banner daniela marszałka

Prepianto

Autor: admin o wtorek 4. lipca 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: San Vittore

Wysokość: 1486 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1204 metry

Długość: 12,1 kilometra

Średnie nachylenie: 9,9 %

Maksymalne nachylenie: 16,5 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Passo di San Bernardino oraz Alpe di Gesero to z pewnością dwa najznamienitsze podjazdy kolarskie w gryzońskim regionie Moesa. Tym niemniej na bocznych drogach wokół Val Mesolcina jest jeszcze parę wzniesień dobrej jakości. Dlatego też cały dziewiąty etap Giro dei Due Paesi postanowiłem spędzić w tej okolicy. Podobnie jak dwa dni wcześniej po zjeździe z Val Malvaglia również tu musiałem dokonać wyboru drugiej góry spośród kilku ciekawych kandydatur. Jedną z nich był krótki, ale bardzo treściwy podjazd na Alp de Bec (1517 m. n.p.m.). Wspinaczka o długości 9,4 kilometra i średnim nachyleniu 10,1%. Niemniej zaczyna się ona pod wioską Soazza, jakieś 18 kilometrów na północ od Roveredo. Z tej racji najszybciej z niej zrezygnowałem. Tym łatwiej, iż znacznie bliżej pierwszej góry miałem trzy inne górki znaczących rozmiarów. Trzeba się było tylko zdecydować czy jechać dwa-trzy kilometry na wschód czy też może taki sam kawałek w kierunku zachodnim. W tym pierwszym przypadku drugi ze swych wtorkowych podjazdów rozpocząłbym w miejscowości Grono położonej na wejściu do Val Calanca. Wspinaczka do kresu owej dolinki kończy się na wysokości 1667 metrów n.p.m. Trzeba tam przejechać 25,8 kilometra z przeciętną 5,2%, co daje aż 1330 metrów przewyższenia. Wymagający początek i trudna końcówka, ale też dwanaście luźnych kilometrów w środkowej części. Kto woli się wspinać krócej, ale cały czas z konkretnym nachyleniem może po pierwszych czterech kilometrach odbić na wschód ku wiosce Santa Maria in Calanca. Ta szosa kończy się na poziomie 1223 metrów n.p.m. po niespełna 11 kilometrach od wyruszenia z Grono. Wówczas do zrobienia w pionie jest niespełna 890 metrów, ale przy średniej stromiźnie 8,1%.

Niemniej ja byłem gotów zrobić najtrudniejsze „górskie combo” w regionie Moesa. Dlatego już rano zdecydowałem, iż na drugie danie najpewniej wezmę podjazd z San Vittore na Prepianto. Relatywnie dobry występ na Alpe di Gesero dodał mi tylko wiary, że również z tą stromą wspinaczką sobie poradzę. Na Prepianto stromizna miała być niemal równie wysoka co napotkana przed południem. Jedyna różnica polegała na tym, iż podjazd od św. Wiktora jest o trzy kilometry krótszy od zaczynanego z ulic Roveredo. Czekał mnie zatem krótszy wysiłek, ale za to w zdecydowanie trudniejszych warunkach atmosferycznych. Otóż gdy zjechałem z Gesero do samochodu było już parę minut po trzynastej. Jednym słowem zaczynała się najgorętsza pora dnia. Ten zaś był słoneczny i nasza gwiazda zdążyła już mocno nagrzać całą okolicę. Dlatego przez opuszczeniem miasteczka raz jeszcze wpadłem do COOP-a by się dobrze nawodnić. Następnie zdecydowałem się podjechać do San Vittore autem, choć do podnóża drugiej góry miałem naprawdę blisko. Niemniej przy 37 stopniach Celsjusza w cieniu wolałem, choć odrobinę ułatwić sobie całe przedsięwzięcie. Przejechawszy na północną stronę głównej doliny skręciłem na zachód i już po paru chwilach byłem u celu. Na miejscu zatrzymałem się na parkingu z widokiem na kościół pod wezwaniem dwojga partonów czyli św. Jana Chrzciciela i św. Wiktora. San Vittore to najniżej położona gmina w Gryzonii. Według ostatniego spisu mieszkają w niej raptem 864 osoby. Niemniej może się ona pochwalić trzecią największą strefą przemysłową w kantonie Grigioni. Na jej terenie znajduje się też dawne lotnisko wojskowe obecnie służące miłośnikom szybownictwa.

Po opuszczeniu parkingu musiałem przejechać kilometr po drodze kantonalnej nr 13. Początek podjazdu do Prepianto znajduje się bowiem na zachodnim krańcu San Vittore. Skręciłem w prawo wjeżdżając na stromą Strada dei Monti. Przez pierwsze sześć kilometrów biegnie ona w kierunku północno-wschodnim. Do półmetka pośród półkilometrowych segmentów przeważają „dziewiątki”, acz „dziesiątek” też nie brak. Najsztywniejsza jest końcówka pierwszego kilometra z wartością 11%. Na siódmym i ósmym kilometrze teren nieco łagodnieje. Mamy tu trzy „ósemki” i jedną „siódemkę”. Niemniej po niej pojawia się najtrudniejsza tercja wzniesienia, gdzie stromizna już niemal cały czas jest dwucyfrowa. Najbardziej wymagająca końcówka dziewiątego kilometra ma wartość 13%. Podjazd prowadzi południowym stokiem góry, acz są na nim miejsca zalesione czyli dające nieco cienia. Na samym dole nasłonecznione zbocze pozwala rolnikom na uprawę winorośli. Na całym wzniesieniu jest szesnaście wiraży, z czego tuzin poniżej osady Giova. Ta w przeciwieństwie do Prepianto nie należy do San Vittore, lecz sąsiedniej gminy Buseno. Na przedostatnim kilometrze leśne skrzaty strzegły drogocennej w tym upale wody pitnej, zaś po mej prawej ręce roztaczał się ładny widok na Piano di Magadino oraz dolinę Mesolcina. W połowie dwunastego kilometra minąłem jeden po drugim dwa ostatnie zakręty i trzysta metrów dalej byłem już u kresu wspinaczki. Meta przy ogrodzonym oczku wodnym. Z rozpędu pojechałem nieco dalej. Niemniej za zakrętem w lewo droga była już szutrowa, a przy tym wznosiła się minimalnie. Przejechałem zatem tylko dwieście metrów i zatrzymałem się przy biało-czerwonym szlabanie. Misja zakończona, człowiek przeżył. Według stravy na pokonanie tej góry potrzebowałem 1h 14:55. Średnia prędkość 9,3 km/h i VAM 956 m/h czyli osiągi słabsze niż na Alpe Gesero. Jednak sukcesem był sam fakt, że jednego dnia zrobiłem 2791 metrów przewyższenia i to w terenie wysokoprocentowym.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9387796051

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9387796051

ZDJĘCIA

Prepianto_01

FILM

Napisany w 2023a_Ticino & Lombardia | Możliwość komentowania Prepianto została wyłączona

Alpe Gesero

Autor: admin o wtorek 4. lipca 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Roveredo

Wysokość: 1816 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1522 metry

Długość: 15,1 kilometra

Średnie nachylenie: 10,1 %

Maksymalne nachylenie: 15 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Ta góra była dla mnie jedną z trzech głównych atrakcji owej wyprawy. Szosowe podjazdy z gatunku double-double czyli o średnim nachyleniu ponad 10% na dystansie co najmniej 10 kilometrów to rzadkość. W ciągu dotychczasowych dwóch dekad swych górskich podróży zaliczyłem takich raptem trzynaście. Listę tą mógłbym nieco wydłużyć dodając strome i długie wzniesienia o nieco niższej średniej, lecz kryjące w sobie 10-kilometrowy odcinek o tak wysokiej stromiźnie. Pierwszą wspinaczką z tej kategorii była legendarna Passo del Mortirolo od Mazzo, pokonana na trasie Gran Fondo Pantani z 2008 roku. W minionym sezonie dodałem do swej kolekcji aż pięć takich sztuk. Alpe di Gesero była pierwszą z nich. Kolejną zaliczona dwa dni później Passo di Guspessa. Natomiast trzy pozostałe dorzuciłem w trakcie sierpniowych wakacji w tyrolskiej Zillertal. Jeszcze trudniej wśród wszystkich wspinaczek znaleźć takie, które dwucyfrową średnią stromiznę utrzymują przez co najmniej 15 kilometrów! Jak dotąd jedynym takim okazem w moim dorobku była ubiegłoroczna Grosser Speikkogel (15,3 kilometra przy średniej 10,9%). Nieco łatwiejsza Alpe di Gesero też spełniała te wielce wyśrubowane kryteria. Aby móc się zmierzyć z tym gigantem musiałem podjechać do Roveredo. Miasteczka w dolnej Val Mesolcina. Liczącego sobie niespełna 2600 mieszkańców i będącego stolicą regionu Moesa w kantonie Grigioni. To nadal „włoska część” Konfederacji, albowiem w Szwajcarii język włoski czy lombardzki dominuje nie tylko w Ticino, lecz także w trzech zakątkach na południowych krańcach Gryzonii. To znaczy w dolinach położonych na południe od przełęczy: San Bernardino, Maloja i Bernina.

Po wyruszeniu z Porlezzy miałem do przejechania samochodem 57 kilometrów. Trasa niemal w całości już wcześniej przerabiana. To jest najpierw kurs na Lugano i następnie jazda autostradą A2 w kierunku Bellinzony. Dopiero kawałek za stolicą Ticino coś nowego. Do wyboru: droga krajowa nr 13 lub A13 lecąca do tunelu pod Passo di San Bernardino. Niemniej nie było się co rozpędzać, bowiem Roveredo leży tuż za granicą obu wspomnianych kantonów. Zjazdu nie przegapiłem i na miejscu zameldowałem się już o wpół do dziesiątej. Przyjechałem tu bez Piotra, który we wtorek wrócił do Val d’Intelvi. Tym razem po to by z San Fedele wjechać na Alpe di Colonno (1323 m. n.p.m.). Jak na swoje możliwości nie przemęczał się. Tego dnia przejechał 51,5 kilometra, robiąc 1202 metrów w pionie. Na mnie po szwajcarskiej stronie granicy czekał podobny dystans, lecz zarazem przeszło dwukrotnie większe przewyższenie. Do pary z Alpe di Gesero wybrałem sobie niemal równie stromą 12-kilometrową wspinaczkę z San Vittore na Prepianto. To dubeltowe wyzwanie było ciężkie. Rzekłbym na granicy moich możliwości. Tymczasem na skutek porannego gapiostwa dodatkowo je sobie utrudniłem. Wypakowując się z auta na parkingu powyżej Via de la Grida odkryłem, iż nie zabrałem w tą podróż bidonów. Owszem zdarzało mi się w przeszłości robić przeszło godzinny podjazd „o suchym pysku”, ale niekoniecznie chciałem powtarzać te doświadczenia. Szczególnie na najcięższym etapie wyprawy. Na szczęście był wtorek czyli sklepy otwarte. Podszedłem do pobliskiego COOP-a kupić wodę mineralną w pękatej butelce. Ta była nieco za wąska, więc by nie latała w koszyku wykorzystałem jeszcze plastikowy kubek. Dopiero ta kombinacja zdała egzamin, aczkolwiek przy każdym łyku trzeba się było chwilę pobawić z nakrętką.

Mając ten temat załatwiony około dziesiątej byłem gotowy do drogi. Przed sobą miałem być może najtrudniejszy szosowy podjazd całej Szwajcarii. Na listach rankingowych rodem ze stron „cyclingcols” oraz „climb finder” zajmuje on drugie miejsca. Na tej pierwszej nieco wyżej wyceniono tylko 32-kilometrowy podjazd z Chalais do Lac de Moiry (Valais) o przewyższeniu brutto aż 2045 metrów. Natomiast na drugiej królują dwie wspinaczki na Alpe di Gesero, przy czym „numerem uno” jest ta z miasteczka Arbedo w Ticino (15,4 kilometra przy średniej 9,7%). Tym niemniej ona akurat na przeszło dwukilometrowym finałowym odcinku jest szutrowa. Dlatego też wolałem zdobyć ową górę szlakiem zaczynającym się w Val Mesolcina. Jak dotąd w regionie Moesa tylko raz bawiłem na rowerze. W 2011 roku wraz z czterema kolegami podjechałem autem w okolice Lostallo, aby z poziomu około 430 metrów n.p.m. wyprawić się na Passo di San Bernardino (2065 m. n.p.m.). To akurat przełęcz dobrze znana kolarskim wyścigom. Organizatorzy Tour de Suisse skorzystali z niej już 22 razy, acz tylko dwukrotnie w XXI wieku. Dwa razy przejechali przez nią również uczestnicy Giro d’Italia. Ostatnio w 2021 roku na etapie z Verbanii do Alpe Motta. Na San Bernardino było do zrobienia ponad 1630 metrów w pionie na przeszło 30 kilometrach. Natomiast na Alpe di Gesero niewiele mniejsze przewyższenie skumulowane jest na dwukrotnie krótszym dystansie. Tylko pierwsze 1200 metrów za centrum Roveredo ma umiarkowane nachylenie 6,7%. Następnie mamy tu dziewięć bardzo ciężkich kilometrów na dojeździe do osady letniskowej Laura. Każdy o stromiźnie od 10 do 12%. Cały ten sektor ma średnią 10,8%. Nieco łatwiejsze finałowe pięć kilometrów ma zaś przeciętną 9,6%. Meta u wlotu do mrocznego tunelu niczym na francuskiej Col du Parpaillon.

Tunnel del Cadolcia liczy sobie 250 metrów i jest prościutki, więc u wejścia widziałem jego wylot po stronie Ticino. Wykuto go dla celów wojskowych w niespokojnym roku 1940. Jak wiemy Szwajcaria w obu wojnach światowych zachowała neutralność. Niemniej widać Helweci mieli ograniczone zaufanie do Italii rządzonej przez Mussoliniego i postąpiły tu w myśl zasady „Si vis pacem, para bellum” czyli „Chcesz pokoju, szykuj się do wojny”. Ja swoją ciężką batalię z Alpe di Gesero zacząłem od zjechania do centrum Roveredo. Tu musiałem wjechać na Strada di Magistri i następnie przejechać pod wiaduktem kolejowym. Na końcu owej uliczki trzeba było skręcić w lewo wybierając Strada de San Fedee. Ta przez kilometr prowadziła przez teren gęsto zamieszkany. Na wysokości restauracji Santana nachylenie drogi stało się znaczące. Minąłem parking przy drodze prowadzącej do kościółka św. Anny, a po chwili ostatnie domy w San Fedee. Szosa skręciła nieco na zachód i niebawem przejechałem nad tunelem, w którym ukrywa się autostrada A13. W połowie drugiego kilometra wiraż nr 1 w osadzie Campion. Na zakręcie jakiś drewniany stwór w kolorowym kapeluszu. Nieco wyżej kolejne dzieła tutejszych rzemieślników. Już w tej okolicy mogłem się przekonać, że dodatkowym utrudnieniem owej wspinaczki będzie wątpliwej jakości nawierzchnia. W wielu miejscach podniszczona, a na niektórych odcinkach wręcz fatalna. Niemniej przy tutejszej stromiźnie moja prędkość była nieznaczna, więc miałem na ogół dość czasu by ominąć wszelakie dziury czy innego rodzaju pułapki. Poza tym o upał nie musiałem się martwić. Co prawda na starcie miałem już 26 stopni, lecz akurat ta wspinaczka prowadzi północnym zboczem góry. Mocno zalesionym, więc słońce nie miało tu zbyt wielu okazji by mi dopiec.

Stromizna podjazdu jak już wspomniałem wysoka, ale przynajmniej równo rozłożona. Trzeba było wybrać przełożenie takie by nóg sobie nie podciąć oraz kręcić nimi w stałym rytmie pozwalającym na równy oddech. Droga wąziutka, niekiedy z drewnianą barierką na poboczu. Gdzieniegdzie świeże placki asfaltu dopiero co wylane celem załatania dziur. W jednym miejscu napotkałem robotników przy pracy i musiałem się zatrzymać zanim mnie przepuścili. Pod koniec siódmego kilometra zostawiłem po lewej ręce drogę ku osadzie Roggiasca. W połowie dziewiątego kilometra napotkałem wąski, ciemny tunel o gliniastym podłożu czyli Galleria Monte Laura. Ze względów bezpieczeństwa częściowo go przeszedłem. Dopiero na zjeździe zorientowałem się, że piesi i cykliści mogą tu sobie włączyć „światło na żądanie”. Niespełna kilometr dalej wjazd do Monte Laura. Osady na słonecznej polanie ciągnącej się wzdłuż szosy przez blisko kilometr. Po drodze hotelik, kościółek, bar i liczne chaty letniskowe. Powyżej niej jeszcze cztery kilometry odrobinę łatwiejszej niż dotąd wspinaczki. Droga na tym odcinku biegnie już równolegle do granicy kantonów Ticino i Grigioni. Na przedostatnim kilometrze dwa ostatnie wiraże. Meta z ładnym widokiem na Val Mesolcina. Utrzymałem swój rytm jazdy i zakończyłem wspinaczkę w czasie o kilka minut lepszym niż zakładałem. Według stravy przeszło 15-kilometrowy segment pokonałem w 1h 32:37. Tym niemniej biorąc pod uwagę postój na robotach drogowych oraz spacer przez tunel de facto jechałem tu przez 1h 30:27. To zaś oznaczałoby średnią prędkość 10,1 km/h i VAM na poziomie 1010 m/h. Na mecie spotkałem parę starszych turystów, więc było komu zrobić mi zdjęcie na tle tunelu. Dodam jeszcze, iż jedynym użytkownikiem stravy, który zdobył Alpe Gesero w czasie poniżej godziny jest Marcel Wyss. Ex-profi o którym wspomniałem już przy relacji z Lago del Naret.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9387773938

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9387773938

ALPE di COLONNO by PIETRO

https://www.strava.com/activities/9386134410

ZDJĘCIA

Gesero_01

FILM

Napisany w 2023a_Ticino & Lombardia | Możliwość komentowania Alpe Gesero została wyłączona

Monti di Breglia

Autor: admin o poniedziałek 3. lipca 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Menaggio

Wysokość: 1080 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 872 metry

Długość: 10,2 kilometra

Średnie nachylenie: 8,5 %

Maksymalne nachylenie: 15 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Nasz poranny wyjazd w góry powyżej Val d’Intelvi zakończyliśmy około wpół do dwunastej. Piotr zaliczył na nim dwa solidne wzniesienia, więc po sjeście w Villa Caterina wolał się już nie męczyć. Popołudniu wybrał się zatem na plażę w Porlezzy, aby popływać w Lago di Lugano. Ja coś tam zjadłem, odpocząłem półtorej godziny i kwadrans po trzynastej wsiadłem do samochodu biorąc kurs na Menaggio. Drugą z poniedziałkowych gór miałem bowiem zacząć nad brzegiem Lago di Como. Ponieważ o tej porze dnia było gorąco wolałem nie tracić sił na 10-kilometrowym dojazd rowerem. Cały zapas energii postanowiłem zachować na krótki, ale bardzo konkretny podjazd na Monti di Breglia. Po zachodniej stronie jeziora Como we wcześniejszych latach poznałem kilka ładnych górek. W sierpniu 2020 roku zaliczyłem Valle San Iorio, Alpe di Colonno, Monte Bisbino oraz San Bartolomeo di Bugiallo. Natomiast rok później dodałem do tej listy podjazd z Gravedony do Bodone. Tegoroczny „rodzynek” miał więc być moją szóstą wspinaczką nad Lario Occidentale. Mające przeszło 3 tysiące mieszkańców Menaggio powstało u ujścia potoku Sanagra do Lago di Como. Uchodzi za najpopularniejszym letni kurort na tym brzegu Lago di Como. Promem można się stąd przeprawić do Praedo lub Varenny na drugą stronę akwenu. Jak również do Bellagio leżącego na cyplu rozcinającym wody najgłębszego z alpejskich jezior. Droga łącząca naszą Porlezzę z Menaggio została oddana do użytku już w 1839 roku. Niespełna pół wieku później oba miasteczka połączyła nawet linia kolejowa. Niemniej ta funkcjonowała jedynie do wybuchu II Wojny Światowej. Zakładam, że to ona dała nazwę ulicy przy której od ponad tygodnia mieszkaliśmy czyli Via Ferrovia.

Jadąc do Menaggio minąłem wioskę Cardano. W niej zaczyna się podjazd na Alpe Erba (1025 m. n.p.m.). Podobnej długości co ten przeze mnie wybrany, ale wyraźnie łagodniejszy. Na dystansie 10,4 kilometra trzeba bowiem zrobić tylko 662 metry w pionie co daje średnie nachylenie 6,4%. Zapewne na pierwszych etapach tej wyprawy byłby on dla mnie idealny w roli drugiej wspinaczki dnia. Niemniej po tygodniowej „zaprawie” w Alpach mogłem już sobie pozwolić na coś trudniejszego. Przynajmniej taką miałem nadzieję. Wiary dodawał mi fakt, iż dzień wcześniejszej po ciężkiej Val Malvaglia poradziłem sobie ze „sztywną” Monte di Gana. Zmierzając do Menaggio nie planowałem zjeżdżać autem na sam dół. Wzdłuż wybrzeża mógłbym długo szukać miejsca na pozostawienie samochodu. Dogodne miejsce upatrzyłem sobie nieco wyżej. Na małym parkingu przy Largo Fossato. W miejscu, gdzie od Via Luigi Cadorna odchodzi na północ droga SP7. Dlatego chcąc zacząć wspinaczkę z najniższego miejsca w okolicy musiałem zjechać rowerem niecały kilometr by dotrzeć w rejon Marina di Menaggio. Przed sobą miałem mało znany, lecz ciężki podjazd. Rzekłbym „rozwojowy” czyli taki, na którym każdy kolejny sektor był trudniejszy od poprzedniego. Po lekturze „Passi e Valli in Bicicletta – Lombardia 1” wiedziałem, iż moim dodatkowym przeciwnikiem może być upał, jako że droga na szczyt prowadzi tu południowym zboczem góry. W dodatku przez pierwsze siedem kilometrów niemal cały czas w terenie wystawionym na promienie słońca. Na cień mogłem liczyć jedynie w lesie powyżej wioski Breglia. Niemniej tam stromizna miała być zdecydowanie największa, więc istniały inne powody ku temu by się porządnie zgrzać. A co do temperatury. Na starcie miałem 31 stopni, zaś na trzecim i czwartym kilometrze nawet 34.

A jak ten podjazd wygląda w detalach? Pierwsze półtora kilometra poniżej Loveno relatywnie łatwe z przeciętną 4,9%. Potem dwukilometrowy dojazd do Piazzo solidniejszy, bo ze średnią 7,5%. Następne dwa kilometry czyli odcinek biegnący przez Logo i Ligomenę aż po Plesio na poziomie 8%. Natomiast ostatnie 2000 metrów przed Breglią nierówne. Pierwszy kilometr tylko 6,3%, lecz drugi już z wartością 9,2%. Dwieście metrów po wjeździe do wioski skok w bok czyli wjazd na wąską dróżkę prowadzącą przez las. Według książki wydanej w 2002 roku szosa na zboczu Monte Grona (1736 m. n.p.m.) kończy się 976 metrów n.p.m. Jednak świeższy profil z „cyclingcols” sugerował, iż w minionych dwóch dekadach wylano tam kolejny odcinek asfaltu. Dodając wzniesieniu 900 metrów dystansu i 107 metrów wysokości. Po starcie musiałem się wydostać z ruchliwej SS340. Podjechawszy 900 metrów skręciłem w prawo. Na drodze SP7 było już spokojniej. Jednak szosa coraz śmielej wiła się pod górę. Tu i ówdzie po wirażach. Na całym wzniesieniu jest ich aż 27. Na szóstym kilometrze objechałem Plesio. Po dojeździe do Breglia na wysokości cmentarza odbiłem w lewo. Jeszcze „tylko” stromy finał czyli 2,5 kilometra o średniej 12,5%. Osiem dni wcześniej na Passo Forcora łatwiejsza końcówka tej samej długości kompletnie mnie rozbiła. Tym razem nie było o tym mowy. Uporałem się z hardcorową końcówką w niespełna 19 minut. Mozolna wspinaczka ze średnią prędkością 8,9 km/h i VAM 1058 m/h. Na cały podjazd potrzebowałem zaś 53 minut. Obecnie asfaltowa droga kończy się na parkingu, z którego można wyruszyć na pieszą wędrówkę ku Rifugio di Menaggio (1383 m. n.p.m.). Z niżej położonej „dawnej mety” przy polanie Monti di Breglia roztacza się przepiękny widok na „trójpalczaste” Lago di Como i rozmaite szczyty w jego otoczeniu. Wycieczki na Orimento i Breglia oznaczały kolejne 60 kilometrów dystansu i 1975 metrów przewyższenia.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9380541586

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9380541586

ZDJĘCIA

Breglia_01

FILM

Napisany w 2023a_Ticino & Lombardia | Możliwość komentowania Monti di Breglia została wyłączona

Bocchetta d’Orimento

Autor: admin o poniedziałek 3. lipca 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Osteno

Wysokość: 1286 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 996 metrów

Długość: 14 kilometrów

Średnie nachylenie: 7,1 %

Maksymalne nachylenie: 17,5 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Po niemal całym tygodniu spędzonym na szosach Ticino darowałem sobie kolejną wycieczkę do Szwajcarii. Tego dnia chciałem zaliczyć wzniesienia „wyrastające” z wód Lago di Lugano oraz Lago di Como. Wzorem Piotra ruszyć rowerem z domu. Przynajmniej na pierwszą z wybranych gór. Tą miała być wspinaczka z pobliskiego Osteno na Bocchetta d’Orimento. Jej dolną połówkę poznałem trzy lata wcześniej przy innej okazji. Wówczas cały sektor poniżej wioski San Fedele d’Intelvi był dla nas początkiem podjazdu na Balcone d’Italia alias Monte Sighignola. Nowością miał być zatem jedynie górny odcinek Orimento o długości 6,5 kilometra. Val d’Intelvi to miejsce, w którym rozstrzygały się losy niejednej edycji Giro di Lombardia. Tutejsze podjazdy miały kluczowe znaczenie na starych trasach do Como. Powiedzmy w epoce Eddy Merckxa i Bernarda Hinault. Dolina ma powierzchnię 101 km2 i obejmuje teren aż dwunastu gmin. Na mapach przybiera kształt litery Y. Jej dwie odnogi zostały wyrzeźbione przez potoki: Telo di Osteno oraz Telo di Argegno, spływające w przeciwne strony tj. do jezior Lugano i Como. Trzecia tworzy zaś płaskowyż, na którym znajduje się miejscowość Lanzo d’Intelvi. San Fedele leżące na wysokości 735 metrów n.p.m. jest centrum administracyjnym i geograficznym tej krainy. Można z niego ruszyć wyżej na trzy różne strony. Ku górskim metom na wysokościach około 1300 metrów n.p.m. Jedna opcja to Monte Sighignola z widokiem na eksklawę Campione d’Italia. Drugą jest Alpe di Colonno czy nawet Rifugio Venini (1576 m. n.p.m.) na szlaku powyżej wioski Pigra. Natomiast trzecią nieznana mi do tego roku Bocchetta d’Orimento, leżąca na północnych zboczach granicznej góry Monte Generoso (1701 m. n.p.m.).

Namówiłem Piotra by w poniedziałek zaliczył dwie z owych trzech lokalizacji, zaś we wtorek dodał sobie do kompletu Alpe di Colonno. Kolega grzecznie posłuchał, po czym w swoim stylu czyli z samego rana przystąpił do realizacji tego programu. Z Porlezzy wyjechał już o wpół do ósmej by w pierwszej kolejności dotrzeć na Balcone d’Italia. Następnie miał zjechać do San Fedele i z tego poziomu zaatakować Bocchettę. Umówiliśmy się, że ja ruszę z domu godzinę później. Przy tym od razu na jego drugą premię górską. To dawało szansę na zjechanie się przy schronisku Baita di Orimento. Nie do końca nam to wyszło, ale i tak spotkaliśmy się na trasie. Zanim to się stało Pietro dodał sobie przeszło 10 kilometrów dystansu. Otóż po 18-kilometrowym podjeździe na Monte Sighignola zjechał przez San Fedele aż do Castiglione d’Intelvi. Skąd do Orimento musiał podjechać łagodniejszym 11-kilometrowym szlakiem. Ten połączył się z moją „drogą krzyżową” 3700 metrów przed szczytem. Ja miałem skorzystać z krótszego wariantu, więc musiałem być przygotowany na ostre ścianki w trzeciej kwarcie swej wspinaczki. Pierwsze kilometry tego etapu były mi znane. Na rozgrzewkę płaski odcinek po drodze SP14 wzdłuż Lago di Lugano. Na początku siódmego kilometra dotarłem do bram Osteno. Niemniej na wizytę w tej malowniczej wiosce miałem czas. Teraz trzeba było zawinąć w lewo i rozpocząć podjazd do San Fedele. Na przeszło 5-kilometrowym dojeździe do Laino całkiem solidny. Najpierw kilka segmentów z nachyleniem 6-7%. Potem sześć półkilometrowych kawałków ze stromizną nawet 8-9%. Dopiero ostatnie dwa kilometry znacznie luźniejsze. Ten przeszło 7-kilometrowy „odcinek powtórkowy” pokonałem w 29 minut czyli o 1:45 wolniej niż w 2020 roku.

Przy wjeździe na drogę SP13 tym razem pojechałem w lewo. Po czym już po 150 metrach musiałem odbić w prawo na stromą Via Monte Generoso. Pierwsze trzy kilometry na tym szlaku ze średnią 10,9%. W tym piąty kilometr od końca na poziomie 13,6%. Pierwsze ścianki jeszcze przed osadą Cavagnolo. W połowie dziewiątego kilometra wspinaczki wjechałem do lasu, gdzie zaczął się najtrudniejszy fragment wzniesienia. Mozoląc się pod górę minąłem samochód, którego silnik zgasł na przeszło 17%-owej stromiźnie. Jego kierowca nie miał pomysłu jak ruszyć dalej z tego położenia. Udało mi się przetrwać ten morderczy sektor i po 10 kilometrach od jeziora dotarłem do polany Alpe Grande. To tutaj na wysokości blisko 1050 metrów n.p.m. łączą się obie opcje podjazdu z doliny Intelvi. Najgorsze miałem już za sobą. Skręciłem w prawo. Pierwsze kilkaset metrów za łącznikiem stosunkowo łagodne. Jednak potem niemal dwa kilometry ze stromizną od 7 do 9%. Natomiast finałowy kilometr zrazu łagodny, zaś na ostatnich kilkuset metrach płaski. Według stravy blisko 14-kilometrowy segment z Osteno przejechałem w 1h 03:56, co daje mi 10 miejsce pośród 71 osób. Górny sektor o długości 6,56 kilometra zabrał mi 34:10 (avs. 11,5 km/h). Na mecie całkiem gwarno. Niemała grupa młodzieży szykowała się do pieszej wędrówki. Być może ich celem była Monte Generoso. Piotra tu nie zastałem. Czekałem bez skutku. Zobaczyliśmy się po trzech kilometrach mego zjazdu. Pietro skończył swój podjazd i następnie dogonił mnie poniżej Laino. Razem wpadliśmy na kwadrans do uroczego Osteno, zanim po płaskim wróciliśmy do domu. Mój kompan przed południem miał już swój ósmy etap zaliczony. Przejechał blisko 75 kilometrów z przewyższeniem 1877 metrów. Ja miałem w nogach ledwie 40 kilometrów i jeszcze jedną górę do zobaczenia.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9379212755

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9379212755

MONTE SIGHIGNOLA & BOCCA D’ORIMENTO by PIETRO

https://www.strava.com/activities/9379271510

ZDJĘCIA

Orimento_01

FILM

Napisany w 2023a_Ticino & Lombardia | Możliwość komentowania Bocchetta d’Orimento została wyłączona

Monti della Gana

Autor: admin o niedziela 2. lipca 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Cugnasco

Wysokość: 1280 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1047 metrów

Długość: 12 kilometrów

Średnie nachylenie: 8,7 %

Maksymalne nachylenie: 15,5 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Zjeżdżając z Cusie ku Valle di Blenio miałem ostatnie chwile do namysłu w kwestii wyboru drugiego z niedzielnych wzniesień. Jak już wspomniałem były aż cztery opcje do rozważenia. Pierwszą wypad w głąb Val Pontirone. Wówczas nie musiałbym nawet kończyć tego zjazdu. Na wysokości 640 metrów n.p.m. wystarczyło skręcić w lewo. Mógłbym tam zrobić nie jedną, a dwie trudne wspinaczki. Najpierw 9,2 kilometra z przeciętnym nachyleniem 7,5% z finałem w osadzie Fontana (1329 m. n.p.m.). Potem dość krótki i niestety szutrowy zjazd, na którym straciłbym przeszło sto metrów wysokości. Na koniec bardzo ciężkie 7,3 kilometra ze średnim nachyleniem aż 10,8% i metą na polanie Alpe Cava (2004 m. n.p.m.). Gdybym się na to porwał dodałbym sobie blisko 1600 metrów przewyższenia, wliczając krótki podjazd w drodze powrotnej. Do tego musiałbym jeszcze znaleźć jakąś fontannę z wodą pitną, co by nie paść po drodze z wycieńczenia. Owszem mogłem uzupełnić bidony przy samochodzie, ale wówczas startując z niższego poziomu miałbym do przerobienia grubo ponad 1800 metrów w pionie czyli przeszło trzy „tysiaki” na całym siódmym etapie. U progu lata moja forma fizyczna była zbyt „dyskretna” na takie wyczyny. Znacznie łatwiejszy i bezproblemowy organizacyjnie był pomysł drugi. Musiałbym tylko przejechać rowerem na prawy brzeg rzeki Brenno do wioski Semione. W niej mogłem bowiem zacząć wymagający, ale niezbyt długi podjazd do Alpe di Gardosa (1336 m. n.p.m.) czyli 11,6 kilometra o średniej 7,9%. Dodałbym sobie tylko 923 metry przewyższenia. Nieco trudniej wyglądał wariant trzeci. Podjechałbym autem na północ do Acquarossy, a stamtąd rowerem pod Pro Marsigal (1566 m. n.p.m.). Gdybym spośród trzech dróg prowadzących na tą górę wybrał szlak przez Leontikę to miałbym do pokonania 12,3 kilometra z przeciętną 8,6% i jakieś 1055 metrów w pionie.

De facto były to poszukiwania mojej ostatniej górki w Ticino, choć czekały nas jeszcze trzy noclegi w Porlezzy. Niemniej na dwa najbliższe dni miałem już „zabukowane” pomysły nie związane z tym kantonem. W poniedziałek chciałem pokręcić po włoskiej stronie granicy i zaliczyć po jednym podjeździe z okolic Lago di Lugano oraz Lago di Como. Natomiast we wtorek miałem zmęczyć dwie bardzo trudne wspinaczki w szwajcarskim regionie Moesa. Jak najbardziej włoskojęzycznym, lecz należącym do sąsiedniej Gryzonii (canton Grigioni). Z kolei środa była już przeznaczona na transfer do Tirano, a po drodze wspinaczki z ulic Chiavenny. Patrząc wstecz od poniedziałku zaliczyłem już 9 premii górskich w Ticino. Po trzy w dolinach Leventina i Blenio. Po jednym w dystryktach Vallemaggia, Bellinzona i Lugano. Wypadało więc jeszcze zobaczyć coś ładnego w okolicy Locarno. Dlatego na dole wsiadłem do samochodu i słuchając (bez zrozumienia) audycji radiowej prowadzonej nie po włosku, lecz w języku retoromańskim wziąłem kurs na południowy-zachód. Drugi przystanek wyznaczyłem sobie w niespełna 3-tysięcznej gminie Cugnasco-Gerra. Położonej kilka kilometrów na wschód od ujścia rzeki Ticino do Lago Maggiore. Z jej ulic miałem zacząć bardzo wymagającą wspinaczkę na Monti della Gana. Niezbyt długą, ale „sztywną” niemal na całej swej długości. Do zrobienia było tam przeszło 1000 metrów w pionie na dystansie tylko 12 kilometrów. Według strony „climbfinder” na tym podjeździe trzeba pokonać aż osiem półkilometrowych segmentów o stromiźnie co najmniej 10%. Z najtrudniejszym o wartości 12% miałem się zmierzyć pod koniec siódmego kilometra. Z kolei jedynie na szóstym kilometrze mogłem liczyć na kilkaset metrów luźniejszego terenu.

Dojazd do Cugnasco zabrał mi nieco więcej czasu niż zakładałem, gdyż przeoczyłem zjazd z autostrady A2 na drogę krajową N13. Pojechałem za daleko na południe i następnie błądziłem po dróżkach na równinie Piano di Magadino. Swego celu szukałem instynktownie tj. bez wsparcia samochodowej nawigacji. Wolałem nie pobierać danych komórkowych pod szwajcarskim niebem. Ceny usług telefonicznych w tym kraju są dla nas wielokrotnie wyższe niż na terenie Unii Europejskiej. Ostatecznie jakoś przedostałem się na północny brzeg Ticino i tuż po czternastej zatrzymałem się na parkingu przy Via Riarena. Ulicy biegnącej wzdłuż potoku o tej samej nazwie. Na miejscu powitała mnie iście tropikalna aura. Wczesnym popołudniem słońce grzało na maksa. Moja wspinaczka miała zaś prowadzić południowym (nasłonecznionym) zboczem Cima di Sassello (1899 m. n.p.m.). Wspomnę więc, że na pierwszych czterech kilometrach tego wzniesienia Garmin pokazywał mi temperaturę 38-40 stopni! W tych warunkach nawet jazda po płaskim nie byłaby przyjemna. A co dopiero mozolny wjazd pod stromą górę. Poza tym świeżutki tu nie przybyłem. Niemało energii zostawiłem bowiem na szlaku przez Val Malvaglia. Nic to. Sam zgotowałem sobie ten los. Mój wybór. Trzeba się było przemóc i ruszyć pod górę. Pierwszym celem było przetrwanie do półmetka. Liczyłem, że na wyższej wysokości będzie nieco chłodniej. Autor strony „massimoperlabici” rozbił to wzniesienie na trzy sektory. Tercja pierwsza do Medoscio czyli 3,4 kilometra o średniej 9%. Druga przed Monti di Ditto 4 kilometry o przeciętnej 8,2%. No i trzecia o długości 4,7 kilometra i stromiźnie 9%. Jednym słowem „ciężki orzech do zgryzienia”. Podjazd zacząłem z poziomu drogi N13. Po 250 metrach przejechałem na prawy brzeg potoku i minąłem budynek tutejszej podstawówki.

Tuż za nim rozpoczęła się ostra wspinaczka. Pierwsze dwa kilometry z hakiem w terenie zabudowanym z przejazdem przez Agarone. Szlak kręty z ośmioma wirażami do połowy trzeciego kilometra. Potem dłuższa prosta do Medoscio (3,3 km), gdzie kończy swą trasę lokalna linia autobusowa. Powyżej tej wsi kolejna seria zakrętów na dojeździe do Curogni (5,1 km). Na tym podjeździe naliczono w sumie 28 wiraży, z czego 18 znajduje się na pierwszych pięciu kilometrach. Wjechałem na wyczekiwany luźniejszy odcinek. Mocno zalesiony, więc przyjemnie zacieniony. Po drodze mostek nad kanałem Riazzino. Dalej szlak wiódł mnie na zachód aż po ładniutką osadę Monti di Ditto (7,1 km). Stąd wyraźniej skręcił na północ by cztery zakręty wyżej dotrzeć do ważnego rozjazdu. Prosto biegnie stąd niemal płaska droga do osady Monti di Motti (1062 m. n.p.m.). Ta meta, skądinąd opublikowana na „cyclingcols”, mnie nie interesowała. Skręciłem zatem w prawo. Musiałem pojechać zrazu na południe, a później w kierunku północnym i wschodnim. Ostatnie kilometry w cieniu drzew i przyjemnej temperaturze 20-kilku stopni. W dwóch miejscach trzeba było się przeprawić przez brody, na których jezdnia wyłożona była „kocimi łbami”. Taki flandryjski akcent w sercu Alp. Za drugim z nich pozostało mi 700 metrów do premii górskiej. Finał na łuku w lewo. Meta na nasłonecznionej polanie. Z niej zaś piękne widoki na Lago Maggiore i otaczające je góry, w tym na Monte Tamaro (1961 m. n.p.m.). Nie było łatwo, ale poradziłem sobie nie najgorzej. Według stravy segment o długości 11,92 kilometra pokonałem w 1h 04:33 (avs. 11,1 km/h). Mój VAM 973 m/h. Ogółem w niedzielę zrobiłem prawie 60 kilometrów z przewyższeniem 2408 metrów. Dystans standardowy, ale amplituda jak dotąd najwyższa na tej wyprawie.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9375895346

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9375895346

ZDJĘCIA

Gana_01

FILM

Napisany w 2023a_Ticino & Lombardia | Możliwość komentowania Monti della Gana została wyłączona

Cusie (Val Malvaglia)

Autor: admin o niedziela 2. lipca 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Malvaglia

Wysokość: 1654 metry n.p.m.

Przewyższenie: 1273 metry

Długość: 18,2 kilometra

Średnie nachylenie: 7 %

Maksymalne nachylenie: 12,5 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

W niedzielę raz jeszcze pojechałem do Valle di Blenio. Na dobrą sprawę gdybym chciał zaliczyć wszystkie godne uwagi podjazdy w tej dolinie to musiałbym się do niej wybrać co najmniej trzykrotnie. Na oku miałem bowiem sześć czy nawet siedem wspinaczek w dystrykcie Blenio. Niestety za mało czasu by je wszystkie wykonać. Tym bardziej, że straciliśmy cały piątek z powodu deszczowej pogody. Przy tym Piotrek miał jeszcze własne pomysły dotyczące górskich szos w lombardzkich prowincjach Como i Lecco. Z tego powodu tak samo jak w czwartek ruszyłem do Szwajcarii na solo. Natomiast mój kompan o poranku wyrwał z domu by zdążyć na możliwie najwcześniejszy prom z Menaggio do Varenny. Tym razem plany związane ze wschodnim brzegiem Lago di Como miał znacznie ambitniejsze. Dlatego też gościnne progi Villa Caterina opuścił już parę minut przed ósmą. Zasadnicza część siódmego etapu w wykonaniu Piotra była przeszło 70-kilometrową rundą z dwoma solidnymi wzniesieniami. Pietro zaliczył zatem najpierw wspinaczkę z Varenny przez Esino Lario na Passo di Agueglio (1158 m. n.p.m.). Potem przez Parlasco i Pennaso zjechał w rejon Taceno. Stamtąd zaś niejako od wschodu zaatakował Alpe di Giumello (1548 m. n.p.m.). Ten pierwszy podjazd to było 17,5 kilometra z przeciętną 5,4%, zaś drugi liczył 14 kilometrów ze średnią 8%. Swoją rundę domknął zjazdem do Bellano i płaskim odcinkiem do Varenny. Raz jeszcze wsiadł na prom by wrócić do Menaggio. Po czym znaną sobie 10-kilometrową trasę dojechał do naszej bazy noclegowej. W sumie przejechał tego dnia 93 kilometry z przewyższeniem 2467 metrów w tempie 22,7 km/h.

Gdy zobaczyłem tą trasę to uśmiechnąłem się w duchu. Wszystkie wspomniane nazwy były mi dobrze znane. Przede wszystkim z sierpnia 2020 roku. Zaliczyłem wtedy obie premie górskie wybrane przez mego przyjaciela, ale wjechałem na nie innymi szlakami. Swoje wspinaczki na Agueglio oraz Giumello zaczynałem bowiem w Bellano, z dwóch różnych punktów tego miasteczka. Odwiedziłem też wtedy Varennę, ale by wjechać z niej na Valico di Moncodeno. Natomiast rok później podczas wakacji z Iwoną wpadłem jeszcze do Taceno, by z niego wyprawić się na Alpe di Paglio. Jak widać góry wokół Lago di Como dają sporo alternatywnych możliwości. Układając trasy w tej okolicy można zatem nieźle pokombinować. Ja jadąc do Valle di Blenio również miałem kilka opcji do wyboru. Jedno nie ulegało wątpliwości. Na pierwszy rzut pójdzie przeszło 18-kilometrowy podjazd przez całą Val Malvaglia aż po osadę Cusie. Natomiast do roli mojej drugiej premii górskiej „kandydowały” aż cztery wzniesienia. Wspomnę o nich w kolejnym odcinku mego pamiętnika z podróży. Gdy Piotr rozkoszował się porannym rejsem po wodach Lago di Como, ja po raz siódmy już wkraczałem do Szwajcarii jadąc drogą krajową nr 340 wzdłuż jeziora Lugano. Tym razem do przejechania samochodem miałem 70 kilometrów. Tą samą trasą co w sobotę, lecz z wcześniejszym przystankiem. Raptem siedem kilometrów za Biaską. Celem tego transferu była Malvaglia. To miejscowość na lewym brzegu rzeki Brenno, będąca siedzibą władz utworzonej w roku 2012 gminy Serravalle. Po dojechaniu na miejsce zostawiłem samochód na parkingu przy kościele pod wezwaniem św. Marcina z Tours.

Dzięki lustracji profilu z „cyclingcols” oraz lekturze opisu w „massimoperlabici” dobrze wiedziałem jakiej klasy wzniesienie mam przed sobą. Długi podjazd ze średnim nachyleniem około 7%. Nieco zaniżonym za sprawą trzech przerw we wspinaczce. Jeśli chodzi o półkilometrowe segmenty czekały na mnie dwie „dziesiątki” i sześć „dziewiątek”. W sumie zaś 5,5 kilometra ze stromizną na poziomie co najmniej 10% oraz najsztywniejszy cały kilometr z wartością 10,1%. Do tego najtrudniejszej przeprawy mogłem spodziewać na ostatnich pięciu kilometrach. Ale po kolei. Najpierw 3,4 kilometra ze średnią 7,7% na dojeździe do bocznej dolinki Val Pontirone. Następnie 5,2 kilometra z przeciętną 7,1% kończące się przy zaporze na Bacino di Val Malvaglia. Wzdłuż jeziorka najdłuższa pauza czyli wpierw falsopiano, a dalej nawet łagodny zjazd. Potem 2,9 kilometra ze średnią 7,5% na dojeździe do Dandrio. Chwilka zjazdu i na deser ciężki finał czyli 4,9 kilometra o wartości 9%. W sumie do pokonania w pionie miałem tu 1315 metrów wliczając odzyski po mini-zjazdach. Z placu przed kościołem wyjechałem o 10:10. O tej porze było ciepło i pogodnie. Jednak na razie jeszcze upał mi groził. Aby dojechać do podnóża wzniesienia przejechałem 750 metrów po Via Orino. Płaskiej ulicy biegnącej niemal równolegle do drogi nr 416 łączącej Biaskę z Passo Lucomagno. Start podjazdu był dobrze oznaczony, więc nie mogłem go przegapić. Nachylenie wzniesienia od początku poważne. Dróżka na tyle wąska, że samochody mijają się tu wykorzystując przygotowane w tym celu zatoczki. Dolny sektor kręty. Do połowy czwartego kilometra zaliczyłem pięć wiraży. Na ostatnim z nich mogłem pojechać prosto i wybrać „konkurencyjną” Val Pontirone. Dolinę z dwoma sztywnymi podjazdami, o których będzie jeszcze okazja wspomnieć.

Tym niemniej wierny swemu pomysłowi skręciłem w lewo. Na początku piątego kilometra droga zbliżyła się do potoku Orino by następnie biec wysoko ponad jego lewym brzegiem. Pod koniec piątego kilometra musiałem pokonać mroczny tunel o długości 150 metrów. Nieoświetlony i co gorsza skręcający, więc wylot nie od razu stał się widoczny. Kolejne 2,5 kilometra przebyłem w terenie zalesionym i niezamieszkanym. Jeśli nie liczyć paru chałup przy osadzie Cane. W połowie ósmego kilometra niemal otarłem się o powstałą w 1959 roku Diga della Val Malvaglia. To tama łukowa wysoka na 92 metry. Kilometr dalej byłem już powyżej jej korony. Na późniejszym zjeździe stanąłem w tym miejscu by przyjrzeć się szmaragdowym wodom jeziorka zasilającego elektrownię Biasca. Tymczasem mogłem tu nieco odsapnąć. Podjazd odżył w połowie jedenastego kilometra, po czym na odcinku między Madrą a Dandrio stał się naprawdę wymagający. W tej drugiej miejscowości minąłem karczmę powstałą w budynku dawnej podstawówki. Wkrótce po 300-metrowym zjeździe przejechałem na zachodnią stronę doliny. Tu rozpocząłem najtrudniejszy fragment wzniesienia. Najpierw półtora kilometra w kierunku południowo-zachodnim, aż po zakręt w Anzano. Potem już ciągle na północ. Nieco zacieniony odcinek powyżej Arbi. Po prawej ręce ładne widoczki na „trzytysięczniki” z pasma Adula. W połowie osiemnastego kilometra osada Rossin, zaś tuż za nią ostatni (szesnasty) wiraż na trasie. Potem już tylko rozjazd. W lewo krótki asfalt do Alpe Rossino, zaś prosto szutrowa droga przez Cusie. Zatrzymałem się przy pierwszych jej domach uznając zadanie za wykonane. Niemniej dotrzeć nią można do parkingu na wysokości 1709 m. n.p.m. Według stravy do swej mety dobiłem w czasie 1h 23:17 (avs. 13 km/h) z VAM 947 m/h obliczonym na bazie przewyższenia brutto.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9375895428

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9375895428

PASSO AGUEGLIO & ALPE GIUMELLO by PIETRO

https://www.strava.com/activities/9374265260

ZDJĘCIA

Cusie_01

FILM

Napisany w 2023a_Ticino & Lombardia | Możliwość komentowania Cusie (Val Malvaglia) została wyłączona

Passo del Lucomagno

Autor: admin o sobota 1. lipca 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: bivio Campo Blenio

Wysokość: 1920 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 963 metry

Długość: 17,5 kilometra

Średnie nachylenie: 5,5 %

Maksymalne nachylenie: 9 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Ciężko było porzucić taki górski amfiteatr jak Pian Geirett. Zabawiliśmy tam dłużej minut niż na innych naszych metach. Piotr dotarł tam wcześniej, więc jako pierwszy ruszył też w dół. Na zjeździe nie tylko jechał szybciej, ale przede wszystkim w ogóle się nie zatrzymywał. Mimo, że zjechał do samego Olivone i tak zaczął drugi z sobotnich podjazdów 20 minut przede mną. Ja w swoim stylu zrobiłem mnóstwo zdjęć i zatrzymałem się przy Relais Lucomagno, nie mając zamiaru powtarzać wstępnego odcinka obu wzniesień. Zadowolony ze zdobycia pierwszej ciężkiej góry, miałem nadzieję że na drugą też starczy mi sił. Czekał mnie podjazd długi, lecz w teorii niezbyt wymagający. Mający umiarkowane średnie nachylenie, a przy tym bez żadnych znaczących stromizn po drodze. Lucomagno to przełęcz pogranicza językowego. Stąd jej trzy nazwy. Oprócz włoskiej w użyciu jest niemiecka Lukmanierpass oraz reto-romańska Cuolm Lucmagn. Leży ona na granicy Ticino z Gryzonią (niem. Graubunden, rom. Grischun). Oddziela masywy San Gottardo (na zachodzie) i Adula (na wschodzie). Oba należącące do Alp Lepontyńskich. Przeprawa ta łączy gryzońską dolinę Val Medel w regionie Surselva z Valle Santa Maria. Północno-zachodnia odnoga Val di Blenio zawdzięcza swą alternatywną nazwę pobliskiemu jezioru Lai da Santga Maria. We wczesnym średniowieczu przełęcz ta była głównym szlakiem komunikacyjnym pomiędzy Doliną Renu a Niziną Padańską. Począwszy od XIII wieku zaczęła jednak tracić na znaczeniu, gdy otwarto połączenie handlowe przez położoną nieco dalej na zachód Passo del San Gottardo. Współczesną drogę przez Lucomagno oddano do użytku w roku 1876. Zasadniczo przejezdna jest cały rok, acz zimą tylko do godziny osiemnastej. Bywa też zamykana w okresach gorszej pogody.

Lukmanier jest przeprawą bardzo chętnie wykorzystywaną przez organizatorów wyścigu Dookoła Szwajcarii. Można powiedzieć, że walczy o miano najpopularniejszej premii górskiej Tour de Suisse ze swą słynniejszą sąsiadką. W tym momencie Sankt Gotthardpass jest na prowadzeniu, gdyż peleton TdS minął ją już 43 razy. Z Cuolm Lucmagn skorzystano 38-krotnie. Zadebiutowała w 1936 roku podczas czwartej edycji tej imprezy. Pierwszym jej zdobywcą został Włoch Augusto Introzzi, który zarazem wygrał etap prowadzący z Davos do Lugano. Niemniej wtedy podjeżdżano z Disentis (rom. Muster) czyli od północnej strony. Dopiero przy czwartej okazji w roku 1955 wsadzono do programu TdS nasz południowy podjazd. Na odcinku z Locarno do Bad Ragaz premię górską wygrał tu pochodzący z Majorki Antonio Gelabert. Warto zaznaczyć, iż w historii Schweiz Rundfahrt były aż cztery edycje gdy z przejazdu przez tą przełęcz skorzystano dwukrotnie, zapewne po razie od każdej ze stron. Stało się tak w latach 1982, 1983, 2006 i ostatnio w 2021 roku. Kiedy to na szóstym etapie Lucomagno zdobył Katalończyk David De la Cruz, zaś Lukmanier z ósmego odcinka padła łupem Holendra Wouta Poelsa. W dziejach TdS tylko dwóch zawodników dwukrotnie wygrało premię górską na Cuolm Lucmagn. Pierwszy dokonał tego Niemiec Hans Junkermann (1959 i 1962), po czym w jego ślady poszedł słynny Belg Lucien Van Impe (1977 i 1980). Na liście tutejszych zwycięzców są też tak głośne nazwiska jak: Ferdi Kubler (1951), Laurent Fignon (1983), Tony Rominger (1989) czy Andy Hampsten (1991). Natomiast w sezonie 1993 najszybciej dotarł tu będący w życiowej formie Zenon Jaskuła. Jako ostatni do tej długiej listy dopisał się w 2022 roku Francuz Clement Berthet, gdy na etapie z Ambri do Malbun wykorzystano podjazd przez Valle di Blenio.

Po zjeździe w pobliże Relais Lucomagno zatrzymałem się na kilka minut na placu z widokiem na tą restaurację. Wspinaczkę zacząłem około 12:40 przy temperaturze 26 stopni. Tym niemniej ta przez pierwsze siedem-osiem kilometrów rosła i sięgnęła nawet 34. Dalszą jazdę trzeba było rozpocząć od przejazdu na prawy brzeg Brenno del Lucomagno. Po spokojnym zjeździe mięśnie nie od razu potrafiły się przestawić na tryb roboczy. Tym samym mimo umiarkowanego nachylenia drogi jechało mi się niezbyt płynnie. Sama góra nie stawiała ciężkich warunków. Najtrudniejszy kilometr na poziomie 7,8% (dwunasty od końca). Nieco wyżej dwukilometrowy odcinek o średniej 7%. Spory kontrast w porównaniu z dopiero co zaliczonym Pian Geirett. Przy tym solidne nachylenie jedynie w dolnej i środkowej tercji podjazdu. Najpierw 8 kilometrów przy średniej 5,9% na dojeździe do osady Campra (1426 m. n.p.m.). Następnie 5,3 kilometra z przeciętną 6,2% poniżej Acquacalda (1756 m. n.p.m.). Ostatnie 4400 metrów to już niemal falsopiano, bo z wartością ledwie 3,6%. Tym niemniej dystans znaczny, więc owej góry nie można było zlekceważyć. Na początek blisko dwa kilometry jazdy w kierunku południowym. Zmiana kierunku po 1800 metrach od restartu. Droga zrazu zawróciła na północ, po czym wyraźnie skręciła na zachód. Podobnie jak na Passo della Novena jej nawierzchnia w dużej mierze nie była asfaltowa, lecz składała się z betonowych płyt. Podczas nieśpiesznych podjazdów nie wpływało to na komfort jazdy. Co innego na szybkich zjazdach, gdy niemal co chwilę najeżdżało się na łączenia owych prostokątów.

Na początku piątego kilometra wjechałem do Camperio. Następnie dość krętym szlakiem dotarłem do Piery. To na tym odcinku nachylenie drogi było najwyższe. Dalej czekał mnie przejazd przez zalesiony wąwóz, zanim po ośmiu kilometrach wpadłem do Campra. To lokalna stacja narciarstwa biegowego. Na dziesiątym i jedenastym kilometrze trzeba się było zanurzyć w dwa krótkie tunele. Natomiast w połowie dwunastego minąć zjazd ku osadzie Alpe Pian Segno, której domki porozrzucane były na trawiastej równinie. Po trzynastu kilometrach dotarłem do Acquacalda, gdzie minąłem kapliczkę, schronisko i Centro Pro Natura Lucomagno. Wszystkie fragmenty solidniejszej wspinaczki miałem już za sobą. Na finałowych czterech kilometrach pozostało do pokonania ledwie 140 metrów przewyższenia. Pod koniec piętnastego kilometra przejechałem obok strefy piknikowej Alpe Casaccia. Po czym za tunelem z szesnastego kilometra spotkałem zjeżdżającego już Piotrka. W tym momencie do premii górskiej miałem niespełna dwa kilometry. Na ostatnim wrzuciłem łańcuch na dużą tarczę by żwawiej zafiniszować. Moja publiczność grzecznie stała po lewej stronie szosy. Po piętnastu latach wróciłem na tą przełęcz. W sierpniu 2008 roku wjechałem tu od północy czyli zaliczyłem ją w wersji Lukmanier. Według stravy segment o długości 17,64 kilometra pokonałem w 1h 08:45 (avs. 15,4 km/h). Pietro był szybszy o ponad trzy minuty z czasem 1h 05:33. Obaj poprzestaliśmy na dojechaniu do Hospezi Santa Maria. Dotarliśmy zatem na Lucomagno, ale nie do najwyższego punktu owej drogi. Ten leży nieco dalej na północ, na wysokości 1973 metrów n.p.m. Chowa się w długim tunelu poprowadzonym wzdłuż wschodniego brzegu jeziora św. Marii. Tym samym „opozycyjna” wspinaczka z Disentis kończy się dość oryginalnie, bo … szybkim zjazdem na przełęcz.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9369370623

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9369370623

PASSO DEL LUCOMAGNO by PIETRO

https://www.strava.com/activities/9368892325

ZDJĘCIA

Lucomagno_01

FILM

Napisany w 2023a_Ticino & Lombardia | Możliwość komentowania Passo del Lucomagno została wyłączona

Pian Geirett

Autor: admin o sobota 1. lipca 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Olivone

Wysokość: 2005 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1109 metrów

Długość: 13,9 kilometra

Średnie nachylenie: 8 %

Maksymalne nachylenie: 15 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Ostatni dzień czerwca nie przyniósł nowych odkryć. Deszczowa pogoda w całym regionie zatrzymała nas w domu. Rzecz jasna przed południem zrobiłem „biały wywiad” na znanych sobie stronach meteo. Sprawdzałem czy gdziekolwiek w promieniu stu kilometrów możemy liczyć na jazdę w suchych warunkach. Niestety żaden transfer na północ, wschód czy zachód nie dawał na to gwarancji. Zostaliśmy zatem pod dachem Villa Caterina i jedynie późnym popołudniem poszliśmy na spacer by lepiej poznać miasteczko, które gościło nas od blisko tygodnia. Kiedyś kiepska pogoda nie byłaby dla mnie przeszkodą w organizacji kolejnego etapu. Na przekór niej i tak pokonałbym dwie premie górskie lub przynajmniej jedną. Cóż, widać to prawda, że z wiekiem człowiek staje się bardziej wygodny. A może po prostu zaczyna dbać o swe zdrowie? Ostatecznie tak jak przed rokiem w Karyntii pozwoliłem sobie na „giorno di riposo”. Sobota powitała nas słoneczną aurą. Mogliśmy się wybrać nawet w najwyższe góry. Postanowiliśmy to wykorzystać i trzeci raz pojechać razem do Szwajcarii. Z trzech północnych dolin kantonu Ticino mieliśmy jeszcze do zobaczenia Val Blenio. Ciągnącą się od Passo del Lucomagno po miasteczko Biasca, za którym jego główna rzeka czyli Brenno wpada do Ticino. W niej podobnie jak w sąsiedniej Leventinie można zrobić kilka trudnych podjazdów. Pozostało tylko zdecydować, które z nich najbardziej nas interesują. Wybór był dość prosty. Należało wziąć na celownik te najwyższe czyli sięgające 2000 metrów n.p.m. Padło więc na wspomnianą już przełęcz Lucomagno oraz stromą wspinaczkę na Pian Geirett. Za jednym zamachem mieliśmy poznać najpopularniejszy oraz najtrudniejszy podjazd w tej okolicy.

Kolejne pytanie brzmiało: skąd zacząć nasze sobotnie wspinaczki oraz na którą z tych gór ruszyć w pierwszej kolejności. Dolny fragment Val Blenio można było bez żalu pominąć, bowiem 13-kilometrowy odcinek między Biaską a Acquarossa ma przeciętne nachylenie ledwie 1,8%. Kolejny sektor czyli 9 kilometrów na dojeździe do Olivone to już łagodny podjazd o średniej 4%. Niemniej ten kawałek doliny również sobie odpuściliśmy. Szósty etap naszego „Giro del Due Paesi” mieliśmy zacząć na wysokości blisko 900 metrów n.p.m. Mimo tych „cięć” i tak zostało nam do zrobienia przeszło 60 kilometrów z przewyższeniem ponad 2000 metrów. Zdrowy rozsądek podpowiadał by całą zabawę zacząć od znacznie trudniejszego wjazdu na Pian Geirett. Z Porlezzy ruszyliśmy wcześnie, bo jeszcze przed dziewiątą. Mieliśmy do pokonania autem dystans 86 kilometrów czyli podobny jak na dojeździe do Faido czy Bignasco. Na szczęście sporą jego część tj. odcinek między Lugano a Biaską można było przejechać autostradą A2. Do Olivone dojechaliśmy tuż po dziesiątej. Jakoś znaleźliśmy miejsce dla mojego Xceed’a na małym Piazza d’Armi. Dzień był ciepły. Mimo wczesnej pory mój licznik zanotował 27 stopni. Mogliśmy więc liczyć na przyjemną temperaturę również na wysoko ulokowanych premiach górskich. Jako się rzekło „na pierwszy ogień” poszedł Pian Geirett czyli blisko 14-kilometrowa wspinaczka, której większa część to odcinki z dwucyfrowym nachyleniem. Stromizna na poziomie co najmniej 10% utrzymuje się tu na dystansie 7,6 kilometra. Wrażenie robi przede wszystkim 6-kilometrowa końcówka o średniej aż 11,7%. Zatem trudniejsza niż ciężki finał na Lago del Naret.

Pierwsze 1300 metrów jeszcze na drodze nr 416. Tej samej, która wiedzie na Passo del Lucomagno. To pozornie dość łatwy odcinek, bo z przeciętnym nachyleniem 4,6%. Niemniej na ostatnich kilkuset metrach przed rozdrożem stromizna sięga już 9%. Na wysokości 951 metrów n.p.m. trzeba było opuścić główną dolinę. Tuż za czerwoną budynkiem restauracji Relais Lucomagno skręciliśmy w prawo biorąc kurs na Campo Blenio i Ghirone. Minęliśmy boczną uliczkę do Sommascony i zaczęliśmy trudny odcinek dojazdowy do tunelu Galleria della Toira. Kolejne 1300 metrów, ale tym razem o średniej 9,4%. Pietro stanął w pedały i cisnął tak przez kilkaset metrów. Urwał mnie bez trudu. Nic nie mogłem na to poradzić. W połowie trzeciego kilometra dotarłem do tunelu wykutego między szczytami Sosto (2221 m. n.p.m.) i Pizzo Rossetto (2099 m. n.p.m.). Jego powstanie wyrwało z geograficznej izolacji górską krainę Soprasosto. Ma długość aż półtora kilometra i jest oświetlony. Droga wznosi się w nim nieznacznie, bo z przeciętną 4,4%. W długiej czeluści pod górą było też znacznie chłodniej. Wskazanie licznikowego termometru szybko spadło do 18 stopni. Rzecz jasna po wyjeździe na światło dzienne temperatura szybko odbiła. Natomiast nachylenie podjazdu jeszcze przez kolejne półtora kilometra pozostało równie łagodne co w tunelu. Po przejechaniu 5,3 kilometra dotarłem do miejsca, skąd w lewo odchodzi droga do Campo Blenio. Zawahałem się, którą dalej jechać. Postanowiłem zapytać o to kierowcę pierwszego napotkanego samochodu. Zanim ruszyłem dalej na prawo minęło półtorej minuty.

Według „massimoperlabici” pierwsze 2100 metrów za bivio Campo Blenio miało przeciętne nachylenie tylko 3,8%. Jednak de facto był to teren góra-dół. Pojawiały się na nim ścianki. Pierwsza za Ghirone na dojeździe do rozdroża, z którego odbija stroma dróżka do Lago di Luzzone (1609 m. n.p.m.). Druga w pobliżu Cozzery. Pomiędzy nimi minąłem kościółek w Baseldze. Jechałem prosto na północ, więc widziałem w oddali „trzytysięczniki” masywu Adula okalające polanę Geirett. Po 7,3 kilometra od startu wjechałem na węższą dróżkę. Chwila zjazdu i po przejeździe na prawy brzeg Brenno del Gremo początek mozolnej wspinaczki. Do pokonania w pionie jeszcze 720 metrów na dystansie 6,4 kilometra. Pierwszy sektor nieprzesadnie trudny ze średnią 9,8%. Po czym za brodem schodzącym z bocznej Vall’Agrasca podjazd dokręcił śrubę. Gdy pod koniec dziewiątego kilometra minąłem osadę Daigra do mety pozostało jeszcze 5 kilometrów. Niemal każdy półkilometrowy segment na poziomie 12-13%. Wrzuciłem łańcuch na największy tryb licząc, że przełożenie 34×32 pozwoli mi przez to przebrnąć. Stromizna męczyła jak diabli. Dzikie krajobrazy zachwycały. Natomiast liczne przepusty na wodę irytowały tak podjeździe jak i późniejszym zjeździe. Wiraży nie było zbyt wiele. Raptem 9 na ostatnich sześciu kilometrach. W końcówce trzy wodospady po prawej stronie drogi i opuszczone gospodarstwo Alpe Camadra di Dentro na 800 metrów przed finałem. Po ostatnim zakręcie krótki finisz do mety przy – o dziwo – przystanku autobusowym. Szacun dla kierowców linii turystycznej nr 135. Mój kurs z centrum Olivone trwał z grubsza 71 minut. Sztywny finał pokonałem w 41:22 (avs. 8,9 km/h) z VAM około 1030 m/h. Piotr wykręcił na nim czas 38:44 czyli wspinał się w tempie prawie 1100 metrów na godzinę.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9369370623

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9369370623

PIAN GEIRETT by PIETRO

https://www.strava.com/activities/9368892325

ZDJĘCIA

Pian-Geirett_01

FILM

Napisany w 2023a_Ticino & Lombardia | Możliwość komentowania Pian Geirett została wyłączona

Monte Bar

Autor: admin o czwartek 29. czerwca 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Tesserete

Wysokość: 1553 metry n.p.m.

Przewyższenie: 1031 metrów

Długość: 12,5 kilometra

Średnie nachylenie: 8,2 %

Maksymalne nachylenie: 15 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Po znacznie szybszym niż to planowałem odwrocie spod Alpe di Giumello już kwadrans po dwunastej siedziałem w samochodzie gotów by szybko przeskoczyć w rejon drugiej czwartkowej górki. Tym razem chcąc wyjechać z równiny Magadino skorzystałem nie z autostrady, lecz krajowej „dwójki”. Obie prowadzą z Bellinzony do Lugano przez niepozorną Monte Ceneri (554 metrów n.p.m.). To przełęcz o bogatej historii kolarskiej, ale też bardzo ważna w geografii Ticino. Na tyle istotna, iż kanton ten zwykło się dzielić na dwa subregiony. Sopraceneri składający się z sześciu centralnych i północnych dystryktów oraz Sottoceneri składający się z dwóch południowych okręgów: Lugano i Mendrisio. Co ciekawe w tym pierwszym, obejmującym aż 85% powierzchni Ticino, mieszka tylko 43% obywateli tego kantonu. Jak nie trudno się zatem domyślić większość włoskojęzycznych Szwajcarów żyje na bardzo gęsto zaludnionym południu. Ponoć nawet dialekty języka włoskiego czy też „lingua lombarda” (jak doprecyzowali by uczeni lingwiści) są różne w każdej z tych krain. Ticinese dominuje na północ od owej przełęczy, zaś po jej południowej stronie używany jest Comasco. Monte Ceneri w latach 1967-2022 aż 18 razy znalazła się na trasie Tour de Suisse. Co więcej pojawiała się też w programie Giro d’Italia. W dalekim roku 1920 podczas etapu z Mediolanu do Turynu, na którym wyścig Dookoła Włoch po raz pierwszy wyjechał poza granicę Italii. Ostatnio w 2008 roku na odcinku z Sondrio do Locarno. Warto też dodać, iż przełęcz ta znalazła się jeszcze na trasie czasówki podczas zorganizowanych w sezonie 1996 Mistrzostwach Świata w Lugano. Gospodarze wywalczyli w niej dwa medale tzn. Alex Zulle złoty, zaś Tony Rominger brązowy.

Jadąc po wspomnianej „krajówce” łatwiej niż z autostrady mogłem się dostać do Val Colla. Doliny, w której zaczyna się podjazd pod Capanna Monte Bar. Musiałem tylko zjechać z głównej drogi po dojeździe do Torricella-Taverne. Na dobrą sprawę moją wspinaczkę mogłem zacząć już w tej miejscowości. Niemniej na pierwszych 5 kilometrach przed Tesserete zyskałbym tylko 170 metrów w pionie. Teren na tym odcinku jest bardzo zróżnicowany. Sektory prowadzące pod górę poprzedzielane są odcinkami płaskimi, a nawet z lekka zjazdowymi. W dodatku droga idzie przez teren zamieszkany, więc ruch samochodowy jest na niej niemały. Uznałem, że lepiej będzie ograniczyć swój rowerowy występ na Monte Bar do ostatnich 12 kilometrów z hakiem czyli zasadniczej części tego wzniesienia. Pod wspomnianą nazwą kryje się góra w Prealpi Luganesi wyrastająca pomiędzy dolinami Isone oraz Colla. Jej szczyt ma kopulasty kształt i sięga 1816 metrów n.p.m. Słynie z rozległej panoramy. Ponoć przy optymalnej aurze można z niej dojrzeć nawet Apeniny Liguryjskie. Z kolei Capanna to schronisko stojące na wysokości 1602 metrów n.p.m. na południowym zboczu owej góry. Pierwsze Rifugio powstało tam już w 1936 roku, zaś nowe oddano do użytku całkiem niedawno, bo w 2016. Szosą nie da się do niego dojechać. Niemniej asfaltowa droga dociera w jego pobliże, zaś ostatni fragment dojazdu można pokonać szutrowym duktem o niezłej jakości. Jak dotąd w rejonie Sottoceneri zaliczyłem tylko dwie szosowe góry: Monte Generoso powyżej Mendrisio w 2010 oraz Monte Bre ponad Lugano w 2011 roku. To były wzniesienia przetestowane przed laty na trasach górskich czasówek TdS. Pierwszą z nich użyto także i to nawet dwukrotnie w wielkim Giro.

Mimo to nieznana kolarskim wyścigom Monte Bar wyglądała na nieco trudniejsze wyzwanie. Średnie nachylenie powyżej 8% i to mimo niezbyt trudnej pierwszej tercji podjazdu. Według „cyclingcols” miałem tu do pokonania pięć półkilometrowych segmentów ze stromiznami od 10 do 11,5%. Do tego tyleż samo „dziewiątek” i „ósemek”. W sumie przeszło 5 kilometrów dystansu z dwucyfrowym nachyleniem. Po dotarciu do Tesserete skorzystałem z parkingu na Piazza Giuseppe Lepori. W pobliżu rzeczki Capriasca, od której pochodzi nazwa miejscowej gminy. Tuż przed trzynastą wsiadłem na rower i ruszyłem na wschód by po nieco ponad 4 kilometrach dotrzeć do Bidogno. Niebo nad Ticino zdążyło się rozpogodzić. Wczesnym popołudniem słonko mocno przypiekało. Tym razem wystartowałem przy temperaturze 31 stopni. Na sam początek mały falstart. Już po pierwszych 150 metrach powinienem był odbić w lewo na drogę do Lopagno. Tymczasem pojechałem prosto i dopiero po czterystu metrach zdałem sobie sprawę z tej pomyłki. Zawróciłem zatem by niebawem wjechać już na właściwy szlak. Początek kręty i w terenie zabudowanym. Wzdłuż drogi palmy, ładne kościółki i efektowne wille. Widoczki podobne do tych niedzielnych górek w okolicy Lago Maggiore. Tylko żadnego jeziora nie było w najbliższej okolicy. By dojrzeć Lago di Lugano trzeba się było wspiąć znacznie wyżej. Pod koniec drugiego kilometra zrobiło się bardziej stromo. W tej okolicy minął mnie jakiś drobnej postury młodzian w stroju Groupamy. Odskoczył na tyle szybko, że nie miałem czasu się przypatrzeć kim był. Młodym „profim” z tej francuskiej ekipy czy przedstawicielem jej młodzieżowej przybudówki? Po trzech kilometrach wpadłem do Roveredo. Skądinąd kilka dni później z innego miasteczka o tej samej nazwie miałem zacząć ultra-trudną wspinaczkę pod Alpe Gesero.

Po kilku następnych minutach byłem już w Bidogno, gdzie wziąłem wiraż w lewo. Niemniej najbliższy zakręt w prawo musiałem już zignorować. W połowie piątego kilometra trzeba się było rozstać z główną drogą przez dolinę Colla. Ta „wchodzi” jedynie na wysokość 1040 metrów n.p.m. Aby dotrzeć pod Monte Bar musiałem pojechać prosto i wbić się w węższą Strada da Boris. Tym samym szósty zakręt pokonałem na wysokości Somazzo. Kolejny niepełny kilometr przeniósł mnie w pobliże Gromo. Na szóstym, siódmym czy ósmym kilometrze mogłem się jeszcze chować przed upałem w gęstym lesie. Począwszy od dziewiątego zacząłem jazdę pośród górskich łąk czyli w pełnym słońcu. Musiałem objechać szlaban za parkingiem dla turystów zmotoryzowanych. Następnie po dziewięciu kilometrach wspinaczki minąłem wiraż nr 12 przy gospodarstwie agroturystycznym Alpe Rompiago. Jeszcze dwa zakręty. Każdy z ładnym widoczkiem oraz ławeczką na odpoczynek dla piechurów. Po czym ostatnie 1800 metrów to już ciągła jazda w kierunku północno-wschodnim. W samej końcówce nieco popękany asfalt z zielonymi (trawiastymi) bliznami. No i niestety na 1200 metrów przed schroniskiem koniec szosy. Gdybym się uparł to mógłbym dojechać do Capanny po drodze szutrowej. Ta wyglądała bowiem lepiej niż jej odpowiednik z Alpe di Giumello. Zadowoliłem się jednak szosową częścią Monte Bar. Według stravy segment o długości 12,5 kilometra przejechałem w 1h 03:34 (avs. 11,8 km/h). Biorąc pod uwagę rzeczywiste przewyższenie tej góry to oznaczało VAM około 970 m/h. Jak na moje wczesnoletnie możliwości całkiem przyzwoity. Tym bardziej, że jakby nie patrzeć była to druga góra tego etapu. Nagrodą za ten wjazd były przedniej urody pejzaże na zjeździe. W tym widoki na otoczone niewysokimi górami Lago di Lugano.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9357182133

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9357182133

ZDJĘCIA

Monte-Bar_01

FILM

Napisany w 2023a_Ticino & Lombardia | Możliwość komentowania Monte Bar została wyłączona

Carena

Autor: admin o czwartek 29. czerwca 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Giubiasco

Wysokość: 963 metry n.p.m.

Przewyższenie: 714 metrów

Długość: 10,6 kilometra

Średnie nachylenie: 6,7 %

Maksymalne nachylenie: 11,5 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Czwarta z rzędu wycieczka do Szwajcarii. Druga samodzielna. Przejazdu przez Lugano zdążyłem się już nauczyć na pamięć. Nawigacja stawała się zbyteczna. Czwartkowy transfer miał być stosunkowo krótki. Miałem do przejechania ledwie 41 kilometrów, gdyż do swego menu wybrałem dwa wzniesienia na terenie Prealpi Luganesi. Najwyższe szczyty tego pasma górskiego liczą ponad 2200 metrów n.p.m. Natomiast szosowe podjazdy przekraczają tu pułap 1500 metrów. Chciałem zrobić dwie najtrudniejsze wspinaczki w tym rejonie. Najpierw podjechać na Alpe di Giumello. Po czym w drodze powrotnej do Porlezzy z kolejnego przystanku ruszyć ku Capanna Monte Bar. Piotrek nie był zainteresowany tymi górami. Zawczasu ustaliliśmy, iż kilka dni z naszego długiego pobytu nad Lago di Lugano wykorzysta na śmiganie po włoskich szosach. Po szwajcarskiej stronie granicy celował jedynie w najciekawsze premie górskie. Te najwyższe i największe. Będące najzacniejszym wyzwaniem natury sportowej. Dzień po pojedynku z olbrzymią Lago del Naret zapragnął relaksu nad wodami Lago del Como. Dlatego parę minut po dziesiątej ruszył z domu na wschód by po 11 kilometrach dojechać do Menaggio. Tam wsiadł na prom i przeprawił się na wschodni brzeg jeziora. Wysiadł w Varennie by rozpocząć zasadniczą część swego piątego etapu. Trasą przez przez Bellano, Dervio, Colico, Gravedonę i Dongo wrócił do Menaggio. Stamtąd już najkrótszą drogą pognał do domu. W sumie przejechał niespełna 75 kilometrów z przewyższeniem raptem 672 metrów. Rzec można „trasa niegodna takiego asa”. Niemniej służyć miała za przyjemny przerywnik w programie pełnym górskich celów. Gdyby nie to, że pomysłów na góry jak zwykle miałem więcej niż czasu na ich realizację to pewnie sam bym się na nią skusił.

Pierwszy czwartkowy przystanek w Ticino wyznaczyłem sobie w blisko 9-tysięcznym Giubiasco. Przylegającym od południa do pięciokrotnie większej Bellinzony, stolicy włoskojęzycznego kantonu. W miasteczku tym zakończył się piąty etap Tour de Suisse z roku 2007. Kolarze wystartowali wówczas z Vaduz (stolicy Liechtensteinu) i na trasie mieli do przejechania trzy premie górskie, w tym przełęcz Lukmanier. Mimo tego na mecie rządzili sprinterzy. Wygrał Australijczyk Robbie McEwen przed Włochem Daniele Bennatim i Niemcem Erikiem Zabelem. Na wschód od Giubiasco biegnie, niegdyś ważny strategicznie, najkrótszy szlak łączący dolinę rzeki Ticino z zachodnim brzegiem Lago di Como. Przechodzi on przez Passo del Iorio (2010 m. n.p.m.) i schodzi do miasteczka Dongo. Gdyby przez tą wysoką przełęcz przechodziła szosa to mielibyśmy tu dwa podjazdy o amplitudzie około 1800 metrów! Na razie nic tego nie zapowiada. Po włoskiej stronie odcinek asfaltowy ma niespełna 17 kilometrów i kończy się na wysokości około 1300 metrów n.p.m. Dalsze 9 kilometrów z hakiem trzeba już pokonać po drodze szutrowej. Wspólnie z Rafałem Wanatem przerobiłem szosowy fragment tego podjazdu w sierpniu 2020 roku w ramach prologu do swego Giro di Lombardia. Po stronie szwajcarskiej szosa dociera niemal na poziom 1600 metrów n.p.m. Jednak dalej w kierunku przełęczy prowadzą już tylko szlaki piesze. Podjazd do Alpe di Giumello liczy sobie 18,5 kilometra. Jego dolna asfaltowa część biegnie przez Valle Morobbia i kończy się we wsi Carena. Potem przez około dwa kilometry trzeba jechać po drodze szutrowej, zanim w połowie trzynastego kilometra znów pojawi się asfalt. Ostatnie 5 kilometrów tego wzniesienia jest bardzo wymagające, bo ma średnie nachylenie aż 10,8%.

Byłem gotów na takie wyzwanie. Pokrzepiony faktem, że dzień wcześniej pokonałem podobną końcówkę na Lago del Naret. W dodatku po dwukrotnie dłuższym „wstępie”. Jednak istniał pewien znak zapytania. W jakim stanie jest ów gravelowy fragment podjazdu? Czy będzie on przyjazny oponom roweru szosowego? Po przyjechaniu do Giubiasco nie szukałem parkingu na mieście. Zdecydowałem się wjechać na szlak przez dolinę Morobbia, by znaleźć sobie spokojniejsze, a przy tym darmowe miejsce na porzucenie auta. Znalazłem je w odległości kilometra od centrum, tuż za drugim wirażem czekającego mnie wkrótce podjazdu. Niebo nad Bellinzoną w godzinach przedpołudniowych było zachmurzone. Co prawda nie padało, ale to mogła być tylko kwestia czasu. Było ryzyko, iż po raz pierwszy na tej wyprawie dopadnie mnie deszcz. Oczywiście temperatura też była niższa niż w poprzednich dniach. U podnóża wzniesienia mój licznik zanotował przyjemne 25 stopni, ale już na wysokości niespełna 1000 metrów n.p.m. tylko rześkie 17. Co ciekawe przeszło 10-kilometrowa trasa łącząca Giubiasco z Careną to arena corocznych zawodów sportowych. Jeden weekend w maju należy tu do biegaczy i kolarzy-amatorów. Dla pierwszych przeznaczona jest sobota, zaś dla drugich niedziela. W minionym roku impreza ta odbyła się w dniach 21-22 maja. Najszybszy cyklista pokonał tutejsze 700 metrów przewyższenia w 31:37, zaś najszybsza „donna” uzyskała czas 39:39. Jeszcze parę lat temu ten drugi wynik mógłbym poprawić. Jednak w pierwszych dniach tegorocznego lata VAM na poziomie 1050 m/h był poza moim zasięgiem. Zresztą nie zamierzałem się „iść w trupa” na pierwszych 10 kilometrach. Chciałem wszak dotrzeć do Alpe di Giumello, więc musiałem zachować siły na stromy finał przeszło 18-kilometrowej wspinaczki. Na sam początek zjechałem do ronda na styku Via Monte Ceneri i Via Bellinzona.

Po nawrotce pierwsze trzysta metrów miałem niemal płaskie. Podjazd zaczął się na dobre od delikatnego skrętu w lewo. Przez kolejne 8 kilometrów miał być równy i naprawdę solidny. Niemal wszystkie kilometrowe segmenty na poziomie od 6,8 do 8,4%. Po kilku minutach minąłem swój samochód stojący na maleńkim parkingu z widokiem na stołeczną aglomerację Ticino. Pod koniec drugiego kilometra droga bardziej zdecydowanie obrała kurs na wschód. Przy tym przez pierwsze cztery niemal cały czas wiodła mnie przez teren zamieszkany. Minąłem Loro, a nieco dalej Pianezzo. W obu wioskach „żywe kolory” domów kontrastowały z szarością nieba. W połowie siódmego kilometra wjechałem do Sant’Antonio. Najpierw frazione Vellano z ukwieconym wirażem nr 12. Nieco wyżej Carmena z XIV-wiecznym kościółkiem pod wezwaniem dwóch patronów. Jeszcze tylko cztery zakręty, jedna dłuższa prosta i po 9 kilometrach od ronda w zasadzie skończyła się pierwsza faza wspinaczki na Alpe di Giumello. Potem na 600 metrach przed Melerą droga wznosiła się już delikatnie, zaś na ostatnim kilometrze przed Careną teren był praktycznie płaski. Jadąc przez tą wioskę minąłem dawną placówkę kontroli celnej i po chwili znalazłem się na skraju asfaltu. Wjechałem zatem na szutrową dróżkę, ale szybko z niej zawróciłem. Wydała mi się zbyt kamienistym duktem na bezpieczną jazdę rowerem szosowym z oponami 25mm. Gdyby to miało być kilkaset metrów szutru to jakoś bym ów sektor zmęczył, ale na pełne dwa kilometry takiej „przygody” nie miałem ochoty. Zrobiłem zatem na tej górze tylko pierwsze 700 metrów w pionie. Odcinek 10,2 kilometra pokonałem w 45:16 (avs. 13,6 km/h) co dało przeciętny VAM rzędu 930 m/h. Tym samym jedynym Alpe Giumello w mojej kolekcji pozostało wzniesienie z prowincji Lecco zdobyte przed trzema laty wespół z Danielem Szajną.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9357173351

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9357173351

GIRO del RAMO di COLICO by PIETRO

https://www.strava.com/activities/9356055739

ZDJĘCIA

Carena_01

FILM

Napisany w 2023a_Ticino & Lombardia | Możliwość komentowania Carena została wyłączona