banner daniela marszałka

Archiwum dla wrzesień, 2023

Collado Bermejo

Autor: admin o 13. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Totana

Wysokość: 1201 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 961 metrów

Długość: 20,9 kilometra

Średnie nachylenie: 4,6 %

Maksymalne nachylenie: 14 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Z Morron de Espuna zjechaliśmy do Totany. Na sam dół czyli do poziomu drogi krajowej N-340A. Na zjeździe zrobiliśmy sporo foto-przystanków. Najdłuższa przerwa wypadła oczywiście na Collado Bermejo. Południowa strona góry jest odrobinę dłuższa niż wariant z Alhama de Murcia. Tym samym gdy skończyliśmy ów zjazd to na licznikach mieliśmy już blisko 50 kilometrów. W teorii byliśmy dopiero na półmetku czwartego etapu. Jednak w praktyce już za połową trasy, albowiem drugą wspinaczkę mieliśmy zakończyć na przełęczy, a nie szczycie góry. Nie chcieliśmy marnować sił na powtórkę wcześniej podjechanego finałowego odcinka. Wspomnę tylko, że powrót z Totany do Alhamy przez Bermejo wcale nie był koniecznością. Obie te miejscowości znajdują się w tej samej dolinie i dzieli je raptem 12 kilometrów. Zatem gdyby ktoś czuł się tego dnia kiepsko to mógł wrócić do samochodu znacznie krótszą i niemal płaską trasą. Niemniej nikt nie rozważał nawet takiej opcji. Gdy dotarliśmy do „fałszywego półmetka” zbliżała się godzina wpół do czternastej. Najpierw wpadliśmy na szybkie zakupy do supermarketu Dia. Następnie na samym początku drogi powrotnej zatrzymaliśmy się na dłużej przed jednym z barów przy Calle General Aznar. Rozsiedliśmy się w „ogródku” by spożyć paellę i coś tam jeszcze. Po to by energii starczyło nam na kolejne 40 kilometrów kręcenia. Ruszyliśmy z powrotem dopiero około 14:10. Przy czym ja zgapiłem się z włączeniem licznika. Odpaliłem go niespełna kilometr dalej wjeżdżając na Avenida Santa Eulalia.

Totana czyli miejscowość, w której „naładowaliśmy akumulatory” na drugą część środowego etapu jest miastem nieco większym od Alhama de Murcia. Obecnie ma nieco ponad 33 tysięcy mieszkańców czyli z grubsza tyle co mój rodzimy Sopot. Zakończył się w nim trzeci etap Vuelta a Espana z 2011 roku. Odcinek rozpoczęty w Petrer (prov. Alicante) miał charakter pagórkowaty i nie przewidywał przejazdu przez Collado Bermejo. Niemniej na kończącej ten etap przeszło 20-kilometrowej rundzie wokół miasta trzeba było pokonać blisko 3-kilometrowy podjazd na Alto de la Santa o średniej 7%. O etapowe zwycięstwo walczyło na nim czterech uciekinierów, z których najsilniejszy okazał się doświadczony Hiszpan Pablo Lastras. Kolarz bardzo skuteczny w tego typu akcjach. Jeden z tych, którzy wygrali etapy w każdym z trzech Wielkich Tourów. Tego dnia odniósł swój trzeci triumf na trasach Vuelty. W końcówce odjechał swym kompanom i wygrał z przewagą 15 sekund nad Francuzem Sylvainem Chavanelem, Baskiem Markelem Irizarem oraz Ukraińcem Rusłanem Pidgornym. Co więcej został nawet liderem tej imprezy, acz tylko na jeden dzień. Szanse na obronę koszulki miał znikome, bowiem kolejny etap VaE-2011 kończył się podjazdem do stacji Sierra Nevada. Tyle o Totanie. Czas uzupełnić informacje o Collado Bermejo. Wspomniałem już, że na tą przełęcz peleton Vuelty wjeżdżał dwukrotnie. Za drugim razem czyli w 2017 roku właśnie od południowej strony, albowiem sam etap niczym nasza środowa wycieczka kończył się zjazdem do Alhama de Murcia. Na premii górskiej jako pierwszy z uciekinierów pojawił się Hiszpan Jose Joaquin Rojas, który później na finiszu uległ Włochowi Matteo Trentinowi.

Od strony technicznej oba podjazdy na Morron Espuna vel Collado Bermejo są bardzo podobne. Niemniej gdyby ktoś z moich czytelników miał okazję i czas wjechać na tą górę tylko od jednej ze stron to polecam wybrać wspinaczkę z Alhama de Murcia. Północna strona góry z punktu widzenia cyklisty ma więcej do zaoferowania. Na teren Parque Regional de Sierra Espuna wjeżdża się tu znacznie szybciej. Na wysokości 330 metrów n.p.m. po przejechaniu około pięciu kilometrów licząc od centrum miasta. Dzięki temu niemal cała wspinaczka przebiega w cichej atmosferze i otoczeniu pięknej przyrody. Podjazd południowy na dobre wkracza do wspomnianego parku dopiero na początku piętnastego kilometra, gdy jesteśmy już na poziomie 715 metrów n.p.m. Tym samym jedynie na ostatnich siedmiu kilometrach przed przełęczą można cieszyć oczy urokami tej górskiej krainy. Południowa wspinaczka pod Collado Bermejo rozwija się powoli. Według profilu ze znakomitej strony „altimerias.net” pierwsze 9 kilometrów tego podjazdu ma przeciętne nachylenie tylko 4,2%. Najtrudniejszym z nich jest kilometr ósmy o średniej 7,1%, na którym stromizna miejscami dochodzi do 9-10%. Potem robi się jeszcze łatwiej. Mamy tu krótki zjazd ku miasteczku Aledo, zaś po nim cztery kilometry z nachyleniem od 1 do 4%. Dopiero po opuszczeniu drogi regionalnej RM-503 trzeba się zabrać do solidniejszej pracy. Trzecia tercja wzniesienia jakkolwiek najprzyjemniejsza dla oczu i serca cykloturysty jest zarazem najbardziej wymagającą dla jego nóg i płuc. Trzeba na niej pokonać 496 metrów przewyższenia, co na dystansie 7 kilometrów daje średnią 7,1% przy max. 14%. Niby nic wielkiego. Niemniej z jedną dużą górą w nogach i przy temperaturze w przedziale od 27 do 34 stopni nie można było tego sektora lekceważyć.

Wyjazd z Totany zabrał nam kilka minut. Po dwóch kilometrach minęliśmy rondo, na którym nasza „wylotówka” T-502 połączyła się z ruchliwszą drogą M-502. W połowie trzeciego kilometra przejechaliśmy nad kanałem Tajo-Segura, który w bardziej wyrazistej postaci widzieliśmy wcześniej po drugiej stronie przełęczy. Droga zaczęła się nieco śmielej wznosić. Adrian przycisnął i szybko nam odskoczył. Ja już wcześniej obiecałem sobie jak i Rafałowi, że pokonam drugą środową górę jego tempem. Na górze ze średnim nachyleniem poniżej 5% wszelka „walka” o ładny VAM była z góry skazana na porażkę. Tego dnia moje sportowe ambicje ograniczyłem do wjazdu na Morron Espuna w towarzystwie Adka. Powrotny podjazd na Collado Bermejo potraktowałem zaś ulgowo. Chciałem oszczędzić siły na czekające nas od czwartku trudne premie górskie w Andaluzji. Nie przypuszczałem jednak, że ta wspinaczka będzie dla mnie aż tak lajtowa. Rafaello tego popołudnia wyraźnie był „nie w sosie”. Wydawał się pozbawiony zwyczajowej energii. Oczywiście nie ulegało dla mnie wątpliwości, że poradzi sobie z tą górką. Nie takie przeszkody widział na swej kolarskiej drodze nasz kolega ultra-maratończyk. Niemniej opornie mu tu szło. Gustaw Kramer z Vabanku powiedziałby, że Rafa jechał w stylu „langsam, langsam aber sicher”. Dlatego kręcąc poniżej swych możliwości i tak co jakiś czas musiałem się zatrzymywać by poczekać na swego kompana w kryzysie. Ta okoliczność miała i swoje dobre strony. Tu i ówdzie mogłem pstryknąć fotkę i tym samym wzbogacić kolekcję zdjęć zrobionych na zjeździe. Na początku szóstego kilometra nasz szlak po raz pierwszy wpadł do Parku Regionalnego Sierra Espuna. Na razie tylko „przelotnie”, bo na około trzy kilometry.

Na dziesiątym kilometrze mieliśmy ładny widok na wiekowe Aledo. Za owym miasteczkiem wjechaliśmy zaś na drogę RM-503. Następnie w połowie czternastego kilometra skręciliśmy w prawo, by ponownie wjechać na teren wspomnianego parku. Tu najpierw trzeba było pokonać prostą o długości aż 1800 metrów kończącą się w strefie wypoczynkowej Las Alquerias. Powyżej niej zaczęła się najładniejsza część tej wspinaczki. Na siedemnastym i osiemnastym kilometrze seria zakrętów. W połowie dziewiętnastego punkt widokowy czyli Mirador del Collado del Pillon. Nie napinając się zbytnio pokonałem ostatnie 18 kilometrów południowego Bermejo w 1h 18:22, acz de facto jechałem przez 1h 08:53. Reszta czasu to moje „postojowe” z 9 przystanków. Adriano pokonał ten segment w 56:13 (avs. 19,2 km/h). Natomiast Rafa potrzebował na to samo równo 1h i 20 minut. Do samochodu dotarłem po wpół do siedemnastej. Przed wyjazdem z Alhama de Murcia wpadliśmy jeszcze na zakupy do supermarketu Mercadona oraz pobliskiej apteki. Potem czekał nas około 210-kilometrowy transfer do Roquetas de Mar. Na szczęście biegnący autostradą, więc do zrobienia w nieco ponad dwie godziny. Niemniej do Andaluzji wkroczyliśmy znacznie szybciej, bo już po pokonaniu 1/3 owej trasy. Tak to po czterech dniach logistycznie skomplikowanej tułaczki dotarliśmy do „ziemi obiecanej”. Kolejna baza przewidziana była już na trzy noce. Dzięki temu w dwóch następnych dniach schodząc na parking pod domem mogliśmy z sobą zabierać jedynie rowery i torby z ciuchami kolarskimi. W Roquetas wynająłem apartament na trzecim piętrze bloku mieszkalnego przy Plaza Ondina. Lokal z dużym balkonem i widokiem na morze. Do niego jednak nigdy nie dotarliśmy. Cóż tacy z nas niszowi turyści. Przejechaliśmy autem przeszło 3000 kilometrów nie po to by odpoczywać na plażach Costa de Almeria, lecz by pomęczyć się w górach Al-Andalus.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9843492834

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9843492834

COLLADO BERMEJO by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9841580286

COLLADO BERMEJO by RAFA

https://www.strava.com/activities/9841446301

ZDJĘCIA

Bermejo_01

FILM

Napisany w 2023c_Andalucia & Este | Możliwość komentowania Collado Bermejo została wyłączona

Morron de Espuna

Autor: admin o 13. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Alhama de Murcia

Wysokość: 1569 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1341 metrów

Długość: 23,6 kilometra

Średnie nachylenie: 5,7 %

Maksymalne nachylenie: 14 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Czwarty dzień z rzędu spędzony w trybie koczowniczym. To jest powiązany z koniecznością załadowania o poranku całego naszego dobytku do samochodu oraz jego wyładowania wieczorem w zupełnie innym miejscu. Na szczęście to był nasz ostatni odcinek dojazdowy do Andaluzji, acz bynajmniej nie ostatnia przeprowadzka. Po Katalonii, Aragonii oraz Walencji trzeba było domknąć temat premii górskich we wschodniej Hiszpanii zaliczeniem najciekawszych podjazdów na terenie wspólnoty autonomicznej Murcia. To niewielki region o wielkości porównywalnej z Asturią czy Nawarrą. Jakkolwiek przechodzą przezeń wszystkie trzy pasy Gór Betyckich to nie ma tu zbyt wielu dużych wzniesień kolarskich. Wybór mieliśmy zatem ograniczony. Nie ulegało dla mnie wątpliwości, że trzeba będzie wjechać na Morron de Espuna. Dylemat dotyczył drugiej górki. Rozważałem zaproponowanie kolegom stromej wspinaczki pod Sierra de Carrascoy (1054 m. n.p.m.). Mielibyśmy na niej do pokonania 9,5 kilometra ze średnią 9,5%, w tym trzy kilometry ze średnią 13-14%. Alternatywą było zaś zobaczenie Espuny z dwóch stron. To znaczy wjechanie za pierwszym razem niemal na sam szczyt góry. Natomiast za drugim jedynie do poziomu Collado Bermejo (1201 m. n.p.m.). To jest do przełęczy, na której zaczyna się finałowy odcinek całej wspinaczki. Po namyśle wybrałem to drugie rozwiązanie. Przeciwko Carrascoy przemawiał kiepski stan nawierzchni na podjeździe. Jak również fakt, iż trzeba by dojechać do podnóża owej góry samochodem. Przy duecie Morron & Bermejo nie było takiej komplikacji. Za to etap miał być najdłuższym z dotychczasowych. Za sprawą dwóch przeszło 20-kilometrowych wspinaczek.

Morron de Espuna w pełnym wymiarze liczonym od centrum Alhama de Murcia liczy sobie aż 26 kilometrów. Jej przewyższenie to blisko 1400 metrów, a zatem zbliżone do wielkości Mont Caro. Niemniej ta góra jest łagodniejsza. Na dobrą sprawę jedynie w samej końcówce trzeba tu pokonać dwa wymagające kilometry. Wstęp jest łatwy. Dwa pierwsze kilometry to praktycznie „falsollano”. Dlatego zdecydowałem, że ten odcinek w ogóle sobie darujemy. Na trzecim i czwartym kilometrze przeciętne nachylenie wynosi tylko 3,5%. Na piątym kilometrze zaczyna się poważniejsza wspinaczka. Przy czym stromizna jest umiarkowana. Na odcinku 8 kilometrów średnia to 6%, przy max. 11%. Trzynasty i czternasty kilometr są w zasadzie płaskie. Po nich trzeba pokonać kolejny solidny sektor. Tym razem o długości 6,5 kilometra i przeciętnej 6,4%, przy max. 12%. W jego pierwszej części znajduje się bardzo kręty odcinek pod nazwą El Perdigon z 18 wirażami na dystansie ledwie 2 kilometrów. Po przejechaniu 20,7 kilometra od centrum miasta wjeżdża się na przełęcz Bermejo. Z niej do końca szosy pod bramą Escuadron de Vigilancia Aerea (EVA-13) pozostaje 5,3 kilometra o średniej 6,9% i max. 14%. Zatem to końcówka jest najtrudniejsza. Głównie za sprawą trzeciego i drugiego kilometra od końca, gdzie stromizna trzyma na poziomie 8,8%. Z uwagi na obecność bazy lotniczej zastanawiałem się jak wysoko będzie tu można wjechać. Większość segmentów widocznych na stravie, jak również ślad „street view” na mapach google urywa się tu na wysokości około 1400 metrów n.p.m. Niemniej o żadnym szlabanie czy bramie na kilka kilometrów przed finałem nie słyszałem.

Sierra Espuna to masyw górski o powierzchni 250 km2. Przeszło 70% tego obszaru wchodzi w skład utworzonego w 1992 roku Parku Regionalnego. Najwyższy szczyt owych gór to Morron Espuna (1583 m. n.p.m.). Pasmo to zaliczane jest już do południowego pasa Gór Betyckich czyli Cordillera Penibetica. Najwyższego z trzech, bo obejmującego m.in. pasmo Sierra Nevada. Z kolei Alhama de Murcia czyli punkt startu do tej długiej wspinaczki to gmina mająca przeszło 23 tysięcy mieszkańców. W mieście tym swoją siedzibę ma ElPozo Alimentacion S.A. Potentat branży spożywczej będący drugą pod względem obrotu firmą w regionie Murcia. To tłumaczyło podwójną nazwę mety etapowej w programie Vuelta a Espana z 2017 roku. Finisz dziesiątego etapu tej imprezy wyznaczono w Alhamie. Trasa wiodła przez Collado Bermejo, zaś z przełęczy do mety pozostawały 24 kilometry. To był dzień dla uciekinierów. Dwunastu z nich dotarło do miasta przed grupą faworytów. O zwycięstwo etapowe powalczyli Matteo Trentin oraz Jose Joaquin Rojas. Włoch był wówczas w życiowej formie. Łatwo ograł szybkiego przecież Hiszpana, zaś w całym wyścigu wygrał aż cztery odcinki. Przełęcz Bermejo dwukrotnie pojawiła się na wielkiej Vuelcie. Pierwszy raz w 2009 roku, kiedy to podjeżdżano na nią z Alhamy. Była to wstępna faza etapu do Caravaca de la Cruz wygranego przez Amerykanina Tylera Farrara. Na premii górskiej pierwszy zameldował się Francuz Davide Moncoutie czyli zwycięzca klasyfikacji górskiej owej edycji. Poza tym Bermejo co roku jest kluczowym punktem na trasie lutowej jednodniówki Vuelta Ciclista a la Region Murcia „Costa Calida”. Organizatorzy tych zawodów korzystają równie często z obu dróg prowadzących na przełęcz. W sezonie 2023 wybrali podjazd z Alhamy.

Po przyjeździe do Alhama de Murcia udaliśmy się na jej zachodni kraniec. Rozpakowaliśmy się na parkingu obok restauracji Jarro de Oro. Praktycznie tuż poza granicami miasta. Jak się okazało z tego miejsca do bramy bazy lotniczej trzeba było pokonać niemal 24 kilometry. Jazdę zaczęliśmy na wysokości niespełna 230 metrów n.p.m. Na początek mieliśmy do przejechania przeszło 800 metrów po Avenida de la Sierra Espuna. Jednak tuż za pierwszym zakrętem trzeba było opuścić drogę RM-515 i wskoczyć na węższą dróżkę trzymającą kurs zachodni. Zrazu przejechałem ten punkt, więc musiałem zawrócić. Droga wznosiła się łagodnie, więc można było się spokojnie rozgrzać przed trudniejszą częścią wzniesienia. Na początku czwartego kilometra przejechaliśmy nad kanałem, który jest częścią systemu nawadniania Tajo-Segura. Dzięki, któremu woda z Tagu płynącego przez region Kastylia-La Mancha transportowana jest na południe kraju. Chwilę później wjechaliśmy na teren Parque Regional de Sierra Espuna. Przyznam, że ta kraina jak i sam podjazd przypadły mi do gustu. Przy umiarkowanym nachyleniu można było podjeżdżać w całkiem żwawym tempie. Widoczki też niczego sobie. Droga zrazu bez typowych serpentyn, lecz i tak wijąca się po górskim zboczu. Nawierzchnia drogi wyborna. Od siódmego kilometra znów wyraźniej skierowała się na zachód. Po przejechaniu 9,6 kilometra minęliśmy Collado Ballesteros (761 m. n.p.m.). Tuż za tą pośrednią przełęczą zaczął się najłatwiejszy fragment wzniesienia. Przeszło dwukilometrowy. Minęliśmy na nim centrum im. Ricardo Cadorniu. To był człowiek, który pod koniec XIX wieku rozpoczął ratowanie przyrody tego pasma górskiego. Jakiś kilometr dalej śmignęliśmy obok strefy rekreacyjnej Fuente del Hilo.

Podjazd odżył w połowie trzynastego kilometra. Kilkaset metrów dalej rozpoczął się mocno zakręcony El Perdigon. Rafała męczyło nasze tempo i zaczął odstawać. Niemniej do czasu zwalnialiśmy by jak najdłużej jechał z nami. Ostatecznie się rozstaliśmy. Ja z Adrianem wjechałem na Bermejo w czasie 1h 12:15. Nasz młodszy kolega 50 sekund później. Tuż przed przełęczą minął nas za to w tempie iście ekspresowym młodzian w stroju podobnym do trykotu ekipy Movistar. Zapewne jakiś członek młodzieżowej przybudówki tej drużyny. Na finałowy sektor wprowadził nas wiraż w prawo. Z tego miejsca dobrze już było widać grzbiet Morrona czyli cel naszej wspinaczki. Pierwsze dwa kilometry owej końcówki wiodły nas na północ. Potem droga skręciła na zachód w kierunku Mirador del Collado Mangueta. To tutaj po przejechaniu 21,4 kilometra od granic miasta kończą swój podjazd prywatne samochody. My pocisnęliśmy wyżej. Pokonaliśmy jeszcze dalsze dwa kilometry z hakiem. Po drodze minęliśmy tablice zwiastujące bliskość bazy wojskowej. Niemniej ich treść nas nie zatrzymała. Cóż, ja nigdy nie uczyłem się hiszpańskiego. Dotarliśmy niemal pod bramę EVA-13. Ta w przeciwieństwie do swej siostry z Aitany wydawała się być opuszczona. Zawróciliśmy niemal od razu. Zdjęcia zaczęliśmy robić nieco niżej. Na podjeździe spędziliśmy przeszło 1h i 22 minuty. Niemniej była to jazda z pewną rezerwą. Rafał finiszował 5 minut po nas. Na najdłuższym segmencie ze stravy (23,54 km) uzyskaliśmy z Adkiem czas 1h 40:53 (avs. 14 km/h). Jedynym asem, który przejechał go poniżej godziny jest Bala1. Wiadomo lokalny hero i jeden z najlepszych kolarzy XXI wieku czyli Alejandro Valverde. Co ciekawe zrobił to 11 marca 2023 roku czyli kilka miesięcy po zakończeniu profesjonalnej kariery!

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9840497065

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9840497065

MORRON DE ESPUNA by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9840496386

MORRON DE ESPUNA by RAFA

https://www.strava.com/activities/9841446301

ZDJĘCIA

Espuna_01

FILM

Napisany w 2023c_Andalucia & Este | Możliwość komentowania Morron de Espuna została wyłączona

Alto de las Antenas del Maigmo

Autor: admin o 12. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Tibi / Rio Verde

Wysokość: 1186 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 739 metrów

Długość: 9,7 kilometra

Średnie nachylenie: 7,6 %

Maksymalne nachylenie: 18 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Nasza druga górka trzeciego etapu znajdowała się w Sierra del Maigmo. To niewielki masyw położony kilkadziesiąt kilometrów na południowy-zachód od Sierra de Aitana. Na mapie trzeba go szukać między miejscowościami Xixona i Petrer. Najwyższy szczyt w tym paśmie to El Maigmo liczący 1296 metrów n.p.m. Natomiast najsłynniejszym podjazdem kolarskim w tych górach jest niewątpliwie Xorret de Cati (1097 m. n.p.m.). Wzniesienie sześciokrotnie wykorzystane na trasach Vuelta a Espana. Przy piątej okazji czyli w 2017 roku jako pierwszy na tą górkę wjechał Rafał Majka. Niemniej etapu nie wygrał bowiem premię górską od mety dzielą tam zawsze ponad trzy kilometry. Na finiszu nie było zaś mocnych na Francuza Juliana Alaphilippe’a. Dziesięć dni przed naszym przybyciem w te strony los Polaka podzielił słynny Remco Evenepoel. Belg wygrał premię, ale na mecie ograł go Słoweniec Primoz Roglić. Cati to wspinaczka krótka, ale bardzo konkretna. Zmuszająca do pokonania w pionie 444 metrów na dystansie ledwie 3,85 kilometra. Zatem mająca średnio aż 11,5%. Na pewno byłaby dla nas ciekawym wyzwaniem. Niemniej nie spełniała podstawowego warunku by znaleźć się na opracowanej przeze mnie liście szosowych gór do odhaczenia. Dyskwalifikowało ją przewyższenie mniejsze niż 500 metrów. Poza tym czy warto było wysiadać z auta dla zaliczenia niespełna 4-kilometrowej górki? Uznałem, że nie. Zresztą z podobnych względów pominąłem też Mas de la Costa czy Cubre del Sol. Nasza strata była znikoma. Przede wszystkim dlatego, że w najbliższej okolicy mogliśmy się sprawdzić na podjeździe dłuższym, a przy tym trudniejszym od Portell de Cati.

Zaproponowałem swym kompanom inną stromą wspinaczkę. Po pierwsze blisko 10-kilometrową, a przy tym o amplitudzie blisko 300 metrów większej niż ta z Xorret de Cati. Tym samym po wyjeździe z Selli zamiast brać kurs na Castallę pojechaliśmy do Tibi. Mój wybór padł na podjazd prowadzący ku Alto de las Antenas del Maigmo. Górę wielu nazw. Na stronie „climbfinder” figuruje ona również jako Alto de Guixop. To imię dostała od najbliższego szczytu górskiego. Z kolei na „cyclingcols” jej profil opublikowano pod hasłem głównym Antenas de Pedro Paya, zaś na drugie imię wybrano jej Alt de les Xemeneies. W kolarskim światku ten niedługi, lecz stromy podjazd od niedawna nie jest już anonimowy. W lutym 2022 roku pojawił się na trasie Volta a la Comunitat Valenciana. Zakończył się na nim trzeci etap tej imprezy. Jak się okazało decydujący o losach całego wyścigu. Co ciekawe uczestnicy tych zawodów wspinając się ku Antenas del Maigmo na ostatnich kilometrach zmagali się nie tylko ze sporą stromizną, lecz także grawelowym odcinkiem o długości 1800 metrów. W tych warunkach nie poradził sobie lider, którym był wspomniany już przy innej okazji Evenepoel. Etap wygrał Rosjanin Alexander Własow, który o 14 sekund wyprzedził Carlosa Rodrigueza oraz o 21 Enrica Masa. W czołówce zaroiło się od gwiazd współczesnego peletonu, gdyż na kolejnych miejscach finiszowali: Pello Bilbao, Alejandro Valverde, Jakob Fuglsang i Giulio Ciccone. Sponiewierany Remco dotarł na szczyt dopiero ósmy ze stratą 41 sekund. Cały ten wyścig wygrał Własow przed Evenepoelem i Rodriguezem.

Co godne zauważenia dolną i środkową tercję tego wzniesienia na kilka miesięcy przed wyścigiem Dookoła Walencji pokonał też peleton Vuelta a Espana. Finisz siódmego odcinka Vuelty 2021 wyznaczono bowiem na Balcon de Alicante (995 m. n.p.m.). Do tej mety pierwszy dotarł Australijczyk Michael Storer z przewagą 21 sekund nad Carlosem Veroną i 59 nad Pawłem Siwakowem. Tymczasem pierwsze 6,5 kilometra wspinaczki spod Tibi jest wspólne dla obu tych premii górskich. Droga ta rozdwaja się dopiero na wysokości 850 metrów n.p.m. Na dojeździe z Selli do Tibi Trzeba było przejechać 65 kilometrów. Niemniej spora część owej trasy biegła drogami AP-7 i A-7, więc przejazd zabrał nam mniej niż godzinę. Początek podjazdu ku Antenas del Maigmo znajduje się poniżej wspomnianego miasteczka. Dokładnie zaś na moście ponad Rio Verde. Uznałem jednak, że samochód lepiej będzie zostawić na miejskim parkingu niż nad ową rzeką. Po chwili poszukiwań znaleźliśmy sobie takie miejsce przy Avinguda de la Foia de Castalla. Gdy szykowaliśmy się do startu dochodziła już piętnasta. Było gorąco, można rzec parno. Temperatura sięgnęła 33 stopni. Gorzej, że na niebie zebrało się sporo chmur. Można było mieć wątpliwości czy zdążymy przejechać etap 3b na sucho. Na samym początku trzeba było zjechać ku Zielonej Rzece. Był to całkiem stromy zjazd. Przeszło 90 metrów w dół na dystansie 1,1 kilometra. Jakieś półtorej godziny później w drodze powrotnej z Maigmo trzeba się było uporać z tą ścianką. Będącą de facto pierwszą kwartą blisko 5-kilometrowego podjazdu na Alto de Tibi (723 m. n.p.m.). Skądinąd pięciokrotnie sprawdzonego na Vuelcie w latach 1998-2021. Dzięki tej przeszło kilometrowej hopce przekroczyliśmy tego dnia sumę 2000 metrów przewyższenia.

Niemniej nasz cel znajdował się na zachód od rzeki. Pierwsza część tej wspinaczki była nierówna. Wstępny odcinek o długości 2,2 kilometra prowadził nas po drodze CV-810. Na pierwszych 500 metrach nachylenie na poziomie 8%. Potem przez kilometr średnia rzędu 6%, zaś pod koniec drugiego kilometra już tylko 4%. Następnie wjazd na szerszą i w zasadzie płaską CV-805. Po niej trzeba było przejechać siedemset metrów w kierunku północnym. Na początku czwartego kilometra skręt w lewo i kolejna 700-metrowa prosta. Tym razem jednak z nachyleniem 6-7%. To był fragment podjazdu kończący się przy Poligono Industrial Maigmo. Za strefą przemysłową raz jeszcze w lewo i kilkaset metrów luzu tzn. dwa odcinki poprowadzone równolegle do Autovia del Mediterraneo (A-7). Niemniej w istocie służące przeprawieniu się na drugą stronę tej drogi ekspresowej. W końcu po przejechaniu 4,2 kilometra od rzeki wjechaliśmy na sztywną Ruta Balcon de Alicante. Według „cyclingcols” od tego miejsca do szczytu pozostaje 5,4 kilometra o średniej 10,5%. Pierwsze dwa kilometry trudne, ale nieprzesadnie. Oba ze średnią powyżej 9%. Na pierwszym z nich najtrudniejszy dwustumetrowy odcinek na poziomie 11%, zaś na drugim już rzędu 13%. Tego dnia to wystarczyło by Rafał został za nami. Nieco wyżej na krótkim wypłaszczeniu jakieś trzy kilometry przed finałem minęliśmy odchodząca w lewo końcówkę dróżki na Balcon. W miejscu rozjazdu wygląda ona groźniej niż najbliższe metry szlaku pod Antenas. Niemniej w rzeczywistości finał rodem z VaE-2021 nie umywa się do tego, na który my żeśmy się porwaliśmy.

Nasza góra bardzo szybko odżyła. Ba, postawiła jeszcze twardsze niż dotąd warunki. Trzeci kilometr od końca raził średnią 11,8%. Na kolejnym wyniosła ona „zaledwie” 10,7%. Jednak tylko dlatego, że jego luźny początek nie przystawał do całej reszty. Niemniej gdy ujrzałem najbliższą ściankę straciłem wszelką nadzieję na to, iż mogę się utrzymać na kole naszego lidera. Dałem zatem znać Adkowi był gnał do mety w swoim tempie. Pozostała część przedostatniego kilometra trzymała już na poziomie od 10 do 14,5%. Ostatni kilometr miał zaś średnio 12,5%. Przy czym pierwsze 800 metrów to było stałe 13-14,5%, zaś ogólny wynik zaniżał wyraźnie luźniejszy finisz. Na pokonanie całej góry potrzebowałem 49 minut. Finałowy segment o długości 5,4 kilometra przejechałem zaś w 33:22 (avs. 9,8 km/h). Biorąc za podstawę obliczeń 566 metrów przewyższenia z „cyclingcols” oznaczało to VAM na poziomie 1018 m/h. Można powiedzieć, że na szczyt góry docieraliśmy w równych odstępach. Adriano na ostatnich dwóch kilometrach dołożył mi ponad dwie minuty. Górny sektor pokonał w 31:14 (avs. 10,5 km/h) z VAM 1087 m/h. Natomiast Rafaello uzyskał tu czas 35:19 (avs. 9,3 km/h) i VAM 962 m/h. Na górze zabawiliśmy razem jakieś pięć minut. Niebo było ciemnoszare. Wzmagał się wiatr. Wyglądało na to, że w drodze do Tibi może nas złapać ulewa. Mimo to nie zaniechałem robienia zdjęć na zjeździe. Na szczęście żadna burza nas nie dopadła. Po wszystkim mieliśmy mieć jeszcze do przejechania autem ze 130 kilometrów ku bazie noclegowej nr 4 w Alhama de Murcia. Jednak gdy dotarliśmy na miejsce okazało się, że Bulwar Naranjos znajduje się jakieś 17 kilometrów na południe od miasta. Dokładnie zaś na terenie strzeżonego osiedla z apartamentami w całkiem miłym standardzie.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9834783700

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9834783700

ANTENAS DEL MAIGMO by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9834756679

ANTENAS DEL MAIGMO by RAFA

https://www.strava.com/activities/9834724975

ZDJĘCIA

Maigmo_01

FILM

Napisany w 2023c_Andalucia & Este | Możliwość komentowania Alto de las Antenas del Maigmo została wyłączona

Alto de Aitana

Autor: admin o 12. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Sella

Wysokość: 1548 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1154 metry

Długość: 18,8 kilometra

Średnie nachylenie: 6,1 %

Maksymalne nachylenie: 13 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Po Katalonii i Aragonii przyszła kolei na górki z Comunidad Valenciana. Ten region słynie z klimatu przyjaznego kolarstwu szosowemu. To właśnie w okolicach Walencji oraz na pobliskich Balearach rozgrywane są pierwsze wyścigi kalendarza europejskiego. Natomiast miejscowości takie jak Alicante, Denia czy Calpe są najpopularniejszymi lokalizacjami przedsezonowych obozów przygotowawczych. Tak dla ekip zawodowych jak i całej masy amatorów kolarstwa. Ta wspólnota autonomiczna dzieli się na trzy prowincje. Patrząc z północy na południe są to: Castellon, Valencia i Alicante. Najciekawsze podjazdy kolarskie znajdują się w tej ostatniej. Na trzeci etap wybrałem nam wspinaczki na Aito de Aitana oraz ku Antenas de Pedro Paya. Pierwsza długa i ze sporym przewyższeniem. Druga krótka, lecz bardzo stroma na ostatnich kilometrach. Obie zlokalizowane jakieś dwie godziny jazdy samochodem od naszej trzeciej bazy noclegowej w Benaguasil. Do wyboru mieliśmy dwie trasy dojazdowe. Nadmorską biegnącą w dużej mierze autostradą AP-7 oraz śródlądową z wykorzystaniem drogi ekspresowej A-7. Wybraliśmy ten drugi wariant. Krótszy terenowo, acz nieco dłuższy czasowo. Uzgodniliśmy, że naszą wspinaczkę pod Alto de Aitana zaczniemy z wioski Sella leżącej na wysokości około 400 metrów n.p.m. W drodze do niej podjechaliśmy od strony północnej na Port de Tudons (1024 m. n.p.m.). Przełęcz znaną z wielu „występów” na trasach Vuelta a Espana. Począwszy od roku 1975 była ona już 11 razy premią górską na tym wyścigu, z czego ośmiokrotnie w XXI wieku. Jej pierwszym zdobywcą był Bask Miguel Maria Lasa, zaś ostatnim jak dotąd Słoweniec Jan Polanc z roku 2021.

Dla zdecydowanej większości cyklistów kręcących w tej okolicy to Tudons jest metą wspinaczki. Dlatego, że niespełna 7-kilometrowa końcówka podjazdu na Alto de Aitana biegnie po drodze wojskowej. Prowadzącej do bazy zarządzanej przez Eskadrę Nadzoru Powietrznego (Un Escuadron de Vigilancia Aerea). W Hiszpanii jest 13 takich ośrodków, przy czym dwa na Wyspach Kanaryjskich. Tutejsza eskadra to EVA-5. Aitana jest najwyższym górą prowincji Alicante, na której to zakończyły się cztery etapy wielkiej Vuelty. Zależało mi na tym by wjechać na jej szczyt. Wycieczką pod samą Tudons wydawała mi się nie dość interesująca. Musieliśmy znaleźć sposób na legalne pokonanie bramy stojącej obok przełęczy. Na szczęście mieliśmy wśród nas Rafała, dla którego Hiszpania to druga ojczyzna, zaś język Cervantesa nie ma żadnych tajemnic. Zleciłem swemu koledze z Gorzowa „rozpoznanie terenu” tj. ustalenie co trzeba zrobić by dostać zgodę na pokonanie finałowego segmentu tego wzniesienia. Rafa napisał do dowództwa bazy. Następnie dzwonił i negocjował warunki wstępu. Ostatecznie załatwił nam przepustki. Niemniej były pewne wymogi. Trzeba było z wyprzedzeniem wysłać im swoje dane osobowe. Natomiast w dniu wizyty należało się stawić pod bramą o określonej godzinie (tuż przed południem). Tym samym aby nie przegapić swej szansy musieliśmy wyjechać z Benaguasil już około 8:30. Mój pomysł na zdobycie Aitany zakładał pokonanie sporej części południowego podjazdu na Port de Tudons. Można go zacząć nawet z poziomu 200 metrów n.p.m. czyli 18 kilometrów przed przełęczą. Jednak my z ostrożności na miejsce startu wybraliśmy wyżej położoną Sellę. Tym samym skróciliśmy sobie Tudons do 12 kilometrów. Dlatego by ryzyko ewentualnego spóźnienia na spotkanie z wojskowymi ograniczyć do minimum.

Wspomniałem już o tym, że Alto de Aitana pojawiała się na trasach Vuelta a Espana. Po raz pierwszy organizatorzy Vuelty skorzystali z niej w sezonie 2001. Piętnasty etap tamtej edycji wygrał Duńczyk Claus-Michael Moller, który o 15 sekund wyprzedził trójkę wybitnych górali. Na drugim miejscu finiszował Włoch Gilberto Simoni, a tuż za nim linię mety przecięli Hiszpanie: Carlos Sastre i Roberto Heras. Późniejszy triumfator owej edycji Angel Casero odrobił tu 16 sekund do liderującego Oscara Sevilli. Niemniej koszulkę lidera odebrał swemu rodakowi dopiero po kończącej wyścig czasówce w Madrycie. Przy kolejnych dwóch okazjach ze zwycięstw etapowych na Aitanie cieszyli się Włosi. W 2004 roku najszybciej do mety dziewiątego etapu dotarł Leonardo Piepoli, który o 5 sekund wyprzedził Herasa oraz o 10 Baska Isidro Nozala. Prowadzenie w wyścigu utrzymał Amerykanin Floyd Landis, choć finiszował dziewiąty ze stratą 54 sekund. Z kolei w sezonie 2009 pierwszy na kresce był Damiano Cunego. „Mały Książe” wygrał ósmy odcinek owej edycji z przewagą 33 sekund nad Francuzem Davidem Moncoutie oraz 36 nad Holendrem Robertem Gesinkiem. Czwarty tego dnia Australijczyk Cadel Evans został zaś nowym liderem wyścigu. W roku 2016 Aitana będąc metą dwudziestego etapu była świadkiem aż trzech ciekawych batalii. O etap do samego końca zażarcie rywalizowali Pierre-Roger Latour i Darwin Atapuma. Ostatecznie Francuz wyprzedził Kolumbijczyka o 2 sekundy. Trzeci ze stratą 17 sekund dojechał do mety Włoch Fabio Felline. Za ich plecami Chris Froome bezskutecznie próbował urwać liderującego Nairo Quintanę. Doszło natomiast do zmiany na trzeciej pozycji w „generalce”. Esteban Chaves nadrobił bowiem 1:24 nad Alberto Contadorem i ostatecznie wyprzedził „El Pistolero” o 13 sekund.

W trakcie trzeciego dnia wyprawy do Andaluzji mieliśmy jeszcze ładny kawałek drogi. Niemniej to właśnie od wtorku jeździliśmy już po Górach Betyckich. Nie były to jeszcze najwyższe partie owych gór, lecz tzw. Sistema Prebetico obejmująca jedynie północno-wschodnią część tego łańcucha górskiego. Po przyjechaniu do Selli wypakowaliśmy się na parkingu pod miejscowym cmentarzem. Zgodnie z planem ruszyliśmy pod górę około jedenastej. W ramach pierwszej fazy tej wspinaczki było do zrobienia 620 metrów w pionie. Jadąc spokojnie czyli z VAM na poziomie 800-900 m/h mieliśmy dotrzeć na Tudons po około 45 minutach. To dawało nam kwadrans zapasu. Tak na wszelki wypadek, gdyby jeden z nas „złapał kapcia” po drodze. Startując z Selli zostawiliśmy sobie do podjechania przeszło 18 kilometrów. Zatem dystans wspinaczki pod Aiatnę był bardzo zbliżony do tego z obu niedzielnych premii górskich. Przewyższenie większe niż na Santuari MDM, lecz zarazem wyraźnie mniejsze niż na Mont Caro. Podjazd regularny. Na dojeździe do Tudons łagodny. Powyżej przełęczy co najmniej solidny, ale wciąż bez większych stromizn. Ze strony „cyclingcols” można było się dowiedzieć, iż odcinki z dwucyfrowym nachyleniem będą tu rzadkością. W sumie miało nam się uzbierać ledwie 1,3 kilometra takiego terenu, z czego 900 metrów powyżej bramy. To znaczy tyle samo co na znacznie krótszym podjeździe do stacji Valdelinares. Cały dolny sektor o długości blisko 12 kilometrów miał mieć przeciętne nachylenie tylko 5,3%. Trzecia tercja wzniesienia czyli odcinek z Tudons na Aitanę to już była „nieco inna para kaloszy”. Dystans 6,7 kilometra ze średnią 7,8%. Na nim zaś cztery kilometrowe odcinki na poziomie ponad 8%.

Podjazd na Port de Tudons potraktowaliśmy ulgowo. Droga przez pierwsze 4,8 kilometra trzymała się Riu de Sella. Co kilometr mijaliśmy dwie przydrożne tabliczki. Brązową odliczającą dystans pozostały nam do przełęczy oraz białą podającą nachylenie na kolejnym odcinku. Niemniej nie średnie, lecz maksymalne co było nieco mylące. Po rozstaniu z rzeczką droga CV-770 wpadła w bardziej zalesiony teren. W połowie siódmego kilometra minęliśmy łącznik z szosą CV-778, po której prowadzi wariant podjazdu zaczynający się w miejscowości Relleu. Potem na dziewiątym kilometrze nasz szlak spotkał się jeszcze z drogą CV-785 biegnącą od wioski Penaguila i ogrodu zoologicznego Safari Aitana. Na przełęcz dotarliśmy zgodnie z planem. Przed bramą czekali już wysłannicy z bazy lotniczej. Krótka dwuminutowa odprawa. Porozmawiali z Rafałem i otworzyli nam bramę. Następnie wskoczyli do Jeepa i rychło nas minęli życząc powodzenia. Odcinek na drodze wojskowej był wyraźnie trudniejszy od tego poniżej przełęczy. Ta zmiana nachylenia podcięła nogi Rafałowi. Kilkakrotnie zostawał za nami, na kilkanaście czy kilkadziesiąt metrów. Niemniej gdy tylko nieco zwalnialiśmy wracał do szeregu. Jednak tą górę bardziej niż każdą inną trzeba było ukończyć razem. Nie wypadało gubić Rafała, skoro tylko dzięki niemu tu wjechaliśmy. Na ostatnim kilometrze przez chwilę postraszyła nas mżawka. Cały wjazd na Aitanę (wliczając niedługi postój na przełęczy) zabrał nam 82 minuty z hakiem. Na mecie czekali nasi strażnicy-przewodnicy. Byli na tyle uprzejmi, że zrobili nam trójkowe zdjęcie na tle pomnika poległych. Niemniej o robieniu fotek we własnym zakresie nie było tu mowy. Zatem szybko i grzecznie zjechaliśmy na Tudons bez żadnych foto-przystanków. Dopiero na przełęczy jak i późniejszym zjeździe do Selli przyszła pora na łapanie obrazków do albumu z podróży.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9833695895

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9833695895

ALTO DE AITANA by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9833656235

ALTO DE AITANA by RAFA

https://www.strava.com/activities/9833587272

ZDJĘCIA

Aitana_01

FILM

Napisany w 2023c_Andalucia & Este | Możliwość komentowania Alto de Aitana została wyłączona

Pico del Buitre

Autor: admin o 11. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Arcos de las Salinas

Wysokość: 1948 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 891 metrów

Długość: 11,8 kilometra

Średnie nachylenie: 7,6 %

Maksymalne nachylenie: 16 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Po opuszczeniu Virgen de la Vega mieliśmy do przejechania autem 66 kilometrów. Na początek wjazd na przełęcz św. Rafała (1560 m. n.p.m.). Z niej zjazd do Mora de Rubielos. Ładnego miasteczka z XIV-wiecznym zamkiem. Następnie przecięliśmy autostradę A-23 czyli Autovia Mudejar. Po wjeździe na drogę A-1514 byliśmy już na trasie szóstego etapu tegorocznej Vuelty. Na tym szlaku jeszcze łagodny podjazd pod Torrijas (1340 m. n.p.m.), po czym 10-kilometrowy zjazd do Arcos de las Salinas. U podnóża drugiej z poniedziałkowych gór pojawiliśmy się około szesnastej. Znaleźliśmy sobie zacienione miejsce parkingowe pod murami miasteczka. W co trudno uwierzyć ma ono obecnie tylko 118 mieszkańców. Tymczasem starczyłoby tu lokali zapewne dla tysiąca osób. Zresztą jakieś sto lat temu żyło tu tylu ludzi. Ślady takiej XX-wiecznej depopulacji widziałem już wielokrotnie, także na włoskiej czy francuskiej prowincji. Niemniej właśnie tego typu odludne miejsca są prawdziwą „mekką” dla astrofizyków. Szukają oni do swych badań naukowych okolice o jak najniższym zanieczyszczeniu sztucznym światłem. Takie właśnie tu sobie znaleźli. Swoje prace na Pico del Buitre czyli Szczycie Sępa zaczęli w roku 1992. Projekt badawczy wznowiono piętnaście lat później, zaś budowę Observatorio Astrofisico de Javalambre ukończono w 2013 roku. W latach 2008-09 powstała droga wiodąca na wierzchołek tej góry, choć nie od razu w pełni szosowa. Jej górny sektor wyasfaltowano dekadę później. To znaczy na pierwszy przyjazd wyścigu Dookoła Hiszpanii. W ten sposób dzięki badaniom kosmosu „zrodził się” podjazd, na którym dziś walczą gwiazdy kolarskiego peletonu.

Vuelta a Espana zajrzała tu dwa razy w ostatnich pięciu sezonach. Podczas debiutu z roku 2019 w głównych rolach wystąpili typowi harcownicy. To był wielki dzień dla pro-kontynentalnej ekipy Burgos-BH. Na piątym etapie tej Vuelty jej zawodnicy zajęli dwa pierwsze miejsca. Wygrał Hiszpan Angel Madrazo o 10 sekund przed Holendrem Jetse Bolem. Trzeci był Jose Herrada z Cofidisu ze stratą 22 sekund. Co ciekawe szósty odcinek tej imprezy wygrał młodszy brat tego ostatniego Jesus. Faworyci wyścigu deptali po piętach uciekinierom. Najmocniejszym z nich okazał się Miguel Angel Lopez, który nadrobił 12 sekund nad Alejandro Valverde i Primozem Roglicem oraz przeszło 40 nad pozostałymi rywalami. Dzięki temu Kolumbijczyk wyszedł na prowadzenie w wyścigu. Na Vuelcie z roku 2023 Pico del Buitre również pojawiło się w pierwszym tygodniu, ale na szóstym etapie. Także tym razem dotychczasowy lider VaE poległ na zboczach tej góry. Przed czterema laty koszulki lidera nie obronił tu Irlandczyk Nicolas Roche. Tym razem rozstał się z nią Remco Eevenepoel, triumfator VaE z roku 2022. Ponownie o etapowy sukces powalczyli uciekinierzy. Niemniej tym razem w odjeździe znaleźli się doborowi górale. Najmocniejszym z nich okazał się Sepp Kuss, który o 26 i 31 sekund wyprzedził dwóch Francuzów: Lenny Martineza oraz Romaina Bardet. Nowym liderem wyścigu został młodziutki Martinez (20 lat i 51 dni). Niemniej najistotniejszy był fakt, iż tego dnia Amerykanin z Kolorado nadrobił ponad trzy minuty na swymi liderami z Jumbo-Visma czyli Jonasem Vingegaardem oraz Rogliczem. Dwa dni później na mecie w Xorret de Cati Kuss zdobył koszulkę lidera. Po czym choć miał w nogach dwa wielkie toury obronił to prowadzenie. Przez kolejne dwa tygodnie stracił nieco czasu tylko do swych kolegów z drużyny.

Pico del Buitre leży w masywie Sierra de Javalambre. To pasmo również należy do Gór Iberyjskich. Jego najwyższym szczytem jest Javalambre (2020 m. n.p.m.). Podobnie jak Sierra de Gudar góry położone są na pograniczu Aragonii i Walencji. Co ciekawe to właśnie w nich znajduje się na najwyższe wzniesienie Comunidad Valenciana czyli Cerro Calderon (1838 m. n.p.m.). Wspinaczka do obserwatorium na Szczycie Sępa jest znacznie trudniejsza niż podjazd do stacji Valdelinares. Szczególnie wymagająca jest jej górna część. Początek niewinny, acz nie pozbawiony trudniejszych momentów. Pierwsze 4,4 kilometra ma przeciętne nachylenie tylko 4,3%. Niemniej ścianka pod koniec czwartego kilometra jest przedsmakiem tego co ma później nastąpić. Jeszcze przed półmetkiem wzniesienia trzeba się zmierzyć z pierwszym trudnym sektorem. To odcinek o długości 1,5 kilometra i średniej 10,5%. Stromizna maksymalnie sięga tu 16%. Potem jest luźniej przez około kilometr. Na początku siódmego kilometra pojawia się nawet krótki zjazd. Niemniej rychło przechodzi on w kolejną stromiznę i ta trzyma już niemal do końca podjazdu. Ostatnie 5 kilometrów ma średnią niemal 10% przy max. 14-15%. Najtrudniejszy jest czwarty kilometr od końca. Na całym wzniesieniu jest w sumie 5 kilometrów odcinków o dwucyfrowej stromiźnie. Według „cyclingcols” to obecnie najtrudniejszy podjazd w regionie Aragonia. W zestawieniu rodem z „climbfinder” zajmuje on drugie miejsce. Nieco wyżej oceniany jest tylko jeden z czterech wariantów wspinaczki pod Javalambre. Bardzo długi i nieregularny kończący się na wysokości 1844 metrów n.p.m.

Nasz pojedynek z Sępią Górą zaczęliśmy kwadrans po szesnastej. Nadal było ciepło. Na starcie 28, potem nawet 32, zaś na szczycie przyjemne 24 stopni. Po 250 metrów minęliśmy wiekowy kościółek. W tym miejscu trzeba było pojechać w lewo. Na pierwszych dwóch kilometrach nachylenie drogi było znikome. Po wyjeździe z Arcos de las Salinas ujrzeliśmy wysoką biało-niebieską tablicę z bodaj wszystkimi danymi czekającej nas wspinaczki. Na czwartym kilometrze ładne skałki w pobliżu drogi. Tuż przed pierwszą dłuższą stromizną metalowa instalacja przedstawiająca kolarkę z długim warkoczem. Cały ten wstępny sektor pokonaliśmy razem. Pierwsze dwa kilometry w tempie 19-20 km/h. Na kolejnych dwóch prędkość siadła nam do 15-17 km/h. Gdy tylko zaczęła się wspomniana półtorakilometrowa stromizna Adrian poleciał do przodu. Nie było żadnych szans by podczepić się pod ten express. Zmęczyliśmy ów odcinek we dwójkę w tempie około 10,5 km/h. Gdy podjazd odpuścił Rafał w swoim stylu pocisnął na twardszym przełożeniu i nieznacznie mi odjechał. Według stravy dolny segment o długości 6,14 kilometra pokonałem w 24:35 (avs. 15 km/h). Na rozdrożu, gdzie droga do obserwatorium rozstaje się z rzeką Arcos traciłem do Adka już półtorej minuty, zaś do Rafy 10 sekund. Na wysokości porzuconej osady pasterskiej rozpoczynał się najtrudniejszy sektor wzniesienia. Dość szybko złapałem Rafała i przez kolejne trzy kilometry wspólnie zmagaliśmy się z tym ciężkim wyzwaniem. Nie byliśmy w stanie jechać z prędkością ponad 10 km/h. Ja gramoliłem się na szczyt w tempie od 8,3 do 9,6 km/h. Adriano radził sobie znacznie sprawniej. Na każdym z tych kilometrów dokładał nam około 50 sekund, zaś na tym najtrudniejszym ponad minutę.

Na przedostatnim kilometrze poczułem, że mogę jechać nieco szybciej od Rafała. Być może mój młodszy kolega zaczął płacić za swe ataki na Valdelinares. W połowie dziesiątego kilometra las wokół drogi już zanikał. Na zboczach góry pośród pojedynczych drzew dostrzec można było kępy jałowca, nazywane futrem pantery. Po 9,8 kilometra od startu wspinaczki szlak osiągnął swój północny kraniec. Niemniej do mety brakowało jeszcze dwóch kilometrów. Najpierw trzeba było przejechać 1,3 kilometra w kierunku południowo-wschodnim do rozdroża, na którym w lewo odchodzi szutrowa dróżka ku szczytowi Javalambre. My musieliśmy na nim skręcić w prawo. Pierwsze czterysta metrów tej końcówki nadal z solidną stromizną. Dopiero za szlabanem, który musieliśmy obejść zrobiło się luźniej. W tym miejscu stworzono kapitalną instalację artystyczną w temacie kolarskim. Finisz wyznaczyliśmy sobie na betonowym placu pod wieżą, na której zamontowane są dwa tutejsze teleskopy. Adrian rozprawił się z tą górą w czasie 52:19. Ja potrzebowałem 58:32 (avs. 11,6 km/h), zaś Rafał 59:09. Zatem odrobiłem straty z Valdelinares i to z lekką nawiązką. Niemniej łatwo mi to nie przyszło o czym świadczy VAM niespełna 900 m/h. Na górze mocno wiało, ale za to widoki były przednie i światło do zdjęć na zjeździe też bardzo dobre. Po dotarciu do samochodu mieliśmy jeszcze do pokonania blisko 90 kilometrów. Trzeba było zjechać z gór w rejon Walencji. Naszym celem było Benaguasil. Ta 12-tysięczna miejscowość na tle dwóch wcześniejszych baz noclegowych zdawała się być gwarnym miastem. Wynająłem tu wielopokojowe mieszkanie w stuletniej kamienicy. Niemniej były minusy tej miejscówki. Przede wszystkim bagaże trzeba było wnieść na trzecie piętro po schodach. Natomiast samochód należało zostawić na mieście, jakieś dwieście metrów od domu.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9828637261

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9828637261

PICO DEL BUITRE by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9828638176

PICO DEL BUITRE by RAFA

https://www.strava.com/activities/9828779018

ZDJĘCIA

Pico-del-Buitre_01

FILM

Napisany w 2023c_Andalucia & Este | Możliwość komentowania Pico del Buitre została wyłączona

Estacion de Esqui de Valdelinares

Autor: admin o 11. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: La Virgen de la Vega A-228

Wysokość: 1963 metry n.p.m.

Przewyższenie: 583 metry

Długość: 10,6 kilometra

Średnie nachylenie: 5,5 %

Maksymalne nachylenie: 12 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Dzień drugi na hiszpańskiej ziemi czyli dwa przystanki w Aragonii. Przyznam, że ten region kojarzy mi się z Saragossą, Pirenejami i może jeszcze rzeką Ebro. Jakim cudem trafił zatem do naszego programu przewidującego stopniowy zjazd ku Andaluzji wzdłuż wschodniego wybrzeża Hiszpanii? Cóż, to rozległa wspólnota autonomiczna. Mniejsza jedynie od obu Kastylii oraz wspomnianej już Al-Andalus. Ciągnie się od granicy z Francją po szerokość geograficzną Madrytu, do której sięga za sprawą bardzo słabo zaludnionej prowincji Teruel. Na jej południowym krańcu znajduje się comarca Gudar-Javalambre ze stolicą w miasteczku Mora de Rubielos. To bardzo odludny i górski teren. W tym „powiecie” mieszka dziś mniej niż 7600 osób. Ledwie 3,2 „człowieka” na km2! Można powiedzieć, że ludzie stąd uciekają do większych ośrodków. Niemniej nas przyciągnęła niczym magnes. Wszystko za sprawą dwóch kolarskich gór, które w XXI wieku po dwakroć pokazały się na trasach Vuelta a Espana. Pierwszą był podjazd do stacji narciarskiej Valdelinares. Drugą wspinaczka do obserwatorium astronomicznego na szczycie Pico del Buitre. Noc poprzedzającą ten etap spędziliśmy w sennej miejscowości El Lligallo de Ganguil na południowych kresach Katalonii. Lokal był w nieco wyższym standardzie niż ten z Peralady. Niemniej samochód trzeba było zostawić przy ulicy, więc prawie wszystkie bagaże trzeba było wnieść na pierwsze piętro. Nazajutrz „Apartament laio Kiko” opuszczaliśmy na raty, bo za pierwszym razem zapomniałem zabrać ważny dla mnie drobiazg. Ostatecznie ruszyliśmy w drogę około wpół do dziesiątej.

W tym dniu więcej czasu mieliśmy spędzić w aucie niż na rowerach. Szacowałem, że na wszystkich trzech odcinkach przelotowych zejdzie nam co najmniej pięć godzin. Tym razem przejazd pomiędzy dwoma podjazdami miał być tym najkrótszym. Najwięcej czasu kosztował nas dojazd do pierwszej z poniedziałkowych gór. Na Vuelcie finałowy podjazd do stacji Valdelinares poprzedzano łagodnym wjazdem na Puerto de San Rafael (1560 m. n.p.m.). My nie mieliśmy czasu na cały ten zestaw. Musieliśmy się ograniczyć do przeszło 10-kilometrowej wspinaczki z ulic Virgen de la Vega. Dojazd z drugiej bazy noclegowej do tej miejscowości liczył około 190 kilometrów i w dużej mierze prowadził przez góry. Minęliśmy dwie wysoko położone przełęcze, w tym na samej końcówce Puerto de Valdelinares (1828 m. n.p.m.). Do miejsca przeznaczenia dotarliśmy wczesnym popołudniem. Przed nami był podjazd o ledwie umiarkowanym stopniu trudności, acz w minionym ćwierćwieczu popularny w światku kolarskim. Trzeba przede wszystkim wspomnieć o tym, iż w stacji Valdelinares dwukrotnie organizowano etapowe finisze wielkiej Vuelty. Po raz pierwszy w sezonie 2005. Szósty odcinek tej imprezy wygrał Hiszpan Roberto Heras, który o 13 sekund wyprzedził Rosjanina Denisa Mienszowa oraz o 28 swego rodaka Davida Blanco. Dzięki temu zwycięstwu Heras został liderem 60. Vuelty. Blisko dekadę później na dziewiątym etapie VaE-2014 faworyci mogli sobie powalczyć co najwyżej o dwunaste miejsce. O zwycięstwo rywalizowali uciekinierzy. Najmocniejszym z nich okazał się Kolumbijczyk Winner Anacona, który o 45 sekund wyprzedził Aleksieja Łucenko z Kazachstanu oraz o 50 sekund Włocha Damiano Cunego. Rodak triumfatora czyli Nairo Quintana zyskał 23 sekundy nad Alejandro Valverde i odebrał Hiszpanowi koszulkę lidera.

Zanim do stacji Valdelinares po raz pierwszy dojechała hiszpańska Vuelta, nasz poniedziałkowy podjazd pięciokrotnie przetestowano na wyścigu Dookoła Aragonii. Nie rozgrywana obecnie Vuelta a Aragon chętnie zaglądała w te strony na przełomie tysiącleci. W stacji Aramon Valdelinares wygrywali kolejno: Bask Aitor Garmendia (1998), Hiszpan Juan-Carlos Dominguez (1999 i 2001), Włoch Pietro Caucchioli (2002) oraz wspomniany już Mienszow (2004). Aramon Valdelinares powstała w paśmie Sierra de Gudar. To masyw na pograniczu wspólnot Aragonia i Walencja zaliczany do Gór Iberyjskich. Ów ośrodek sportów zimowych jest niewielki. Łączna długość tutejszych tras to 17 kilometrów. Amatorów białego szaleństwa obsługuje tu 9 wyciągów: 4 krzesełkowe i 5 orczyków. Najwyższym punktem tego terenu jest szczyt Pico de Penarroya (2028 m. n.p.m.). Jak nietrudno się domyślić stacja leży na terenie gminy Valdelinares. Ta zaś wyróżnia się tym, iż jej główny ośrodek położony jest na wysokości aż 1695 metrów n.p.m. co jest swoistym rekordem Hiszpanii. Premia górska Estacion de Esqui de Valdelinares była najłatwiejszą z 28 gór jakie zaliczyliśmy w trakcie naszej 15-dniowej Vuelty. Zarazem najmniejszym z owych wzniesień, gdyż nie miała nawet 600 metrów przewyższenia. Jednak nie brak tu mocniejszych odcinków. Na kilometrach od trzeciego do szóstego średnie nachylenie utrzymuje się powyżej 7%. Natomiast na ósmym i dziewiątym wynosi nawet 8-9%. Niemniej o tym jak trudny okaże się dany podjazd nie decydują jedynie obiektywne warunki terenowe. Istotne jest również to w jakim tempie chcemy lub musimy go pokonać.

Jazdę zaczęliśmy tuż przed trzynastą przy temperaturze 31 stopni. Na początek przejechaliśmy płaskie 450 metrów drogą A-228 biegnącą ku sąsiedniej miejscowości Alcala de la Selva. Na rondzie przy stacji benzynowej Galp trzeba było skręcić w prawo i wjechać na górską drogę A-2705. Pierwsze kilkaset metrów z umiarkowanym nachyleniem 5,5%. Potem cały kilometr na poziomie ledwie 2,3%. Wspinaczka na dobre zaczęła się od zakrętu w lewo pod koniec drugiego kilometra. Nieco dalej minęliśmy pierwszy z sześciu wiraży. Od piątego kilometra jechaliśmy przez sosnowy las, którego przyjemny zapach unosił się w powietrzu. O stromiźnie kolejnych kilometrów informowały nas przydrożne tabliczki w kolorze niebieskim. Podjazd pozornie łatwy, dla mnie takim się nie okazał. Wszystko za sprawą Rafała. Amigo z Gorzowa od czasu naszej poprzedniej Vuelty poczynił spore postępy. Już przed trzema laty nad Lago di Como potrafił dokazywać. Przed tym sezonem zrzucił zaś kilka kolejnych kilogramów i „odgrażał się”, że da czadu na hiszpańskich szosach. Pierwszego dnia nie zachwycił, ale na krótkim Valdelinares przystąpił do ataku. Szarpał do skutku i ostatecznie odjechał mi na kilkanaście sekund. Adriano wjechał na górę razem z Rafą. Wspinaczka de facto skończyła się po przejechaniu 9,3 kilometra od ronda za Virgen de la Vega. Ostatnie 1100 metrów to już było szybkie „falsollano”. Segment o długości 8,93 kilometra pokonałem w 36:43 (avs. 14,6 km/h) z VAM 951 m/h. Na górze przez kwadrans pokręciliśmy się po „wymarłym” o tej porze roku ośrodku. Potem przyjemny zjazd i przed 14:30 byliśmy w komplecie na dole. Jednak nie od razu ruszyliśmy w dalszą drogę. Przed wycieczką do Arcos de las Salinas wpadliśmy jeszcze na kawę do hotelu „La Vega”.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9827493793

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9827493793

VALDELINARES by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9827478708

VALDELINARES by RAFA

https://www.strava.com/activities/9827471181

ZDJĘCIA

Valdelinares_01

FILM

Napisany w 2023c_Andalucia & Este | Możliwość komentowania Estacion de Esqui de Valdelinares została wyłączona

Mont Caro

Autor: admin o 10. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Els Reguers T-342

Wysokość: 1436 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1349 metrów

Długość: 18,8 kilometra

Średnie nachylenie: 7,2 %

Maksymalne nachylenie: 15 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Po pierwszej „robocie” kawa wypita na tarasie przed restauracją Can Vila była czystą przyjemnością. Niemniej ta sjesta nie mogła trwać długo. Przed zmrokiem mieliśmy pokonać jeszcze jeden kataloński podjazd. W dodatku na przeciwległym krańcu tego tego regionu. Wśród hiszpańskich wspólnot autonomicznych Katalonia jest szósta pod względem powierzchni. Niemniej to spory kawał ziemi (przeszło 32 tysiące km2). Z naszych województw większe jest tylko mazowieckie. Tymczasem w to niedzielne popołudnie musieliśmy przemierzyć ją całą z północy na południe. Do przejechania między podnóżami obu wzniesień mieliśmy aż 321 kilometrów. Na nasze szczęście jakieś 90% tego dystansu mogliśmy „połknąć” korzystając z autostrady AP-7. Tak czy owak czekał nas przeszło trzygodzinny przejazd, więc około trzynastej zawinęliśmy się do samochodu by ruszyć w kierunku Tortosy. Transfer przebiegł sprawnie. Po drodze tylko jeden krótki przystanek wywołany pochopnym alarmem kontrolki. Ciśnienie w oponach się zgadzało, więc można było gnać dalej. Zmierzając ku delcie rzeki Ebro minęliśmy stolice trzech katalońskich prowincji czyli kolejno: Gironę, Barcelonę i Tarragonę. Na zjeździe nr 40 rozstaliśmy się z Autopista de la Mediterrania by skorzystać z regionalnej drogi C-42. Naszym celem była Mont Caro. Najwyższy szczyt w masywie Ports de Tortosa-Beseit. To wapienne pasmo leży na północno-wschodnim krańcu długiego na przeszło 500 kilometrów łańcucha Gór Iberyjskich (Sistema Iberico). Podobnie jak w przypadku Mare de Deu del Mont tu również po szosie można wjechać niemal na wierzchołek góry.

Zgodnie z profilem nasz drugi podjazd mogliśmy zacząć w miasteczku Roquetes, sąsiadującym ze wspomnianą już Tortosą. Tym niemniej darowałem nam wstępny odcinek na drodze T-342. Postanowiłem, że wystartujemy z miejsca, gdzie zaczyna się biegnąca prosto na zachód Carretera dels Ports. Przesłanki tej decyzji były dwie. Znikome nachylenie początkowego sektora oraz relatywnie późna pora dnia. Warto było zacząć tą wspinaczkę z poziomu niespełna 90 metrów n.p.m. by zaoszczędzić nieco czasu. Wciąż pozostało nam do podjechania blisko 19 kilometrów. Dystans bardzo podobny do tego z Santuari MDM, lecz tym razem w pionie musieliśmy pokonać aż 1350 metrów. Przeszło czterysta więcej niż przed południem. Mont Caro jest nie tylko najwyższym wzniesieniem pasma Ports de Tortosa-Beseit, ale też całej prowincji Tarragona. Na tej części podjazdu, który pozostał nam do pokonania można wyróżnić cztery sektory. Pierwszy niemal 5-kilometrowy o przeciętnej ledwie 3,8%. Drugi ciężki i długi o długości 9 kilometrów i średniej 8,4%. Trzeci to krótki przerywnik między dwoma trudnymi segmentami. Raptem 1300 metrów ze zmiennym, acz ogólnie łagodnym nachyleniem. Na sam koniec trzeba zaś jeszcze 3,7 kilometra ze stromizną 9%. Według strony „cyclingcols” to najtrudniejsza kolarska góra w Katalonii. Na liście rankingowej z „climb finder” premia górska numer trzy, albowiem wyżej wyceniono jeden z wjazdów na Coll de Pradell oraz wspinaczkę pod Alt de Montnou. W każdym razie oba te źródła wyceniają Mont Caro wyżej niż Turo de l’Homme. To znaczy podjazd który był najtrudniejszym spośród zaliczonych przeze mnie i Rafała w trakcie naszej wyprawy z roku 2016.

Mont Caro jest górą znaną z wyścigu Dookoła Katalonii. W programie wiekowej Volta a Catalunya pojawiła się czterokrotnie. Po raz czwarty w minionym sezonie. Tym niemniej trzeba zaznaczyć, iż „profi” nie ścigają się tu do najwyższego punktu szosowej drogi. Organizatorzy katalońskiej Volty lokują finisze swych górskich odcinków około 5 kilometrów przed szczytem. Na wysokości nieco ponad 1000 metrów n.p.m. w miejscu znanym jako Mirador del Portell. Na końcu wspomnianego przeze mnie 9-kilometrowego sektora. Góra w tej postaci zadebiutowała na VaC w sezonie 1985. Wygrał wówczas Kolumbijczyk Alirio Chizabas, który o sekundę wyprzedził Hiszpana Vicente Beldę. Ten drugi utrzymał prowadzenie w wyścigu, lecz stracił je na późniejszej czasówce. Za ich plecami trzeci Robert Millar nadrobił 18 sekund nad czwartym Seanem Kellym. Było to o tyle istotne, iż ostatecznie Szkot wygrał ów wyścig z przewagą ledwie 3 sekund nad Irlandczykiem. W roku 1991 znów triumfował tu Kolumbijczyk. Tym razem słynny Luis Herrera, który o 12 sekund wyprzedził Hiszpana Pedro Delgado. Piąty ze stratą 27 sekund finiszował liderujący po czasówce wokół Tarragony wielki Miguel Indurain. „Big Mig” bez trudu obronił koszulkę lidera i tym samym kilka tygodni po swym pierwszym triumfie w Tour de France po raz drugi w karierze wygrał też Volta a Catalunya. Na kolejną wizytę peletonu VaC w tym miejscu trzeba było czekać do roku 2017. Doszło wtedy do batalii wielkich asów. Zwycięsko wyszedł z niej Alejandro Valverde, który o 13 sekund wyprzedził Chrisa Froome’a i Alberto Contadora. „Balaverde” objął prowadzenie w tym wyścigu. W owej edycji wygrał aż trzy odcinki i generalkę z przewagą ponad minuty nad Contadorem. Podobnie jak dla Induraina było to dla niego wówczas drugie z trzech zwycięstw w katalońskiej Volcie.

Nasza góra w swej skróconej postaci czyli pod hasłem Lo Port była areną emocjonującego spektaklu także w 2023 roku. W końcówce piątego etapu zażarty pojedynek stoczyli lider i wicelider po czterech odcinkach czyli Primoz Roglic i Remco Evenepoel. Na starcie w Tortosie obaj mieli ten sam czas. Belg na ostatnim kilometrze zaatakował, lecz Słoweniec skutecznie go skontrował i ostatecznie wygrał z przewagą 6 sekund nad młodszym rywalem. Niewiele ustępował im Portugalczyk Joao Almeida. Na mecie trzeci ze stratą 12 sekund. Co ciekawe czwarty podobnie jak w sezonie 2017 był tu Katalończyk Marc Soler. Tym razem do triumfatora stracił 28 sekund, przed sześcioma laty 25. Zatem znów na ojczystej ziemi nieco mu zabrakło do „wielkiej trójki”. Niespełna pół roku po herosach światowego peletonu u stóp Mont Caro stanął nasz skromny oddział. Zawczasu wypatrzyłem w necie miejsce, gdzie można było się rozpakować. Był nim wielki parking przy Carrer de l’Espigol na obrzeżach osiedla domków jednorodzinnych powstałego nieopodal miejscowości Els Reguers. Oddalony ledwie pół kilometra od rozdroża, z którego chcieliśmy wystartować. Gdy ruszyliśmy pod górę było już dobrze po wpół do siedemnastej. Tym niemniej wciąż ciepło, bo mój licznik zanotował o tej porze 30 stopni. Przy czym niebo nad górami Ports de Tortosa-Beseit było dość mocno zachmurzone. Pierwsza kwarta podjazdu jak należało się spodziewać  dość łatwa, a przy tym monotonna. Długi odcinek prościutko na zachód przy co najwyżej umiarkowanym nachyleniu. Szosa na pierwszych dwóch kilometrach biegła w terenie zamieszkanym. Następnie poprzez gaj oliwny. Przejechaliśmy ten sektor we trójkę ze średnią ponad 21 km/h. Peleton VaC ten łagodny wstęp „przeleciał” w tempie 33 km/h.

Pod koniec piątego kilometra droga zatoczyła szeroki łuk w lewo, po którym zaczęła się wspinaczka z prawdziwego zdarzenia. Po 14-minutowej rozgrzewce trzeba się było zabrać do intensywniejszej pracy. Zmiana rytmu jazdy była dość gwałtowna. Już pierwszy kilometr środkowego sektora miał mieć średnią 8,3%, zaś drugi nawet 9,5%. Szybko, bo w połowie szóstego kilometra wjechaliśmy na teren Parc Naturals dels Ports. To utworzony w 2001 roku chroniony obszar przyrodniczy o powierzchni 350,5 km2. Droga nadal szła na zachód, lecz bardziej krętym szlakiem niż na pierwszych kilometrach. Wysokie procenty dość szybko dały znać o sobie. Rafał został w tyle. Ja musiałem się mocniej starać by dotrzymać kroku Adrianowi. Góra dyktowała twarde warunki. Jedynie na dziewiątym kilometrze było nieco luźniej. Pod koniec dziesiątego kilometra minęliśmy punkt widokowy Mirador del Cargol, zaś trzysta metrów dalej na wierzchołku samotnej skały dostrzegliśmy rzeźbę koziorożca. W tym dniu „ubranego” w katalońską flagę pro-niepodległościową, która obok tradycyjnych pasów w kolorach złotym i czerwonym ma jeszcze białą gwiazdę na tle niebieskiego trójkąta. Po jedenastu kilometrach wjechaliśmy między chmury. Miejscami widoczność była mocno ograniczona. Pod koniec dwunastego kilometra zaczął się bardzo kręty odcinek z sześcioma wirażami na dystansie ledwie kilometra. Zbliżaliśmy się do wyścigowej mety. Nachylenie spadło do około 7%. Po około 58 minutach od startu minęliśmy Mirador del Portell. Ciężki sektor pokonaliśmy w 44:11 z VAM około 1000 m/h. Rafał stracił do nas blisko 4 minuty. Ze stravy można się dowiedzieć jak mocno pojechali tu uczestnicy Volty. Strasznie tu pocisnęli. Pierwsza czternastka wspinała się w tempie co najmniej 1800 m/h, z czego wielka trójka nieznacznie przekroczyła poziom 1900 m/h!

Niemniej oni w tym miejscu mieli już po zawodach. My musieliśmy przejechać dalsze pięć kilometrów. Tuż przed końcem stromego sektora zauważyłem „oskarżycielskie” napisy pod adresem UCI. Wymalowane zapewne przez kibiców kolumbijskich, fanów pauzującego w tym roku Nairo Quintany. W połowie czternastego kilometra teren złagodniał. Na szosie było nieco rozsypanego żwirku, więc trzeba było uważać. Tuż przed wjazdem na finałowy odcinek była też chwila zjazdu. Po przebyciu 14,9 kilometra należało odbić w lewo by wjechać na węższą dróżkę, która stromym i krętym szlakiem z dwunastoma zakrętami zawiodła nas na szczyt góry. Ta końcówka przypominała nam finał wspinaczki pod Mont Vial we francuskich Alpach Nadmorskich. Łatwo nie było, ale zmęczyliśmy ów odcinek w nieco ponad 21 minut jadąc ze średnią prędkością 10,5 km/h. Dojechaliśmy do końca szosy, a potem jeszcze ciut dalej. Chodnikiem aż po taras widokowy. Niestety tego popołudnia widoki z niego były wielce enigmatyczne. Wierzchołek góry wraz ze swymi antenami oraz maryjną kapliczką tonął w chmurach i momentami mało co było widać. Cały podjazd pokonaliśmy 1h 25:57 (avs. 13 km/h) z VAM 941 m/h. Rafał zameldował się na mecie dokładnie po 10 minutach. Napotkani strażnicy górscy zrobili nam trójkowe zdjęcie pod szczytem. Gdy zaczęliśmy zjazd była już godzina 18:20. Niestety w drodze powrotnej napotkaliśmy więcej chmur niż przejaśnień. Tym samym nie sposób było uwiecznić na zdjęciach piękna tej góry. Po kolejnej godzinie dotarłem na parking. Na koniec dnia musieliśmy pokonać autem 22 kilometry dzielące nas od bazy noclegowej w El Lligallo del Ganguil. Udało się dotrzeć przed zmierzchem. Program dnia był napięty, ale udało się go sprawnie zrealizować.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9824135436

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9824135436

MONT CARO by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9823507132

MONT CARO by RAFA

https://www.strava.com/activities/9823358452

ZDJĘCIA

Mont-Caro_01

FILM

Napisany w 2023c_Andalucia & Este | Możliwość komentowania Mont Caro została wyłączona

Santuari de la Mare de Deu del Mont

Autor: admin o 10. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Cabanelles N-260

Wysokość: 1110 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 931 metrów

Długość: 18,6 kilometra

Średnie nachylenie: 5 %

Maksymalne nachylenie: 14 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Naszym jedynym zadaniem na sobotę 9 września było dotarcie do Hiszpanii przed zmrokiem. Tymczasem Polskę opuściliśmy w piątek tuż przed północą. Pomiędzy przejściem granicznym w Świecku a francusko-hiszpańską granicą w Perthus mieliśmy do przejechania blisko 1800 kilometrów. Z tego względu pierwszą bazę noclegową zaplanowałem nam na północnym krańcu Katalonii. Na booking.com szukałem noclegu w pobliżu „powiatowego” miasta Figueres. Będącego stolicą comarki Alt Emporda. Ostatecznie wybrałem lokal Can Pitu Ferrer w Peraladzie. To miasteczko nad rzeką El Llobregat mające dwa tysiące mieszkańców i bardzo długą historię sięgającą starożytności. Może się ono pochwalić szeregiem średniowiecznych zabytków, w tym XIII-wiecznym zamkiem wybudowanym na zgliszczach warowni z wieku IX. Niemniej dane nam było ledwie rzucić okiem na te skarby przy okazji wyjazdu w niedzielny poranek. Po długiej podróży trzeba było zjeść coś gorącego i dobrze się wyspać. Wspomniany lokal sprawdził się w tej roli, a przy tym miał duży plus w postaci zamkniętego i zadaszonego miejsca parkingowego. Otóż znajdował się ponad niegdysiejszym warsztatem kowalskim ojca naszej gospodyni. W owej ex-pracowni było dość miejsca na nasz samochód, a przy tym jeszcze brama do niej była na tyle wysoka, że można było wjechać autem bez zdejmowania rowerów z dachu. Tym samym tak wieczorem jak i o poranku mogliśmy zaoszczędzić nieco czasu. Nazajutrz pożegnaliśmy Peraladę przed dziewiątą. Co prawda dojazd do podnóża pierwszego wzniesienia miał nam zabrać mniej niż pół godziny. Niemniej po nim czekał nas długi transfer na południowe kresy Katalonii. Chcąc zrobić w tym samym dniu jedną górę na przedgórzu Pirenejów, zaś drugą w rejonie delty rzeki Ebro należało wszystko wcześnie zacząć.

Po kilku kilometrach jazdy zatrzymaliśmy się w Figueres by zatankować samochód do pełna. Potem ruszyliśmy dalej na zachód drogą N-260. Pod koniec tego krótkiego dojazdu minęliśmy Torremirona Golf Club w pobliżu miejscowości Navata. Zarówno mi jak i Rafałowi było ono znane. Osiedle domków na terenie tego klubu było naszą i Darka Kamińskiego bazą na dwie pierwsze noce w trakcie wyprawy do Katalonii i Andory z roku 2016. Można powiedzieć, że podjazd ku Santuari de la Mare de Deu del Mont mieliśmy wtedy pod nosem, ale nie skorzystaliśmy z takiej okazji. Cóż główną atrakcją pierwszego etapu tamtej podróży była wspinaczka do stacji narciarskiej Vallter 2000, zaś do niej łatwiej mi było przyczepić wjazd na przełęcz Coll de Jou. Z kolei drugiego dnia trzeba już było ruszać na południe ku górom masywu Montseny, zaś po drodze zaliczyć jeszcze Rocacorbę w pobliżu Banyoles. Wtedy się nie złożyło, ale teraz pojawiła się jednodniowa okazja by uzupełnić nasze braki w katalońskiej kolekcji. Po dojechaniu na miejsce wyładowaliśmy sprzęty na parkingu za restauracją Can Vila. Miejsce idealne. Dosłownie rzut kamieniem od początku podjazdu, a przy tym jeszcze można było wpaść na kawę do tego lokalu po zaliczeniu pierwszego z naszych górskich zadań. Kwadrans przed dziesiątą byliśmy już gotowi do jazdy. Pogoda słoneczna. Temperatura 25 stopni. Jednym słowem warunki wymarzone. Zjechaliśmy do styku dróg N-260 i GIV-5238. Kilka pamiątkowych zdjęć, włączenie liczników i czas ruszać ku nowej przygodzie. Tuż przed nami swoją wspinaczkę zaczęła kilkunastoosobowa grupa jednolicie ubranych amatorów w różnym wieku i obojga płci.

Ruszyliśmy tuż po nich. Dokładnie o godzinie 9:50. Dla Adriana był to debiut na katalońskich szosach. Rafał wrócił na nie po siedmiu latach. Ze mną sprawa była bardziej skomplikowana. Co prawda w hiszpańskiej Katalonii bawiłem na rowerze tylko raz. Niemniej w sezonie 2022 jeżdżąc po departamencie Pyrenees-Orientales zaliczyłem siedem katalońskich wzniesień. Tyle że po francuskiej stronie granicy. Na pierwsze danie zaproponowałem swym kompanom przeszło 18-kilometrowy podjazd o dwóch obliczach. To znaczy o łatwej dolnej połówce i trudnej górnej partii. Patrząc na profil Santuari MDM ze strony „ramacabici” widać to wyraźnie. Pierwsze 9 kilometrów o przeciętnym nachyleniu ledwie 2,8%. Potem solidne 4,5 kilometra ze średnią 6,8%. Następnie kilkaset metrów płaskiego terenu i 2 kilometry z umiarkowaną przeciętną 4,9%. Po czym mocny akcent na koniec czyli 2,9 kilometra o średniej 9,4%. Do zrobienia w pionie przeszło 930 metrów. Według „cyclingcols” na całym dystansie w sumie przez 3 kilometry mieliśmy się zmagać ze stromizną 10% lub więcej. Naszym celem był de facto szczyt góry. Najwyższej w paśmie El Mont znanym też pod nazwą Albanya i zaliczanym do tzw. Pre-Pirenejów. Jej wierzchołek wznosi się na wysokość 1125 metrów n.p.m. Szosowa droga kończy się zaledwie kilkanaście metrów niżej. Na samym szczycie tej góry stoi Sanktuarium Matki Boskiej Górskiej, którego historia sięga drugiej dekady XIV wieku. Górę tą opiewali przez katalońscy poeci. Nazywali ją „bramą do Pirenejów”. Jednym z nich był Jacinto Verdaguer, którego pomnik całkiem niedawno odsłonięto nieopodal świątyni.

Po starcie mieliśmy do przejechania 600 metrów drogą GIV-5238. Jeszcze przed końcem tego odcinka minęliśmy całą wspomnianą ekipę. Być może byli w niej goście mocniejsi ode mnie i Rafała, a może nawet Adka, ale żaden nie wychylił nosa z watahy. Solidarnie trzymali tempo najsłabszych członków swej grupy. Przynajmniej do czasu gdy podjazd był łagodny, albowiem na metę docierali już pojedynczo lub w małych pododdziałach. Wspomniana dróżka prowadzi do osady Cabanelles i wioski Llado. My jednak już przed pierwszą z tych miejscowości musieliśmy odbić w lewo i wjechać na szosę GIP-5237. Od tego momentu przez ponad sześć kilometrów jechaliśmy konsekwentnie w kierunku północno-zachodnim. Teren wznosił się łagodnie, więc szybko połykaliśmy kolejne kilometry. Pierwsze osiem kilometrów pokonaliśmy razem w tempie około 25 km/h. Pod koniec szóstego kilometra minęliśmy zjazd ku osadzie Sant Marti Sesserres. Jechaliśmy przez obszar zalesiony, więc przynajmniej gdzieniegdzie byliśmy osłonięci przed słońcem. W połowie dziewiątego kilometra droga skręciła na południe i zaczęła śmielej zdobywać wysokość bardziej krętym szlakiem. Przed nami co raz częściej zaczęły się pojawiać ścianki. Odcinki o różnej długości, na których trzeba było mocniej depnąć. Niektóre z nich serwowały stromiznę na poziomie 12-13%. Oczywiście na tym przeszło 4-kilometrowym sektorze jechaliśmy już znacznie wolniej. To znaczy ja z Adkiem w tempie 14 km/h. Rafał został nieco w tyle i po trzynastu kilometrach tracił do nas niespełna pół minuty. Warto wspomnieć, iż nieco wcześniej tj. po przejechaniu 11,7 kilometra od startu minęliśmy łącznik z dróżką biegnącą z miasteczka Besalu. To alternatywny początek wspinaczki pod Santuari MDM.

Na przełomie czternastego i piętnastego kilometra podjazd na krótko odpuścił. Droga obrała zaś kierunek zachodni. Na szesnastym kilometrze można już było dostrzec w oddali szczyt góry ozdobiony budynkiem wspomnianego sanktuarium. Odcinek niespełna dwóch kilometrów z umiarkowanym nachyleniem skończył się pod koniec szesnastego kilometra, gdy minęliśmy zjazd ku innej świątyni. A mianowicie do klasztoru Monestir de Sant Llorenc del Mont. Wąska asfaltowa alejka znów mocniej zaczęła się piąć, zaś ja musiałem raz jeszcze zmobilizować się aby dotrzymać kroku Adrianowi. Ten zapewne mógłby w dowolnym momencie zerwać mnie z koła gdyby tylko chciał. Niemniej jechał z pewną rezerwą. Taki miał „plan ostrożnościowy” na pierwsze dni tej wyprawy, po tym jak przez cały sierpień dokuczał mu ból w  prawym kolanie. Finiszowaliśmy zatem razem do końca podziwiając widoki w tej skalistej okolicy. Po przejechaniu 18,4 kilometra dotarliśmy na skraj szosy. Niemniej wzięliśmy jeszcze ciasny zakręt w prawo i podjechaliśmy po szutrze do końca ostatniej prostej. Według stravy na pokonanie całej góry potrzebowaliśmy 1h 04:37 (avs. 17,2 km/h). To przekłada się na VAM ledwie 864 m/h. Niemniej trudno było oczekiwać wyższego zważywszy na to, iż do połowy podjazdu teren wznosił się delikatnie. Tam gdzie było sztywniej wspinaliśmy się całkiem żwawo. Na finałowym odcinku powyżej klasztoru trzymaliśmy poziom 1084 m/h. Z naszej kolarskiej mety do sanktuarium trzeba było podejść schodkami. Poczekaliśmy na przyjazd Rafała, który finiszował ze stratą 4 minut. Potem już we trzech weszliśmy na wierzchołek. Słońce mocno grzało i nieco przeszkadzało przy robieniu zdjęć. Z drugiej strony w tych cieplarnianych warunkach nie musiałem zakładać dodatkowej odzieży na zjazd.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9822303873

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9822303873

SANTUARI MDM by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9820149503

SANTUARI MDM by RAFA

https://www.strava.com/activities/9820127628

ZDJĘCIA

Santuari-MDM_01

FILM

Napisany w 2023c_Andalucia & Este | Możliwość komentowania Santuari de la Mare de Deu del Mont została wyłączona