 8,6%. Potem zaś „luźniejszy” szósty z nachyleniem 6,6%. Na razie jeszcze jechaliśmy razem, choć wiedziałem że to tylko kwestia czasu. Do wyprawy austriackiej byłem co prawda lepiej przygotowany niż do francuskiej. Niemniej wybrałem się tu z jeszcze mocniejszym kompanem niż Pietro. Poza tym miałem jeździć w terenie wybitnie nieprzyjaznym „góralowi” o mojej posturze.

W połowie siódmego kilometra na dobre puściłem koło Adka. Tymczasem szosa skręciła na południe, po czym wraz z końcem ósmego kilometra zaczęła się piąć po serpentynach. Na dziewiątym pokonała trzy wiraże i jeden szerszy łuk w lewo. Przez długie trzy kilometry stromizna miała cały czas dwucyfrowe wartości. Najtrudniejszy odcinek skończył się na początku dziesiątego kilometra. Według stravy ten 3-kilometrowy segment pokonałem w 18:11, zaś Adrian w 16:37. Mój kolega wspinał się tu z VAM na poziomie 1147 m/h. Ja zaś byłem w stanie wycisnąć 1049 m/h. Po przebyciu 9,5 kilometra minąłem Gaiseeg, gdzie z naszą drogą połączyła się szosa L137 czyli Weisenbachstrasse. Następnie trzeba było jeszcze pokonać wymagające półtora kilometra ze zmiennym nachyleniem od 5 do 11%. Po czym zaczął się długi przejazd przez Klippitztorl. To niewielki ośrodek sportów zimowych na południowym zboczu góry Hohenwart (1818 m. n.p.m.). Ma on w swej ofercie 13 tras zjazdowych o łącznej długości 28 kilometrów. Turyści są tu obsługiwani przez 5 wyciągów (w tym 2 krzesełkowe). Na dwunastym kilometrze nachylenie przeszło z umiarkowanego w łagodne i pozostało takie aż do końca czternastego kilometra. Wydawało mi się, że ukończę tą wspinaczkę w czasie poniżej godziny. Ostatecznie jednak stroma 700-metrowa końcówka skutecznie temu zapobiegła. Zmagając się ze stromizną wziąłem ostatni zakręt w prawo, po czym pokonałem finiszową prostą o długości 200 metrów. Na przełęcz wjechałem w 1h 00:25 (avs. 14,7 km/h i VAM 979 m/h). Adriano wykręcił tu czas 56:49 czyli nadrobił nade mną 3:36. Wszystko na ostatnich 8 kilometrach z hakiem. Niestety na samej górze zaczęło padać. Z początku mżawka, zaś w górnej fazie zjazdu już istna ulewa. Na stromym bałem się zjeżdżać w tych warunkach. Tym bardziej, że samochodów wkoło nie brakowało. Na szczęście w niższych partiach góry deszcz odpuścił.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/7715637635

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/7715637635

KLIPPITZTORL by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/7715601371

ZDJĘCIA

Klippitztorl_01

FILM

Napisany w 2022b_Karyntia | Możliwość komentowania Klippitztorl została wyłączona