Col de Preletang
Autor: admin o wtorek 4. czerwca 2019
DANE TECHNICZNE
Miejsce startu: okolice Pont-en-Royans (D 292)
Wysokość: 1267 metrów n.p.m.
Przewyższenie: 1034 metry
Długość: 16,3 kilometra
Średnie nachylenie: 6,3 %
Maksymalne nachylenie: 9,7 %
PROFIL
SCENA i AKCJA
Jakkolwiek naszym głównym wyzwaniem na czwartym etapie była Col du Mont-Noir to rzecz jasna na niej tego dnia nie poprzestaliśmy. Drugie z wtorkowych odcinków specjalnych również musiało być wzniesieniem pokaźnych rozmiarów. Najlepiej takim o przewyższeniu ponad 1000 metrów. Z logistycznego punktu widzenia najłatwiej byłoby po prostu „zwiedzić” obie strony Czarnej Góry. Wówczas po dotarciu na przełęcz od strony Saint-Gervais zjechalibyśmy ku dolinie Isery drogą D31 lub D22, po czym wrócilibyśmy do punktu wyjścia podjeżdżając na Mont-Noir szlakiem zachodnim lub północnym. Tym niemniej zamiast zdobywać dwukrotnie tą samą górę wolałem poszukać sobie i kolegom innego celu w niedalekiej okolicy. Mój wybór padł na Col de Pra-l’Etang, przełęcz znaną też pod nazwą Preletang. Prawdę mówiąc gdy się na nią decydowałem nie zdawałem sobie sprawy z faktu, iż jeden z podjazdów prowadzących na nią w dużej mierze pokrywa się z południową wspinaczką na Mont-Noir. Gdybym wcześniej odkrył tą zbieżność to być może darowalibyśmy sobie dalszy transfer samochodowy. A tak po zjeździe do Saint-Gervais wsiedliśmy do samochodu by drogami D1532 oraz D35 ruszyć na południowy-zachód ku miejscowości Pont-en-Royans. Oba szosowe podjazdy na Col de Preletang zaczynają się w dolinie rzeki La Bourne, na pograniczu departamentów Isere i Drome. W obu przypadkach na przełęcz rusza się zatem od strony południowej. Szlak południowo-zachodni zaczyna się na styku szos D531 i D292, jakiś kilometr na wschód od Pont-en-Royans. Do półmetka wiedzie on drogą D292 w kierunku Presles. Niemniej tuż przed tą wioską należy odbić na wschód. Natomiast wariant południowo-wschodni zaczyna się w miasteczku Choranche. Początkowo prowadzi szosą nr 531, następnie wybiera D35, by za miejscowością Rencurel skręcić na południowy-zachód i bocznymi dróżkami dotrzeć na przełęcz. Trasa wschodnia jest dłuższa, lecz ogólnie łatwiejsza. Ma długość aż 18,2 kilometra przy średnim nachyleniu 5,5% i amplitudzie 992 metrów.
Natomiast zachodnia, choć o dwa kilometry krótsza, oferuje większe przewyższenie. Dlatego wybrałem właśnie tą opcję. Patrząc na profil tego 16-kilometrowego wzniesienia można je podzielić na trzy segmenty. Najtrudniejszy z nich jest fragment pierwszy czyli 7-kilometrowy odcinek o wymagającej stromiźnie 7,7%. Po nim mamy środkowy sektor o długości 3 kilometrów i średniej tylko 3,1%. Swego rodzaju „falsopiano” biegnące po równinnym terenie na wysokości przeszło 800 metrów n.p.m. Solidny podjazd wraca na ostatnich 6 kilometrach, gdzie przeciętne nachylenie wynosi 6,5%. Do Pont-en-Royans dotarliśmy po godzinie piętnastej. Tym niemniej przejechaliśmy przez to miasteczko i zatrzymaliśmy się dopiero u podnóża zachodniego Preletang. W miejscu z widokiem na wspomnianą już rzekę oraz początek czekającego nas wkrótce podjazdu. Upał o tej porze był niemiłosierny, dobrze powyżej 30 stopni. Wcześniejszy wjazd na Col du Mont-Noir kosztował mnie sporo energii. Tym samym nie miałem serca do kolejnej walki z górami masywu Vercors. Zamiast dosiadać Ridleya i w towarzystwie kolegów zdobywać kolejne wzniesienie chętniej ruszyłbym w przeciwną stronę. To znaczy w dół po skarpie by schłodzić się w bystrym nurcie La Bourne. Moje nastawienie na starcie tej wspinaczki było zdecydowanie nie bojowe. Moje rokowania pesymistyczne. W pamięci miałem swe ciężkie doświadczenia z weekendowych podjazdów na Col de Palaquit czy Col de la Charmette. Tymczasem w tych cieplarnianych warunkach tego rodzaju przykra historia mogła się łatwo powtórzyć. Dlatego moja taktyka na pokonanie Col de Preletang od samego początku była ultra-ostrożna. Założyłem sobie jazdę z rezerwą, przynajmniej do czasu aż temperatura otoczenia odczuwalnie nie spadnie. Tymczasem na starcie słonko podgrzewało powietrze do 33 stopni, zaś na przełomie trzeciego i czwartego kilometra mój licznik pokazał nawet 36! Ruszyliśmy razem i nikt nie wyrywał się do przodu. Przyznam, że nawet nie starałbym się przyśpieszyć, gdyby któryś z kolegów zdobył się na podkręcenie tempa.
Sytuacja na trasie była bardzo stabilna. Ja prowadziłem grupkę. Dario siedział mi na kole od czasu do czasu dając zmianę. Natomiast Tommy ze stoickim spokojem trzymał się kilka metrów za nami. Najpierw przez 1600 metrów jechaliśmy na wschód, potem zmieniliśmy kierunek i po przejechaniu 4,1 kilometra dotarliśmy na Col de Toutes Aures (560 m. n.p.m.). Ta niewysoka przełęcz była najdalej na zachód wysuniętym punktem tej wspinaczki. Monotonię jazdy ubarwiały nam za to widoki na okoliczne szczyty. Najładniej było na przełomie siódmego i ósmego kilometra, gdzie szosa wpadała w krótkie tunele i wiodła po półce skalnej. Ten odcinek zwieńczony punktem widokowym na dolinę La Bourne skończył się po przebyciu 7,4 kilometra. Na dotarcie w to miejsce potrzebowaliśmy blisko 44 minut przy jeździe ze średnią prędkością 10 km/h i VAM na poziomie ledwie 761 m/h. Tu skręciliśmy w lewo by przez kolejne 1700 metrów zmierzać po płaskim terenie w stronę Presles. Następnie skręciliśmy w prawo czyli znów na wschód. Łatwy teren skończył się pod koniec dziesiątego kilometra. W połowie jedenastego minęliśmy wioskę Charmeil. Nieco wyżej wpadliśmy w gęsty las, który przynajmniej dawał nieco cienia. Pod koniec czternastego kilometra na rozjeździe należało odbić w prawo. Następnie zawrócić na południe by po dwóch kilometrach znaleźć się na Preletang. Natomiast opcja lewa po czterech kilometrach doprowadziłaby nas na Col du Mont-Noir. Ostatnie 8 kilometrów naszego wzniesienia czyli górną połówkę pokonaliśmy w 41 minut (avs. 11,8 km/h, lecz VAM tylko 635 m/h). Jednym słowem totalna turystyka. Na przełęcz wjechaliśmy w słabym czasie 1h 27:55. Zakładam, że będąc w formie, jadąc na pełnej świeżości i w przyjaznej temperaturze mógłbym tą górę „łyknąć” w godzinę. Niemniej tu nie liczył się styl, lecz samo zaliczenie. Poza tym był to jedyny podjazd na tej wyprawie, który w całości przejechaliśmy we trzech. Na górze zabawiliśmy tylko pięć minut, gdyż przegoniły nas z niej natarczywe muchy. Zresztą ładniejsze widoki czekały na nas w połowie zjazdu, więc dopiero tam zatrzymaliśmy się na dłużej.
GÓRSKIE ŚCIEŻKI
https://www.strava.com/activities/2423656036
https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/2423656036
ZDJĘCIA
FILMY