banner daniela marszałka

Sierra de la Pandera

Autor: admin o czwartek 21. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Valdepenas de Jaen

Wysokość: 1839 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 931 metrów

Długość: 13,2 kilometra

Średnie nachylenie: 7,1 %

Maksymalne nachylenie: 18 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Ta góra należała do najważniejszych punktów andaluzyjskiego programu. Bynajmniej nie dlatego, że jest najwyższym i prawdopodobnie najtrudniejszym podjazdem szosowym w prowincji Jaen. Co istotniejsze już sześć razy ścigano się na niej o zwycięstwo etapowe w wyścigu Dookoła Hiszpanii. Przy tym jeden z owych górskich odcinków wygrał polski kolarz. Dlatego właśnie nie można było jej pominąć. Teoretycznie mogliśmy ją zaliczyć na wylocie z Andaluzji. To jest w trakcie ostatniego (piętnastego) etapu tej wyprawy. Niemniej na tą okazję najlepiej nadawała się położona dalej na północ El Yelmo w paśmie Sierra de Segura. Z tej przyczyny Pandera nieodwołalnie trafiła do „koszyka” z napisem Granada. To zaś oznaczało, iż w czwartek co najmniej trzy godziny musieliśmy spędzić w samochodzie. Po późnym powrocie z morderczego jedenastego etapu zrobiliśmy sobie spokojniejszy poranek. Z domu wyszliśmy około wpół do dziesiątej. Na początek 85-kilometrowy transfer do Valdepenas de Jaen. Szacowany na godzinę i 20 minut. Początkowo biegnący szybkimi drogami: GR-30, A-92, GR-43 i N-432. Niemniej na ostatnich 20-kilku kilometrach trzeba już było jechać po krętej A-6050. Prowadzącej zrazu pod górę na Puerto de Locubin (1092 m. n.p.m.), a następnie w dół ku miasteczku. Zanim rozwinę temat samej premii górskiej wspomnę o miejscowości, z której mieliśmy ku niej ruszyć. Otóż Valdepenas de Jaen trzykrotnie wystąpiło w roli gospodarza etapowej mety VaE, co jest sporym osiągnięciem jak na gminę liczącą niespełna 3600 mieszkańców.

Odcinki Vuelty kończące się w tej miejscowości były bardziej górzyste niż typowo górskie. Niemniej organizatorzy wyścigu przygotowali tu dla jego uczestników całkiem pikantny deser. Wszystkie te etapy kończyły się krótkim podjazdem po wąskich uliczkach Valdepenas. Ostatnie 900 metrów miało średnie nachylenie 9,5%, zaś chwilowa stromizna sięgała aż 23%. Nic dziwnego, że wygrywali tu dynamiczni górale. Wśród nich dwaj zwycięzcy klasyku La Fleche Wallonne. Gospodarze byli tu bezlitośni dla zawodników zagranicznych. W 2010 roku najszybciej do mety dotarł Bask Igor Anton z przewagą sekundy nad Włochem Vincenzo Nibalim i Słowakiem Peterem Velitsem. W sezonie 2011 czwarty rok wcześniej Katalończyk Joaquin Rodriguez nie dał szans rywalom. „Purito” wyprzedził o 4 sekundy Holendra Wouta Poelsa i o 5 Hiszpana Daniela Moreno. Przy ostatniej okazji czyli w roku 2013 to z kolei Moreno okazał się najmocniejszy wyprzedzając o 4 sekundy Alejandro Valverde i Rodrigueza. Jeśli chodzi o podjazd pod Sierra de la Pandera to można go zacząć nie tylko w Valdepenas de Jaen. Drugi czyli północy początek znajduje się we wiosce Los Villares, położonej jakieś 13 kilometrów na południe od centrum Jaen. W obu przypadkach pierwsze kilometry wspinaczki wiodą po drodze A-6050. Wspólny jest finałowy odcinek o długości przeszło 8 kilometrów na węższej dróżce wiodącej do ośrodka wojskowego. Przy czym nie jest to baza lotnicza jak na Aitanie czy Espunie, lecz stacja łączności Dowództwa Terytorialnego. W rejonie wyścigowej mety znajduje się też lądowisko dla helikopterów oraz obserwatorium przeciwpożarowe podobne do tego, które napotkaliśmy równo tydzień wcześniej kończąc podjazd na Tetica de Bacares.

Sierra de la Pandera to masyw należący do pasma Sierra Sur de Jean, które to w ramach Gór Betyckich zaliczane jest do Cordillera Subbetica. Pandera ma wysokość 1872 metrów n.p.m. czyli na sam szczyt owej góry nie wjechaliśmy. Niemniej i tak skończyliśmy naszą wspinaczkę jakieś 20 metrów wyżej niż finisze wyznaczane na Vuelcie. Jak wyglądają obie drogi wiodące w to miejsce? Podjazd z Los Villares jest znacznie dłuższy i składa się jakby z dwóch wzniesień. Ma długość aż 23,5 kilometra i średnie nachylenie 5,3%. Jego przewyższenie netto to 1251, zaś brutto nawet 1325 metrów. Najpierw mamy tu 11,4 kilometra o przeciętnej 5,4% ze startem na poziomie Rio Frio i finałem na Puerto de los Villares (1192 m. n.p.m.). Potem 3,5 kilometra delikatnego zjazdu i płaskiego terenu. Na koniec wspólny dla obu wersji finał czyli 8,5 kilometra o średniej 7,9%. Różnica wzniesień na tej końcówce to 669 metrów, ale amplituda de facto jest większa, gdyż ostatni kilometr zaczyna się od zjazdu. Natomiast wspinaczka z Valdepenas de Jaen ma tylko 12,7 kilometra, lecz średnie nachylenie 7,3%. Jej przewyższenie netto to 921, zaś brutto 963 metry. Najtrudniejszy odcinek obu wspinaczek to dwukilometrowy kawałek między 4,5 a 2,5 kilometra przed metą o średniej 12,5% i max. 18%. Organizatorzy Vuelty znacznie chętniej wybierali dłuższy wariant z przejazdem przez Puerto de los Villares jako premią górską drugiej kategorii. Jedynie w pamiętnym dla polskich kibiców roku 2017 wykorzystano opcję ze startem w Valdepenas de Jaen. Niemniej był to tylko jeden z dwóch powodów, dla których zaproponowałem kolegom krótszą z dwóch tras wspinaczkowych. Drugi ważny powód był czysto praktyczny. Chcąc poznać tego dnia również Collado del Muerto (Monachil) w paśmie Sierra Nevada należało wypad w rejon Jaen skrócić na tyle ile tylko było to możliwe.

Historia Pandery na Vuelcie zaczęła się w roku 2002. Szósty etap owej edycji wygrał błyskotliwy Roberto Heras, który o 18 sekund wyprzedził trójkę asów w składzie: Gilberto Simoni, Oscar Sevilla oraz Iban Mayo. Sevilla przejął tu koszulkę lidera, ale podobnie jak rok wcześniej ostatecznie nie wygrał całego wyścigu. Rok później wiele wskazywało na to, iż znów wygra Heras lub ewentualnie Kolumbijczyk Felix Cardenas. Niemniej obaj panowie zbyt spokojnie pokonali zjazd na ostatnim kilometrze, co wykorzystał Alejandro Valverde. „Balaverde” dopadł tę dwójkę niczym sokół swe ofiary, po czym z rozpędu wygrał etap. Drugi był Cardenas, zaś Heras tylko trzeci. Na prowadzeniu utrzymał się Bask Isidro Nozal, acz stracił do Herasa 1:13, co miało swoje znaczenie dla ostatecznych wyników tego wyścigu. W sezonie 2006 Pandera należała do kolarzy Astany. Wygrał Andriej Kaseczkin tuż przed Aleksandrem Winokurowem. Trzeci na kresce Jose Angel Gomez Marchante stracił do nich 30 sekund. „Wino” umocnił się na prowadzeniu. W 2009 roku przypomniał się tu zwycięzca Giro-2004 czyli Damiano Cunego. „Mały Książe” zabrał się do ucieczki i wygrał z przewagą 2:23 nad Jakobem Fuglsangiem oraz 3:08 nad Samuelem Sanchezem, najmocniejszym pośród kolarzy walczących w generalce. Liderujący w tej imprezie Valverde finiszował piąty ze stratą 3:22, ale nadrobił nieco czasu nad najgroźniejszymi rywalami czyli Robertem Gesinkiem i Ivanem Basso. Również w latach 2017 i 2022 wygrywali tu uciekinierzy. O triumfie Rafała za chwilę. Jako ostatni na liście tutejszych zwycięzców zapisał się Richard Carapaz. Mistrz olimpijski z Tokio odparł pościg Miguela Angela Lopeza oraz Primoza Roglicia wygrywając z zapasem 8 sekund. Prowadzący w tym wyścigu Remco Evenepoel był dopiero ósmy ze stratą 56 sekund i jego przewaga nad Słoweńcem stopniała do niespełna dwóch minut.

W sezonie 2017 Sierra de la Pandera należała do Rafała Majki. Polak na czternastym etapie Vuelty zabrał się do 10-osobowej ucieczki. Na etapie z Ecija podjeżdżano wcześniej na Puerto El Mojon (kat. 3) i Puerto de Locubin (kat. 2). Bora miała w odjeździe dwóch ludzi. U podnóża finałowego podjazdu na czele pozostało czterech uciekinierów. Dzięki pracy Patricka Konrada mieli oni nad grupą lidera Chrisa Froome’a przewagę 1:40. Nie za wiele, ale Rafałowi taki zapas wystarczył. Radził już sobie w podobnych sytuacjach, choćby na Tour de France z roku 2014. Na 10 kilometrów przed metą „Zgred” zgubił Barta De Clercqa i Rui Costę. Po czym pojechał na tyle mocno, by triumfować z bezpieczną przewagą nad najmocniejszymi góralami tego wyścigu. Drugi ze stratą 27 sekund finiszował M.A. Lopez, który powtórzył ów wynik po pięciu latach. Kilka sekund za „Supermanem” wpadł na metę doborowy kwartet: Vincenzo Nibali, Froome, Ilnur Zakarin i Wilco Kelderman. Brytyjczyk obronił koszulkę lidera, ale Włoch dzięki bonifikacie odrobił do niego 4 sekundy. My na spotkanie z tą górą ruszyliśmy kwadrans po jedenastej. Mimo dość późnej godziny nie było zbyt ciepło. Raptem 23 stopni. Wypakowaliśmy się przy drodze A-6050. Już za miasteczkiem, jakieś 150 metrów przed wielką tablicą z napisem „inicio ruta ciclistica”. Gdy ruszyliśmy pod górę od razu poczułem, że Rafał ma dobry dzień. Na naszym ultramaratończyku wczorajszy dystans nie zrobił wrażenia. Szarpnął mocniej i niemal od razu strzeliłem. Po kilkuset metrach doszedłem kolegów, by po chwili znów od nich odstać. Płaciłem za środowe ekscesy. Swój najtrudniejszy od lat dzień na rowerze całkiem dobrze wytrzymałem. Starczyło mi sił na owe 55 kilometrów wspinaczek, w tym 16 zaliczonych poza szosą. Dopiero za metą poczułem zmęczenie. Nazajutrz mój organizm najwidoczniej nie doszedł jeszcze do siebie. Przy czym na Panderze i tak nie było jeszcze najgorzej.

Na sam początek musieliśmy wjechać na Puerto Ranera (1178 m. n.p.m.). Nielichy kawałek podjazdu o długości 3,6 kilometra i przeciętnym nachyleniu 7,5%. Wobec szerokości drogi stromizna nie była specjalnie widoczna. Niemniej na drugim i trzecim kilometrze trzymała na poziomie 8-8,5%, chwilowo dochodząc do 10%. To wystarczyło by nas rozbić. Tym samym ową przystawkę przed prawdziwą Panderą kończyliśmy pojedynczo. Adriano wjechał ją w czasie 16:10. Rafał stracił do niego 27 sekund, zaś ja już 1:02. Za przegibkiem 400-metrowy zjazd, odrobina płaskiego terenu i ciasny zakręt-nawrotka w prawo. Po chwili wjazd przez bramę na wąską dróżkę o wyraźnie słabszej jakości niż na pierwszych czterech kilometrach. Niemniej po tym co widzieliśmy na Sierra de Lujar ta szosa mogła uchodzić za bardzo przyzwoity kawałek asfaltu. Na piątym kilometrze jechało się na wschód, wzdłuż terenów starej kopalni. Na trudnym szóstym kilometrze trzeba było zmęczyć odcinek ze stromizną do 16%. Już na tym etapie wspinaczki można było dojrzeć w oddali maszty stojące na szczycie tego masywu. Może to jeden z powodów dla których miejscowi nazywają tą górę swoją Mont Ventoux. Myślę, że to pewna przesada. Ja widzę tu więcej podobieństw do słynnego podjazdu pod Lagos de Covadonga. Podobna długość, a tym bardziej przewyższenie. Obie posiadają dwukilometrowe ściany o dwucyfrowej stromiźnie, przy czym ta z Pandery jest sztywniejsza niż La Huesera z Asturii. No i jeszcze te osobliwe końcówki o wykresie sinusoidy, znacząco przyśpieszające dojazd kolarzy do mety. Tylko krajobraz (roślinność) z zupełnie innej bajki. Pod koniec szóstego kilometra szlak skręcił na północ. Na siódmym i ósmym kilometrze nachylenie było ledwie umiarkowane.

Na początku dziewiątego kilometra ostry wiraż w prawo wprowadził nas na najtrudniejszy sektor wzniesienia. Znak drogowy po wewnętrznej stronie zakrętu pokazywał 15% czyli nie zdradzał wszystkiego. Droga przez pierwsze 450 metrów stromizny wiodła na południe, po czym znów skierowała się na wschód przykleiwszy się do południowego zbocza góry. Kilometr dziewiąty i dziesiąty bardzo trudne. Jedenasty wciąż solidny, podobnie jak pierwsza część dwunastego. Na szosie napisy uwielbienia dla Fuentesa. Czyżby chodziło o niesławnego doktora? Tuż przed zjazdem kolejna bramka i powieszony na niej – za jakie grzechy? – mocno sponiewierany misio. W tym terenie Adrian mógł się wykazać. Ostatnie 3,21 kilometra przed zjazdem pokonał z VAM na poziomie 1130 m/h. Rafała i mnie stać było jedynie na 999-1005 m/h. Kilka sekund nadrobiłem, ale nie miałem żadnych szans na dojście kolegi. Tak mi się przynajmniej wydawało. Tymczasem gdy pod koniec dwunastego kilometra kończyłem 400-metrowy zjazd usłyszałem jakiś szum za sobą. Okazało się, że Rafał zamiast ku właściwej mecie skierował się zrazu ku antenom na szczycie wcześniejszego wzgórza. Gdy zdał sobie sprawę ze swego błędu zawrócił i chciał mnie z rozpędu zaskoczyć. Drugi raz nie dałem się urwać. Zdobyłem się na przyśpieszenie i razem pokonaliśmy ostatnie 600 metrów finiszując jakieś 5 minut po naszym liderze. Adek całą górę pokonał w czasie 55:49. Rafaello miał szansę wyrobić się poniżej godziny. Ja potrzebowałem na to 1h 00:56. Na finałowych ośmiu kilometrach z hakiem wspinałem się w tempie 11,9 km/h z VAM 961 m/h. Powinno było być znacznie lepiej, ale środa mocno weszła mi w nogi.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9891836830

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9891836830

SIERRA DE LA PANDERA by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9891818820

SIERRA DE LA PANDERA by RAFA

https://www.strava.com/activities/9891799293

ZDJĘCIA

Pandera_01

FILM

Napisany w 2023c_Andalucia & Este | Możliwość komentowania Sierra de la Pandera została wyłączona

Sierra de Lujar

Autor: admin o środa 20. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Rio Guadalfeo A-346

Wysokość: 1863 metry n.p.m.

Przewyższenie: 1544 metry

Długość: 20,7 kilometra

Średnie nachylenie: 7,5 %

Maksymalne nachylenie: 16 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Zjazd z parkingu Hoya de Portillo zabrał nam tyle czasu co sam podjazd czyli blisko dwie i pół godziny. Po pierwsze na górnym sektorze trzeba było jechać wolno, bo nawierzchnia niepewna. Potem około półmetka zatrzymaliśmy się na blisko 40 minut w Pampaneirze. Do samochodu zostawionego pod Orgivą dotarłem grubo po piętnastej. O tej porze dnia było już znacznie cieplej niż w porze naszego przyjazdu. Na pierwszych kilometrach drugiej wspinaczki temperatura sięgała 36 stopni. Przy aucie napełniliśmy bidony oraz zjedliśmy małe co-nieco. Rafał szykował się do dalszej drogi najkrócej i ostatecznie wystartował niemal kwadrans przed nami. Sierra de Lujar tak jak Sierra Nevada należy do pasa Cordillera Penibetica. To pasmo górskie od północy i zachodu ogranicza rzeka Guadalfeo. Na wschodzie sąsiaduje z nim Sierra de la Contraviesa czyli masyw, w którym zaliczyliśmy podjazd pod Haza del Lino. Na południu schodzi ono ku wodom Morza Śródziemnego. Najwyższy szczyt owych gór czyli Los Pelaos liczy sobie 1878 metrów n.p.m., więc de facto to on był naszym celem. Północna wspinaczka na dach Sierra de Lujar składa się jakby z trzech części. Najpierw mamy tu do pokonania 4,4 kilometra w kierunku wschodnim na szerokiej drodze A-348. To odcinek o średniej stromiźnie 7,1 % przy max. 10%. Następnie na wysokości 630 metrów n.p.m. trzeba odbić w prawo i wjechać na węższą szosę A-4131. Biegnie ona na południe ku Puerto de Camacho (1124 m. n.p.m.). Ten sektor ma 7,7 kilometra i przeciętne nachylenie 6,4% przy max. 12%. Na koniec po przeszło 12 kilometrach spędzonych na drogach dobrej jakości wjeżdża się na dukt jakby z innego świata.

Na szczyt prowadzi bardzo zniszczona dróżka. To wąski pasek popękanego i dziurawego asfaltu, gdzieniegdzie będącego w stadium zaniku. Ten finałowy odcinek prowadzi na zachód. Nachylenie jest łagodne tylko na pierwszych kilkuset metrach. Potem już cały czas stromo. Na dystansie 7,8 kilometra przeciętna to aż 9,3%, zaś chwilowe stromizny sięgają tu 14-15-16%! Najłatwiejszy kilometr ma średnią 7,4%, zaś najtrudniejszy aż 11,7%. Rzecz jasna żaden poważny wyścig kolarski w tym miejscu nie finiszował. To nie jest teren dla imprez szosowych. Prędzej można by tu wpuścić specjalistów od kolarstwa górskiego. Za to 12-kilometrowy podjazd spod Orgivy na Puerto de Camacho jest znany Vuelcie, choć na tej przełęczy nigdy nie wyznaczano premii górskiej. Podjeżdżano na nią w latach 1972 i 1975, gdy uczestnicy VaE wjeżdżali od północno-wschodniej strony na pobliską Haza del Lino (1301 m. n.p.m.). Jeszcze jedna uwaga. Wybrałem sobie i kolegom wjazd pod Sierra de Lujar z doliny Rio Guadalfeo, gdyż tylko tak mogliśmy to połączyć ze wspinaczką do Capileira-Hoya de Portillo. Tym niemniej górę tą można zdobyć również od strony morza. To znaczy startując w Castell del Ferro. Taka wspinaczka byłaby jeszcze trudniejsza niż nasza. Ten szlak miałby długość 31 kilometrów i przewyższenie aż 1858 metrów! Pierwsze 18,5 kilometra tego wzniesienia to niemal cały południowo-zachodni podjazd na Haza del Lino czyli ze stromym 7-kilometrowym segmentem poniżej wioski Rubite. Do tego doszłyby 4 kilometry łatwiejszego terenu na drodze A-4131, no i ta sama 8,5-kilometrowa końcówka, z którą mieliśmy „przyjemność” się zapoznać.

Rozpocząłem ten podjazd w towarzystwie Adriana. Długa i ciężka pierwsza góra w nogach. Do tego ten niemiłosierny upał. Pierwszy kilometr dość mocny z nachyleniem 7,5%. Na drugim luźniejszym droga odbiła w prawo by ominąć kopalnię Orgiva i wioskę Los Tablones. Przejechaliśmy razem jeszcze trzeci, po czym na początku czwartego wydarzył się mały incydent. Akurat byłem na zmianie gdy poczułem jak Adek zawiesił się na moim kole. Jaka była tego przyczyna? Czyżbym to ja się wahnął, a może kolega się zagapił. Sam do końca nie wiem. W każdym razie w tym klimacie łatwo było o chwilową dekoncentrację. Efekt był tego taki, że Adriano się ożywił i „oddał skoka” by dalej pojechać na solo. W połowie piątego kilometra, gdy trzeba było się rozstać z tą drogą traciłem już do niego równo pół minuty. Ja ten wstępny odcinek przejechałem w 18:59. Adrian w 18:29, zaś uciekający nam Rafał w 21:31. Co ciekawe śmignął tędy również peleton Vuelty z roku 2018, a w nim jadący w czerwonej koszulce Michał Kwiatkowski. KOM-a na tym segmencie do dziś ma Sepp Kuss i jest to wynik 10:21. „Profi” pojechali stąd dalej główną drogą na wschód ku Torvizcon i mecie w Roquetas de Mar. My będąc już na drodze A-4131 jeszcze przed końcem piątego kilometra skręciliśmy na południe. Odtąd do połowy dziewiątego kilometra jechaliśmy równolegle do koryta rzeczki Alhayon. Zbocza masywu Lujar nadal mieliśmy po swej prawej stronie. Za plecami zostawiliśmy wyniosłe szczyty Sierra Nevada, zaś po naszej lewej były teraz stoki Sierra de la Contraviesa. Po trudnym szóstym kilometrze można było nieco odsapnąć na kilometrach siódmym i ósmym. Jechało się prawą stroną owej doliny łapiąc nieco cienia, który dawało zbocze góry.

W połowie dziewiątego kilometra nasz szlak skręcił na wschód i utrzymał ten kierunek przez kolejny kilometr. W ten sposób dostaliśmy się na drugą stronę doliny. Potem droga znów obrała kurs na południe. Na dziesiątym, a szczególnie jedenastym kilometrze nachylenie wzrosło. Ten drugi miał średnio 8,7%, zaś na obu trafiły się „chwilówki” na poziomie 12%. Na ostatnim kilometrze przed Puerto de Camacho było już nieco luźniej. Jechałem jak mi się wydawało dość umiarkowanym tempem, a mimo to niejednokrotnie widziałem przed sobą sylwetkę Adriana. To świadczyło o tym, iż kolega nie odjechał mi w żadnym momencie na więcej niż minutę. Na przełęcz wjeżdżało się jakby tunelem. Takie wrażenie dawały skarpy po obu stronach drogi. Gdy wyszedłem z zakrętu ujrzałem przed sobą Adka chwilowo pochylonego nad swym rowerem, celem usunięcia jakiejś usterki. Faktycznie niewiele do niego straciłem. Jeśli wierzyć stravie 20-kilka sekund. Natomiast nad Rafałem nadrobiliśmy przeszło 6 minut. Zatem była jeszcze szansa się zjechać w okolicy szczytu. Wiedziałem, że dojechawszy na Camacho trzeba będzie zjechać z dobrej szosy i odbić gdzieś w prawo na sławetne wertepy. Tym niemniej zrazu przejechaliśmy skręt na Olias o jakieś 200 metrów. W dole kilkaset metrów przed nami widziałem boczną dróżkę w tym kierunku. Na szczęście nie dojechaliśmy do niej. Patrząc na mapy była to ślepa dróżka do wioski Fregenite. Podniosłem alarm i zawróciliśmy. Gdy już wbiliśmy się na właściwy szlak ten z początku był nieco chropowaty, ale ogólnie w znośnym stanie. No i nachylenie było znacznie luźniejsze niż wszystko co do tej pory wiedzieliśmy. Niemniej tylko do czasu.

Po 600 metrach dojechaliśmy do rozjazdu. Lepsza część traktu odbiła w lewo, na południe czyli w dół ku Olias. My musieliśmy wpaść na prawą ścieżkę, która już na wstępie straszyła stanem nawierzchni. Ta śmiało zdobywała wysokość. Niekiedy ochoczo wijąc się po tym górskim zboczu. Najefektowniejsza seria serpentyn znajdowała się między połową piętnastego i początkiem siedemnastego kilometra. Stan owej drogi był na tyle opłakany, iż bardziej trzeba się było skupić na wyborze toru jazdy oraz omijaniu wszelakich pułapek niż dyktowaniu tempa dostosowanego do własnych możliwości. Dlatego też na pierwszych kilku kilometrach w tym terenie bardzo powoli traciłem dystans do Adriana pomimo stromizn, które w normalnych warunkach dałyby mu większą przewagę. Ogólnie dało się po tym jechać, choć przyznam, iż nawierzchnię w równie dramatycznym stanie widziałem chyba tylko raz. W hiszpańskich Pirenejach podczas wjazdu na Embalse de Llauset. W sumie tylko w dwóch miejscach musiałem wypiąć stopy z pedałów. Pewien wiraż w prawo pod koniec osiemnastego kilometra mogłem pokonać lepiej. Natomiast zryta do szutru ścianka o nachyleniu 16% napotkana jakieś trzysta metrów dalej nie dawała już żadnych szans na przejazd. Trzeba było zejść z roweru i przejść z nim kolejne kilkadziesiąt metrów do najbliższego zakrętu. Gdyby nie stan owej drogi byłby to piękny podjazd. Koncentrując swą uwagę na tym co jest kilka czy kilkanaście metrów przede mną nie miałem świadomości jak blisko nam z tej góry do Morza Śródziemnego. Zobaczyłem je w wielu miejscach dopiero na zjeździe. Tuż przed finałem okolica stała się bardziej zielona za sprawą niezliczonych kęp krzewów, które skolonizowały tutejsze stoki. Gdy zobaczyłem maszty wiedziałem, że ten ciężki egzamin już prawie zaliczyłem.

Na górę wjechałem w czasie 1h 52:29. Zatem wspinałem się tu o pół godziny krócej niż na Capileira-Hoya de Portillo. Koledzy czekali na mnie od kilku minut. Rafał ostatecznie umknął przed pościgiem Adriana. Patrząc na całodniowy profil z ich jedenastego etapu ustaliłem, iż Adek dotarł na szczyt w 1h 45:57, zaś Rafa w 1h 58:52. Segment stravy o długości 7,94 kilometra zdradzał jak radziliśmy sobie w trakcie „ataku szczytowego”. Adrian uzyskał na nim wynik 47:28 przy średniej prędkości 10 km/h. Ja miałem czas 52:02 (avs. 9,2 km/h), zaś Rafał równe 56 minut (avs. 8,3 km/h). To daje obraz tego jak mozolna to była wspinaczka. Koledzy zatrzymali się w najwyższym punkcie drogi czyli przy pierwszych antenach w pobliżu wierzchołka Los Pelaos. Droga szła dalej ku kolejnym masztom, lecz te zdawały się stać nieco niżej. Dlatego do nich już się nie podjechaliśmy. Może i szkoda bowiem z tamtej miejscówki byłby ładny widok nie tylko na Sierra Nevada, lecz również ku Mar Mediterraneo. Zdobywszy kolejną mega-górę trzeba było jeszcze bezpiecznie z niej zjechać. Na pierwszych ośmiu kilometrach powtórka z wcześniejszej rozrywki. Czyli znów spokojnie i uważnie. Na tej nawierzchni łatwo było o przebicie dętki, przecięcie opony czy nawet zniszczenie obręczy. Na szczęście bez żadnych strat wróciliśmy na Puerto de Camacho. A potem już luzik i tylko na dobicie niespełna 2-kilometrowy podjazd do samochodu. Dotarłem do niego tuż przed dziewiętnastą. Przejechaliśmy 111 kilometrów z łącznym przewyższeniem 3570 metrów. Długo szukałem w swych archiwach, kiedy ostatnio jednego dnia zrobiłem tyle metrów w pionie. Musiałem się cofnąć aż do wyprawy szlakiem Route des Grandes Alpes z 2013 roku. Na jej trzecim odcinku zrobiłem wtedy 3909, zaś na dziewiątym aż 4129 metrów. W kolejnych latach z rzadka przekraczałem pułap 3000 metrów. W sumie tylko osiem razy i nigdy nie było ich tyle co na dwóch trasach wokół Orgivy.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9887459061

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9887459061

SIERRA DE LUJAR by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9887458543

SIERRA DE LUJAR by RAFA

https://www.strava.com/activities/9887442636

ZDJĘCIA

Sierra-de-Lujar_01

FILM

Napisany w 2023c_Andalucia & Este | Możliwość komentowania Sierra de Lujar została wyłączona

Capileira / Hoya del Portillo

Autor: admin o środa 20. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Rio Guadalfeo A-346

Wysokość: 2152 metry n.p.m.

Przewyższenie: 1833 metry

Długość: 33 kilometry

Średnie nachylenie: 5,6 %

Maksymalne nachylenie: 11 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Zwiedzanie górskich okolic Granady zaczęliśmy od „całodniowej” wycieczki do Orgivy. Miasteczka mającego przeszło 5700 mieszkańców i położonego w centrum granadyjskiej części Alpujjary. To znaczy krainy geograficzno-historycznej wciśniętej pomiędzy pasma Sierra Nevada, Sierra de Lujar i Sierra de la Contraviesa. To miał być zdecydowanie najdłuższy i obiektywnie najtrudniejszy etap tej podróży. Już wstępny plan zakładał przejechanie nieco ponad 100 kilometrów z łącznym przewyższeniem niemal 3200 metrów. A to za sprawą dwóch długich podjazdów o amplitudzie ponad 1500 metrów każdy. Tuż przed wyjazdem do Hiszpanii okazało się na pierwszej z owych gór można poszaleć jeszcze bardziej. Zatem na miejscu skorzystaliśmy z tej możliwości. Przy całym tym ciężkim wyzwaniu sporym plusem był fakt, iż na obie premie górskie mogliśmy ruszyć z tego samego miejsca. Ale po kolei. Najpierw trzeba było dojechać z miejsca zakwaterowania do owej bazy wypadowej. Z naszej dzielni na północno-zachodnim krańcu Granady wyjechaliśmy już przed dziewiątą. Do przejechania samochodem mieliśmy 58 lub 65 kilometrów. W obu przypadkach było to do zrobienia w czasie poniżej godziny. Wyjazd z miasta obwodnicą GR-30, potem jazda autostradą A-44. Pod koniec mogliśmy wybrać krótszy, lecz kręty szlak drogą A-348 przez Lanjaron lub dłuższą, lecz szybszą opcję po A-346 zaczynającą się przy sztucznym jeziorze Embalse de Rules. W sumie skorzystaliśmy z obu. To jest z pierwszej o poranku, zaś z drugiej pod wieczór. Po dotarciu na miejsce zatrzymaliśmy się na południowym krańcu Orgivy. Na wysokości około 415 metrów n.p.m. Jakieś 1,8 kilometra od miejscówki przy moście Siete Ojos nad Rio Gaudalfeo, z której mieliśmy zacząć obie środowe wspinaczki.

Przyjechaliśmy do Alpuhary, o której Adam Mickiewicz napisał balladę. To rejon na tyle odizolowany od reszty regionu, iż w sposób naturalny stał się ostatnim bastionem Maurów broniących się przed postępami rekonkwisty. Ochrzczeni już Moryskowie jeszcze w XVI wieku wzniecali tu powstania przeciw hiszpańskiej władzy. Ostatnie trwało w latach 1568-1571. Nazwa tej krainy pochodzi od arabskiego słowa al-basharat, które oznaczało „pasma pastwisk”. Wystawione na promienie słońca południowe zbocza Gór Śnieżnych mają łagodny klimat czyli korzystny dla rolnictwa. Uprawia się na nich: oliwki, winogrona i cytrusy. Rosną tu również drzewa migdałowe. Opracowując program tej podróży zakładałem, iż na pierwszej ze środowych gór będziemy mieli do pokonania przewyższenie netto 1508 metrów i dystans 28,2 kilometra. Plan ten kreśliłem na bazie profilu podjazdu znalezionego na stronie „altimetrias.net”. Jednak później zobaczyłem na „climbfinder” coś jeszcze bardziej imponującego. To znaczy wzniesienie o długości 33,3 kilometra i przewyższeniu netto 1839, zaś brutto 1864 metrów. Tym samym góra ta weszła do tej samej kategorii podjazdów co kultowe Passo allo Stelvio, choć swymi wymiarami przypominała bardziej sabaudzką wspinaczkę do stacji Val Thorens. Przy rzeczonym obrazku było ostrzeżenie, iż góra ta zawiera odcinki szutrowe oraz owszem asfaltowe, ale z kiepskim stanem nawierzchni. Pozostało nam sprawdzić czy będzie to teren znośny dla naszych szosowych „rumaków”. Tak czy owak mieliśmy na niej pokonać w pionie znacznie więcej metrów niż zawodowcy na wyścigu Dookoła Hiszpanii z roku 2015.

Siódmy odcinek owej Vuelty prowadził z Jodar w andaluzyjskiej prowincji Jaen do mety określonej jako La Alpajjura (Capileira). Etap był zasadniczo pagórkowaty, bo na pierwszych 170 kilometrach miał tylko jedną premię górską trzeciej kategorii tzn. Puerto de los Blancares (1185 m. n.p.m.). Kończył się jednak podjazdem o długości 21,7 kilometra i przewyższeniu netto 1104 metrów ze średnim nachyleniem 5,1%. „Profi” przyjechali w te strony podobnie jak my od strony Lanjaron. Tym samym finałową wspinaczkę zaczęli powyżej Orgivy z poziomu 462 metrów n.p.m. Organizatorzy wyznaczyli im finisz na wysokości 1566 metrów n.p.m. Jakieś półtora kilometra za Capileirą czyli trzecim i największym z trzech „pueblos blancos”, które dodatkowo zdobią ten i tak atrakcyjny dla oka podjazd. Podobnie jak na etapie do La Alfaguary z roku 2018 o zwycięstwo etapowe powalczyli tu harcownicy. Odjechała 5-osobowa ucieczka i dwóm najmocniejszym kolarzom z tego grona udało się dojechać do mety przed grupą faworytów. Na finiszu Holender Bert-Jan Lindeman zdecydowanie ograł Ilję Koshevoja wyprzedzając Białorusina o 9 sekund. Jako trzeci pojawił się na mecie Włoch Fabio Aru. Pochodzący z Sardynii zwycięzca owej Vuelty stracił tu do zwycięzcy 29 sekund. Czwarty był kolejny uciekinier Jerome Cousin (+ 0:34), a tuż za Francuzem finiszowała 10-osobowa grupka samych asów, którą przyprowadził Rafał Majka. Szósty na kresce Kolumbijczyk Esteban Chaves obronił odzyskaną dzień wcześniej koszulkę lidera. Co ciekawe faworyzowany Chris Froome stracił na tej górze do swych najgroźniejszych rywali 27 sekund.

Tyle o mistrzach tego sportu. A jak się tu spisali dzielni amatorzy z dalekiej Polonii? Nam nikt miejsca startu, ani mety nie narzucał. Mogliśmy sobie pozwolić na start z najniższego punktu w całej okolicy czyli na styku regionalnych dróg A-346 i A-348. Zaczęliśmy od niespełna dwukilometrowego zjazdu w to miejsce. Kilka minut po dziesiątej temperatura była jeszcze umiarkowana. Raptem 21 stopni na starcie oraz 25 w najgorętszym momencie pierwszej wspinaczki. Pierwsze dwieście metrów to płaski przejazd po moście Siedmiu Oczu nad Guadalfeo. Za rzeką od razu do góry. Na początek 2,2 kilometra przy średniej powyżej 6% na dojeździe do centrum Orgivy. Potem czterysta metrów płaskiego terenu na ulicach miasteczka, zakończone przejazdem na zachodni brzeg Rio Chico. W praktyce przeskoczyliśmy jedynie nad wyschniętym korytem owej rzeczki. Po 2,8 kilometra od startu zakręt w prawo i wjazd na drogę A-4132. To w tym miejscu swą znajomość z podjazdem do Capileiry zaczynali „profi” uczestniczący w VaE-2015. Na początku czwartego kilometra ładne widoki po prawej stronie na pozostawioną w dole Orgivę. Dalej trzy wiraże i po 5,6 kilometra minęliśmy dróżkę GR-4201 wiodącą do Canar. Tą szosą można dojechać nieco wyżej niż do wspomnianej wioski, bo na wysokość 1160 metrów n.p.m. My trzymając się swojego szlaku odbiliśmy stąd na wschód. Nasza droga z czasem nieco złagodniała. O ile na pierwszych trzech kilometrach za Orgivą przeciętne nachylenie wynosiło 6,2%, to na kolejnej „trójce” już tylko 4,8%. Pod koniec tego łatwiejszego odcinka przejechaliśmy kolejny most nad Chico wracając na wschodni brzeg, po czym minęliśmy leżącą poniżej drogi wioskę Carataunas. Kilometry dziesiąty i jedenasty znów solidniejsze trzymały nachylenie powyżej 6%. Po 10,6 kilometra minęliśmy kolejną ślepą dróżkę na lewo czyli GR-4200 do Soportujar.

Nieco dalej na wysokości kaplicy Ermita del Padre Eterno (934 m. n.p.m.) zakończyła się pierwsza faza tej wspinaczki czyli segment o długości 11,6 kilometra przy średniej 5,3%. Niebawem rozpoczęliśmy z lekka pofałdowany odcinek biegnący przez wąwóz rzeczki Poqueira. Na dystansie 3,8 kilometra między pustelnią a elektrownią wodną zyskaliśmy w pionie ledwie 25 metrów. Podjazd odżył dopiero w połowie szesnastego kilometra. Odtąd trzymał już do samego końca, acz zasadniczo nie narzucał zbyt trudnych warunków. Przynajmniej w kwestii nachylenia drogi. Od elektrowni do parkingu Hoya del Portillo mieliśmy do pokonania jeszcze 1197 metrów w pionie na dystansie 17,6 kilometra czyli przy średniej 6,8%. Zagadką pozostawało ile z tego będzie można przejechać po szosie, a ile jadąc po szutrze. Na zdjęciach z „google street view” zrobionych we wrześniu 2012 roku widać było, iż asfalt zanikał na wysokości około 1800 metrów n.p.m. Niemniej od tego czasu mogło go przecież nieco ubyć. Po przejechaniu na wschodni brzeg Poqueiry mieliśmy do pokonania dwukilometrowy kręty odcinek z pięcioma wirażami. Przy tym stosunkowo trudny, bo z nachyleniem na poziomie 7,5%. To był w dużej mierze przejazd przez Pampaneirę. Pierwsze z trzech białych miasteczek jakie mieliśmy ujrzeć na swej drodze. Miejscowość ta w 2013 roku stała się jednym z 15 założycieli wspominanego już przeze mnie stowarzyszenia „Los Pueblos Mas Bonitas de Espana”. Bubion i Capileira dołączyły do tego towarzystwa w latach 2017-18. Na powrotnym zjeździe zatrzymaliśmy się w tej ślicznej wiosce na przeszło pół godziny. Na Plaza de la Libertad raczyliśmy się kawą i ciastkami zamówionymi w Bodega el Lagar. Niemniej najpierw trzeba było sobie zasłużyć na te kilka chwil słodkiej sjesty.

Za Pampaneirą nasz szlak przez 1200 metrów zawracał na południe. Po czym po przejechaniu 18,3 kilometra od startu wspinaczki musieliśmy się rozstać z drogą A-4132. Skręciliśmy w lewo wjeżdżając na szosę A-4129. Na 20. i 21. kilometrze stromizna utrzymywała się na poziomie 7-8%. W środkowej fazie wzniesienia Rafał miał parę słabszych chwil, ale wystarczało lekko zwolnić by szybko wrócił do grupy. Założyliśmy sobie wspólny wjazd. Nikomu nie zależało na forsowaniu tempa. Zbyt długa i wielka była to góra by szarpać. Poza tym jej końcówka była niepewna. A poza tym trzeba było zachować sporo energii na drugą premię górską, które choć krótsza i mniejsza wcale nie wyglądała na łatwiejszą. Mając już w nogach 20,6 kilometra podjazdu dotarliśmy do Bubion. Kolejnej perły w tym górskim krajobrazie. Wioski pełnej domków z charakterystycznymi kominami. Na Capileirę też nie musieliśmy długo czekać. Obie miejscowości dzieli bowiem półtora kilometra. Byliśmy już na wysokości około 1450 metrów n.p.m. mijając sznur stoisk z wyrobami lokalnych rzemieślników. Za wioską droga na dłużej skierowała się na południe. Wciąż była asfaltowa i przez dalsze dwa kilometry trzymała na poziomie ciut ponad 7%. W połowie 25. kilometra nasz szlak zaczął się wić serpentynami w kierunku północno-wschodnim. Tuż za drugim z owych zakrętów na wysokości około 1670 metrów wjechaliśmy na drogę szutrową. Wcześniej niż można było się spodziewać, bowiem do mety na wspomnianym parkingu pozostawało nam jeszcze 7,5 kilometra. Trzeba było mieć nadzieję, iż ten dukt nie będzie zanadto kamienisty czy też sypki. Stan owej nawierzchni okazał się być generalnie akceptowalny. Niemniej zdarzały się trudniejsze technicznie odcinki, więc stale trzeba było szukać wygodniejszego pasa drogi.

W tym terenie każdy z nas radził sobie na miarę własnych możliwości. Zaczęły się ujawniać różnice wynikające z doświadczenia w jeździe po gravelu jak i posiadanego sprzętu. Dla przykładu Rafał wybrał na tą wyprawę opony o szerokości 32mm. Ja zaś jeździłem na standardowych 25-tkach. Poza tym miałem w nie wbite więcej atmosfer niż koledzy, więc dla mnie był to prawdziwy „rough ride”. Momentami zadawałem sobie pytanie czy warto brnąć dalej. No, ale skoro kompani nieco mi już odjechali i niestrudzenie kontynuowali swą wspinaczkę to cóż było robić. Adrian przecierał nam szlak, Rafa starał się za nim nadążyć, zaś ja robiłem za ariergardę tej dzielnej kompanii. Droga uparcie szła do góry przy nachyleniu 6-7%. Wiodła nas do celu raz to w terenie otwartym, zaś innym razem przecinając las iglasty. Pod koniec 30. kilometra minęliśmy samotne gospodarstwo Cortijo Simon. Nieco dalej na dobre wjechaliśmy do Parque Nacional de Sierra Nevada. Na wcześniejszych trzech kilometrach dróżka GR-411 tylko miejscami do niego wpadała. Na przedostatnim jak i ostatnim kilometrze trafiło się kilka momentów ze stromizną ciut ponad 10%. Tym samym do końca musieliśmy się sprężać. Cała wspinaczka do szlabanu blokującego wjazd na dalszą część szlaku pod Mulhacen zabrała mi niemal 142 minuty. Do Adka straciłem na szutrowej końcówce 2:45, zaś do Rafała 46 sekund. Według stravy 30,2 kilometra od ronda za Orgivą nasz lider pokonał w 2h 07:54, najmłodszy w teamie w 2h 09:53, zaś ja potrzebowałem na to 2h 10:39 (avs. 13,9 km/h). W ten oto sposób zaliczyłem górę większą niż tyrolska Stelvio. Zarazem nieco tylko mniejszą od francuskiej Parpaillon, również kończącej się przeprawą po kamienistym dukcie. Cóż jeszcze dodać? Niewątpliwie wspinaczka o takiej długości i przewyższeniu była świetnym przetarciem przed zaplanowanym na sobotę atakiem na Pico Veleta.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9885250738

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9885250738

CAPILEIRA by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9887458543

CAPILEIRA by RAFA

https://www.strava.com/activities/9887442636

ZDJĘCIA

Capileira_01

FILM

Napisany w 2023c_Andalucia & Este | Możliwość komentowania Capileira / Hoya del Portillo została wyłączona

La Alfaguara

Autor: admin o wtorek 19. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: El Chaparral

Wysokość: 1448 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 751 metrów

Długość: 16,4 kilometra

Średnie nachylenie: 4,6 %

Maksymalne nachylenie: 14 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Przed godziną trzynastą ruszyliśmy w dalszą drogę ku Granadzie. Kolejny odcinek tego transferu miał liczyć 102 kilometry. Sam początek do przejechania lokalnymi drogami, ale potem już niemal wyłącznie dwie autostrady czyli A-92M i A-92. Szybko poszło i tuż po czternastej byliśmy u podnóża drugiej wtorkowej górki. To znaczy na opustoszałych ulicach El Chaparral. To miejscowość mająca 1320 mieszkańców i należącą do gminy Albolote oraz comarki Vega de Granada. Jak na warunki hiszpańskie ma ona bardzo krótką historię. Ta zaczęła się bowiem w roku 1956, gdy tą okolicę nawiedziło trzęsienie ziemi o sile 5,1 stopni w skali Richtera. Albolote bardzo mocno w nim ucierpiało. Miejscowy burmistrz poskarżył się na ciężki los swych ziomków dyktatorowi Francisco Franco. Decyzją władz państwowych dokonano zatem wywłaszczenia pobliskiego majątku należącego do markiza Ibarra. Farma „Granja del Chaparral” została rozparcelowana. Mieszkańcy Albolote mogli wnioskować o przyznanie im powstałych w ten sposób działek. Pierwsi zasiedlili nowo powstałe domy w roku 1961, zaś trzy lata później oficjalnie oddano do użytku osiedle El Chaparral. Przyjechaliśmy w tą okolicę, gdyż zasugerowałem się profilem podjazdu La Alfaguary znalezionym na stronie „altimetrias.net”. Góra ta znalazła się na trasie Vuelta a Espana z roku 2018. Niemniej uczestnicy tego wyścigu podjeżdżali na metę czwartego etapu nieco innym szlakiem. Swoją wspinaczkę zaczęli na północno-wschodnich obrzeżach Granady. Cały ich podjazd biegł drogą GR-3103. Prowadził z okolic Jun przez miejscowość Alfacar. Miał długość 12,4 kilometra oraz średnie nachylenie 5,4%.

Zawodowcy zmagali się zatem ze wniesieniem krótszym, ale nieco bardziej konkretnym. Pierwsze cztery kilometry ich wspinaczki miały zmienne nachylenie. Kilometry pierwszy i trzeci solidne, zaś drugi i czwarty łagodne. Najtrudniejszy sektor środkowy czyli trzy kilometry powyżej Alfacar o średniej 7,7%. Ostatnie pięć kilometrów z hakiem już te same co na naszym północnym podjeździe. Etap zaczął się w Velez-Malaga na Costa del Sol i miał w programie dwie premie górskiej pierwszej kategorii. Przed półmetkiem trzeba było zaliczyć długą wspinaczkę na Alto del Mirador de Cabra Montes czyli wzniesienie, o które my mogliśmy zahaczyć w trakcie transferu z Roquetas de Mar do Fuengiroli. Michał Kwiatkowski bronił tego dnia koszulkę lidera mając na starcie 14 sekund przewagi nad Alejandro Valverde. O zwycięstwo etapowe powalczyli kolarze z 9-osobowej ucieczki. W dwójkowym finiszu Amerykanin Ben King okazał się znacznie szybszy od Nikity Stalnowa z Kazachstanu. Po 13 sekundach na metę dojechał Francuz Pierre Rolland. „Kwiato” finiszował na trzynastym miejscu na czele 13-osobowej grupki. Niemniej te „13-stki” nie okazały się dla niego pechowe. Owszem stracił co-nieco do czterech groźnych rywali, ale „maillot rojo” pozostała w jego posiadaniu. Simon Yates nadrobił tu nad Michałem 27, zaś Emanuel Buchmann 25 sekund. Miguel Angel Lopez osiem, zaś Valverde już tylko dwie. Po czterech etapach Polak nadal prowadził. Tym razem z przewagą 7 sekund nad Niemcem i 10 nad Anglikiem. Szkoda, że Team Sky nie upilnował ucieczki na kolejnym odcinku, albowiem była okazja na utrzymanie tego prowadzenia co najmniej do dziewiątego etapu, kończącego się wspinaczką do stacji La Covatilla w regionie Kastylia-Leon.

Sierra de la Alfaguara to jedno z sześciu pasm górskich wchodzących w skład Parque Natural de Sierra de Huetor. Utworzonego w roku 1989 i zajmującego obszar 121,3 km2. Góry te należą do Cordillera Penibetica, ale nie porażają swą wysokością. Najwyższym szczytem na terenie całego parku jest Penon de Majalijar mający 1878 metrów n.p.m. Naszą wspinaczkę zaczęliśmy o wpół do piętnastej. O tej porze było już gorąco. Na starcie mieliśmy temperaturę 32 stopni, zaś na trasie maksymalnie 34. Pierwszy kilometr łagodny. Następne dwa już solidniejsze ze średnią 5,1%. W połowie trzeciego kilometra trzeba było skręcić w prawo, gdyż jadąc prosto wjechalibyśmy na „ślepą” szosę GR-3422 do wioski Calicasas. Wzdłuż naszej drogi czyli GR-3419 ciągnęło się nieprzebrane „morze” drzewek oliwnych. Na piątym kilometrze najpierw wypłaszczenie, a potem nawet zjazdy. Za to na dojeździe do Guevejar (6,3 km) dwie ścianki. Druga ze stromizną sięgającą 14%. Dojechawszy do tej miejscowości wskoczyliśmy na drogę GR-3424. Ta skierowała nas na północ, zaś na ósmym kilometrze była niemal płaska. Potem w połowie dziewiątego kilometra należało odbić w prawo i wjechać na szosę GR-3101 prowadzącą do Nivar. Tu od razu zrobiło się trudniej. Jeszcze przed końcem dziewiątego kilometra trzeba się było uporać z dwucyfrową stromizną sięgającą nawet 13%. Ten teren zmógł Rafała, który wypadł nam z towarzystwa. Po zakręcie w lewo nachylenie nieco odpuściło, ale trzymało się na poziomie 8% do końca dziesiątego kilometra. Potem kilkaset metrów luzu, po czym ostatnie 600 metrów na drodze GR-3101 znów średnią około 8% i max. 12%. Po przejechaniu 11,2 kilometra dotarliśmy do finałowego odcinka na drodze GR-3103. Dojechałem tu z Adrianem w czasie 39:18 (avs. 17,1 km/h). Rafał zanotował w tym miejscu czas 43:01.

Po ciasnej nawrotce pierwsze czterysta metrów wyraźnie w dół. Podjazd odżył w połowie dwunastego kilometra, gdy tylko szlak skręcił na północ. Kręty trzynasty kilometr na poziomie aż 9,7% czyli zdecydowanie najtrudniejszy na tym podjeździe. Adek kontrolował ile stromego nam jeszcze zostało patrząc na kolor wykresu ze swego licznika. Rozglądaliśmy się na boki podziwiając tą cichą i piękną okolicę. Na czternastym kilometrze nachylenie wciąż jeszcze było solidne. Na początku piętnastego minęliśmy bunkry z czasów wojny domowej 1936-39. Po wjeździe do lasu podjazd mocno złagodniał. Przez kolejne 1200 metrów typowe „falsollano”. Dopiero gdy w połowie szesnastego kilometra odbiliśmy w prawo trzeba było mocniej depnąć. Ostatnie 700 metrów w kierunku południowym z nachyleniem do 7-8%. Meta między ogrodem botanicznym „Arboretum” a barem Kiosko Alfaguara. Brama na wprost skrywała zaś pole przeznaczone na obozy harcerskie. Za zakrętem w lewo dróżka już szutrowa szła jeszcze wyżej. Można nią pocisnąć kolejne 900 metrów i dojechać na wysokość 1499 metrów n.p.m. Do kresu szosy dojechaliśmy w czasie poniżej godziny. Według stravy segment o długości 16,3 kilometra pokonaliśmy w 59:09 (avs. 16,5 km/h). Rafał finiszował ze stratą 11 minut. Z El Chaparral do nowej bazy noclegowej mieliśmy mniej niż 10 kilometrów. Świetny lokal na drugim piętrze bloku przy Avenida de Virgilio w dzielnicy Carillo de Maracena. Byliśmy na miejscu około siedemnastej. Rozładunek i noszenie bagaży (na szczęście z pomocą windy). Następnie szybki mini-obiad i prysznice. Po tym wszystkim dzień wciąż był na tyle młody, że po wpół do siódmej wybraliśmy się rowerami na wycieczkę do centrum Granady. Na miejscu nieco zwiedzania i porządniejsza kolacja. Na deser lokalny specjał czyli churrosy.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9880007323

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9880007323

LA ALFAGUARA by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9879990191

LA ALFAGUARA by RAFA

https://www.strava.com/activities/9880643442

ZDJĘCIA

Alfaguara_01

FILM

Napisany w 2023c_Andalucia & Este | Możliwość komentowania La Alfaguara została wyłączona

Torcal de Antequera

Autor: admin o wtorek 19. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Puente del Horcajo

Wysokość: 1222 metry n.p.m.

Przewyższenie: 800 metrów

Długość: 10,7 kilometra

Średnie nachylenie: 7,5 %

Maksymalne nachylenie: 15 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

We wtorek mieliśmy w planach kolejną przeprowadzkę, jako że naszą bazą na pięć kolejnych nocy pod andaluzyjskim niebem miała być Granada. Przed wiekami ostatni bastion Maurów na półwyspie Iberyjskim. Położone u wrót do najwyższego pasma Gór Betyckich czyli Sierra Nevada. Ta miejscówka miała nam do zaoferowania bogaty pakiet kolarskich podjazdów. W tym jedyną w swoim rodzaju wspinaczkę na Pico Veleta. Niemniej te atrakcje czekały nas od środy. Najpierw trzeba było przejechać co najmniej 150 kilometrów i przy okazji zaliczyć coś ciekawego po drodze. Najkrótsza trasa między Fuengirolą i Granadą wiedzie autostradami, więc była do pokonania w półtorej godziny. Początek równoległy do Morza Śródziemnego po znanej nam „siódemce”, a następnie przejazd przez interior drogami AP-46 i A-92. Na ten dzień wstępnie zaplanowałem nam aż trzy premie górskie. Jednym z nich miał być największy podjazd prowincji Cordoba czyli wspinaczka do Ermita Virgen de la Sierra (1208 m. n.p.m.). Trzykrotnie wykorzystany na trasach Ruta del Sol, w latach 1989, 2004 i 2014. Ostatnio wygrał na nim Alejandro Valverde. Startując poniżej miasta Cabra jest tam do pokonania 14,1 kilometra przy średniej 5,4% i max. 12%. Niemniej był pewien problem. Inspekcja owej górki wydłużyłaby nam transfer o blisko sto kilometrów, zaś czas przejazdu praktycznie podwoiła. Gdybyśmy na trzecie danie wzięli sobie jakąś krótką górkę pod Granadą czyli Cumbre Verdes lub Collado del Muerto (Monachil) byłoby to wszystko do ogarnięcia. Przy trzech godzinach w drodze i średnio dwóch spędzonych na każdym wzniesieniu mogliśmy dotrzeć na nową stancję przed godziną dziewiętnastą.

Tym niemniej nazajutrz czekał nas długi i ciężki dzień z potężnymi podjazdami do Capileiry oraz na Sierra de Lujar. Uznałem, że nie warto przeginać. Lepiej było zaliczyć dwa wzniesienia i po zakończeniu dziesiątego etapu mieć więcej czasu na odpoczynek. Nie ulegało dla mnie wątpliwości, iż we wtorek pierwszą premią górską musi być Torcal de Antequera. Na spotkanie z tą górą trzeba było podjechać do Villanueva de la Concepcion. Miasteczka położonego nieco na zachód od drogi AP-46. Drugim wyzwaniem miała zaś być La Alfaguara. Podjazd zaczynający się w miejscowości El Chaparral, praktycznie na obrzeżach Granady. Oba tylko raz wykorzystane na wyścigu Dookoła Hiszpanii. Przy czym Torcal w krótszej wersji z finałem na wysokości 961 metrów n.p.m. Co ciekawe na obu wzniesieniach w ważnych rolach wystąpili polscy kolarze. W sezonie 2017 Puerto de Torcal stała się dla Tomasza Marczyńskiego trampoliną do skoku po zwycięstwo etapowe na mecie w Antequerze. Z kolei w 2018 roku na Alfaguarze Michał Kwiatkowski obronił czerwoną koszulkę lidera Vuelty wywalczoną dwa dni wcześniej po finiszu przy Caminito del Rey. Jednym słowem czekała nas tego dnia wspinaczki śladami naszych kolarskich mistrzów. A poza tym wypad w dwa atrakcyjne krajobrazowo górskie zakątki. Pierwszy cel znajdował się w granicach Paraje Natural Torcal de Antequera. To utworzony w roku 1989 rezerwat przyrody nieożywionej zajmujący powierzchnię 11,7 km2. Wspaniały przykład zjawisk krasowych. Widoczne tu skały wapienne powstały w epoce jurajskiej, następnie w trakcie trzeciorzędu wypiętrzyły się 1300 metrów ponad poziom morza i na sam koniec zostały poddane silnej erozji. Najefektowniejsze z tutejszych formacji skalnych nazwano: Sfinks, Dzban, Wielbłąd i Śruba.

Oba podjazdy na Torcal de Antequera zaczynają się na drodze A-7075. Szlaki północny i południowy schodzą się na wysokości 945 metrów n.p.m. Wspólna końcówka obu wspinaczek wiedzie na zachód po dróżce MA-9016 o długości 3400 metrów. Przy czym ostatnie pół kilometra to już jedynie zjazd na parking przed Centro de Visitantes, z którego rozchodzą się szlaki dla pieszych turystów. Wybrałem dla nas trudniejszą z dwóch opcji, zaś wyczyn Tomka Marczyńskiego dał ku temu dodatkowy argument. Ten podjazd zaczyna się na Puente del Horcajo czyli mostku nad wyschniętym korytem Rio Campanillas. Jakieś dwa kilometry przed Villanueva de la Concepcion. Już sam dojazd do miasteczka jest wymagający czyli z nachyleniem około 8%. Kolejne dwa kilometry jeszcze trudniejsze, bo na poziomie 10%. Piąty też nie odpuszcza. Na całym dolnym sektorze średnia wynosi 8,7%, zaś stromizna w dwóch miejscach sięga 15%. Potem mamy trzy kilometry z luźniejszym nachyleniem, w tym najłatwiejszy ósmy. Ogółem odcinek na szosie A-7075 to 7,8 kilometra z przeciętną 6,8%. Po wjeździe na boczną drogę zostaje jeszcze do pokonania 2,9 kilometra o średniej aż 9,6%, w tym ścianki o wartości od 12 do 14%. Dojazd północny jest łatwiejszy. Odcinek na głównej drodze dłuższy, ale łagodniejszy to jest 8,6 kilometra z przeciętną 4,9%. Najtrudniejszy kilometr ma tu 7,9%, acz są „chwilówki” na poziomie 15%. Dodawszy finał daje to w sumie 12-kilometrowy podjazd o średniej 5,7%. Przewyższenie jest mniejsze. Zaczynając wspinaczkę w rejonie Antequery trzeba pokonać w pionie tylko 681 metrów. My zaś mieliśmy do zrobienia nieco ponad 800.

Profesjonaliści na dwunastym odcinku Vuelty z roku 2017 forsowali 8-kilometrowy podjazd o przewyższeniu niespełna 550 metrów. Tomaszowi Marczyńskiemu to wystarczyło by nieodwołalnie pożegnać wszystkich kompanów z ucieczki. Etap zaczął się w nadmorskim Motril i miał w programie również 21-kilometrowy podjazd z El Palo przez Olias na Puerto de Leon (934 m. n.p.m.). Gdy liczna ucieczka dotarła pod Torcal nasz rodak od razu podkręcił tempo. Popisał się 22-kilometrowym solo rajdem i już po raz drugi mógł się cieszyć ze zwycięstwa na tym wyścigu. Dokładnie tydzień wcześniej triumfował bowiem na mecie w Sagunto. Ten odcinek wygrał z przewagą 52 sekund nad czwórką: Omar Fraile, Jose Joaquin Rojas, Paweł Poljański i Stef Clement. Nie tylko Marczyński jechał tu swój wyścig życia. „Poljan” czyli mój i Adka krajan z Pomorza także był bliski prestiżowych zwycięstw. Przyjechał drugi za „Mańkiem” na metę w Sagunto, zaś dzień później w kolejnej ucieczce mocniejszy od niego okazał się tylko Matej Mohoric. Dla mnie też był to również magiczny czas. Przyjechałem do Warszawy na przedłużony weekend pracy w Eurosporcie. Od czwartku do niedzieli komentowałem cztery etapy i dwa z nich wygrali Polacy! Dwa dni później na Sierra de la Pandera nie było wszak mocnych na Rafała Majkę. Tym większą miałem więc teraz frajdę mogąc się zmierzyć z tymi obydwoma „polskimi” podjazdami w drugim tygodniu owej wyprawy. Wspinaczkę zaczęliśmy po wpół do jedenastej. Z miejsca startu mieliśmy ładny widok na cały górski grzebień Sierra del Torcal, który skrywał metę pierwszego z wtorkowych wzniesień. Najwyższy szczyt w tych górach czyli Camorro de la Siete Mesas ma 1336 metrów n.p.m. Pogoda dopisywała. Ciepło, ale poniżej 30 stopni.

Koledzy ruszyli mocno i szybko mnie urwali. Gdy na początku trzeciego kilometra mijaliśmy samochód pozostawiony w Villanueva de la Concepcion traciłem już do nich ponad pół minuty. Na stromiznach powyżej miasteczka Adrian odjechał Rafałowi, lecz ten nadal jechał nieco szybciej ode mnie. Ze stravy wynika, iż początkowy segment o długości 4,29 kilometra Adriano pokonał w 21:32 tj. z VAM na poziomie aż 1145 m/h. Rafał przejechał ten sektor w 23:13, zaś ja w 24:02. Nasze prędkości pionowe to 1062 i 1026 m/h. Nierówny kilometr piąty skrywał bardzo strome ścianki. Po minięciu Area de Naturaleza El Torcal teren z każdym kilometrem łagodniał. Pod koniec ósmego kilometra trzeba było zjechać ze szlaku wiodącego na Puerto de Torcal. Ostry zakręt w lewo, niemal nawrotka by wbić się na dróżkę MA-9016. Sześćset metrów dalej wjazd na teren wspomnianego parku. Pierwszy z finałowych kilometrów najsztywniejszy. W połowie drugiego minęliśmy ścieżkę ku masztom na wzgórzu Camorro de los Monteses. Dalej kilkaset metrów z umiarkowanym nachyleniem. Natomiast na sam koniec 1100 metrów z kilkoma dwucyfrowymi ściankami przedzielanymi odcinkami na poziomie 7-8%. Dość dobrze wytrzymałem ten podjazd i w końcówce szybko zbliżałem się do Rafała. Na ostatnich trzech kilometrach odrobiłem do niego 1:40, ale wciąż zabrakło mi 32 sekund. Najwyraźniej za bardzo pofolgowałem sobie na wypłaszczeniu w środkowej fazie podjazdu. Adrian pokonał to wzniesienie w 45:45, zaś Rafał równo w 51 minut. Ja wykręciłem czas 51:32 (avs. 12,5 km/h) z VAM 927 m/h, zaniżonym przez bardzo dwa luźne kilometry. Widoczki bajkowe, tak wzdłuż drogi jak i z punktu widokowego Mirador Las Ventanillas. Tutejsze plenery zagrały w filmie fantasy „Clash of the Titans” z roku 1981. Na mecie spędziliśmy ponad 20 minut. W tutejszej restauracji zamówiliśmy sobie po zestawie „cafe y pastel”.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9878641906

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9878641906

TORCAL DE ANTEQUERA by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9879275708

TORCAL DE ANTEQUERA by RAFA

https://www.strava.com/activities/9880641703

ZDJĘCIA

Antequera_01

FILM

Napisany w 2023c_Andalucia & Este | Możliwość komentowania Torcal de Antequera została wyłączona

Puerto de El Boyar

Autor: admin o poniedziałek 18. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: El Bosque

Wysokość: 1105 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 838 metrów

Długość: 15,3 kilometra

Średnie nachylenie: 5,5 %

Maksymalne nachylenie: 12 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Gdy zjechaliśmy do El Bosque było już po wpół do drugiej. Gorąco, acz nie przesadnie. Tego dnia mój licznik zanotował maksymalnie 31 stopni. Bywało znacznie gorzej. Niemniej przed drogą powrotną chcieliśmy chwilkę wypocząć. Wyglądaliśmy zatem miejsca, które nadałoby się na strefę bufetu. Poszukiwania nie trwały długo. Wjechaliśmy na prowadzącą pod górę i wyłożoną chodniczkiem Avenida de la Diputacion. Na niej pośród białych domków ujrzeliśmy bar pod nazwą Cafe Le Velo. Wydał się idealnym miejscem na postój. W środku na ścianach plakaty z legendami kolarstwa. Pośród nich Eddy Merckx w akcji. Nawiązaliśmy rozmowę z właścicielem lokalu. Ten okazał się Belgiem. Człowiekiem bywałym w naszym kraju. Przyznał, że w sezonie zimowym korzystając z klimatu Andaluzji zajmuje się prowadzeniem obozów treningowych dla swych ziomków z Beneluxu. El Bosque według ostatniego spisu ma przeszło 2200 mieszkańców. Miasteczko leży nad rzeką Majaceite i słynie z produkcji serów. Spędziliśmy w nim równo pół godziny. Gdy ponownie wsiedliśmy na nasze „dwukołowe rumaki” było już kilka minut po czternastej. Mieliśmy do zaliczenia podjazd nieco dłuższy, ale za to łagodniejszy od północnego wjazdu na Puerto de las Palomas. Boyar również trzykrotnie wykorzystano na trasach Vuelta a Espana. Po raz pierwszy w roku 1990, kiedy to szóstym etapie z Loja do Ubrique kolarze musieli przejechać obie te przełęcze. Bohaterem dnia został Duńczyk Jesper Worre, który najpierw wygrał dwie premie górskie, po czym dotarł na metę z przewagą minuty nad najbliższym z rywali.

Kolejny raz Vuelta wjechała na przełęcz Boyar w sezonie 1997. Pierwszy na premii górskiej zameldował się wtedy Francuz Cedric Vasseur. Kolarz, który w tym samym roku wsławił się zwycięskim solo rajdem na etapie Tour de France do La Chatre. Ostatnia wizyta wyścigu Dookoła Hiszpanii na tej przełęczy to rok 2014. Wówczas była to jedynie premia górska trzeciej kategorii. Dlatego, że na odcinku z Cadiz do Arcos de la Frontera na Puerto El Boyar podjeżdżano od południa. Tym samym prawdziwa wspinaczka zaczęła się dopiero tuż przed Grazalemą, zaś podjazd miał długość tylko 6,3 kilometra przy średniej 5,7%. Pierwszy na szczycie pojawił się Hiszpan Lluis Mas Bonet. Gdy piszę te słowa już wiadomo, że w roku 2024 Boyar zobaczymy na Vuelcie po raz czwarty. „Profi” zaliczą nasz przeszło 15-kilometrowy szlak z El Bosque. Będzie to najtrudniejszy z kilku podjazdów jakie organizatorzy Vuelty przewidzieli na etapie szóstym z Jerez de la Frontera do Yunquery. Niemniej „fajerwerków” na nim bym się nie spodziewał, bowiem z owej premii górskiej do mety pozostanie aż 114 kilometrów. Na Boyar prowadzą dwie solidne drogi wspinaczkowe. Wybrany przeze mnie wariant zachodni jest nieco trudniejszy. Licząc od skrzyżowania dróg A-373 i A-372 ma on długość 15,9 kilometra przy średniej 5,3% i max. 10%. Jego przewyższenie netto to 844, zaś brutto 881 metrów. Najtrudniejszy kilometr ze stromizną 8,2%, zaś na ostatnich 9 kilometrach solidna przeciętna 6,8%. Opcja wschodnia w dużej mierze pokrywa się z orientalnym szlakiem na przełęcz Palomas. Wiedzie bowiem z poziomu Arroyo Aguila przez Grazalemę. Inne są tylko końcówki obu wzniesień. Wymiary tego podjazdu to 14,2 kilometra z przeciętną 5,2% i max. 11%. Amplitudy odpowiednio 734 i 786 metrów, zaś najtrudniejszy kilometr na poziomie 7,7%.

Nie zjechaliśmy do styku wspomnianych dróg regionalnych czy też choćby do mostku nad Rio Majaceite. Wróciwszy na szosę A-372 od razu ruszyliśmy pod górę. Na początek mieliśmy do przejechania 650 metrów w kierunku południowym. Minęliśmy restaurację Los Nogales, przed którą stały oldskulowe auta spod szyldu Czerwonego Krzyża (Cruz Roja) oraz ekipy Ghostbusters. Chwilę później trzeba było skręcić w lewo i zarazem wrócić na teren PN de la Sierra de Grazalema. Kolejne trzy kilometry z umiarkowanym nachyleniem na poziomie 5-6%. Droga do końca piątego kilometra biegła długim łukiem jakby równolegle do wspomnianej rzeki. Rafaello znów przejawiał sporą aktywność. Najwyraźniej podbudowany udanym występem na pierwszej górze. Niemniej tym razem stać mnie było na kasowanie jego ataków. Do półmetka poniedziałkowego etapu nie zmęczyłem się zbytnio. Ból w mięśniach odpuścił już w drugiej części podjazdu pod Palomas. Na Boyar mogłem już jechać tempem na miarę swych możliwości. Pod koniec czwartego kilometra wypłaszczenie, a na początku piątego nawet 800-metrowy zjazd. Zakończył się w miejscu, skąd w lewo odchodzi boczna dróżka do wioski Benamahoma. Nazwa o jak najbardziej arabskim rodowodzie, oznacza bowiem „Synowie Mahometa”. Przed nami bardzo ładnie prezentował się główny grzbiet pasma Sierra del Pinar. Jechaliśmy ku tym górom. Ostatnie pięć kilometrów zachodniej wspinaczki na Boyar wiedzie bowiem wzdłuż południowego zbocza tego masywu. Po ośmiu kilometrach minęliśmy teren wypoczynkowy Llanos de Campo. W tym miejscu nasz szlak skręcał na południe. Stały kurs na wschód obrał dopiero w połowie jedenastego kilometra.

W dolnej i środkowej fazie podjazdu Rafał jechał na ogół tuż przed nami. Niemniej grupa lidera trzymała dzielnego harcownika „na krótkiej smyczy”. Pokonawszy 11,2 kilometra minęliśmy niepozorny parking po prawej stronie drogi. Z tego miejsca amatorzy górskich wędrówek zaczynają wspinaczkę na El Torreon (1648 m. n.p.m.) czyli na najwyższy szczyt w granicach PN de la Sierra de Grazalema. Do zrobienia „z buta” prawie osiemset metrów w pionie. Z grubsza tyle samo co przy podejściu z Karpacza Górnego na Śnieżkę. Odjazd Rafała został skasowany. Ostatnie cztery kilometry z hakiem pokonaliśmy już razem. Cały podjazd zrobiliśmy w niespełna 58 minut. Na niespełna 15-kilometrowym segmencie od zakrętu na dole strava nieco nas podzieliła. Mi zanotowała czas 56:38 (avs. 15,9 km/h). Adkowi pokazała 56:48, zaś Rafałowi 56:58. Nasze VAM-y na mocno przeciętnym poziomie, ale to nie dziwi, bo i nachylenie podjazdu było ledwie umiarkowane. Nawet licząc od amplitudy brutto troszkę nam zabrakło do 900 m/h. Na przełęczy jeszcze kilka zdjęć, po czym dwukilometrowy zjazd do rozdroża. Następnie przeszło trzykilometrowy podjazd na Puerto de las Palomas od południa. Ostatnie 200 metrów przewyższenia na tym etapie. Ta górka pokonana już na luzie z kilkoma foto-przystankami. Atmosfera na przełęczy odmienna od tej sprzed trzech godzin. Tym razem cisza i spokój. W tych warunkach nawet płochliwa kozica przechadzała się nieopodal drogi. Na koniec spokojny zjazd do samochodu. Zabrał mi ze 40 minut. Musiałem zadbać o obrazki z Las Palomas, a było tu na czym oko zawiesić. Po etapie nie od razu powrót do bazy noclegowej. Najpierw wycieczka do Setenil de las Bodegas by skosztować tamtejszego mięsiwa. Samo miasteczko też bardzo urokliwe. Ślicznie położone. Jakby ukryte pod skalnym urwiskiem w kanionie Rio Trejo.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9873549962

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9873549962

PUERTO DE EL BOYAR by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9873580988

PUERTO DE EL BOYAR by RAFA

https://www.strava.com/activities/9873519777

ZDJĘCIA

El-Boyar_01

FILM

Napisany w 2023c_Andalucia & Este | Możliwość komentowania Puerto de El Boyar została wyłączona

Puerto de las Palomas

Autor: admin o poniedziałek 18. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Arroyo Bocaleones CA-8102

Wysokość: 1186 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 899 metrów

Długość: 13,5 kilometra

Średnie nachylenie: 6,7 %

Maksymalne nachylenie: 15 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Drugi tydzień naszej Vuelty zaczęliśmy od wyprawy do Parku Naturalnego Sierra de Grazalema. Chcieliśmy zobaczyć co ciekawego w temacie szosowych wspinaczek ma do zaproponowania prowincja Cadiz. Tego dnia mieliśmy się sprawdzić na górskim szlaku wiodącym z okolic Zahara de la Sierra do El Bosque i z powrotem. Najpierw trzeba było jednak dojechać w rejon sztucznego jeziora Embalse de Zahara. Trasa długa, bo blisko 130-kilometrowa. Przy tym w zdecydowanej większości prowadząca regionalnymi drogami A-397 i A-374. Co oznaczało niemal dwie godziny w aucie przed wskoczeniem na rowery. Po drodze dwa miejsca godne odnotowania. Najpierw przejechaliśmy Puerto de Madrono (1060 m. n.p.m.), na którą od wschodu prowadzi przeszło 20-kilometrowy podjazd. Przełęcz tą dwukrotnie wykorzystano na wielkiej Vuelcie. Ostatnio w 2018 roku, gdy na etapie z Mijas do Alhaurin de la Torre premię górską wygrał tu pochodzący z niedalekiej Marbelli Luis Angel Mate. Potem zahaczyliśmy o słynną Rondę. Miasto wielkości mojego Sopotu. Malowniczo położone po obu stronach głębokiego wąwozu wydrążonego przez rzekę Guadalevin. Oczywiście nie było czasu na jej zwiedzanie. Zatrzymaliśmy się na chwilę w pobliżu Rondy, ale tylko po to by zatankować samochód na następne kilkaset kilometrów tej podróży. U podnóża pierwszej poniedziałkowej góry pojawiliśmy się około jedenastej. Założenie dziewiątego etapu przypominało to ze środowego odcinka na szosach Murcii. W programie mieliśmy: jedno miejsce startu, jazdę na drugą stronę pasma górskiego i po nawrotce „lustrzane odbicie” wcześniej pokonanego szlaku. Różnica polegała na tym, iż obok dwóch zasadniczych wzniesień trzeba było jeszcze pokonać krótkie podjazdy na zapleczu tych głównych. Obrazowo można powiedzieć, że profil owej trasy przypominał wygląd litery M.

Wspomniana Sierra de Grazalema to wbrew nazwie nie jeden masyw, lecz zbiorcza nazwa skupiska kilkunastu niewielkich pasm górskich położonych na zachodnim krańcu krainy Serrania de Ronda. Wszystkie one wchodzą w skład Gór Betyckich, przy czym niektóre zaliczane są do Cordillera Subbetica, zaś inne do Cordillera Penibetica. Najwyższym szczytem na terenie „Grazalemy” jest El Torreon (1648 m. n.p.m.) z pasma Sierra de Pinar. Parque Natural de la Sierra de Grazalema utworzono w roku 1985 na bazie wcześniejszego rezerwatu biosfery. Aktualnie zajmuje on powierzchnię ponad 534 km2. Obejmuje w całości lub częściowo tereny czternastu andaluzyjskich gmin. Dziewięciu z prowincji Kadyks i pięciu należących do Malagi. Szokującą ciekawostką na jego temat jest fakt, iż jest to rejon Hiszpanii o największej opadach! Meteorolodzy notują tu nawet 2200 mm deszczu rocznie. Więcej niż w Galicji czy Kraju Basków. Dodam, że najsuchsze miejsce na półwyspie Iberyjskim też znajduje się w Andaluzji. To przylądek Cabo de Gata nieopodal Nijar w prowincji Almerii. Na obszarze Sierra de Grazalema mieliśmy do zaliczenia dwa wzniesienia pierwszej kategorii przetestowane na trasach Vuelta a Espana. W pierwszej kolejności Puerto de las Palomas, zaś w drodze powrotnej Puerto del Boyar. Ta pierwsza jak dotąd trzykrotnie pojawiła się w programie wyścigu Dookoła Hiszpanii. Najpierw w 1986 roku premię górską na tej przełęczy wygrał Hiszpan Eduardo Chozas. Potem w sezonie 1990 w jego ślady poszedł Duńczyk Jesper Worre. Natomiast po raz ostatni skorzystano z tej przeprawy na ósmym odcinku VaE 2002 z Malagi do Ubrique. Podjeżdżano naszym północnym szlakiem i pierwszy na górę dotarł słynny Włoch Gilberto Simoni. Natomiast etap po finiszu z 15-osobowej grupki asów wygrał Bask Aitor Gonzalez, późniejszy triumfator całej imprezy.

Poza hiszpańską Vueltą bywał w tym rejonie również wyścig Dookoła Andaluzji czyli Ruta del Sol. W sezonie 2021 pierwszy etap tej imprezy zakończył się w Zahara de la Sierra. Pagórkowaty odcinek z finałem na półtorakilometrowej górce wygrał Hiszpan Gonzalo Serrano. Z kolei w 2020 roku też na pierwszym etapie jechano przez przełęcz Palomas do Grazalemy, gdzie na kolarzy czekała jeszcze kilometrowa hopka na metę. Zwyciężył tam Duńczyk Jakob Fuglsang. Na Puerto de la Palomas prowadzą zasadniczo dwie drogi, choć wspinaczki można zacząć w kilku miejscach. Aby nie komplikować zanadto tej opowieści wspomnę o dwóch podjazdach opublikowanych na stronie „cyclingcols”. Wykorzystany przez nas czyli północny biegnie po drodze CA-9104. Ma długość 12,5 kilometra przy średniej stromiźnie 6,5% i max. 11%. Jego najtrudniejszy kilometr ma wartość 8,6%. W pionie trzeba pokonać 813 metrów. Aczkolwiek tą wspinaczkę można zacząć niżej. Nad brzegiem potoku Bocoleones. Wówczas przez pierwsze 1,1 kilometra jedzie się drogą A-8102, zaś przewyższenie owej góry wzrasta do blisko 900 metrów. Uznałem, iż nie możemy pominąć wstępnego odcinka. Druga poważna wspinaczka zaczyna się na wschodzie. U styku dróg A-2300 i CA-9123. Dolna część podjazdu biegnie tą drugą szosą. Potem wpada on na drogę A-372, na której mija miejscowość Grazalema. W końcu na ostatnich trzech kilometrach korzysta z południowego odcinka szosy CA-9104. Podnóże tego wzniesienia jest na poziomie potoku Aguila i ma on długość 15 kilometrów. Jego przeciętne nachylenie to 5,4 %, zaś max. podobnie jak po północnej stronie wynosi 11%. Najcięższy kilometr ma średnią 7,7%. Amplituda netto tego podjazdu to 815, zaś brutto nawet 867 metrów. Trzeba tu bowiem odzyskać kilkadziesiąt metrów straconych na mini-zjeździe za Puerto Chico.

Przyjechawszy do PN Sierra de Grazalema znaleźliśmy zacienione miejsce na „porzucenie” samochodu na zachodnim brzegu Arroyo Bocaleones. Start kwadrans po jedenastej. Pierwsze pół kilometra łagodne, ale w oddali już było widać stromy finał drogi CA-8102. Ostra ścianka. Strava podaje, że ma ona długości 580 metrów przy średniej 11,5% i max. 15%. Rafał zabrał się za nią z zapałem, a ja męczyłem się okrutnie. Wytrzymałem przez trzy minuty i pokonałem tą stromiznę wraz z kolegami. Niemniej gdy tylko wjechaliśmy na szosę CA-9104 od razu musiałem odpuścić. Nogi miałem strasznie napuchnięte. Lewa na granicy kurczu. Tymczasem teren stał się łagodniejszy, więc wypadało zrzucić łańcuch na mniejszy tryb. U mnie nie było o tym mowy. Mijając Zaharę czułem taki ból, że rozważałem nawet przystanek na rozmasowanie mięśni. Postanowiłem jednak kontynuować jazdę na miękkim przełożeniu w nadziei na to, iż z czasem „kwas” z nóg uleci. Na trzecim kilometrze mogłem sobie zerkać w prawo na białe miasteczko wpisane przed pięciu laty na listę „Los Pueblos Mas Bonitos de Espana”. Zapewne warto byłoby je zwiedzić z buta, ale czasu nam brakowało. Tym bardziej, że z polecenia Rafała na późniejsze popołudnie mieliśmy przewidzianą wycieczkę do Setenil de las Bodegas. Kamienne tablice w biało-żółtych barwach odmierzały dystans brakujący do przełęczy, zarazem pokazując średnie nachylenie kolejnego kilometra. Minęło mnie dwóch turystów na rowerach elektrycznych. Mógłbym jechać szybciej, bo nie męczyłem się zbytnio, ale nogi odmawiały posłuszeństwa. Dopiero za półmetkiem zapiek zaczął odpuszczać. Z przodu było ciekawie. Rafaello nieźle dokazywał i na Puerto del Acebuche (733 m. n.p.m.) dojechał z przewagą 53 sekund nad Adrianem. Ja do niespodziewanego lidera traciłem już trzy i pół minuty.

Tuż przed wjazdem na tą pośrednią przełęcz wpadliśmy do gminy Grazalema. Po ośmiu kilometrach od startu pojawił się pierwszy wiraż. Po nim zaś kilometrowy odcinek w kierunku wschodnim. Gdy droga znów skierowała się na południe to trzeba było pokonać najtrudniejszy kilometr północnej Palomas. Potem niejako w nagrodę aż do połowy trzynastego kilometra można było się cieszyć jazdą po krętym szlaku z widokami na malowniczą krainę pozostawioną w dole. Na przełęcz wjechałem jakieś sześć minut po Adrianie i pięć po Rafale. Zatem w górnej połówce podjazdu Adek wrzucił wyższy bieg i odrobił swe wczesne straty i to z nawiązką. Po zliczeniu naszych czasów z dwóch segmentów o długości kolejno 1,01 oraz 12,4 kilometra wyszło mi, iż Adriano pokonał to wzniesienie w 52:08, Rafa w 53:12, zaś ja potrzebowałem na to 58:10. Na przełęczy tuż po godzinie dwunastej było sporo turystów, w tym grupki cyklistów. Niektórzy korzystali z krótkiej ścieżki wiodącej na punkt widokowy Mirador de las Palomas. Miejscowa tablica z niezrozumiałych względów pokazuje wysokość aż 1357 metrów n.p.m. Znacznie wyższą od realnej. Podjazd na przełęcz Palomas nie był naszą jedyną wspinaczką w pierwszej połowie poniedziałkowego etapu. Do półmetka mieliśmy jeszcze daleko. Najpierw musieliśmy zaliczyć przeszło trzykilometrowy zjazd do kresu drogi CA-9104. Po nim nie było innej opcji jak wjazd na regionalną szosę A-372. Prosto i po chwili w lewo to byłby dalszy zjazd do Grazalemy. My musieliśmy odbić w prawo by zaliczyć dwukilometrowy podjazd na Puerto El Boyar o przewyższeniu ponad 120 metrów. Dopiero za tą przełęczą czekał nas zasadniczy czyli blisko 16-kilometrowy zjazd do El Bosque. Na nim musiałem zadbać o zrobienie dokumentacji zdjęciowej tego wzniesienia. Niejako awansem, bowiem w trakcie powrotnej wspinaczki nie miałem zamiaru stawać.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9872793893

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9872793893

PUERTO DE LAS PALOMAS by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9873580988

PUERTO DE LAS PALOMAS by RAFA

https://www.strava.com/activities/9873519777

ZDJĘCIA

Palomas_01

FILM

Napisany w 2023c_Andalucia & Este | Możliwość komentowania Puerto de las Palomas została wyłączona

Pico de los Reales

Autor: admin o niedziela 17. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Estepona

Wysokość: 1437 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1433 metry

Długość: 21,7 kilometrów

Średnie nachylenie: 6,6 %

Maksymalne nachylenie: 21 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Wczesne popołudnie przeznaczyliśmy na dwugodzinny odpoczynek pod dachem naszej stancji w Los Pacos. Dopiero po czternastej mieliśmy ruszyć ku Esteponie na spotkanie z drugą górą ósmego etapu. Ostatecznie pojechałem tam tylko z Adrianem. Rafał odczuwał zmęczenie po trudach pierwszego tygodnia. Potrzebował chwili oddechu od codziennego reżimu wspinaczkowego. Wystawił sobie „zwolnienie” na to jedno popołudnie. Wybrał się za to na spokojną przejażdżkę po ulicach Fuengiroli. Zajechał do portu, gdzie skosztował lokalnych „frutti di mare” w smażalni Fran. Generalnie przeznaczył ten czas na regenerację i trzeba powiedzieć, że swej decyzji nie pożałował. Owszem odpuścił ciekawą górę i nie dotarł z nami na „biegun południowy” tej wyprawy. Niemniej dzięki temu nabrał świeżości na drugi tydzień zmagań z górami. Odzyskał animusz i jeszcze nie raz pokazał mi plecy na kolejnych etapach. Do podnóża szesnastej góry trzeba było dojechać niemały kawałek. Do pokonania z bazy 64 kilometry. Niemniej głównie po płatnej autostradzie AP-7 zatem w szybkim tempie. Trzy kwadranse jazdy i byliśmy na miejscu. Estepona ma blisko 77 tysięcy mieszkańców, a zatem jest nieco mniejsza od Fuengiroli. Nazywana jest „Ogrodem Costa del Sol” z uwagi na ozdobione kwiatami uliczki swej starówki. Bliżej stąd do Gibraltaru niż stolicy owej prowincji czyli Malagi. Zresztą tak z nadmorskiej promenady jak i kilku miejsc na trasie tutejszej wspinaczki dobrze było widać słynną Skałę Gibraltarską. Antyczne „Słupy Heraklesa” wyrastające 426 metrów n.p.m. Gmina Estepona posiada aż 23 kilometry wybrzeża, a przy tym cieszy się średnio 325 słonecznymi dniami w roku! Można więc ironicznie rzec, iż mieliśmy wyjątkowe „szczęście” trafić tu w dzień wietrzny i pochmurny.

Z naszego parkingu przy Avenida Litoral dobrze było widać góry, ku którym mieliśmy wkrótce zmierzać. To pasmo na głębokim południu Gór Betyckich zowie się Sierra Bermeja. Arabowie mówili o nich Yebel Al Jamra czyli Góry Czerwone, gdyż tutejsze skały (perydotowe) są bogate w żelazo i inne metale ciężkie. Pico de los Reales to czwarty pod względem wysokości wierzchołek tego masywu górskiego. Najwyższym szczytem jest tu Cerro Abanto sięgający 1508 metrów n.p.m. Za to nasz „Królewski Szczyt” uchodzi za wysunięty najdalej na południe punkt Półwyspu Iberyjskiego, gdzie zimą pojawiają się opady śniegu. Wracając z gór nad morze wspomnę, iż Estepona miała niegdyś własną drużynę zawodową. W latach 1997-98 pod szyldem Estepona En Marcha działała ekipa drugiej dywizji z całkiem ciekawym składem. Przez ten zespół przewinęli się tacy zawodnicy jak: Eleuterio Anguita, Daniel Clavero, Claus Michael Moller, Uwe Peschel, Siergiej Smietanin czy Andriej Zinczenko. Zwycięzcy niejednego etapu wielkiej Vuelty, acz niekoniecznie podczas występów w tych barwach. Jeśli chodzi o wyścig Dookoła Hiszpanii i jego wizyty w tym mieście to trzeba przede wszystkim wspomnieć sezon 1976, a także rok 1998. Przy pierwszej okazji Estepona niczym wcześniej Fuengirola wystąpiła w roli gospodarza startu całej imprezy. Prolog na dystansie ledwie 3,2 kilometra wygrał tu Niemiec Dietrich Thurau. Natomiast pierwszy etap rozegrany na 135-kilometrowej trasie wokół miasta Belg Joseph De Cauwer. Ten drugi już jako menadżer zespołu ADR doprowadził „zmartwychwstałego” Grega Lemonda do zwycięstwa w TdF 1989. Był też szefem belgijskiej kadry na MŚ-2005 w Madrycie wygranych przez Toma Boonena. Kolejny finisz w Esteponie czyli ten z roku 1998 wygrał estoński sprinter Jaan Kirsipuu.

W minionej dekadzie Vuelta jeszcze dwa razy przybyła do Estepony. Niemniej tym razem organizatorzy trzeciego z Wielkich Tourów przywiedli tu swój wyścig, aby wykazali się górale. W sezonie 2013 finisz ósmego etapu wyznaczono na Puerto de Penas Blancas, na wysokości 970 metrów n.p.m. Ten górski odcinek wygrał Czech Leopold Konig o sekundę przed Hiszpanem Danielem Moreno oraz z przewagą pięciu sekund nad „trójką”: Nicolas Roche, Thibaut Pinot i Ivan Basso. Różnice na mecie były minimalne, bo w minucie zmieściło się 28 kolarzy. Późniejszy zwycięzca Chris Horner finiszował tu jedenasty ze stratą 23 sekund. Tuż za wiekowym Amerykaninem przyjechał Rafał Majka. Miałem okazję komentować te zmagania na antenie Eurosportu. Niespełna trzy lata później na Penas Blancas zakończyła się 62 edycja wyścigu Dookoła Andaluzji. Wówczas na tą przełęcz najszybciej dotarł Alejandro Valverde. Znakomity Hiszpan o 36 sekund wyprzedził Holendra Baukę Mollemę oraz o 42 naszego „Króla Gór” z Zegartowic. Dzięki temu „Balaverde” po raz czwarty wygrał Ruta del Sol. W sumie triumfował w tej imprezie aż pięciokrotnie, bo w latach 2012-14 i 2016-17. Pico de los Reales zaprezentowało się kolarskiemu światu dopiero na Vuelcie z roku 2022. Niemniej na dwunastym etapie tego wyścigu finiszowano na wysokości 1270 metrów n.p.m. Podjazd był o cztery kilometry dłuższy niż w sezonie 2013, lecz nie obejmował szczytowego odcinka o długości 1700 metrów. O zwycięstwo powalczyli mocni uciekinierzy. Wygrał bardzo skuteczny w owym wyścigu Richard Carapaz. Mistrz olimpijski z Tokio wyprzedził o 9 sekund Wilco Keldermana i o 24 Marca Solera. Natomiast kolarze bijący się o miejsca na generalnym podium czyli: Evenepoel, Mas, Roglić oraz Ayuso zajęli miejsca od piętnastego wzwyż ze stratą 7:39.

Na Puerto de Penas Blancas prowadzą trzy drogi. Następnie z przełęczy na Pico de los Reales już tylko jeden szlak. Wspinaczka z Estepony po drodze MA-8301 jest zdecydowanie najtrudniejsza. Pozostałe dwie zaczynają się na wysokości 224 metrów n.p.m. w rejonie Rio Genal i następnie w zależności od wariantu biegną szosą MA-8301 przez Jubrique lub drogą MA-8302 przez Genalguacil. W obu przypadkach na dystansie ponad 23 kilometrów dzielącym rzekę od przełęczy zdobywa się w pionie tylko 750 metrów. Faktycznie do podjechania jest nieco więcej, bo po zachodniej stronie góry nie brak odcinków góra-dół. Wspinaczka wschodnia czyli od morza jest większa i przede wszystkim bardziej konkretna. Profile tego wzniesienia dostępne na „cyclingcols” i „andaluciaciclociclismo” nieco się różnią. Niemniej z obu jasno wynika, iż najtrudniejsze są pierwsze i ostatnie kilometry tej wspinaczki. Według holenderskiego źródła mamy tu najpierw odcinek 3,6 kilometra o przeciętnym nachyleniu 7,9%. Potem dwa luźniejsze kilometry, gdzie „zdobywamy” raptem 30 metrów w pionie. Dalej pięć trudnych kilometrów o średniej stromiźnie 8,1%, zaczynające się całym kilometrem na poziomie 10,7%. Natomiast ostatnie cztery kilometry przed przełęczą mają już umiarkowane nachylenie 6,6%. Powyżej niej pozostaje jeszcze segment o długości 5,9 kilometra i średniej 7,8%. Tym niemniej stromizna narasta. Najpierw półtora kilometra z przeciętną około 5%. Następnie niespełna trzykilometrowy odcinek na poziomie od 7 do 8,5%. Kończący się w rejonie wyścigowej mety tuż przed Refugio Sierra Bermeja. Na koniec pozostaje nie tknięty przez Vueltę odcinek szczytowy czyli 1,7 kilometra o średniej 10%. Na ostatnich 500 metrach z wartością aż 12%.

Wystartowaliśmy kwadrans po piętnastej. Na starcie tylko 24 stopni. Pod koniec lata w tej okolicy to ledwie umiarkowana temperaturka. Z parkingu do podnóża wzniesienia tylko 400 metrów. Na drugim rondzie odbiliśmy w prawo wjeżdżając na Avenida Andalucia. Zaczął się nasz podjazd, przy czym na owej alei bardzo łagodny. Po kolejnych 800 metrach znów skręciliśmy w prawo, by wbić się na Avenida de los Reales. Pokonawszy 1,3 kilometra od ronda byliśmy już praktycznie poza miastem. Pierwsza poważniejsza ścianka służyła przejechaniu ponad autostradą AP-7. Obawiałem się czy dam radę utrzymać się za Adrianem na stromiznach, które wkrótce mieliśmy tu napotkać. Niemniej problem sam się rozwiązał z przyczyn, że tak powiem naturalnych. Adriano stanął sobie na ponad minutkę niczym „profi” we wstępnej fazie wyścigu. Dzięki temu pierwsze kilometry mogłem pokonać swoim tempem mając pewność, że prędzej czy później kolega do mnie dołączy. Zatem spokojnie pokonałem sztywny odcinek na przełomie trzeciego i czwartego kilometra. Z kolei od połowy piątego kilometra zaczął się ten najłatwiejszy. Dwukilometrowy z trzema odcinkami krótkich zjazdów. Na przełomie siódmego i ósmego kilometra znów zrobiło się ciężko przez kilkaset metrów. Chwilowa stromizna sięgała 14%. Potem po dłuższym odcinku z umiarkowanym nachyleniem na początku jedenastego kilometra minęliśmy punkt widokowy Mirador de los Ciclistas (625 m. n.p.m.). Natomiast po dwunastu kilometrach naszym oczom ukazał się ponury widok spalonego lasu. Niestety góry Sierra Bermeja w ostatnich latach nawiedziły dwa groźne pożary. Pierwszy we wrześniu 2021 roku, zaś drugi w czerwcu roku 2022. W połowie czternastego kilometra droga wyraźnie skręciła na wschód. Po czym ostatni kilometr przed przełęczą prowadził już tylko na zachód.

Po 68 minutach jazdy wpadliśmy na Puerto de Penas Blancas. Nasza droga czyli MA-8301 zawija tu ostro w prawo, by przez Jubrique zjechać ku Rio Genal. My musieliśmy odbić w lewo i wjechać na węższą dróżkę biegnącą w głąb Paraje Natural Los Reales de Sierra Bermeja. To rezerwat przyrody o powierzchni 1213 hektarów utworzony dla ochrony jedynego w Hiszpanii lasu jodłowego na skałach ultrazasadowych. Nachylenie tylko na początku w miarę łagodne. Potem trzymało już na poziomie 7-8%, z momentami do 12-13%. Od osiemnastego kilometra szosa zdobywała wysokość zakosami. Zaliczyliśmy na niej siedem wiraży. Płaską końcówkę tej szosy mogliśmy sobie darować. Dojechawszy do punktu widokowego z pomnikiem Górnika musieliśmy skręcić w prawo. Następnie nie tyle wjechać co wejść na wylaną przed dwoma laty szosę ku szczytowi góry. Trzeba było zejść z roweru i przenieść go ponad rozwieszonym łańcuchem. Adek szybko się z tym uwinął. Ja miałem spory kłopot by wpiąć oba buty na dwucyfrowej stromiźnie. Gdy w końcu mi się udało rozpocząłem długi finisz by dogonić swego kompana. Ten jechał spokojnie, lojalnie na mnie czekając. Końcówka faktycznie okazała się ostra, a przy tym kręta. Jeszcze pięć zakrętów na odcinku 1700 metrów. Ostatnia prosta długości 120 metrów z finałem pod bramą ośrodka, nad którym góruje obwieszony mnóstwem nadajników maszt telekomunikacyjny. Pokonanie wzniesienia zabrało nam blisko 99 minut. Według stravy segment „Mar a Pico” o długości 21,4 kilometra przejechałem w czasie netto 1h 36:47 (avs. 13 km/h). Adriano był w ruchu przez 1h 36:22. Na górze bardzo mocno wiało. Zresztą wiatr dawał się nam we znaki już na podjeździe. Na zjeździe trzeba było mocniej niż zwykle trzymać kierownicę. Chmury nisko zawieszone i aż granatowe. Straszyły ulewą, ale na strachu się skończyło. Temperatura tylko 12 stopni czyli niższa niż na deszczowym i znacznie wyższym Escullar.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9868698671

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9868698671

PICO DE LOS REALES by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9868696450

ZDJĘCIA

Pico-de-los-Reales_01

FILM

Napisany w 2023c_Andalucia & Este | Możliwość komentowania Pico de los Reales została wyłączona

Cerro del Moro

Autor: admin o niedziela 17. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Fuengirola

Wysokość: 953 metry n.p.m.

Przewyższenie: 934 metry

Długość: 12 kilometrów

Średnie nachylenie: 7,8 %

Maksymalne nachylenie: 15 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Po przyjeździe na Costa del Sol na trzy kolejne noce zatrzymaliśmy się w Fuengiroli. To miejscowość położona 33 km na południowy-zachód od centrum Malagi. Tutejsza gmina ma ponad 85 tysięcy mieszkańców żyjących na powierzchni ledwie 10,2 km2. Wielu z nich to przybysze z chłodniejszych rejonów Europy takich jak Wyspy Brytyjskie i Skandynawia. Co roku zjawia się tu również ćwierć miliona turystów, których kuszą plaże o łącznej długości 8 kilometrów. Nad południową częścią miasta góruje forteca wybudowana w X wieku przez Maurów. To Castillo Sohail, z którym związana jest historia polskiego oręża. Otóż w dniach 14-15 października 1810 roku żołnierze Księstwa Warszawskiego pod dowództwem kapitana Franciszka Młokosiewicza (wchodzący w skład wojsk napoleońskich) stoczyli tu zwycięską bitwę z 10-krotnie liczniejszymi siłami brytyjsko-hiszpańskimi. Nasz nocleg znajdował się w dzielnicy Los Pacos. Lokal na drugim piętrze niewysokiego bloku szeregowego. O standardzie nieco niższym niż ten z Roquetas de Mar, ale całkiem przyzwoity. Rowery trafiły na balkon, zaś samochód mogliśmy zostawić na „dzikim” parkingu po drugiej stronie ulicy. Sąsiedztwo okazało się głośne w noc z soboty na niedzielę, ale dwie kolejne minęły już spokojniej. Na niedzielę przewidziałem nam dwie wspinaczki niemal z poziomu morza. Jedną z nich mogliśmy rozpocząć na ulicach Fuengiroli. W oryginalnym zamyśle ta premia górska tzn. Cerro del Moro jako mniejsza miała być naszym celem na popołudnie. Na przedpołudnie zaplanowałem wycieczkę do Estepony i znacznie dłuższy podjazd przez Puerto de la Penas Blancas ku Pico de los Reales. Tym niemniej w niedzielny poranek zwiedzeni prognozą pogody zmieniliśmy kolejność zwiedzania.

Fuengirola miała swoje „pięć minut” w historii Vuelta a Espana. Na początku lat siedemdziesiątych zakończyły się tu aż cztery odcinki wyścigu Dookoła Hiszpanii. Co więcej w sezonach 1972 i 1975 wielka Vuelta zaczynała się na ulicach tego miasta. Przy pierwszej okazji 6-kilometrowy prolog wygrał tu Holender Rene Pijnen, zaś trzy lata później w krótszej próbie na dystansie 4,4 kilometra najlepszy okazał się Belg Roger Swerts. Poza tym Fuengirola widziała też dwa sprinterskie finisze. Drugi etap VaE-1970 po finiszu z peletonu wygrał Hiszpan Julian Cuevas-Gonzalez, zaś trzeci odcinek z roku 1974 Belg Rik Van Linden. Jak już wspomniałem wypad na Cerro del Moro mogliśmy zacząć z miejsca zamieszkania. Przy czym naszą miejscówkę od podnóża wspinaczki dzielił dystans niemal trzech kilometrów. Wyjechaliśmy z domu przed wpół do dziesiątą. Na dojeździe mieliśmy jedną hopkę o przewyższeniu 40 metrów tytułem rozgrzewki przed większym wyzwaniem. Pierwsze kilometry tej wspinaczki mieliśmy spędzić na drodze A-387. Zaczęliśmy ją z poziomu około 20 metrów n.p.m. Start na Rotonda Sanitarios w pobliżu stacji benzynowej należącej do firmy Galp. Na „cyclingcols” opublikowano profile dwóch podjazdów wiodących na Cerro del Moro. Alternatywą jest szlak z Arroyo de la Miel przez Benalmadenę zaczynający się na drodze A-368. To wzniesienie jest dłuższe. Liczy sobie 15 kilometrów i ma średnie nachylenie 5,9%. Niemniej nie mamy tu do czynienia z dwoma w pełni odrębnymi wspinaczkami. Końcówka o długości 4,9 kilometra jest wspólna dla obu opcji. Ścieżki wschodnia i zachodnia (nasza) schodzą się na wysokości 435 metrów n.p.m.

Z miejsca naszego startu do „ozdobionego” antenami telewizyjnymi szczytu w górach Sierra de Mijas pozostało 12 kilometrów. Pierwsze 2,5 kilometra z umiarkowanym nachyleniem o przeciętnej 4,2%. Niemniej już na tym odcinku są pierwsze dwucyfrowe ścianki. Kolejne 3 kilometry trudne, bo o średniej stromiźnie 9,5% z „chwilówkami” do 13%. Potem półtora kilometra luźnego terenu. No i na koniec 5-kilometrowy sektor o wartości aż 10,3%. Jak widać na załączonym profilu im wyżej tym trudniej. Początkowo bardziej 9%. Następnie 10 i 11, zaś na ostatnich kilkuset metrach już dobrze ponad 12%. Góra ta w swej pełnej postaci zapewne nigdy nie stanie się metą wyścigu dla zawodowców. Na szczycie jest za mało miejsca by ugościć wielką Vueltą czy nawet regionalną etapówkę Ruta del Sol. Acz z drugiej strony pomysłowość ludzka nie zna granic, więc kto wie? Może kiedyś się zdziwię. Tym niemniej warto wspomnieć, iż dolna połówka naszego wzniesienia znalazła się na trasie Vuelta a Espana w roku 2015. Hiszpański tour przez pierwszych siedem dni owej edycji krążył po szosach Andaluzji. Trzeci etap prowadził z nadmorskiej części Mijas do Malagi. Tuż po starcie zafundowano kolarzom 7-kilometrową wspinaczkę z Fuengiroli na Alto de Mijas jako premię górską trzeciej kategorii. Wygrał ją Bask Fraile, wtedy jeszcze jeżdżący w ekipie Caja Rural. Etap padł łupem Petera Sagana. Ruszyliśmy ich śladem, acz w mniej przyjaznych warunkach czyli w normalnym ruchu samochodowym. Pierwszy kilometr z hakiem bardzo łagodny. Po drodze dwa mniejsze ronda, zaś na trzecim (większym) przejechaliśmy nad znajomą autostradą, a w zasadzie jej płatnym odcinkiem czyli AP-7. W połowie drugiego kilometra pierwsze stromizny i nasza grupka szybko się rozpadła.

Adriano wyrwał do przodu chcąc przetestować nogę. Teren mu sprzyjał. Sporo odcinków z dwucyfrowym nachyleniem. Droga szeroka i dużo prostych odcinków. Najsztywniejszy był odcinek 600 metrów tuż przed wjazdem do Mijas. Gdy go ukończyłem najpierw odbiłem w lewo. Jednak już po chwili zatrzymałem się aby sprawdzić na telefonie czy to właściwa droga. Okazała się błędna, więc zawróciłem do styku dróg A-387 i A-368, po czym pojechałem na wschód tą drugą. Zgubiłem tu niemal dwie minuty. Niemniej jak się okazało nie straciłem drugiej pozycji. Dojazd do Mijas mocno nas rozbił. Adek segment 4,23 kilometra przejechał w 17:59 z ładnym VAM na poziomie 1124 m/h. Ja potrzebowałem na to 21:02, zaś Rafał 24:56. Gdy wróciłem na właściwy szlak miałem do pokonania półtorakilometrowy odcinek bez szczególnych trudności. Przejechałem go ostrożnie wyglądając po prawej stronie szosy bocznej dróżki ku górskiej mecie. Pojawiła się dokładnie po siedmiu kilometrach tej wspinaczki. Wąska i cicha. Po 600 metrach rozjazd. Na lewo odchodzi stąd droga wiodąca na parking przed kamieniołomem Las Arenales. My musieliśmy cisnąć prosto i obejść jakoś łańcuch wywieszony w poprzek drogi. Dwieście metrów dalej nasz szlak zawrócił na południe. W tej okolicy zastaliśmy fragment lasu sponiewierany przez pożar. O nie akurat nie trudno w tutejszym klimacie. Z naszej ścieżki wspinaczkowej doskonale widać było Morze Śródziemne oraz miejscowości wyrosłe wzdłuż zachodniej części Costa del Sol. Niektóre zbocza tej góry były niemal pozbawione drzew. Podjazd ani na chwilę nie odpuszczał. Po 8,3 kilometra od ronda nasza dróżka odbiła na wschód. Po czym na początku dziesiątego kilometra raz jeszcze obrała północny kierunek.

Wybraliśmy się tu w niedzielę, zaś dzień na razie jeszcze był słoneczny. Nic więc dziwnego, że spotykaliśmy tu innych amatorów kolarstwa, którzy pojedynczo lub grupkami też postanowili zdobyć ten szczyt. Choć stać mnie było na wspinaczkę w ledwie umiarkowanym tempie wyprzedziłem tu kilka osób. Najliczniejszą grupkę minąłem w okolicy Puerto de Tio Serrano (790 m. n.p.m.). Na wysokości tej pośredniej przełęczy droga znów skręciła na południe. Do szczytu pozostało jeszcze 1300 metrów. Im bliżej szczytu tym okolica stawała się bardziej zielona. Najwyraźniej niszczycielskie pożary nie dotknęły w ostatnich dekadach górnych partii owej góry. Końcówka obiektywnie była tu najtrudniejsza. Niemniej bliskość mety każdemu z nas dodała sił. Rafała na finałowym odcinku dodatkowo zmobilizował pojedynek z napotkanym cyklistą. Finisz tuż za zakrętem w prawo. Dróżka niczym język węża rozdwojona na samym końcu. Adriano w otoczeniu innych zdobywców wyczekiwał nas na lewym pasie szosy. Na mecie porozmawialiśmy chwilę z Hiszpanem i Francuzem, którzy tego dnia wjechali na szczyt od strony Benalmadeny. Widoki z mety przedniej jakości. Niebo niemal bezchmurne. W dole też dominował błękit. Mar Mediterraneo tak blisko, a zarazem tak daleko. Niemal tysiąc metrów poniżej nas. Przejazd od ronda do anten zabrał mi blisko godzinę. Niemniej na segmencie o długości 11,91 kilometra spędziłem 1h 01:25, przez ów niepotrzebny przystanek w Mijas. Adek wyrobił się w czasie 52:18, zaś Rafał wspinał się przez 1h 07:41. Na ostatnich pięciu kilometrach nasz lider wycisnął tu VAM na poziomie 1159 m/h. Mnie stać było jedynie na 971 m/h. W drodze powrotnej Rafa zaprosił nas do Mijas, więc przed drugą fazą zjazdu blisko 40 minut spędziliśmy na zwiedzaniu tego urokliwego miasteczka.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9865942237

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9865942237

CERRO DEL MORO by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9866212533

CERRO DEL MORO by RAFA

https://www.strava.com/activities/9865905423

ZDJĘCIA

Cerro-del-Moro_01

FILM

Napisany w 2023c_Andalucia & Este | Możliwość komentowania Cerro del Moro została wyłączona

Haza del Lino

Autor: admin o sobota 16. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Castillo de Banos de Abajo

Wysokość: 1298 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1293 metry

Długość: 18,7 kilometra

Średnie nachylenie: 6,9 %

Maksymalne nachylenie: 17 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Po zjeździe z Puerto de Enix ruszyliśmy na zachód. Po raz wtóry wskoczyliśmy na Autovia del Mediterraneo czyli drogę A-7, która towarzyszyła nam od początku naszej hiszpańskiej przygody. To najdłuższa narodowa autostrada w Europie. Liczy sobie aż 1300 kilometrów i ciągnie od La Jonquera przy francuskiej granicy po miasto Algeciras na wysokości Gibraltaru. Zresztą ten rekord nie dziwi. Hiszpania jest krajem o najdłuższej sieci autostrad na Starym Kontynencie (17.228 kilometrów). O blisko dwa tysiące kilometrów przebija w tym zestawieniu Niemcy, zaś inne kraje pozostawia daleko w tyle. Między pierwszą a drugą sobotnią górą musieliśmy pokonać autem przeszło 70 kilometrów. Castillo de Banos to maleńka wioska na Costa Granadina. Ten odcinek śródziemnomorskiego wybrzeża biegnący przez prowincję Granada ma też drugie imię, a mianowicie Costa Tropical. Nazwa adekwatna do pogody, którą tam zastaliśmy. Pełne słońce i temperatura 35 stopni. Wypakowaliśmy się na parkingu przy Avenida de las Delicias. Nieopodal restauracji „El Paraiso”. W dolnej części wioski czyli na terenie Castillo de Banos de Abajo. Do wspinaczki szykowaliśmy się dłuższą chwilę, więc na spotkanie z Haza del Lino ruszyliśmy dopiero tuż przed wpół do czternastą. Mieliśmy do pokonania najkrótszą, lecz bynajmniej nie najłatwiejszą z czterech dróg prowadzących na tą przełęcz. Podjazd, który na stronie „andaluciacicloturismo” z uwagi na długość jak i przewyższenie przezwano granadyjskim Tourmalet. Tym niemniej jak trafnie zauważył autor strony „cyclingcols” pod względem technicznym to „bliźniak” wspinaczki z Culoz na Grand Colombier. Tej na której w minionym sezonie etap Tour de France wygrał Michał Kwiatkowski. Wymiary obu gór są niemal identyczne.

Jak już wspomniałem Haza del Lino można zdobyć na kilka sposobów. Ambitny cyklista ma do wyboru trzy drogi południowe i jedną północną. Ja wybrałem opcję południową przez Polopos. Wariant południowo-wschodni przez Albunol i Sorvillan jest najdłuższy. Zaczyna się w El Pozuelo i przez osiem pierwszych kilometrów biegnie tą samą szosą co podjazd na Venta del Tarugo. Z kolei na ostatnich czterech po trasie naszej wspinaczki. Trzeba na nim pokonać 27,5 kilometra o przeciętnej 4,7% i max. 9%. Za najcięższy uchodzi podjazd południowo-zachodni z Castell del Ferro przez Los Carlos i Rubite. Ma on 22 kilometry i średnią stromiznę 5,8%, zaś max. 15,5%. Podstawowe wyzwanie na tej górze to środkowy sektor z siedmioma kilometrami na poziomie 9,4%. Z uwagi na zjazdowy kilometr czternasty jest to też szlak o największym przewyższeniu brutto czyli 1355 metrów. Z kolei za najłatwiejszą wypada uznać drogę północną z okolic Orgivy przez Puerto de Camacho (1125 m. n.p.m.). Trzeba na niej pokonać tylko 980 metrów różnicy wzniesień, choć realna amplituda to 1063 metry. Tak czy owak wyraźnie mniejsza niż na każdym z południowych podjazdów. Wymiary tego wzniesienia to 19,6 kilometra z przeciętną 5% i max. 10%. Ostatnie 3,5 kilometra tego podjazdu biegnie tą samą drogą co wspinaczka z Castell del Ferro. Na wielkiej Vuelcie pod Haza del Lino wspinano się tylko dwa razy. Dawno temu, bo w latach 1972 i 1975. Podjeżdżano szlakiem północnym na etapach z Granady do Almerii. Za drugim razem premię górską wygrał tu Hiszpan Jose Luis Viejo. Jeden z dwóch młodych „profich”, którzy na początku lat siedemdziesiątych triumfowali w wyścigu Dookoła Polski (1972). W zawodowym peletonie wielkiej kariery nie zrobił. Niemniej w 1976 roku wygrał etap TdF do Manosque z przewagą blisko 23 minut nad drugim zawodnikiem, co do dziś pozostaje powojennym rekordem „Wielkiej Pętli”.

Potem uczestnicy Vuelty pojawili się w pobliżu owej przełęczy jeszcze w roku 2006. Na kluczowym dla losów tego wyścigu etapie siedemnastym z Adry do Granady. Organizatorzy VaE zafundowali im wówczas wspinaczkę na Collado de Canseco (1358 m. n.p.m.) czyli przedłużony podjazd z El Pozuelo na Venta del Tarugo. Następnie ku dolinie rzeki Guadalfeo trzeba było zjechać szlakiem przez Torvizcon. Tego popołudnia bawiliśmy w Sierra de la Contraviesa. To pasmo górskie pomiędzy Sierra Nevadą a Morzem Śródziemnym. Część historycznej krainy Alpujarra, a ściślej Alpujarra Baja. Od najwyższego pasma Gór Betyckich oddziela je dolina rzeki Guadalfeo. Natomiast w ujęciu wschód–zachód znajduje się ono między masywami Gador i Lujar. Nie są to wysokie góry. Ich najwyższy szczyt czyli Cerro de la Salchicha sięga raptem 1545 metrów n.p.m. Tutejsze ziemie uprawne pokryte są winnicami oraz migdałowcami i figowcami. Przy czym okolica Haza del Lino słynie z dębów korkowych. Przede wszystkim zaś z jednego drzewa tego gatunku. Ponoć najwspanialszego okazu na całym półwyspie Iberyjskim. Przełęcz ta stanowi jakby centralne miejsce owych gór, znanych niegdyś pod nazwą Sierra del Cehel. Nasz południowy szlak ku niej liczył blisko 19 kilometrów. Dolna połowa trudniejsza od górnej. Pierwsze 10 kilometrów ze średnią 7,4%. Natomiast górny sektor z przeciętną 6,5%. Najtrudniejsze kilometry czyli trzeci i czwarty ze stromizną powyżej 9%. Poniżej Polopos chwilowe ścianki do 15-17%. Powyżej tej wioski jeszcze dwa momenty z nachyleniem do 14%. Po czym za łącznikiem z drogą południowo-wschodnią już co najwyżej 10%. Po wstępie nad samym morzem mieliśmy do przejechania blisko 14 kilometrów na drodze GR-5204, po czym ostatnie 3800 metrów regionalną szosą A-4131.

Wspinaczkę zaczęliśmy przy Hornabeque. Fortyfikacji z XVI wieku niegdyś służącej mieszkańcom tych stron do obrony przed arabskimi piratami. Pierwsze 350 metrów z umiarkowanym nachyleniem. Potem rondo i przejazd pod drogą krajową N-340. Chwilę później minęliśmy Castillo de Banos de Arriba czyli górną część wioski. Kilkaset metrów dalej wjechaliśmy do La Guapa. Za nią, na początku drugiego kilometra pierwsza ostra ścianka. Rafał szybko został za mną i Adrianem. Widać sporo zdrowia zostawił na Puerto de Enix. Tymczasem kolejne kilometry coraz trudniejsze. Na początku trzeciego kilometra przejechaliśmy nad autostradą. Rozglądając się na boki widzieliśmy całe mrowie „wysp z plastiku”. To były szklarnie czy też może tunele foliowe, w których uprawia się pomidory, paprykę, cukinię i ogórki trafiające na stoły w całej Unii Europejskiej. Wjazd do jednego z takich gospodarstw minęliśmy na wirażu w prawo pod koniec trzeciego kilometra. Upał dokuczliwy, a stromizna porządna. Nieco poluzowała dopiero na piątym i szóstym kilometrze. Starałem się dotrzymać kroku Adkowi. Ten jechał z umiarem, ale i tak trochę mi do niego brakowało. Pierwsze 5,2 kilometra od ronda przejechałem w 26:08 (avs. 11,9 km/h) z VAM około 930 m/h tracąc do lidera 17 sekund. My dwaj się owszem męczyliśmy, lecz dla Rafała to była istna ścieżka na Golgotę. Nie przejechaliśmy jeszcze pierwszej tercji owej góry, a on tracił już do nas blisko 8 minut. Siódmy kilometr znów trudniejszy czyli na średnim poziomie 8,5%. Siódmy i ósmy na szczęście umiarkowane. Upał nie ustępował. Do połowy czternastego kilometra temperatura 32 stopnie lub więcej. Poniżej 30-stki spadła dopiero w końcówce tj. na kilometrze siedemnastym. Na mecie odnotowałem 27 stopni.

Dziesiąty kilometr ze stromizną blisko 9%. Na jedenastym przejazd przez Polopos. To wioska, która dała nazwę tutejszej gminie. Owa komuna ma obecnie ponad 1750 mieszkańców. Jednak w „pueblo blanco” na wysokości blisko 800 metrów n.p.m. żyje tylko 113 osób. Niemal 10 razy mniej niż w nadmorskiej wiosce La Mamola. To pokazuje jak przez lata wyludniły się górskie rejony Europy. Jeszcze jedna ciekawostka związana z tym miejscem. To tu zakończył się proces automatyzacji usług telefonicznych w Hiszpanii. Tutejsza ręczna centrala działała najdłużej. Do grudnia 1988 roku. W Polopos traciłem do Adriana tylko 22 sekundy. Rafa dotarł tu po dalszych 18 minutach. Kolejne cztery kilometry ani trudne, ani łatwe czyli z nachyleniem około 7%. Na początku piętnastego kilometra nasz szlak połączył się z drogą „przybyłą” ze wschodu. Na tej wysokości traciłem już do Adka 1:20, więc straciłem go z oczu. Skręciłem w lewo by kontynuować wspinaczkę na drodze A-4131. Ta wiodła już bardziej na zachód niż północ. Nachylenie stało się nieco łagodniejsze. Trzymało się w przedziale 6-7%. Po przejechaniu 16,7 kilometra dotarłem jak się mi początkowo wydawało na przełęcz. Na wprost restauracja Haza del Lino. Z prawej strony docierała tu droga GR-5204 z Albondon. Niemniej szybko okazało się, że trzeba jeszcze skręcić w lewo i cisnąć dalej. Do najwyższego punktu brakowało wciąż 1200 metrów z nachyleniem około 5%. Przy tablicy z nazwą przełęczy spotkałem Adka. Posiedzieliśmy chwilę na szosie, po czym zawróciliśmy ku restauracji. W wygodnej strefie bufetu poczekaliśmy na przyjazd Rafała. Stracił do nas pół godziny. Jak sam przyznał zaliczył potężną „bombę”. Na segmencie o długości niespełna 17,5 kilometra Adriano wykręcił czas 1h 21:02. Ja miałem 1h 24:14, zaś Rafa 1h 55:25. To pachniało przekroczeniem limitu czasu. Jednak jury było litościwe i nasz waleczny Amigo został dopuszczony do etapu 8a 😉

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9860867251

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9860867251

HAZA DEL LINO by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9860860270

HAZA DEL LINO by RAFA

https://www.strava.com/activities/9860777616

ZDJĘCIA

Haza-del-Lino_01

FILM

Napisany w 2023c_Andalucia & Este | Możliwość komentowania Haza del Lino została wyłączona